|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
STOWARZYSZENIE » Raporty i opracowania » Wolność sumienia w szkole 1996
Wyniki wywiadów socjologicznych [2] Autor tekstu: Wojciech Pawlik
Zdarzają się przypadki, że dzieci, które uczęszczają na lekcje religii tylko w parafii (ewangelicko-augsburskiej), rezygnują z istniejącej od dwóch lat możliwości wpisania oceny wystawionej w parafii na świadectwie szkolnym, gdyż wolą być w szkole identyfikowane ogólnie jak nie uczęszczający na lekcje religii, niż jako konkretni „innowiercy".
4. Szkolna biurokracjaPolska szkoła jest instytucją dość zbiurokratyzowaną. Działa w sposób rutynowy i schematyczny. Podobnie działa zresztą większość dużych i zhierarchizowanych instytucji. Ich funkcjonowanie jest możliwe dzięki jasnym i precyzyjnym przepisom.
Niestety, przepisy dotyczące nauczania religii stwarzają w kilku punktach różne możliwości interpretacyjne. Co więcej, nauczyciele, katecheci, a nawet dyrektorzy szkół nie zawsze dobrze znają te przepisy. Zdarza się, że żądają składania pisemnych oświadczeń. Nie zapewniają opieki pedagogicznej uczniom, którzy nie uczestniczą w lekcjach religii, oraz nie zapewniają tej opieki w czasie rekolekcji wielkanocnych. Różnie interpretują problem wliczania nieobecności na lekcjach religii do wpisywanego na świadectwo szkolne bilansu godzin nieobecności. Mnożą trudności w rezygnowaniu z lekcji religii lub w zorganizowaniu zajęć etyki w szkole.
Kiedy przyszedłem pod koniec drugiej klasy z petycją i spytałem się, czy lekcje etyki mogłyby być wprowadzone, [dyrektor] powiedział mi, że musi być odpowiednia liczba osób, które by chciały chodzić. Wtedy mu dałem petycję, na tej petycji akurat była lista dziesięciu osób chętnych, którzy by uczęszczali na lekcje etyki. Wtedy stwierdził, że potrzebny jest wykładowca, który by tę etykę poprowadził. Powiedziałem, że z tego, co się orientuję, to jest taki wykładowca. Jeszcze coś mówił o kosztach, w końcu powiedział, żebym wyszedł i że on wie, czyja to jest inicjatywa — konkretnie chodzi o moja wychowawczynię. A ona wcale nie była w to zamieszana.
Nawet jeśli przypadki takie są incydentalne, to ich konsekwencje, poprzez rezonans społeczny, są silne. Są jak najgorszym doświadczeniem związanym z „edukacją obywatelską".
To godziło w moją godność, ponieważ znaczy to, że okazałem się takim jakby podczłowiekiem. Okazało się, że ktoś inny będzie decydował, co jest dla mnie lepsze, a co nie. A po drugie, po prostu nie czułem, że są prawa ucznia. One po prostu nie są przestrzegane, jako że ktoś stoi nade mną i jego zdanie na temat mojego dobra będzie lepsze niż moje zdanie na temat własnego dobra.
Wielu rozmówców, między innymi na skutek podobnych doświadczeń, deklarowało wręcz, że czują się w Polsce „obywatelami drugiej kategorii", a standardy państwa demokratycznego nie są przestrzegane. Opinie te powiązane były z surową oceną wpływu Kościoła na życie publiczne kraju i oskarżeniami wobec państwa (i polityków) w związku z wprowadzeniem religii do szkół. Rozwiązanie to, główną przyczynę ich obecnych problemów, postrzegali jako element funkcjonowania w Polsce modelu państwa quasi-wyznaniowego.
Na podstawie analizy opisanych przypadków można sądzić, że większość problemów związanych z lekcjami religii wiąże się z tym, iż zakłócają one „normalne" funkcjonowanie szkoły. Uczniowie nie uczęszczający na lekcje religii (lub uczęszczający, ale usuwani na pewien czas — za karę — przez katechetów z pomieszczenia klasowego na korytarz), są dla szkoły „problemem pedagogicznym", z którym nauczyciele nie zawsze potrafią się uporać.
