|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Teksty źródłowe » Nietzsche
Z genealogii moralności. Pismo polemiczne [1] Autor tekstu: Fryderyk Nietzsche
Przełożył: Leopold Staff
Przedmowa
1.
Jesteśmy sobie nieznani, my poznający, my sami samym sobie; ma to słuszną przyczynę.
Nie szukaliśmy siebie nigdy, — jakże stać się miało, byśmy się kiedyś z n a l e ź l i? Słusznie
powiedziano: „gdzie jest wasz skarb, tam jest i serce wasze"; n a s z skarb jest tam, gdzie
stoją ule naszego poznania. Jako skrzydlaki z urodzenia i duchowi zbieracze miodu, dążymy
zawsze do tego, troszczymy się z serca właściwie tylko o jedno — „by coś przynieść do domu
". Co się poza tem tyczy życia, tak zwanych "wydarzeń przeżytych", — któż z nas bierze to
choćby tylko dość poważnie? Lub kto ma dość czasu na to? W tych rzeczach, lękam się, byliśmy
zawsze „od rzeczy": nie przykładamy tam właśnie swego serca, ani nawet swego ucha!
Raczej, jak jakiś boski roztrzepaniec, lub w sobie zatopiony, któremu dzwon z całą siłą
wdzwonił właśnie w ucho dwanaście uderzeń południa, budzi się nagle i pyta siebie „cóż to
właściwie tu biło?" tak i my niekiedy przecieramy sobie j u ż p o w s z y s t k i e m uszy i pytamy, ogromnie zdumieni, ogromnie zmieszani, „cóżeśmy to właściwie przeżyli?" co więcej:
„czem j e s t e ś m y właściwie?" i liczymy, już po wszystkiem, jak się rzekło, te wszystkie
dwanaście uderzeń swego wydarzenia przeżytego, swego życia, swego i s t n i e n i a...
ach! i przeliczamy się przytem… Pozostajemy sobie z konieczności obcy, nie rozumiemy siebie,
musimy brać siebie za kogoś innego, dla nas pewnikiem jest po wszystkie wieki: „Każdy
jest samemu sobie najdalszy", — względem siebie nie jesteśmy wcale „poznającymi" ...
2.
— Myśli moje o p o c h o d z e n i u naszych przesądów moralnych — bo o nie chodzi w tem
piśmie polemicznem — znalazły swój pierwszy, skąpy i tymczasowy wyraz w owym zbiorze
aforyzmów, który nosi nagłówek „Ludzkie, arcyludzkie. Książka dla duchów wolnych". Spisywanie
jej rozpoczęło się w Sorrento podczas pewnej zimy, która mi pozwoliła zatrzymać
się, jak się zatrzymuje wędrowiec, i przebiec spojrzeniem krainę rozległą i niebezpieczną,
przez którą duch mój dotychczas wędrował. Działo się to w zimie 1876-1877; same myśli są
wcześniejsze. Były to w głównej treści już te same myśli, które w niniejszych rozprawach na
nowo podejmuję. Miejmy nadzieję, że długi przedział czasu wpłynął na nie dobrze, że stały
się dojrzalsze, jaśniejsze, silniejsze, doskonalsze! Że jednak dziś jeszcze trwam przy nich silnie,
że one same tymczasem coraz silniej trzymały się siebie, wrastały w siebie i zrosły się z sobą, to wzmacnia we mnie radosną ufność, że od początku powstawały we mnie nie luźnie,
nie dowolnie, nie sporadycznie, lecz ze wspólnego korzenia, lecz z władnącej w głębi, z przemawiającej coraz pewniej, z żądającej coraz większej pewności z a s a d n i c z e j w o l i poznania. Tak bowiem jedynie przystoi filozofowi. Nie mamy żadnego prawa w czemkolwiek
iść pojedynczo. Nie wolno nam błądzić pojedynczo, ani też pojedynczo natknąć się na prawdę.
Raczej z koniecznością, z jaką drzewo wydaje owoce, rodzą się z nas myśli nasze, nasze
wartości, nasze „tak" i „nie" i „jeżeli" i „czy" — pokrewne sobie i we wzajemnych do siebie
stosunkach, świadectwa jednej woli, jednego zdrowia, jednej ziemi, jednego słońca. — Czy
one w a m smakują, te nasze owoce? — Lecz cóż to obchodzi drzewa! Cóż to n a s obchodzi,
nas filozofów!...
3.
Przy pewnem właściwem mi wątpieniu, które niechętnie wyznaję — stosuje się ono mianowicie
do m o r a l n o ś c i, do wszystkiego, co dotąd na ziemi jako moralność było czczone -,
przy wątpieniu, które w mem życiu wystąpiło tak wcześnie, tak niewzywanie, tak niepowstrzymanie,
tak sprzecznie z otoczeniem, wiekiem, przykładem, pochodzeniem, żebym miał
prawie prawo nazwać je swem „ a priori", — musiała ciekawość moja, równie, jak moje podejrzenie,
zatrzymać się zawczasu przy pytaniu: j a k i p o c z ą t e k ma właściwie nasze dobro i zło. W istocie już jako trzynastoletniego chłopca prześladował mnie problemat początku zła.
