|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Apel o rozsądek, czyli jak zostałem antychrystem Autor tekstu: Oskar Wiśniewski
Pewne środowiska osób deklarujących
się, ogólnie rzecz biorąc, jako zwolennicy państwa neutralnego światopoglądowo
zaciekle walczą z obecnością jakiejkolwiek religii w przestrzeni publicznej.
Toczone są batalie o obecność (a raczej jej brak) krzyża w instytucjach
publicznych, roztrząsana jest kwestia lekcji religii w programie zajęć
szkolnych, wreszcie dyskutuje się o nadmiernym wpływie przedstawicieli Kościoła
Katolickiego na życie publiczne w kraju. Poparcie lub nie tych propozycji w całości
to indywidualna kwestia każdego zainteresowanego i nie mnie ją tu rozstrzygać w imieniu innych. Czy jednak tędy droga? Czy nie zapomniano o czymś, co
powinno ulec zmianie w pierwszej kolejności?
Przyznaję, sam jakiś czas temu
napisałem o religii i etyce w szkołach. Sądzę wszak nadal, że oferowanie młodym
ludziom wyboru tego, czego chcą się uczyć, jeżeli chodzi o zestawienie
religia-etyka (tudzież religioznawstwo, czy cokolwiek innego, bez monopolu na
jednostronną prawdę) to rzecz oczywista, której nie powinno się traktować
jak daru i łaski ze strony Ministerstwa Edukacji lub Kościoła Katolickiego.
Okazuje się jednak, że to nie tu leży istota problemu. Znajduje się ona
gdzie indziej- w mentalności ludzkiej. Pewien jej rodzaj i związane z nim
konsekwencje w postaci sposobu rozumowania sprawia, że zajmowanie się taką
działalnością na rzecz zwiększenia tolerancji różnic światopoglądowych
zaczyna się wydawać sprawą drugorzędną w najlepszym wypadku, a w
najgorszym- wręcz kosmetyczną.
Zajmowanie się kwestią symboli
nie zmieni umysłów ludzkich (pomijając oszołomów spod Pałacu
Prezydenckiego, organizujących tam ongiś fascynujące, totemiczne spektakle),
które, przesiąknięte wybiórczymi ideałami tolerancji i humanizmu, kierują
się nieraz stereotypowym myśleniem. Muszę tu się jasno zadeklarować: uważam,
że jednakowo bezmyślne jest kreowanie w zaułkach swojego umysłu stereotypu
każdej osoby areligijnej jako antychrysta lub oświeconego, hipertolerancyjnego
humanisty, jak i każdego katolika, jako twierdzy zaściankowości bądź oazy
miłości. Nie ma tutaj uniwersalnych schematów, a w każdej grupie społecznej
znajdzie się zarówno osoby wspaniałe, jak i kanalie.
Powinno to być jasne i oczywiste. Czy tak jest? Niekoniecznie. Wiele lat po schyłku średniowiecza, po
Wielkiej Rewolucji Francuskiej, po odkryciach Darwina (który sam miał problemy z określeniem własnej religijności bądź jej braku) i zakonnika Mendla nadal
można spotkać się z określaniem kogoś wyłącznie przez pryzmat jego
deklaracji wiary lub niewiary. Czyż nie jest to absurdalne? Chyba tylko takie
określenia pasuje, kiedy słyszy się niektóre opinie osób wierzących o niewierzących i vice versa.
Zewsząd docierają do mnie na
przykład twierdzenia, że wszystkie osoby niewierzące, czy to ateiści, czy
agnostycy, to skrajni immoraliści, niekierujący się w życiu żadnymi
zasadami, dbający jedynie o własne dobro (lekceważąc przy tym dobro innych,
jak zrozumiałem), wyrachowani, bez ludzkich uczuć itd. . Co więcej!- jest to
ten „łagodniejszy" stereotyp. Skrajnie idiotyczne, z którymi również się
spotkałem, mówią o tym, że ateiści odprawiają czarne msze, wyznają kult
szatana bądź żywią się czarnymi kotami. Równie często można spotkać się z tym, iż różne zbiorowiska chcą, by uznawać jedynie ich normy rozumowania i postępowania za właściwe i obowiązujące.
