|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Pseudonauka, paranauka
Zagubieni w świecie gwiazd Autor tekstu: Grzegorz Galiński
Teorie i koncepcje Freuda, tak oryginalne i rewolucyjne na przełomie
wieków XIX i XX, w sto lat później zostały poddane procesowi zaprzeczania,
udowadniania fałszu, niezgodności i braku spójności. Współcześni nam
ludzie nauki, medycy, psychiatrzy, terapeuci i psychologowie z dystansem odnoszą
się do publikacji freudowskich. Owszem, nie negują faktu, iż są to dzieła i koncepcje interesujące, równolegle jednak wskazują na ich liczne sprzeczności z najnowszymi odkryciami w dziedzinie neurologii itp. Jednakże duch Freuda i stworzone przezeń zjawisko psychoanalizy jest wiecznie żywe i ma się dobrze!
Może nie na skalę ogólnoświatową, ale tam gdzie sam Freud spędził
ostatnie lata swego życia, czyli w USA, pozycja psychoanalizy jest od lat mocna i ugruntowana.
Dlaczego akurat tam? Czy tylko ze względu na ostatni w biografii
austriackiego uczonego wątek? Bynajmniej! Przyczyn takiego stanu rzeczy należy
bowiem upatrywać gdzie indziej. Warto przy tej okazji wrócić do biografii
mistrza i przypomnieć sobie rzecz niezwykle istotną, mianowicie — kim byli
jego pacjenci? Skąd się wywodzili? Z jakimi dolegliwościami się borykali? Te z pozoru aż nadto szczegółowe informacje są niezbędne by zrozumieć
dzisiejszy stan rzeczy.
Klientela Freuda wywodziła się ze średnio zamożnej warstwy mieszczaństwa
austriackiego (w późniejszym okresie — europejskiego). Były to głównie
kobiety, na swój sposób zmanierowane przez styl życia jaki przyszło im wieść
(o nieszczęsne!), pławiące się w pozornym bogactwie i luksusach. Cierpiały
nie mogąc znaleźć ujścia dla swej energii — wątpliwe by pracowały ciężko i w pocie czoła — oraz dla swych stłumionych emocji — etykieta „śmietanki"
towarzyskiej wykluczała przejawy zachowań spontanicznych. Stąd też przeróżne
dolegliwości i niemniej dziwne zachowania. Napływ tak wysublimowanych
pacjentek (choć oczywiście nie samym kobietom Freud „pomagał") stał się
swoistą pożywką dla Freuda i wodą na młyn dla powstającej w jego głowie
teorii. Wszelkie nerwobóle, nudności, zawroty głowy, niespodziewane wybuchy
agresji czy akty przemocy — mogące być po prostu zwyczajnym przejawem
znudzenia i zmanierowania — wiedeński lekarz zaczął tłumaczyć podświadomymi
pragnieniami, wewnętrzną siłą, która pchała do danego czynu, wewnętrznymi
konfliktami, o których niekoniecznie musimy wiedzieć itp. itd. Wizje jakie snuł
przed pacjentami, szczególnie te, tyczące się analizy ich snów, przyprawiały
ich o dreszczyk emocji i sprawiały, że chętnie korzystali dalej z usług
doktora. Maszyna zaczęła napędzać się sama, a równolegle z nią klarowały
się freudowskie teorie.
Mistrza nie ma już z nami od ponad pół wieku, nie ma także jego
klientów, wywodzących się z tak wąskiego przecież grona z „wyższej półki"
społeczeństwa. Teorie jego w większości legły w gruzach pod nawałnicą współczesnej
nauki, książki i senniki traktowane są prędzej w kategoriach rozrywkowych niżeli
naukowych właśnie. Skąd więc to ciągłe trwanie przy psychoanalitycznej
koncepcji? Odpowiedź jest prosta: jest na nią ciągle — zapotrzebowanie! I nie bez powodu wspomniałem wcześniej i scharakteryzowałem typową dla Freuda
kategorię pacjentów, współcześnie bowiem niewiele w tej gestii się zmieniło...
Odpowiednikiem dziewiętnastowiecznego Wiednia czy Paryża, niechaj będzie
dzisiejsze Los Angeles ze słynną dzielnicą Hollywood, a także słoneczne
rezydencje na Florydzie, w Miami, Fort Lauderdale czy… Neverland. Z centrum kulturalnego Europy,
przenieśmy nasz wzrok do centrum światowej rozrywki — do USA.
