|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Etyka zawodowa i urzędnicza
Piramida strachu, powiązań…niewiedzy....? Autor tekstu: Witold Filipowicz
Ostatnie miesiące przynoszą coraz
to nowe wieści o nagannych związkach polityki z biznesem. Zdawać by się mogło,
że monopol na szokowanie opinii publicznej dzierży niepodzielnie obecny układ
rządzący. Mało prawdopodobne, ale rozpracowanie szczegółów należy do
instytucji wyspecjalizowanych w ujawnianiu nieprawidłowości. Jeżeli zechcą
rzeczywiście drobiazgowo wyjaśniać wszystkie okoliczności ujawnianych spraw.
Biorąc jednak pod uwagę ostatnie decyzje prokuratury w sprawie tzw. „rywingate",
ta chęć drobiazgowości nie jest już taka oczywista. W każdym razie budzi co
najmniej odruch zdziwienia, że wobec publicznie ukazywanych niepokojących powiązań
towarzysko- koleżeńsko- biznesowych, organy ścigania decydują się na
postawienie zarzutów tylko jednej osobie. Zupełnie tak, jakby jeden człowiek,
wyłącznie sam i we własnym interesie zdecydował się na krok samobójczy w rezultacie. Gdyby prokuratura istotnie żywiła takie przekonanie, że żadnych
związków nie było i nie ma, to główny i jedyny oskarżony powinien trafić
nie do sądu, lecz otrzymać pomoc medyczną określonej specjalności. A raczej
nie wygląda na człowieka, który takiej właśnie pomocy by potrzebował.
Bardziej prawdopodobne wydaje się podejrzenie, że brak zapału w drążeniu
dogłębnym, tej sprawy i wielu innych, wynika, być może, z przeświadczenia,
iż zbyt wiele aspektów, zbyt wiele dziwnych faktów mogłoby się ujawnić. Może
wypłynęłyby na wierzch całe sieci i mechanizmy niekoniecznie przejrzystych
działań aparatu władzy. Aparatu władzy pojętego szeroko. Telewizja
publiczna, resort zdrowia, teraz znów resort edukacji z, podobno, tylko błędami w sztuce, niedopatrzeniem. Głównymi
celami mediów są w zasadzie jedynie wysoko postawieni politycy. Zupełnie tak,
jakby działali oni w całkowitej próżni, samodzielnie, oderwani od otoczenia.
Natomiast wszyscy wokół dopiero z gazet dowiadują się, że ich wysocy przełożeni
prowadzili jakieś podejrzane machinacje, przynosząc ich kryształowo czystym
resortom złą opinię. Czy jest to możliwe, aby wielotygodniowe, często
wielomiesięczne procedury umykały uwadze otoczenia, a dopiero jakaś
publikacja otwiera oczy na to, co się dzieje w gabinecie obok, w sąsiednim
pokoju czy piętro wyżej? A nawet przy biurku tuż obok?
*
* *
Kto
pracował lub pracuje w strukturach administracji publicznej, ten wie, że taki
czy inny organ, postrzegany z zewnątrz niczym jakiś monolit, naprawdę
monolitem nie jest. Wewnątrz pracują zwykli ludzie z krwi i kości, ze swoimi
wszystkimi przymiotami ludzkich zalet i wad. Żadna sprawa przechodząca przez
jakikolwiek urząd administracyjny nie pozostaje w rękach pojedynczej osoby.
Choćby i najwyższego szczebla. Dziesiątki, czasem i setki dokumentów,
notatek, poleceń towarzyszy każdej niemal sprawie. Krążą te kartki z rąk
do rąk, z pietra na piętro, od pokoju do pokoju. Stąd i mało prawdopodobne,
by kilkanaście, a nierzadko i kilkadziesiąt osób nie zdawało sobie sprawy w czym bierze udział lub czego jest świadkiem. Pozostaje więc kwestia, co ze
swoja wiedzą zamierzają robić. Co rzeczywiście robią? Z prezentowanych
ostatnio przypadków wynika, że na ogół urzędnik ogranicza się do
mechanicznego wykonywania poleceń, bez żadnego zastanowienia, bez żadnej
refleksji, co robi i dlaczego. Jaki ma być skutek jego pracy.
Bezmyślność i automatyzm całego aparatu administracyjnego? W jakiejś części jest to
zapewne możliwe, ale zupełnie nieprawdopodobne, aby dotyczyło to wszystkich
urzędników.
Dlaczego
więc tak się dzieje, że całymi miesiącami kręcą się jakieś dziwne
sprawy, a dopiero wtedy, gdy zasygnalizują takie zdarzenia media, zaczyna się
polowanie na głowę polityka. W zasadzie słusznie, bo ta głowa właśnie jest
odpowiedzialna za całość. Jednak trzeba sobie uświadomić, że nad szczegółami
każdej sprawy pracują często całe sztaby ludzi. Choćby przepisujące
teksty, nie mówiąc już o wykonywaniu szeregu cząstkowych poleceń, łączących
te cząstki w całość, sporządzających opinie, wysuwających wnioski. Jak więc
to się dzieje, że urzędnik nie orientuje się w procedurze, która idzie w niewłaściwym kierunku? Z racji pełnionych funkcji, zakresu działania i kompetencji powinien reagować przecież zgodnie z ciążącym nań obowiązkiem
informowania przełożonego o możliwej pomyłce. A zwłaszcza wtedy, gdy
prowadzone przez niego sprawy są na tyle niezrozumiałe, iż mogą nasuwać
podejrzenie o naruszania prawa.