I tak samo krzywdzące są dla
katolików opinie o ich zacofaniu, ślepych wierzeniach, sprzeciwie wobec
nowoczesność etc. Po pierwsze należałoby odróżnić to, co głoszą święte
księgi katolików od tego, co obecnie wciela w życie kościół
instytucjonalny. Po drugie: istnieje spory rozdźwięk pomiędzy tym, jak
powinien zachowywać się człowiek, chcący w pełni uczestniczyć w życiu
religijnym, a jaka jest rzeczywistość. Przy ocenianiu takiej postawy, postawy
„niedzielnego katolika", obojętnie czy stwierdzimy, że jest to tchórzostwo
przed przyznaniem się samemu sobie, iż to nie jest religia dla nas i nie
zamierzamy kontynuować uczestnictwa w czymś, co z czasem stanie się farsą,
czy też rzeczywiste pragnienie duchowego doskonalenia się, należy mieć na
uwadze ten indywidualny czynnik. Coś, co powinno nas wewnętrznie wytłumić
przed oceną czegoś, czego motywów być może do końca nie rozumiemy.
Wydawanie apriorycznych sądów na temat moralności danej osoby przez pryzmat,
racjonalnie patrząc, niewiele znaczących kwestii- czy ktoś utrzymał w sobie
wiarę w jednego boga więcej, czy pozbył się wszystkich, jak to kiedyś określono-
jest być może największym absurdem początku XXI wieku.
Parafrazując słoweńskiego socjologa,
Slavoja Žižka- religia (lub jej brak) jest zbyt ważną sprawą, aby
pozostawiać ją tradycji czy presji otoczenia. Zrozumiałe jest jednak samo
przez się, że niewiele młodych (ale nie tylko) ludzi w naszym kraju postanowi
pójść pod prąd, wiedząc o tym, co ich czeka. Zgoda, może nie będą
dyskryminowani w szkole, na studiach, w pracy. To już zdecydowanie nie te
czasy. Ale co zrobić, gdy najbliższe temu człowiekowi osoby odmawiają mu
prawa do sądów, do uczestnictwa w życiu jakichś grup, formalnych bądź
nieformalnych, czy też twierdzą, że osoba taka jest całkowicie niezdolna do
okazywania uczuć takich jak przyjaźń, troska, czy nawet miłość? Czy
katolikom, przymuszającym kolejne pokolenia w swoich rodzinach bądź osoby, które
do tych rodzin chcą wejść do zmiany światopoglądu (a zdarza się, że
jedynie ta kwestia jest przeszkodą), naprawdę zależy na tym, żeby w przyszłości
ich dzieci, wnukowie, synowe czy zięciowie robili wszystko na pokaz? A może
tak samo ma wyglądać codzienna relacja? Czy ateista próbujący wytłumić w swoich dzieciach jakiekolwiek przejawy religijnych poszukiwań nie chce czasem
oduczyć ich samodzielnego myślenia?
Tutaj powinien pojawić się apel
do wszystkich, zarówno gorliwych przeciwników wszelkich religii, jak i do
strony „konkurencyjnej" — zaufajcie czasem rozumowi drugiego człowieka i pozwólcie mu myśleć i działać, na tyle na ile pozwala mu jego wiek i doświadczenie, a nie siłą przekonujcie go do swoich racji. Może akurat w tym, pojedynczym
wypadku, jego będą lepsze? Od działania każdej jednostki po trosze zależy
to, czy nadal niewierzącym przypięta będzie etykietka „komuniści", a katolikom „ciemnogród". Niektórzy zapewne uznają pójście na drobne ustępstwa
za zaparcie się własnych przekonań. Czy na pewno własnych?
Po co w ogóle wpasowywać się w ideologiczne wzorce, zamiast najzwyczajniej w świecie żyć tak, by być w porządku wobec siebie i innych? Czy taka postawa
nie jest warta tego, by niekiedy podejść do innych z większym zrozumieniem,
jeżeli sytuacja tego wymaga? Konformizm? Nie, nie o to tu chodzi. To, o czym
piszę, to w pełni racjonalny i humanistyczny indywidualizm. Kierujmy się swoją
głową, drogowskazów szukajmy wszędzie, nie lekceważmy zdania innych, gdyż w niektórych dziedzinach życia nikt nie ma wyłączności na prawdę.
« Felietony i eseje (Publikacja: 28-07-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2069 |
|