|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Skutki rewolucji listopadowej dla sprawy polskiej [1] Autor tekstu: Wojciech Rudny
"Wszelkie działanie spiskowe jest nieprawne, bo nigdy
pewna
liczba ludzi ukrytych, przez siebie jedynie umocowanych,
nie ma prawa
samowolnie rozrządzać wolą i losem drugich,
nie pytanych, nieświadomych, nie
zezwalających (...) o ile ma sprawę polską na celu jest głupie,
bo tej
sprawie nigdy korzyści, a same tylko klęski przynosi".
Stanisław Tarnowski Wiele się mówi o naszych zrywach narodowych w kontekście patriotyzmu,
ofiarności i bezgranicznego oddania sprawie niepodległości Polski. Powstania
nasze — według ich apologetów — były tymi nielicznymi chwilami przebłysku
świadomości i godności narodowej — dowodziły niezbicie, że Polacy kochają
ojczyznę nad życie. Pomijano tak „drobne" kwestie, jak ambicje osobiste
przywódców spisków — ich rzeczywiste, a nie stworzone na potrzeby mitologii
narodowej, motywy działań.
Historycy — gros historyków polskich — przyklaskiwało i nadal przyklaskuje (poza
nielicznymi wyjątkami) wytworzonej przez naszą literaturę romantyczną
mitologii narodowej. Czynią tak, jak im się zdaje w imię racji wyższych -
imponderabiliów. Gdzie więc miejsce dla prawdy? Prawdy historycznej, bez której
trudno o historii mówić jako o nauczycielce życia. Nie chodzi tu wcale o obiektywizm, którego próżno by szukać wśród historyków (jak i nie
historyków — u każdego z nas), ale o fakty — fakty historyczne. Bez faktów
historycznych nie ma przecież historii, może być mitologia, piękne nawet
mity, ale historii na pewno nie będzie.
Faktem jest, że mitologia polska (m.in. powstańcza) odgrywa
ważną rolę w kształtowaniu naszej postawy życiowej. Jeszcze ok. 20 lat temu
opozycja solidarnościowa na potrzeby bieżącej walki politycznej nawiązywała
do tradycji konfederatów barskich i polskich (antyrosyjskich) powstań
narodowych. Dziś już, na szczęście, czasy się nieco zmieniły — i nie ma
potrzeby „iść na Moskala".
Przekłamaniem jednak byłoby twierdzenie, że do tradycji
walk narodowowyzwoleńczych nawiązywali tylko działacze opozycji
anty-PRL-owskiej. Również nawiązywała do nich (i to często) „strona
partyjno-rządowa", ale operowała ona nieco innymi mitami (na pewno nie
„klerykalnej" Konfederacji Barskiej i „antyradzieckiego" Powstania
Warszawskiego ), które można było pogodzić nie tylko z „postępowymi"
wartościami „marksizmu-leninizmu", ale i „tradycyjną przyjaźnią polsko — radziecką". Zarówno jednak komuniści (z PZPR-u), jak i „niepodległościowcy"
(z „Solidarności") mieli własne ulubione mity, choć nawiązywali do tej
samej tradycji narodowowyzwoleńczej. Jak widać, nie byli sobie aż tak bardzo
obcy — przynajmniej w ocenie naszych zrywów. Natomiast każdy krytyk polskich
mitów powstańczych skazywał się — w najlepszym razie — na ostracyzm i zmowę
milczenia, jeśli wcześniej nie został „zdemaskowany" jako „wróg
klasowy" i „reakcjonista" — z jednej, czy „agent bezpieki" i „kryptokomunista" — z drugiej strony.
Dla marksistów krytycy ruchów narodowowyzwoleńczych to bez
wątpienia „mistyfikatorzy" (w sensie historycznym) i „reakcjoniści" (w
sensie politycznym). Jak pisał jeden z nich,
Zbigniew Załuski, w książce „7 polskich grzechów głównych" (Warszawa
1968, wyd. IV, s. 27): „Do godności szkoły historycznej i politycznej
teorii podnieśli pogląd o bezsensowności i szkodliwości powstań dopiero konserwatywni "stańczycy"
krakowscy i wielkomagnaccy
'lojaliści', widzący własną i narodową przeszłość jedynie w utrzymaniu swej pozycji społecznej dzięki oparciu o zaborcze trony". Cóż
jednak powiedzieć o tych, którzy nie mają dziś potrzeby opierać się o jakiekolwiek „zaborcze trony" — nie są magnatami (tym bardziej wielkimi), a mimo to potwierdzają racje owych „wielkich magnatów" — krakowskich „stańczyków"?
Towarzysz (w odniesieniu do proletariusza „pan" byłoby nietaktem) Załuska
kategorycznie stwierdza, iż "dawno i w sposób uzasadniony potwierdzony
został pozytywny wpływ powstań, mimo ich klęsk, na rozwój naszego
narodu…" (sic!).