Przyjęło się uważać, że na czterech Amerykanów, przypada obecnie
jeden prawnik (przestępczość, odszkodowania, molestowania, mobbingi itp.) i jeden psychoanalityk. Skąd ten ostatni? Obiegowa opinia głosi, że jest to
efekt „zagubienia się w rzeczywistości", jest to przejaw niemożności
„poradzenia sobie z życiem". Czy tak jest w istocie? Nic bardziej mylnego.
Może rzeczywiście Amerykanie (ale przecież nie tylko oni!) mają problemy z życiem we współczesnych nam czasach, nic w tym dziwnego — ale na pewno większości z nich, po prostu nie stać (nie mają czasu!) na… psychoanalityka! Więc kogo
stać? Kto ma „na to" czas? Przyjrzyjmy się bliżej wspomnianym wcześniej
rejonom USA...
Jak bardzo Kalifornia różni się od pozostałych Stanów, nikomu choć
trochę zorientowanemu we współczesności tłumaczyć nie trzeba. Jak bardzo
na tle tego stanu „wybija się" sławetna dzielnica Hollywood wie chyba każdy.
Ta „fabryka snów" — tysiące filmów rocznie — i swoista „fabryka
plotek" — w zaokrągleniu około miliona na rok — jest także areną
autentycznych losów i żywotów wielu, mniej lub bardziej ciekawych ludzkich
istnień. Gdybyśmy chcieli dalej trzymać się linii porównań z Wiedniem XIX
wieku i tamtejszą „śmietanką", w odniesieniu do „śmietanki" z Hollywood — zaręczam, że zabrakłoby nam skali. Ilość pieniędzy, tryb życia i sposób bycia „gwiazd" jest nieporównywalny z niczym innym w dziejach.
Rzeczywistość jaką „fabryka snów" i jej mieszkańcy zafundowali sobie na
przestrzeni ostatnich lat, przerosła chyba najśmielsze wyobrażenia Freuda.
Ale od czego są jego następcy!
Obrazki jakie serwują nam programy w stylu „E!" i kolorowe magazyny
pokroju „Gali" to nie tylko szczęśliwe, śnieżnobiało uśmiechnięte
aktorki i aktorzy popijający szampana po kolejnej udanej premierze. To także
perypetie i problemy „gwiazd" z prawem, z używkami, z sobą nawzajem czy z samymi sobą. To najzwyklejsze ludzkie tragedie — różnicą jest tylko
format. W tym wypadku duży — częstokroć przerastający nawet tych, wydawałoby
się „mocnych" ludzi. Przykłady tych, którzy skończyli tragicznie, nie
mogąc podźwignąć presji, można by mnożyć: Marilyn Monroe, James Dean,
Elvis Presley, Jimi Hendrix, czy nawet „Hrabia Dracula" we własnej osobie
Bela Lugosi. To nazwiska dobrze znane w dobie lat sześćdziesiątych i choć
trudno w to uwierzyć — teraz jest jeszcze gorzej.
Gwiazdy
zagubione w świecie gwiazd, w poszukiwaniu, a to popularności, to znowuż
prywatności i wytchnienia, imają się różnych sposobów by swój cel osiągnąć.
Tak jak skrajnie niebotyczne są ich zarobki, takoż samo skrajne są metody i sposoby ich działania. Dajmy na to, argentyńskie bożyszcze — Maradona -
strzelający „w obronie prywatności" z wiatrówki do dziennikarzy. Z drugiej strony „szokująca" z częstotliwością dobrego karabinu
maszynowego Britney Spears, nie mogąca w żaden inny sposób przyciągnąć
uwagi opinii publicznej (bo przecież nie talentem śpiewaczki).
Artyści, zwani obecnie z angielska celebrity (bo częstokroć bardziej są
„szoł" niż „sztuk-menami"), w obliczu „przytłaczającej"
rzeczywistości, prędzej czy później, stają przed z pozoru prostym wyborem:
psychoanalityk bądź ucieczka w świat narkotyków. Rzadko kiedy jest jakieś
trzecie wyjście. Zarówno osobisty psychoanalityk, jak i obeznanie w różnych
odmianach kokainy, są „trendy" w hollywoodzkim światku — znacząco różnią
się „tylko" ostateczne konsekwencje takiego wyboru.