Mogą
tu wchodzić w grę różne elementy; obawa o własne stanowisko, brak
wystarczającej wiedzy w zakresie swojego działania, swoiście pojmowana
lojalność wobec przełożonego lub współpracowników, wreszcie też świadome
współdziałanie.
Nie
będzie zapewne niczym odkrywczym stwierdzenie, że aby prowadzić jakiekolwiek
sprawy w otoczeniu innych osób, prowadzić je po swojej myśli, trzeba mieć w tym otoczeniu osoby co najmniej neutralne, ale najczęściej dyspozycyjne w złym
znaczeniu tego słowa. Urzędnik, obcy, nieznany, bez powiązań za to z dużą
wiedzą i doświadczeniem jest osobą niepożądaną. Wręcz niebezpieczną. Nie
tylko mógłby zacząć stawiać kłopotliwe pytania, ale nawet zastopować cała
procedurę. Niewygodny bywa też z całkiem prozaicznego powodu. Jeżeli
szefostwo samo legitymuje się wiedzą nienajwyższego lotu, ale posiada
instynkt samozachowawczy, to zrobi wszystko, by przed potencjalnym konkurentem
zamknąć drzwi i uchronić się przed ewentualną konkurencją kwalifikacji
zawodowych.
*
* *
Przypatrując
się wielu konkursom naboru do służby cywilnej, czyli mówiąc prościej,
procesowi zatrudniania pracowników w administracji rządowej, można często
odnieść wrażenie, że powyższe tezy są jak najbardziej uzasadnione. Co
gorsza, już z samej konstrukcji niektórych ogłoszeń o naborze można
wnioskować, że urząd, a ściślej konkretni urzędnicy z góry wiedzą, kim
jest osoba przewidziana do obsadzenia konkretnego stanowiska. Jeżeli zakres
wymagań kwalifikacji koniecznych do pełnienia określonej funkcji ma się
nijak do zakresu opisanych obowiązków, to już daje wiele do myślenia. Jeżeli
jeszcze przy tym wybrany zostaje kandydat, dlatego że spełnia postawiony w warunkach pożądanych, a więc niekoniecznych, wymóg ukończenia konkretnego
kursu lub szkolenia, to też wydaje się dość zastanawiające. Całości zaś
dopełniają dalsze fakty; ekspresowe — jak na tego typu konkursy — rozstrzygnięcie w ciągu tygodnia, zaproszenie kilku osób, z których żadna nie legitymowała
się kwalifikacjami wyższymi od kandydatów pominiętych, wręcz przeciwnie, i opór pełen determinacji, przed ujawnieniem szczegółów i motywów oceny
kwalifikacji określonego kandydata. A przy tym jeszcze prawdopodobieństwo, że
ukończenie wskazywanej szkoły nastąpiło już po rozstrzygnięciu konkursu.
Taki opór w ujawnianiu procedur konkursowych przejawiają różne urzędy,
co zastanawia o tyle, iż czystych, przejrzystych spraw utajniać potrzeby nie
ma. Późniejsze procedury, dobór tzw. komisji kwalifikacyjnej, skład
proszonych do rozmów kandydatów-zajęcy, a w końcu sam wybór, zdają się tę
tezę potwierdzać. Szczególnie tę, o otaczaniu się własnymi ludźmi, bez
względu na ich kwalifikacje. Może to być prozaiczna chęć zatrudnienia członka
swojej rodziny lub rodziny znajomego, albo przyjaciela znajomego. Ot, przysługa.
Może to być też chęć zatrudnienia określonej osoby w określonych celach,
niezupełnie przejrzystych. Może to być wreszcie motywowane właśnie niechęcią
zatrudniania osób, które z racji swej wiedzy i doświadczenia stanowić by mogły
potencjalne niebezpieczeństwo zbytniej przenikliwości. Im wyższe
kwalifikacje, tym trudniej kierować taką osobą na zasadzie poleceń, często
nieracjonalnych. Efekty takich motywów zatrudniania widać na każdym kroku.
Jakiekolwiek
jednak byłyby powody, to każdy taki przypadek, o ile zostałby ujawniony,
stanowiłby podstawę do postawienia zarzutów konkretnym osobom i to zarzutów
nie tylko niekompetencji. Nie można byłoby przy tym wykluczyć postawienia
zarzutu korupcji i to, niewykluczone, że na dwóch poziomach. Po pierwsze
dlatego, że łamanie zasad określonych w ustawie o służbie cywilnej, prowadzące
do wyboru kandydata o często znacznie niższych kwalifikacjach, niż inni, jest
zwyczajnym nepotyzmem. To zaś jest odmianą korupcji, a przy tym jeszcze wymaga
fałszowania dokumentacji urzędowej w celu osiągnięcia korzyści osobistych.
