|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Felietony i eseje » Mózg zdumiony!
O monument predenta [1] Autor tekstu: Anatol Ulman
Wprawdzie przycichł był ryk o monumencie sięgającym nieba, wyższym niż betonowy Chrystus, ale chęć trwa,
rozrasta się i co czas jakiś objawia się wściekłą
wolą niektórych obywatelów. Dlatego usilnie do sprawy powracam, znajdując nie
dające się zbić argumenta. Jeżeli
oczywiście każdy ma prawo wyrażać swój pogląd, a nie jedynie ryczący
protopostfaszyści. Oczywiście mógłbym powołać się na usus, na ścierwi zwyczaj
sobak wściekle ubliżających obecnemu prezydentowi, dlatego, że nie został nim
ich niziołek. Ale ja nie znieważam, pragnę jedynie wynieść na ołtarze.
Predent posplitej. Tak o sobie mówił zwyczajnie, skromnie. Nie dla zgrywy, lecz z powodu szczękościsku,
który napadał go za przyczyną zrozumiałego lęku, kiedy musiał występować
publicznie, a w pobliżu nie było prezesa, żeby podpowiedział:
czto diełat' dalsze?
Zanim jednak o walorach tego
niezwykłego zwykłego człowieka, sformułuję postulat zasadniczy. Otóż
bezwzględnie, stanowczo, z uporem
opowiadam się za postawieniem panu
predentowi pomnika. Bardziej niż okazałego. W miejscu wybranym przez
koślawą emanację spróchniałego narodu. Z napisem zwięzłym: Miernocie tłum.
Powodów
jest sporo.
Najpierw ten, że na pomnik
zasługuje każdy człowiek, gdyż umiera, zatem należy się
szczególnie uczestnikowi katastrofy w ruchu lotniczym. Zwłaszcza kiedy, co bardzo prawdopodobne,
sam ją spowoduje. I tylko ze względów
praktycznych, fiskalnych oraz estetycznych, postument stawiany bywa jedynie
reprezentantom, zamiast wszystkim takim.
Monumentami w historii
czasem wyróżniano jednostki wybitne: wielkich oraz marnych królów,
zwycięskich, ale też pobitych wodzów, nikczemnych kochanych dyktatorów, głupich i mądrych uczonych, wyjątkowo nawet
udanych muzykantów czy literatów. Zawsze
natomiast, wyjątków nie czyniąc, na cokołach stawiano znaczących
morderców, wyróżniających się
liczbą zgładzonych wrogów oraz
przyjaciół. W czasach nowszych zbrodniarzy o randze ogólnoświatowej. Natomiast z przyczyn paskudnych nie było zwyczaju, by
podkreślać w ten sposób znaczenie oraz chwałę tych, którzy w każdych czasach
krzyczą zawsze najwięcej: zwyczajnej hołoty, a zwłaszcza pierwszych z niej. I oto tłum groźnie upomniał się. Bowiem
Pospolitość jest na Ziemi nieśmiertelna, jako rzekł
Burckhardt.
Jestem za głosem tłumu,
zwłaszcza spreparowanego, tak paskudnie i plugawie, bez powodów postponowanego jako tłuszcza, ciemna masa, hołota,
hałastra. Nazywanego mętami, motłochem,
szumowinami i pospólstwem. A przecież jest to nieodmiennie poważna część
narodu. Współcześnie, niby olbrzymia pobożna grzybnia rydzyków, tłum wolą swą
potężną wyłonił właśnie idola — małego predenta — wyrażającego najwyższe
wartości moralne tłumu, czyli nicość i pustkę. Świadomie, nawet z czułością
nawiązuję tu do bohatera, który w pewnym
względzie
równy był małemu rycerzowi, dzielnemu
panu Wołodyjowskiemu.
