|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Kościół i polityka
Nasi okupanci Autor tekstu: Tadeusz Żeleński (Boy)
Termin użyty w tytule nasunął mi się, kiedy czytałem enuncjację ks. prymasa Hlonda.
Istotnie, kiedy się czyta ten list w sprawie nowej ustawy małżeńskiej,
przechodzący w gwałtowności swojej znane orędzie dwudziestu pięciu biskupów,
ma się wrażenie, że to mówi przedstawiciel postronnego mocarstwa, rezydujący w naszym kraju, ale obcy, przemawiający tonem władcy. Mamy już w naszej
historii takie smutne wspomnienia...
„Już z okazji ostatniego święta papieskiego — pisze ks. prymas — napiętnowałem niesłychany
projekt ustawy o małżeństwie jako zamach… jako zuchwałą próbę...
wydania rodziny na bezeceństwa bolszewizmu… Komisja Kodyfikacyjna ośmieliła
się jednak zlekceważyć… Nie, można dość stanowczo odeprzeć tych
haniebnych zakusów…" I tak dalej.
Napiętnowałem...
zuchwałą… bezeceństwa… ośmieliła się… haniebne zakusy... Co słowo, to obelga; i to, dzięki duchownemu charakterowi ks. prymasa,
wolna od rygorów Boziewicza. Tak przemawia rzymski dygnitarz do wielkiego ciała
najpoważniejszych prawoznawców, powołanych przez polski rząd celem
przygotowania nowych ustaw!
„Bolszewizm"...
Wszystko bolszewicy. Wiemy już teraz, co pod tym tak nadużywanym słowem
rozumieć. Rektorowie, profesorowie uniwersytetu, sędziowie i prezesi Sądu
Najwyższego — to wszystko są bolszewicy, nie mający innej troski, jak tylko
wydać rodzinę polską na bezeceństwa. Wszyscy — bo projekt ustawy przeszedł
jednomyślnie. Nawet najwierniejszy z wiernych, cnotliwy prof. Makarewicz, też
odtrącony i pohańbiony jako bolszewik! Któż tedy został sfanatyzowanym
biskupom? Święta Tulia i święta Żyta. Ale nie lekceważmy tego. Wspominałem o swoistym sposobie, w jaki niegdyś ksiądz Stojałowski poddawał wnioski pod
głosowanie na wiecach. Nie przeczuwałem, że tak wiernie skorzystają księża
biskupi z jego recepty: już zarządzono we wszystkich kościołach śpiew Pod
Twoją obronę przeciw projektowi Komisji Kodyfikacyjnej...
Są w tej
sytuacji osobliwe paradoksy. Oto np. państwowe radio nadaje obelżywe kazania,
wymierzone przeciw projektowi państwowej Komisji. Rząd najwyraźniej wydaje na
łup swoją Komisję Kodyfikacyjną. „Oni jej nie uważają za swoją (tak
mi tłumaczył ktoś znający stosunki); w tej Komisji nie ma ani jednego pułkownika."
Zapewne, to jest argument; niemniej ta miękkość rządu, który aż nadto
twardą ręką umie bronić swego autorytetu, musi tutaj zastanowić.
Milczą
wszystkie pisma; albo milczą, albo zachowują wstydliwy obiektywizm. Nawet
nasze sławne dzienniki -Boże, zmiłuj się! — masońskie. Milczy
socjalistyczny „Robotnik", który, odkąd został ciurą klerykalnej
endecji, pilnie się strzeże, aby niczym nie zamącić harmonii „wspólnego
frontu". Słowem, dzienniki informują nas co dzień o wszystkich
najdalszych wypadkach i katastrofach, ale nie mówią o tym, co społeczeństwa
najbliżej dotyczy.
A biskupi
szaleją. Niedługo czekaliśmy na skutki konkordatu, owego niepoczytalnego
konkordatu, dającego biskupom przywileje, jakich nie mieli w Polsce nawet w średniowieczu,
konkordatu, który czyni z nich wyłącznie przedstawicieli Rzymu, luźnie związanych z naszym społeczeństwem, czujących się ponad naszym prawem.