W nowej dobie (tzw. transformacji-ustrojowo gospodarczej),
ale w podobnym zupełnie duchu wypowiada się profesor Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego p. Ryszard Bender,
który w jednej z audycji radiowych (z 24.01.98 r. w Radio „Maryja"),
powiedział, że "nam się teraz postponuje nasze zrywy powstańcze, które
pozwoliły nam zachować tożsamość, nasz język…".
W tym ujęciu każdy krytyk powstań polskich przeciwko Rosji — to albo zdrajca, albo głupiec, który nie docenia roli naszych zrywów w „zachowaniu tożsamości narodowej, kultury i języka". Opinia ta zrobiła
tak zawrotną karierę, że wielu przyjmuje ją jako pewnik — aksjomat. Dzięki
naszym zrywom jesteśmy więc narodem „wyrazistym" — nie jakimiś tam
Czechami czy Finami, którzy szli do niepodległości mniej romantyczną i heroiczną — niż my — drogą. Tak chyba sądzi gros współczesnych Polaków.
Na 29 listopada przypadła kolejna rocznica Powstania
Listopadowego, które było przede wszystkim — warto to przypomnieć -
dywersją o charakterze rewolucyjnym w obronie REWOLUCJI NA ZACHODZIE, a dopiero później naszym — polskim zrywem narodowym przeciwko Rosji. Sprawcami
tej dywersji była garstka spiskowców, którzy z piersi swoich uczynili w noc
listopadową „Termopile dla wrogów", ocalając w ten sposób od interwencji
rosyjskiej zrewolucjonizowany Zachód (Francję i Belgię). Stąd też wziął
się mit nasz narodowy (autorstwa J. Słowackiego): Polski jako „Winkelrieda
narodów" [ 1 ].
O następstwach rewolucji listopadowej (nazywanej w naszej
historiografii Powstaniem Listopadowym) uczą się licealiści w klasach
trzecich. Nie jest to z pewnością jeszcze wiek (17 lat) najbardziej odpowiedni
do roztrząsania tak zawiłych problemów, jakie wiążą się z naszymi
powstaniami narodowymi; do oceniania ważnych, aczkolwiek kontrowersyjnych
postaci historycznych, jak np. Ks. Ksawery Drucki-Lubecki — z jednej — czy
Maurycy Mochnacki — z drugiej strony. Nie bardzo też w wieku „-nastu"
lat interesują człowieka takie sprawy, jak powstania, zsyłki i cała nasza
martyrologia, kiedy człowiek chciałby się raczej cieszyć życiem i szybko
przemijającą młodością. Efekt jest taki, że prawdziwą wiedzę o naszej
historii zdobywa się (jeśli w ogóle ją się zdobędzie) dopiero w wieku
dojrzałym. W szkole dominują mity (w jakie obfituje zwłaszcza nasza
literatura), które najlepiej się zapamiętuje, jak wszystko, co bardziej działa
na serce raczej (i emocje), niż na rozum. W większym też stopniu działa na
wyobraźnię młodzieży barwna kariera napoleońskiego kawalerzysty czy
emisariusza i powstańca, niż „przeciętnego" urzędnika, nauczyciela,
lekarza i działacza społecznego — starającego się tylko, jak najlepiej (jako
podstawowy nakaz patriotyczny) wykonywać swoje codzienne obowiązki. Tak było u nas kiedyś i tak jest dzisiaj. Stąd i opinia o nas jako niepoprawnych
romantykach ciągnie się przez wieki.
Czy warto więc powtarzać treści, jakie znaleźć można w podręcznikach historii, na temat zrywu listopadowego? Wydaje się, że tak.
Warto przypominać następstwa błędu i głupoty. Także i w czasach
„spokojnych", jak nasze, kiedy nie trzeba się „wybijać na niepodległość",
ale korzystać tylko z „owoców wolności". Łatwo bowiem w takich momentach o uśpienie umysłów, a sny potrafią być wiekowe, jak pokazuje to z całą
wyrazistością i nasza historia. Warto przypominać i tym, którzy dawno już
zapomnieli, czego uczyli się na lekcjach historii.
Dodajmy, by uniknąć nieporozumień — są oczywiście i takie sytuacje, kiedy można, a nawet trzeba się bić — w obliczu pewnej zagłady,
ale taka przecież nie groziła Królestwu Polskiemu w roku 1830! Finanse dzięki
Ministrowi K. Druckiemu-Lubeckiemu
były uporządkowane (nadwyżki w budżecie — powyżej 30 mln zł!) -
niezawisłość Polski zapewniona. I jak na ironię w takim momencie dziejowym,
kiedy można było już śmielej patrzeć w przyszłość, wybuchła rewolucja.