Od razu, aby mi bezproduktywnie
nie wytykano, aczkolwiek haniebnych, to jednak rzeczywistych intencji,
przyznaję, że i ja pragnę, jak wielu, przy szczęśliwej okazji, również wydobyć
się z bezimiennej magmy obywatelów, z bolesnego anonimowego trwania poza wszelką
medialnością, na nędznym i parszywym uboczu wydarzeń. Mój asumpt pochodzi nie
tyle od grupy wspaniale
pogłupiałych babć i dziadków, znanych jako słynni obrońcy drewna,
lecz głównie od tego ogólnie nieznanego z wartościowego dorobku naukowego słynnego profesora, który bystrze
objawił się jako inicjator budowy rzeczonego postumentu. Mądry uczony statuę
ogromną słusznie zamierza, jak się domyślam, z mojej kieszeni (łącznie tysiąc
trzysta emerytury nauczycielskiej i jednocześnie
literackiej) oraz nędzarzy
podobnych. Oczywiście, gdyby projektodawca cudem chrześcijańskim
szmal wyłożył jednak z kasy własnej,
osobiście sumptem swoim odkuję mu w granicie tablicę pamiątkową za chorobliwą
szczodrość. Jestem patriotą, jak
wszyscy biorący w interesie udział, tedy mam prawo do malutkiego uszczknięcia
popularności, szczególnie liczę na zaproszenie do wielu telewizji oraz ważnych
radiostancji. Zaś na ordery, jeśli
ewentualnie zwycięży postnazizm, co wszystko jest możliwe w podniosłej
atmosferze martyrologii. No i znaczenie poważne miał będzie precedens:
Nikomu pomniczek, więc czemu potem i nie mnie, orędownikowi
sprawy słusznej?
Niewątpliwie wielka to sromota
dowodzić oczywistości.
Zanim ustalimy rzeczywiste
powody, dla których predentowi postument
się wyjątkowo bezsprzecznie należy, najpierw przypomnijmy piękną sentencję
De mortui nihil nisi bene, mówiącą, że o umarlakach (świadomie używam pojęcia
ludowego) należy mówić wyłącznie dobrze. Taka jest humanistyczna, najbardziej
ludzka tradycja. To dlatego wielu dobrze wspomina nawet rzeźników w rodzaju Wissarionowicza czy Adolfa. Nie żyją, więc nie powinno się o nich przykrych
kalumnii! Dlaczego więc mielibyśmy źle o wyjątkowym nieudaczniku czy innym niedołędze, potulnym słudze brata swego?
Dlatego więc ohydną nieprawdą jest insynuacja, że w omawianym
przypadku rozhuśtano zgrabne powiedzenie
nisi bene
we łbach tłumoków i wszyscy
pofajdali się z płaczu.
Niemniej zamiar postrzegam szerzej
niż grupa wybitnych inicjatorów, dla których zresztą instytucje strzegące
nierządu w Rzeczypospolitej (choćby zasłużony IPN) winny niezwłocznie wystąpić
nie tylko o nagrody Nobla w uprawianych (pługiem) dyscyplinach, ale też o Oskary
za cudowne, czy tam cudaczne, aktorstwo w sferze publicznej.
Pora, by skrzętnie wyliczyć
zasługi kandydata na obelisk. Więc przede wszystkim jego ogromny, tak zwyczajny u tłumu polskiego, patriotyzm niezmierny. Wszystko, co czynił, za wiedzą i pozwoleństwem swego ukochanego brata oczywiście, niczym innym nie było niż
służbą wytrwałą Rzeczypospolitej. A miłość ta nadzwyczajna rozkwitła już w dzieciństwie, na wysokim podwórku żoliborskim, gdzie bracia
hasali na drewnianych kasztankach (na wzór kobyły Piłsudskiego) wywijając
szabelkami biało-czerwonymi i ćwicząc politykę historyczną podług pana
Sienkiewicza, te różne, tak entuzjastyczne, wciągania na pal nieprzyjaciół oraz
przypalania boków wrogom ojczyzny. Główną jednak zasługą jest tak namiętnie
wyobrażany, że aż prawdziwy, udział predenta w powstaniu warszawskim. Śmiało
rzec można, iż tych dwieście tysięcy zamordowanych (jakże wielkie trzeba mieć
serce, by tylu na ołtarzu ojczyzny złożyć!) i prawie całkowite zburzenie miasta, to wielkie osobiste dzieło kochających
bohaterską Warszawę małych wielkich braci. Uzasadnione jest przypuszczenie, iż
to głównie oni, a zwłaszcza
predent, zastrzelili wszystkich tych trochę ponad tysiąc pięciuset szkopów,
żołnierzy Wehrmachtu, co wówczas padli szturmując polskie szańce i barykady.