Jak wynika z przeprowadzonych przez nas wywiadów, głośne w prasie lokalnej akcje świdnickego Porozumienia Młodzieży Antyklerykalnej (związane m.in. z żądaniem usunięcia krzyży w klasach szkolnych) miały na terenie dwóch tamtejszych szkół nieprzyjemny finał (połączony z wzywaniem rodziców do szkoły). Można sądzić, że nie dlatego — a w każdym razie nie tylko dlatego — że miały antyklerykalny charakter, ale (również) dlatego, że poprzez nagłośnienie w lokalnym środowisku i w mediach naruszały codzienną rutynę funkcjonowania szkoły.
Zarówno rodzice, jak i dzieci wolą unikać otwartego i długotrwałego konfliktu ze szkołą. Jak wynika z większości wywiadów, w praktyce prawie zawsze kończy się on odejściem ucznia do innej klasy, szkoły albo wyciszeniem konfliktu. Ci, którzy decydują się na szkolny nonkonformizm, nawet wtedy, kiedy odnoszą sukces, rzadko kiedy znajdują naśladowców w klasie.
Reszta osób chodzi na religię — chociażby po to, żeby nie mieć problemów. Parę osób chciało zrezygnować, ale zobaczyło, ile ja musiałam się nabiegać za tym, i każdy stwierdził, że już dla świętego spokoju będzie chodził na tę religię.
Rodzice dzieci, którzy uwikłani byli w sytuacje konfliktowe, raczej szukali rozwiązań polubownych i wybierali strategię rozwiązywania ich „po cichu" niż strategie konfrontacyjne, które wiązały się z nagłaśnianiem konfliktu. Związane jest to z:
- małą wiedzą o instytucjach, do których można się odwołać,
- niewiarą w skuteczność działania tych instytucji i obawą, by „nie odbiło się to wszystko na dziecku".
Wybór takich strategii działania sprawia, że pomimo istnienia pewnej liczby spraw kwalifikujących się jako naruszanie zasady respektowania wolności sumienia w szkołach, dokumentacja na ich temat prawie nie istnieje i rzadko są one rozgłaszane. Konkretne przypadki są na ogół po pewnym czasie bagatelizowane, i w środowisku lokalnym żyją krótkim życiem, ograniczonym do kręgu krewnych i znajomych. Wytwarzane w przekazie ustnym uogólnienia mają wówczas posmak sensacji i plotki, i z trudem poddają się rygorom empirycznej weryfikacji.
Jak wynika z niektórych wywiadów, część problemów wiąże się z wykraczaniem przez katechetów poza swoje kompetencje oraz niskich — zdaniem rozmówców — kwalifikacji pedagogicznych katechetów. Zdarzają się przypadki wprowadzania treści politycznych:
Katechetka kazała się modlić za zdrowie prezydenta Wałęsy, i dziecko opowiedziało to w domu. [Jego matka] … mówi — nie! I ono potem powiedziało [w klasie] tak: ja nie będę się modlił, bo moja mama nie jest za Wałęsą, jest za Kwaśniewskim i nie będę się modlił za zdrowie Wałęsy. No więc, [katechetka] powiedziała, jeżeli tak, to możesz przystąpić do jakiejkolwiek sekty, bo oni na to nie zwracają uwagi.
W. miał problemy w szkole, ponieważ katecheta omawiał partie polityczne na lekcji religii, i które są słuszne, a które niesłuszne. I w pewnym momencie omawiając partie i grupy lewicowe, po krytycznych uwagach na temat lewicy, powiedział „właśnie tatuś W. siedzi po lewej stronie w radzie miejskiej". W. uważam, że się lepiej zachował, gdyż wstał i powiedział, że „mój ojciec jest lepszym facetem niż pan" i wyszedł z lekcji".
Trudno powiedzieć, jak wiele jest w szkołach incydentów takich jak te, niektóre bowiem mijają bez echa już po godzinie, inne pamiętane są dłużej, ale w praktyce żaden nie ma reperkusji instytucjonalno-formalnych. Z lęku, wygody lub względu na dobro dziecka uczniowie i ich rodzice tolerują to, co mogłoby stać się przedmiotem zażaleń instytucjonalnych. Fakt, że często są oni katolikami, wytwarza w nich poczucie lojalności na tyle silne, że konflikty i sytuacje problemowe rzadko kiedy instytucjonalizują się w formie skarg, listów i zażaleń.
5. Cudzy problem ?
Sytuacje trudne i konfliktowe związane z nieuczestniczeniem w lekcjach religii wikłają wiele osób. Większość relacji dotyczy sposobów radzenia sobie z tymi sytuacjami przez same dzieci. Nie było przedmiotem naszych badań, jak radzą sobie z nimi nauczyciele, katecheci, dyrektorzy szkół i sami rodzice.