I kiedy się
czyta te orędzia, które spadają teraz jedno po drugim, uderzyć musi ich obcość,
twardość. Nikt by nie pomyślał, że to chodzi przecież o dobro ludzi, ich
owieczek. Oto np. orędzie w sprawie nowego projektu kodeksu karnego. Zupełnie
słusznie mógłby ten projekt zainteresować naszych biskupów. Mogłoby ich
np. poruszyć wprowadzenie kary śmierci, tak sprzecznej z przykazaniem
„nie zabijaj"; mogłaby ich uderzyć bezsilność pewnych dążeń
kodeksu wobec braku odpowiednich instytucji humanitarnych. Cóż za pole dla
działania chrześcijańskiego! Otóż nic z tego wszystkiego nawet nie zwróciło
uwagi naszych prałatów; w całym kodeksie zainteresował ich tylko jeden
punkt: mianowicie to, że w pewnych wypadkach nieszczęśliwa kobieta może być — o zgrozo! — zwolniona od kilkuletniego więzienia. Przeciw tej kobiecie
wyruszyło aż dziewięciu biskupów z pastorałami. Poza tym — zdają się mówić — męczcie się, wieszajcie, więźcie, katujcie, co nas to obchodzi!
Druga rzecz — ustawa małżeńska. Kto zna nastrój i skład Komisji Kodyfikacyjnej, jej oględność i umiarkowanie, ten zrozumie, że Komisja ta aż nadto była skłonna iść na rękę
rzecznikom Kościoła w sprawie tej ustawy. Nawet jej projekt w tym właśnie
wypadł niezręcznie, że chciał być zanadto bezkompromisowy; że zamiast
jasno i stanowczo oddzielić stronę cywilną od kościelnej, starał się te
dwie rzeczy, o ile można, skojarzyć. I jeżeli nasi kodyfikatorzy zdecydowali
się w końcu wypuścić swój projekt bez aprobaty kleru, to widać dlatego, że
wszystkie próby porozumienia okazały się daremne. A to, co ks. prymas Hlond i 25 biskupów przedstawiają jako „bolszewickie bezeceństwa", to jest
po prostu zbliżenie się do tego, co istnieje we wszystkich krajach, co Królestwo
Polskie miało przed stu laty, co b. zabór pruski — własna diecezja prymasa
Hlonda — ma jeszcze dziś… Gdyby wierzyć ks. prymasowi, w całej Europie
ludzie żyją jak zwierzęta! I tam jakoś Kościół godzi się z istniejącym
stanem rzeczy. Ale bo też w innych krajach nie ma mowy o tej okupacji, znanej
tylko w Polsce i — do niedawna — w… Hiszpanii.
O co zresztą
chodzi? Jeżeli formuła Komisji Kodyfikacyjnej jest nie po myśli Kościoła,
można by się wszak porozumieć co do jej zmiany; ale cała rzecz w tym, że
kler nie chce żadnego porozumienia, nie chce unormowania tej sprawy, nawet
dzisiejszy chaos i chroniczny skandal stosunków prawnych są mu milsze niż
jakiś porządek, o ile by ten porządek nie przyznawał mu absolutnego
monopolu, cła i myta we wszelkich sprawach małżeńskich. Chodzi oto
„ucho igielne", przez które, wbrew słowom Pisma, przechodzą jedynie
bogacze...
I znów
uderzyć musi ten twardy, nieludzki ton. Nic ich nie obchodzą cierpienia ludzi,
demoralizacja, krzywda, zamęt prawny. Nigdy w tych orędziach nie zabrzmi nuta
współczucia. Cierpieć, męczyć się i… płacić to jedyna rola człowieka
na tym ziemskim padole. Zwłaszcza płacić.
I to jest
charakterystyczne: o wszystkim mówią te orędzia, tylko nie o kwestiach
materialnych. Utarła się taka kurtuazja, bardzo wygodna; wobec kleru, który -
zbiorowo czy pojedynczo — jest najbardziej nieubłagany, gdy idzie o sprawy
pieniężne, stale przystoi udawać, że te rzeczy nie istnieją, że wszystko
rozgrywa się w wymiarach zaziemskich.
Tak więc, o cokolwiek chodzi, o szkolnictwo czy o kodeks karny, czy wreszcie o nową ustawę
małżeńską, wszędzie ci nowi wielmoże przeciwstawiają się jakiejkolwiek
zbawczej i koniecznej reformie, wszędzie nieubłaganie ścigają własne
„mocarstwowe" cele, obce społeczeństwu, w którym żyją. Wiemy,
czym straszą i co robią; ale co dają? Czym zamanifestowali swój udział,
swoje istnienie w ciężkim okresie, jaki przechodzimy? Msza na intencję
bezrobotnych; zeszpecenie jednego z placów projektem brzydkiego pomnika i -
przede wszystkim — wyciskanie ostatniego grosza z biedoty na wszystkie sposoby. A grosz, który dostanie się do tego mieszka, już stracony jest dla obiegu!