Psychoanalityk,
który wysłucha, podpowie, doradzi, naprowadzi, któremu można się wypłakać,
to w głównej mierze alternatywa. Nie bardzo mogła z niej skorzystać uzależniona
od środków psychotropowych Monroe, nie dane było mieć własnego
psychoanalityka ani narkomanom Presleyowi i Hendrixowi, ani alkoholikowi
Lugosiem. Skończyli marnie. Nie chcesz do nich dołączyć? Wynajmij osobistego
psychoanalityka! Z tego założenia wychodzi zdecydowana większość bogatego
Hollywood ze Wzgórza Beverlly. Psychoanalityk sprawdza się znakomicie zarówno
jako doradca, jak i „usprawiedliwiacz". Doradzi jak uspokoić skołatane
nerwy. Na przykład rozwieść się z dotychczasową (najczęściej czwartą już)
żoną, a może ostro „dać w palnik" w Las Vegas, ewentualnie zmienić (też
któreś z kolei) wyznanie? Na pewno pomoże. Po wszystkim zaś, usprawiedliwi
przed nami samymi, nasze wybryki, opowiadając długo i namiętnie o wewnętrznej
sile i pragnieniach o tyranii nieświadomości, która pchnęła nas do tych
niecnych czynów. Będziemy oczyszczeni i wyładowani, przynajmniej na jakiś
czas. Niczym na długotrwałym narkotykowym kacu, zwanym wymownie „zejściem"...
Zdarza
się, że psychoanalityk, tak jak czasem miało to miejsce w przypadku Freuda,
wzrasta do pozycji osobistego mentora, kierującego „podświadomie" życiem
gwiazdy. Przykład piosenkarki i aktorki Madonny działającej od dłuższego
czasu pod wpływem tajemniczego mistrza pseudo-kabały. Znów niewinnie, zmiana
wyglądu, męża, wyznania… Biedna Madonna, „ileż ona się musiała
nacierpieć"! Nie szukając daleko, kolejny przykład, na zbyt bliskie
stosunki (oczywiście nie w sensie dosłownym!) z psychoanalitykiem, to równie
bogaty — Tom Cruise. Chcąc pozbierać swe skołatane nerwy po kolejnym
nieudanym małżeństwie tak zbliżył się do swego psychoanalityka, iż w krótkim
czasie, za jego namową wstąpił do sekty scjentologów, oczywiście łożąc
przy tym na „szczytny cel" grube miliony. W międzyczasie zaś rozpadł się
kolejny jego związek, psychoanalityk z pewnością zaciera ręce...
O
ile Freud wykorzystywał swe „mentorskie" zdolności co najwyżej w celach
stricte seksualnych (nic mi nie wiadomo by komuś tym zaszkodził), o tyle działania
współczesnych nam psychoanalityków, zajmujących się ludźmi, z „górnej półki"
budzą mój lekki niepokój. Szczególnie niebezpieczna wydaje mi się kwestia
owego „tłumaczenia zachowań". Jak już pisałem, w przypadku ludzi
skrajnie bogatych, są to częstokroć zachowania skrajnie… zboczone.
Neverland, który wymieniłem wśród owych „ośrodków degenaracji" w USA,
to prywatna posiadłość-miasto miliardera Michaela Jacksona. Ten czarnoskóry
(?)
piosenkarz na emeryturze zdaje się przekraczać wszelkie możliwe granice i normy. Gdy przestał aż tak szokować fakt, iż tak diametralnie (kolor skóry!)
zmienił swój wygląd, został po raz kolejny oskarżony o molestowanie
seksualne nieletnich. Kiedy swym zboczeniem „celebrity" szkodzi innym, nie
można wobec tego pozostać obojętnym. Jednak i tu psychoanalitycy, analizujący
przypadek Jacksona znaleźli „usprawiedliwienie". Zmiana koloru skóry i wyglądu, to sposób w jaki Jackson chciał pozbyć się skojarzeń widowni z zespołem Jackson 5 — niech im będzie, mogą gdybać, ale już… Fakt tłumaczenia i usprawiedliwiania(!) pedofilii, ciężkim dzieciństwem (tak ważnym dla
Freuda), stosunkami z ojcem cholerykiem i tym podobnymi sprawami, może już
budzić przerażenie. Czy dla — równie opętanych rządzą pieniądza co ich
klienci — psychoanalityków współczesności wszelkie granice zostały
zatarte? Czy tego właśnie chciał Freud pisząc sto lat temu kolejną książkę?
Czy tak wizualizował sobie losy świata przyszłości? Śmiem wątpić...
Wydaje
się jednak, iż mimo naukowej nagonki psychoanaliza i jej podobne zajęcia i profesje trwać będzie w najlepsze jeszcze wiele pokoleń. Dopóki gubić się
będą gwiazdy, dopóty będzie na nią zapotrzebowanie...
« Pseudonauka, paranauka (Publikacja: 15-07-2004 Ostatnia zmiana: 17-08-2004)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3515 |
|