Po drugie zaś, jeżeli takie konkursy dotyczą stanowisk w komórkach
organizacyjnych, które dysponują finansami publicznymi, to cała procedura
dziwnego wyboru może się jawić w jeszcze mroczniejszych barwach. Nawet
niekoniecznie chodzić może o to, by zatrudnić osobę skłonną do współpracy,
choć podobne skojarzenie samo się nasuwa. Może chodzić o taką osobę, która z racji miernych kwalifikacji i braku doświadczenia nie będzie w stanie
zorientować się w czym bierze udział lub czego jest świadkiem. Albo też
wprawdzie może się orientować, że coś jest nie w porządku, lecz z racji
powiązań rodzinnych lub towarzyskich nie będzie chciała nic widzieć.
*
* *
Kreślony
powyżej obraz nabiera pewnego wyrazu w konfrontacji z rzeczywistymi procedurami
konkursowymi i ich rozstrzygnięciami.
Podejrzenia o niejasne tło takich sytuacji pogłębiają jeszcze nadzwyczaj
silne opory urzędów przed ujawnieniem nie tylko samej procedury postępowań,
ale nawet i wyników konkursu. Powoływanie się na ustawę o ochronie danych
osobowych, gdy dotyczy to kwalifikacji zawodowych zwycięzcy konkursu, daje
wiele do myślenia. W tym zakresie każdy przystępujący do konkursu składa oświadczenie o rezygnacji z przysługującego mu prawa do ochrony swoich danych. Przede
wszystkim w zakresie dokumentowania swojej wiedzy i doświadczenia. Ponadto sama
natura naboru na zasadach otwartości i konkurencyjności (art. 5 ustawy o służbie
cywilnej) wydaje się jasno wskazywać, że utajnianie tego typu danych nie
znajduje ani podstaw prawnych, ani racjonalnego uzasadnienia.
To
znaczy racjonalne uzasadnienie w tym przypadku mogłoby się znaleźć tylko
jedno. Kilku urzędników za wszelka cenę stara się ukryć rzeczywiste motywy
dokonanego wyboru, próbując przy tym stworzyć wrażenie prawnego działania.
Tu jawi się jeszcze jeden aspekt — kwalifikacje i predyspozycje samej
komisji, która ocenia kandydata.
Trudności w uzyskaniu informacji w powyższym zakresie nie do końca są zrozumiałe. O ile w ogóle urząd odpowiada, bo nagminne są sytuacje, gdy dopiero skarga do
dyrektora generalnego wywołuje pożądany skutek, ale i to nie zawsze
wystarcza. Czasem trzeba się zwrócić wprost do najwyższego szczebla w konkretnym urzędzie. Pożądany zaś skutek osiąga się w tym sensie, że urząd w końcu odpowie, choć z tej odpowiedzi nic nie wynika, bo… ochrona danych
osobowych. Czy to nie uzasadnia podejrzeń o nieczystą grę?
A
co, jeżeli sam dyrektor generalny odpowiada, zresztą po kilkakrotnych
monitach, zaś z treści odpowiedzi wynika, że nawet bez zaglądania w dokumenty można zakwestionować zarówno sam wynik konkursu, jak i jego
przebieg?
W
dochodzeniach kryminalnych często stosuje się metodę postawienia kluczowego — tu zmodyfikowanego lekko — pytania: kto na tym korzysta, komu i dlaczego na
utajnianiu może zależeć?
Szczególnego
wyrazu nabiera taka nieracjonalna i bezprawna tajność w przypadku stanowisk
związanych z dysponowaniem majątkiem publicznym. Zamówienia publiczne wciąż
budzą wiele kontrowersji, a sposób przeprowadzania postępowań przetargowych
często zdumiewa.
Być
może ostatnie miesiące i zdarzenia, gdzie w poszczególnych resortach znajdują
zajęcie prokuratura i inne specsłużby, są efektem funkcjonowania reguł
niezupełnie zgodnych z celami już nie tylko ustawy o służbie cywilnej, ale
sprzecznych w ogóle z zasadami demokratycznego państwa prawnego.
Warszawa,
15 kwietnia 2003 r.
« Etyka zawodowa i urzędnicza (Publikacja: 24-07-2004 )
Witold FilipowiczAbsolwent Uniwersytetu Warszawskiego, magister administracji, studium podyplomowe integracji europejskiej. Wieloletni pracownik administracji rządowej szczebla centralnego, w tym na stanowiskach kierowniczych, specjalista z zakresu zamówień publicznych i funkcjonowania administracji. Autor szeregu publikacji, m.in. w "Dziś", Komentarze", "Forum Akademickie", "Obywatel" oraz na wielu serwisach internetowych publicystyki niezależnej, autor raportu "Służba cywilna III RP: zapomniany obszar", prezentowanego i opublikowanego na stronach Fundacji Batorego w Programie Przeciw Korupcji. Liczba tekstów na portalu: 21 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Przekrzywiona opaska Temidy | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3534 |
|