A ich
sposoby? Dość zajrzeć do pism i pisemek klerykalnych; miarę tego daje zresztą
sama Katolicka Agencja Prasowa! Wstyd powiedzieć, ale wystarczy ujrzeć ten
podpis KAP, aby mieć uczucie, że człowiek dotyka się czegoś oślizgłego,
brzydkiego; aby wiedzieć, że „komunikat", sączony na całą Polskę
jak ślina, zawiera potwarz lub kłamstwo, czelne, obliczone na najniższy
poziom odbiorcy.
Dam drobny
przykład, sam w sobie mało ważny, ale charakterystyczny. Świeżo całą
Polskę zalały komunikaty KAP o tym, że mariawicki arcybiskup Kowalski
entuzjazmuje się Boyem i tytułuje go w swoich artykułach „kochany
kolego". Ambo meliores, dwaj koledzy — haftuje na ten temat za Kapem
parę tuzinów gazetek. W istocie zaś był w mariawickim „Głosie
Prawdy" artykuł, ale nie za mną, tylko przeciw mnie, nie przez
arcybiskupa Kowalskiego, tylko przez nie podpisanego autora, i nie autor artykułu
mówi tam „kochany kolego" do mnie, tylko ja mówię „kochany
kolego" w fikcyjnej rozmowie do fikcyjnego literata… Oto próbka
„katolickiego" systemu prasowego. Ale jak to zorganizowane! Wystarcza
zełgać w centrali w Warszawie, a już echa tego wracają z najdalszych zakątków
Polski przez cały miesiąc. Warto się abonować w Informacji Prasowej
Polskiej, aby studiować proces krążenia potwarzy.
Tak,
organizacja znakomita. I na niej zasadza się siła tej prepotencji z jednej
strony, z drugiej zaś na rozproszkowaniu, na bierności oświeceńszych żywiołów,
na tchórzostwie prasy, tej nawet, która uchodzi za wolnomyślną. Nasze
dzienniki licytują się w przypochlebianiu klerowi; i one grają na ciemnotę
mas.
Ale zdaje się,
że tym razem biskupi przesolili. Skoro czterdziestu kilku członków Komisji
Kodyfikacyjnej, wybieranych spomiędzy najbardziej zrównoważonych żywiołów,
zdecydowało się przeciwstawić klerowi, narażając się świadomie na obelgi i klątwy, to znak, że przebrała się miara buty i wichrzycielstwa prałatów i że, wobec ich destrukcyjnej działalności, nasi aż nazbyt cierpliwi
kodyfikatorzy też musieli powiedzieć swoje: Non possumus.
Po ich też
stronie, mimo nie cofającej się przed niczym agitacji, stoi całe oświecone
społeczeństwo. Powinno to dać pobudkę do zorganizowania się, do stworzenia
jakiejś Ligi Ludzi Wolnych czy czegoś podobnego (może Liga im. Bolesława Śmiałego?...),
aby się bodaj policzyć, aby sobie dodać otuchy przez poczucie wspólności.
Nie chodzi tu wcale o stawanie przeciw religii, której nikt i nic tutaj nie
zagraża; chodzi o to, aby strząsnąć jarzmo nowej okupacji, które grozi
wolnej Polsce. Liczne głosy, które otrzymuję z całego kraju, dowodziłyby,
że myśl ta jest dojrzała; może by kto zajął się jej urzeczywistnieniem.
Niechże nasza Komisja Kodyfikacyjna, która, mimo omyłek, jakie mogą się jej
zdarzyć, pracuje szczerze nad stworzeniem nowoczesnych podstaw prawnych naszego
życia, czuje, że ma silne oparcie. A jeżeli nasi okupanci każą swoim Żytkom
śpiewać Pod Twoją obronę, nie pozostanie nam nic innego niż zaśpiewać...
odpowiednio zmodyfikowaną Rotę.
[Nasi
okupanci, Warszawa 1932]
« Kościół i polityka (Publikacja: 01-09-2002 Ostatnia zmiana: 24-07-2004)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2345 |
|