Tymczasem, jak wynika zwłaszcza z wywiadów z innowiercami i osobami nie identyfikującymi się religijnie, posyłając swoje małe dzieci na lekcje religii (by oszczędzić im stresów związanych z nieuczęszczaniem) mają oni czasem poczucie, że nie jest to ich autonomiczny wybór i że ich prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami światopoglądowymi jest naruszane. Z drugiej jednak strony mają poczucie, że korzystając w pełni z tego prawa, tzn. nie posyłając dzieci na szkolne lekcje religii, narażają swoje dzieci na ponoszenie psychologicznych kosztów związanych ze statusem „innego".
Chociaż jesteśmy agnostykami i żeby być zgodnymi z tym naszym światopoglądem nie powinniśmy dawać dziecka na lekcje religii, ale ze względu na presję otoczenia i napis na drzwiach, który nam zrobiono: „ateista", obawialiśmy się jakiejś represji w stosunku do dziecka i dlatego oddaliśmy je na lekcje religii, chociaż ja nadal jestem przeciwny temu (...) i to jest normalna konsekwencja nauki religii w szkole, że on będzie musiał uczestniczyć w komunii św., bo to jest ścisły związek nauki religii z życiem Kościoła. W pewnym sensie zgodziliśmy się na to, ale teraz jesteśmy rozdarci, uważamy, że to jest ł a m a n i e naszego światopoglądu.
Opisany dylemat uświadamia, że problem respektowania wolności sumienia i wyznania w szkołach publicznych dotyczy nie tylko dzieci i młodzieży, ale że uwikłani są weń również rodzice. Niemożność zrozumienia się stron sporu pokazuje, że problem ma aspekt zarówno organizacyjny, jak i psychologiczny. Oto przykładowa wypowiedź matki dziecka nie uczęszczającego w przedszkolnej klasie „zerowej" na lekcje religii:
Wszystkie dzieci po prostu widziały, że on jest inny. Dzieci są bardzo wrażliwe. Z tego, co wiem, dzieci mu tam nic złego nie powiedziały, ale mogły (...). I ponieważ dziecko czuło się bardzo izolowane, to powiedziało: — mamo, to może ja [na katechezie] zostanę? No i dziecko zaczęło zostawać. Ale potem znowu czuło się nieswojo, bo było nagabywane na temat chodzenia [w niedzielę] do kościoła. Bo pani katechetka kazała chodzić dzieciom do kościoła, a w naszej tradycji domowej nie ma praktykowania katolickiego, kościelnego (...) Dlatego byłam zszokowana postawą, że dziecko musi wyjść z klasy [w czasie lekcji religii] lub że może zostać, ale wtedy się naraża na te stałe pytania, nagabywania na temat chodzenia do kościoła.(...) Pani dyrektor powiedziała mi od początku — przecież przymusu nie ma. Podkreślała to. Chociaż wiedziała, że jeden jedyny mój syn nie chodzi na religię i przeżywa wielki problem, a jeszcze większy ja: czy ma wychodzić czy zostać.
Z wywiadów wynika, że rodzice zgłaszający się z interwencjami do nauczycieli i katechetów mają czasem poczucie, że problem, z którym przychodzą, nie jest przez nich rozumiany.
To sprawia, że strony wzajemnie obarczają się odpowiedzialnością za jego powstanie i nieumiejętność jego rozwiązania. Jeszcze raz zilustrujmy to cytatem odnoszącym się do opisanej sytuacji:
Dyrektorka placówki: Ta pani nie jest osobą wierzącą, ale dziecko za wszelką cenę, powtarzam, za wszelką cenę, chciało uczestniczyć w nauce religii. Było po prostu związane z grupą, spodobało mu się i chciał uczestniczyć. No i w końcu matka wyraziła zgodę. Ale potem były takie sytuacje nieprzyjemne, ona twierdziła, że pani katechetka wypytuje dzieci, czy były w kościele na mszy (...) Była oburzona, jakim prawem katechetka pyta, co było zresztą nieprawdą, bo to było pytanie skierowane nie tylko do konkretnego dziecka, ale do całej grupy i ona miała obowiązek spytać o to, bo to jest w programie nauczania. To wcale nie było złośliwie podyktowane, tak jak to zostało zinterpretowane, i ja później wyjaśniłam to między nami, ta pani to zrozumiała i jest w porządku.
1 2 3 Dalej..
« Wolność sumienia w szkole 1996 (Publikacja: 31-10-2003 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2867 |
|