Poświęciłem mu w wieku, gdy się ma „na pół igraszki dziecinne, na pół Boga w sercu",
pierwszą swą literacką igraszkę dziecinną, pierwsze swoje filozoficzne ćwiczenie pisemne. A co się tyczy mego ówczesnego „rozwiązania" problematu, to oddałem, jak słuszna, Bogu
cześć i uczyniłem go o j c e m zła. Czy t a k właśnie chciało ode mnie me „ a priori", to nowe
niemoralne, co najmniej bezmoralne „ a priori" i ten przemawiający z niego, ach! tak antykantowski,
tak zagadkowy „imperatyw kategoryczny", któremu tymczasem użyczałem coraz
więcej posłuchu i nietylko posłuchu?… Na szczęście nauczyłem się zawczasu odróżniać przesąd
teologiczny od moralnego i nie szukałem już źródła zła p o z a światem. Nieco historycznego i filologicznego wyszkolenia, wliczając w to wrodzony wybredny zmysł w zakresie zagadnień
psychologicznych wogóle, zmieniło wkrótce mój problemat na inny: wśród jakich
warunków wynalazł sobie człowiek owe oceny wartości: „dobrze" i „źle" i j a k ą w a r t o ś
ć m a j ą o n e s a m e? Wstrzymywałyż one, czy też popierały rozwój człowieczy? Czy są
oznaką niedostatku, zubożenia, zwyrodnienia życia? Lub przeciwnie, czy zdradza się w nich
pełnia, siła, wola życia, jego odwaga, jego ufność, jego przyszłość? — Na to znalazłem i zdobyłem
się w sobie na zuchwałość różnych odpowiedzi, odróżniałem czasy, ludy, stopnie wedle
rangi indywiduów, specyalizowałem swój problemat, z odpowiedzi rodziły się nowe pytania,
badania, przypuszczenia, możliwości. Aż wkońcu zdobyłem własną krainę, własną
ziemię, cały milczący rosnący kwitnący świat, jakby tajne ogrody, których nikt nie śmiał
przeczuwać… Och, jakże s z c z ę ś l i w i jesteśmy, my poznający, pod warunkiem, byśmy
jeno dość długo milczeć umieli!...
4.
Pierwszy bodziec do odezwania się ze swemi hipotezami o pochodzeniu moralności dała
mi jasna, przejrzysta i mądra, nawet starczo mądra książeczka, w której po raz pierwszy uwydatnił
mi się jasno pewien na wspak i wywrót idący rodzaj genealogicznych hipotez, ich właściwie a n g i e l s k i rodzaj, i która mnie pociągała — tą siłą pociągu, którą posiada wszystko
przeciwległe, wszystko antypodyczne. Tytuł książeczki brzmiał „Pochodzenie uczuć moralnych
"; jej autor dr. Paweł Rée; rok jej wyjścia 1877. Nigdy może nic nie czytałem, czemubym,
zdanie po zdaniu, wniosek po wniosku, tak w sobie przeczył, jak tej książce. Lecz zgoła
bez przykrości i zniecierpliwienia. W powyż oznaczonem dziele, nad którem wówczas pracowałem,
uwzględniałem przy sposobności i niesposobności twierdzenia owej książki, nie żebym je zbijał — cóż ja mam ze zbijaniem do czynienia — lecz, jak pozytywnemu duchowi
przystoi, stawiając zamiast nieprawdopodobieństwa to, co prawdopodobniejsze, w danym
razie zamiast jednego błędu — inny. Wówczas dobyłem, jak się rzekło, po raz pierwszy na
światło dzienne owe hipotezy o pochodzeniu, którym poświęcone są te rozprawy; a uczyniłem
to z niezręcznością, którąbym ostatni ukrywać zamierzał przed sobą samym, jeszcze niepewny,
jeszcze nie mając własnego języka na własne rzeczy, nie bez cofań i wahań. W szczegółach
porównaj, co w "Ludzkie, arcyludzkie" na str. 68 mówię o dwoistych przeddziejach dobra i zła (to jest ze stanowiska ludzi dostojnych i ze stanowiska niewolników); tak samo na
str. 141 i nast. o wartości i pochodzeniu moralności ascetycznej; tak samo na str. 97 i nast.
101. III, 49 o „obyczajności obyczaju", tego o wiele starszego i pierwotniejszego rodzaju
moralności, który toto coelo odległy jest od altruistycznej oceny wartości (w której dr. Rée,
jak wszyscy angielscy genealogowie moralności, widzi ocenę wartości s a m ą w s o b i e);
to samo na str. 93 i nast., Wędrowiec str. 213 i nast., Jutrzenka str. 107 i nast. o pochodzeniu
sprawiedliwości, jako wyrównaniu między nieledwie równo-możnymi (równowaga jako konieczny
warunek wszelkich umów, przeto wszelkiego prawa); to samo o pochodzeniu kary
(Wędrowiec str. 208, 217 i nast.), dla której terrorystyczny cel nie jest ani istotnym, ani pierwotnym
(jak dr. Rée mniema: — został on w nią dopiero włożony, wśród określonych okoliczności i zawsze jako coś wtórnego i następczego).