Wspominając te swoje boje, można by rzec ich
Mein Kampf, predent, jeszcze jako
szef stolicy, kazał wybudować, szczęśliwie za
moją także forsę, muzeum masakry warszawiaków, chwalebnej, tak
charakterystycznej dla narodu, klęski.
Byłem tam, w te dni ostatnie...
Wprawdzie
predent w polityce wewnętrznej wetował wskazane mu przez bliźniaka
ustawy, ale przecież nie były one korzystne dla państwa, gdyż
niedobre dla ferajny brata. A prawo powinno służyć wszystkim, a nie tylko jakiemuś jaśnie państwu, zwłaszcza
ojczyźnie zgniłych liberałów. Wetodawca być może czasem okazywał pogardę
nielubianym przez rodzeństwo ministrom oraz premierowi wywodzącemu się z rodziny
historycznie związanej z Wehrmachtem, przecież nie da się kochać nieprzyjaciół
Polski. Był zatem niewątpliwie predentem
wszystkich należących i sympatyzujących z braćmi Polaków narodowych. Przede
wszystkim prawdziwych, jak prawdziwki sromotnikowe.
Tu miejsce stosowne, by
podkreślić niesłychanie silne związki predenta z tłumem polskim. Wyrażały się
one na co dzień wielką solidarnością z tym szczególnie odłamem prawdziwych
Polaków, którzy kaleczą język narodowy w mowie i piśmie. A to z tego prostego
względu, że kto rzeczywiście ojczyznę świętą miłuje, nie musi się przed nikim
popisywać tymi różnymi śmiesznymi ę
ą. Nie w gębie patriotyzm mieszka, nie jęzorami się wyraża. Predent na
szczęście w ogóle chorował na trudności z językiem ojczystym, które,
jak się wydaje, powodowała mama
polonistka pracująca w Instytucie Badań Literackich. Po prostu miała za wysokie,
niepotrzebne wymagania w stosunku do
nieśmiałego chłopczyka, co go paraliżowało. On,
czując w sobie naturalny zew polskości, pragnął wyrażać się jak prosty narodowy
tłum. Stąd nie chciał na przykład dzielić wyrazów, więc łączył je w postaci
znanego Irasiad. Nie trzymały go się też idiotyczne nazwiska, takie jak
Boruc, więc wymawiał szczebiocąc
ładnie po swojemu, dziecięcemu
Borubar. Polskę, kojarząc kraj ze
znaną warszawska ulicą, śpiewająco nazywał Wolską. Wprawdzie jako doktor (cudem,
niewątpliwe wpływy św. Brygidy) habilitowany niby winien był obowiązkowo znać
choćby dwa języki obce, ale jak tu wymagać obcych, kiedy nie ma potrzeby umieć
własnego. Predent, aby być równym przeciętnemu tłumowi, umiejętności podobnych
stanowczo się wyparł i obrzydzeniu do obcości, niepolskiej przecież, do końca
pozostał. Nie było też czasu na
solidną naukę, bo bliźniacy zajęci byli pracowicie grą w filmie o złodziejstwie w dziedzinie ciał niebieskich. Najpewniej z przymusu,
na polecenie partyjne, które dostał
ojciec. Jako były, obrzydliwy, polskojęzyczny członek tej organizacji wiem, iż
poleceniu nie można się było przeciwstawić, zwłaszcza kiedy wyjątkowo
za wykonanie dobrze płacono.