Przejdźmy jednak do meritum, tj. do skutków owej tragicznej
nocy listopadowej:
# Następstwem
szczególnie złowrogim dla sprawy polskiej było zacieśnienie przyjaźni pomiędzy
naszymi zaborcami. W sierpniu 1833 r. nastąpiło porozumienie między cesarzem
austriackim Franciszkiem I i królem pruskim Wilhelmem III w Teplitz (Cieplice) w Czechach. Na początku września 1833 r. car Mikołaj I spotkał się w Schwedt nad Odrą z królem pruskim wracającym z Teplitz. Omówiono wówczas
kwestię niebezpieczeństwa rewolucyjnego, zgodzono się co do solidarnego współdziałania, w celu przeciwstawienia się jemu. W parę dni później car Mikołaj I znalazł
się na terytorium austriackim (Münchengraetz w Czechach). Uzgodniono tam
wzajemną pomoc w tłumieniu „buntów polskich" — łącznie z czuwaniem nad
„podejrzanymi indywiduami", zgodzono się także do możliwości zajęcia
wolnego miasta Krakowa. Wspólna konwencja berlińska (z 15 X 1833 r.) zwieńczyć
miała całe dzieło.
Zgodzić się niewątpliwie
należy z ks. prof. M. Żywczyńskim, który stwierdził, iż "upadek
powstania listopadowego pociągnął za sobą fatalne następstwa polityczne dla
wszystkich trzech zaborów". O ile wcześniej przed listopadem 1830 roku
rządy pruski i austriacki w obawie, by polscy poddani nie ciążyli ku Królestwu,
szły na pewne ustępstwa, nie szczędziły też obietnic poprawy losu Polaków w ich zaborach. To ten stan rzeczy uległ całkowitej przemianie po klęsce
powstania, w r. 1831, doprowadzając do prześladowania żywiołu polskiego i prób
włączenia ziem polskich do Prus i Austrii.
#
Po stłumieniu
powstania listopadowego rząd rosyjski zainicjował w Królestwie oraz na Litwie i Rusi bezwzględną i surową reakcję. W Królestwie przeprowadził ją
dyktator rosyjski, głównodowodzący armią, od kwietnia 1832 r. namiestnik Królestwa
Polskiego Jan Paskiewicz, nazywany też księciem warszawskim. Zwrócił on
szczególną uwagę na sprawy kościelne. Duchowieństwo polskie stanowiło silną i zwartą organizację, było też — po 1831 r. — najsilniejszym odłamem
polskiej inteligencji. Za udział w powstaniu kler polski został ukarany. W stosunku do kleru niższego zastosowano represje: usuwano z posad, więziono,
grożono reformą seminariów duchownych. Znacznie surowiej postąpiono z duchowieństwem na Litwie i Rusi — w ramach polityki rusyfikacyjnej -
degradowano (czynili to posłuszni biskupi), oddawano kleryków „w rekruty",
księży pozbawiano szlachectwa i również oddawano „w sołdaty", a nawet
zsyłano na Sybir. Co więcej za narzędzie spacyfikowania nastrojów wśród
Polaków użyto Stolicy Apostolskiej. Brewe z 18 II 1831 r. okazało się za słabe — i zbyt dwuznaczne, stąd dyplomacja rosyjska w Watykanie rozpoczęła
starania o bardziej zdecydowane potępienie niedawnych wypadków w Polsce.
Rezultatem tych starań była encyklika papieska Cum primum (z 9 VI 1832
r.), w której papież Grzegorz XVI
stwierdził, że dowiedział się o „nieszczęściach w Polsce wywołanych
przez siewców podstępu i kłamstwa, podnoszących głowę przeciw prawowitej władzy
pod pretekstem religii". Stwierdził, że poddanie się władzy ustanowionej
przez Boga jest zasadą niezmienną, od której można się uchylić tylko w tym
wypadku, gdyby ta władza pogwałciła prawo Boże i Kościelne. Grzegorz XVI
zacytował listy: św. Pawła do Rzymian (rozdz. XVIII) i pierwszy (w podobnym
duchu) list św. Piotra (2, 13-15); przypominał postawę pierwszych chrześcijan
posłusznych cesarzom — nawet wśród prześladowań; wskazywał przykład chrześcijan
służących w rzymskich legionach, którzy nigdy nie zbrukali się zdradą.
Grzegorz XVI pokreślił, że Polacy podnieśli oręż nie dla obrony religii, a był to tylko pretekst dla zupełnie innych powodów. Cum primum
[ 2 ]
kończy się oświadczeniem, że potężny cesarz okaże się dla Polaków
łaskawy, będzie się troszczył o dobro religii katolickiej i nikomu nie odmówi
swej opieki.
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Ów legendarny szwajcarski bohater, Arnold Wienkelried, miał
podczas bitwy pod Sempach (9
VII 1386 r.) z wojskami księcia Leopolda III austriackiego skierować
nieprzyjacielskie kopie w swą pierś, tworząc w ten sposób wyłom w szeregach wroga, co przyczyniło się do zwycięstwa Szwajcarów. [ 2 ] Ubocznie Grzegorz XVI potępił także rewolucję
listopadową w swej kolejnej encyklice (z 15 sierpnia 1832 r.) Mirari vos. « Historia (Publikacja: 29-06-2004 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3484 |
|