5.
W gruncie rzeczy leżało mi właśnie wówczas coś o wiele ważniejszego na sercu, niż sprawy
własnych lub cudzych hipotez o pochodzeniu moralności (lub dokładniej: to ostatnie tylko
dla celu, do którego jest jednym z wielu środków). Chodziło mi o w a r t o ś ć moralności, — i musiałem się o to prawie sam jeden rozprawić ze swym wielkim nauczycielem Schopenhauerem,
do którego, jako do obecnego w owej książce, namiętność i tajemny sprzeciw owej
książki się zwraca (- bo i owa książka była „pismem polemicznem"). W szczególności chodziło o wartość „nieegoistyczności" instynktów litości, samozaparcia, ofiary z samego siebie,
które Schopenhauer tak długo pozłacał, przebóstwiał i w zaświat przerzucał, aż ostatecznie
pozostały mu jako „wartości same w sobie", na których podstawie życiu i sobie samemu
rzekł „n i e". Lecz właśnie przeciw tym instynktom przemawiała ze mnie coraz bardziej zasadnicza podejrzliwość, coraz głębiej podkopujący sceptycyzm! Tu właśnie widziałem wielkie
niebezpieczeństwo ludzkości, jej najwznioślejszy wabik i manowiec — dokąd jednak? w nicość? Tu właśnie widziałem początek końca, zastój i wstecz spoglądające znużenie, wolę
zwracającą się p r z e c i w życiu, ostatnią niemoc, zwiastującą się tkliwie i smętnie. Rozumiałem
ten coraz szerzej grasujący morał litości, który nawet filozofów dosięgnął i uczynił
chorymi, jako najprzykrzejszy objaw naszej sprzykrzonej europejskiej kultury, jako jej drogę
okrężną ku nowemu buddyzmowi? ku buddyzmowi europejskiemu? ku — n i h i l i z m o w
i?… To współczesne uprzywilejowanie przez filozofów i przecenianie litości jest bowiem
czemś nowem. Właśnie co do b e z w a r t o w o ś c i litości zgadzali się dotąd filozofowie.
Wymieniam tylko Platona, Spinozę, La Rochefoucauld i Kanta, cztery duchy w najwyższym
stopniu od siebie odmienne, lecz w jednem zjednoczone: w lekceważeniu litości. -
6.
Problemat w a r t o ś c i litości i moralności litości (- jestem przeciwnikiem haniebnego
współczesnego zmiękczenia uczuć -) wydaje mi się nasamprzód czemś wyosobnionem, znakiem
pytania dla siebie; kto jednak raz tu utknie, tu pytać się n a u c z y, temu przydarzy się,
co mnie się przydarzyło: — ogromny nowy widnokrąg otworzy się przed nim, możliwość
chwyci go jak zawrót głowy, wyskoczą wszystkie rodzaje nieufności, podejrzenia, strachu,
wiara w moralność, w wszelką moralność, w wszelki morał zachwieje się; — wkońcu odezwie
się głośno nowe żądanie. Wymówmy je, to nowe ż ą d a n i e: potrzeba nam k r y t y k i wartości
moralnych, s a m ą w a r t o ś ć t y c h w a r t o ś c i n a l e ż y r a z p o d a ć w w ą
t p l i w o ś ć — a do tego potrzeba znajomości warunków i okoliczności, z których wyrosły,
wśród których się rozwijały i przesuwały (moralność jako skutek, jako symptom, jako maska,
jako świętoszkostwo, jako choroba, jako nieporozumienie; lecz także moralność jako przyczyna,
jako środek leczniczy, jako stimulans, jako zapora, jako trucizna), znajomości, która
ani dotąd nie istniała, ani nawet choćby tylko pożądana nie była. Przyjmowano w a r t o ś ć
tych „wartości" jako daną, jako faktyczną, jako leżącą poza wszelkiem podawaniem w wątpliwość.
Nie było dotąd nawet cienia wątpliwości i wahania w przyznaniu „dobremu" wyższej
wartości, niż „złemu", wyższej wartości w znaczeniu sprzyjania, pożyteczności, dopomagania
rozwojowi c z ł o w i e k a w ogóle (wliczając w to przyszłość człowieka). Jak to?
Jeśliby odwrotność była prawdą ? Jak to ? Jeśliby w „dobrem" także tkwił objaw cofania się,
tak samo niebezpieczeństwo, uwiedzenie, jad, narkotyk, dzięki którym teraźniejszość żyłaby
k o s z t e m p r z y s z ł o ś c i? Może wygodniej, mniej niebezpiecznie, ale i w mniejszym
stylu, niżej?… Tak, żeby właśnie moralność była temu winna, jeśliby możliwej samej w sobie
n a j w y ż s z e j m o c y i w s p a n i a ł o ś c i typu człowieka nigdy dosięgnąć nie miano?
Tak, żeby właśnie moralność była niebezpieczeństwem nad niebezpieczeństwy ?...
1 2 Dalej..
« Nietzsche (Publikacja: 01-09-2002 Ostatnia zmiana: 05-02-2005)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2437 |
|