Później słusznie nie było już na
naukę inteligenckiej, co gorsza liberalnej, polszczyzny czasu. Zwłaszcza, że
kandydat na postument, czyli pomnikowicz, poszedł w doktory i pilnie
studiował leninowskie prawo pracy, aby zatrzymywać tramwaje oraz kierować
strajkiem pracowników Stoczni im. Lenina i doradzać im,
jak skakać przez płot, zbierać materiały na agenta Bolka i w ogóle
odgrywać generalną rolę w rewolucyjnych przemianach
społeczno-politycznych.
Potem, w wolnym już kraju,
przyszły predent całkowicie poświęcił się miłości ojczyzny, co zawsze oznacza
ukochanie narodu, czyli głównie ludzi prostych. Zwykły tłum, jakim władał, z wyjątkiem dziadów, którym, co zrozumiałe,
zwyczajnie a słusznie
polecał, by
spierdalali, stanowił przedmiot jego
najgłębszej miłości. Wystarczy tu przypomnieć,
że zgodnie z testamentem wielkiego Lenina (proletariackiego mędrca predent
przestudiował do cna podczas pisania dysertacji) ministrem spraw zagranicznych w rządzie swego brata, z którym dzielił jeden przeciętny mózg, uczynił niewiastę
przypominającą zwykłą szlachetną kucharkę. Stała się nią
poraniona (na rozumie),
jak samawyznała
dama zwana pulardą. Okazało się, że
wybór był niezmiernie trafiony, gdyż posiadała potrzebny w dyplomacji język
angielski, to znaczy dwa niezbędne słówka
no comment, którymi można definitywnie załatwić każde sensowne pytanie
(podobną strategię stosował słynny
Mołotow, jego straszne niet
powodowało drżenie w posadach całego świata). Blada pularda odwdzięczała się
predentowi za niesłychany awans żarliwym posłuszeństwem: jest absolutnie pewne,
że nawet swe potrzeby fizjologiczne załatwiała dopiero po odpowiedniej zgodzie
przełożonego. Jeśli idzie o główne cele, oczywiście
zgodne z życzeniami przełożonego, prowadzonej przez nią polityki
zagranicznej, to było nią, niestety nie zrealizowane, dążenie do wywołania,
zwycięskiej oczywiście, wojny z Rosją i Niemcami, zgodnie z patriotycznymi założeniami predenta, a zwłaszcza jego brata
wyposażonego w główną partię jednego, wspólnego rozumu. Byłoby więc bardzo
słusznie i ładnie, gdyby u stóp cokołu pomnika
odlano z bladej cyny postać pulardy wpatrzonej miłośnie w nóżki
uwielbianego szefa. No comment.
1 2 Dalej..
« Mózg zdumiony! (Publikacja: 28-07-2011 )
Anatol Ulman Urodzony w 1931 roku pisarz, dziennikarz i krytyk literacki. Publikacje książkowe: Cigi de Montbazon (1979), Godziny błaznów w składnicy złomu. Komedia współczesna (1980), Obsesyjne opowiadania bez motywacji (1981), Szef i takie różne sprawy (1982), Potworne poglądy cynicznych krasnoludków (1985), Polujący z brzytwą (seria Ewa wzywa 07, 1988), Ojciec nasz Faust Mefistofelewicz (1991), Zabawne zbrodnie (1998), Pan Tatol czyli nieostatni zajazd na dziczy. Historia burżuazyjna z końca (2000), Transakcja z amnezją. Komedia wirtualna (2000), Dzyndzylyndzy czyli postmortuizm (Wydawnictwo Alta Press-2007), " Drzazgi. Powabność bytu" (2008). W listopadzie 2010 roku zadebiutował jako poeta tomikiem wierszy "Miąższ". Liczba tekstów na portalu: 25 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Babok Krwiożerczy (nieśmieszny) | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2074 |
|