|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Ludzie, cytaty Racjonalista w Kraju Apaczów Autor tekstu: Iwona Bryła, Kaz Dziamka
Gazeta Starachowicka, Nr 29 (630), 2004
Kazimierz Dziamka od 23 lat mieszka z rodziną w amerykańskim stanie
Nowy Meksyk. Zrobił doktorat z amerykanistyki, wykłada w collegu technicznym,
ale najwięcej satysfakcji daje mu prowadzenie pisma, publikującego
kontrowersyjne poglądy na temat
religii. To zajęcie utwierdziło go w przekonaniu, że Ameryka nie jest krajem
wolności słowa i przekonań. Z kolejnym starachowiczaninem osiadłym w USA
rozmawia Iwona Bryła.
-
Uczył się pan sam angielskiego,
potem studiował i wreszcie wykładał na uniwersytecie. Czy to zamiłowanie wpłynęło
na decyzję o wyjeździe z Polski?
— W zasadzie nie chciałem opuszczać kraju. W 1981 roku, gdy uczyłem na
Wydziale Filologii Angielskiej na Uniwersytecie Śląskim, dowiedziałem się,
że mogę uzyskać roczne stypendium na uczelni w stanie Nowy Meksyk w USA. Miałbym
tam robić doktorat z amerykanistyki. Wylecieliśmy z żoną Barbarą i 6-letnią
wówczas córką Pauliną. W planach mieliśmy powrót do kraju po roku. Tak się
jednak złożyło, że w tym czasie miał w Polsce miejsce stan wojenny. Oglądając w amerykańskiej telewizji czołgi na polskich ulicach doszliśmy do
wniosku, że chyba nie ma sensu wracać.
— I zostaliście?
-
...w Albuquerque. To największe miasto w Nowym Meksyku, 600-tysięczna
metropolia. Tam jest właśnie uniwersytet, na którym dostałem stypendium.
-
Na miejscu czekała pana konkretna
propozycja, a nie wielka niewiadoma, jakiej doświadczają Polacy jadący do
Stanów w ciemno. To chyba ułatwiło początki?
-
Było ciężko. Po pierwsze musiałem uczyć Amerykanów pisać felietony i eseje w ich rodzimym języku. Uważałem, że to dosyć dziwna sytuacja dla
Polaka. Czułem się niezręcznie. Kolejny problem to pieniądze. Jako student
mogłem oficjalnie zarobić tylko 5 tysięcy dolarów rocznie. To dwa razy mniej
niż granica ubóstwa. Musieliśmy z żoną kombinować, żeby przetrwać.
Wiadomo jak: prace fizyczne. Poza tym kończył się mój legalny pobyt w USA.
Po napisaniu pracy doktorskiej miałem pół roku czasu, żeby się wynieść do
kraju. Dlatego odkładałem obronę. Udało mi się na rok. Wtedy na szczęście
rząd amerykański wyszedł z propozycją przedłużenia pobytu Polakom, do
czasu uregulowania sytuacji politycznej w ojczyźnie. Pomogła mi też moja
studentka, pisząc o mnie artykuł w gazecie uczelnianej. Potem jeszcze
zainteresowało się mną największe pismo w N. Meksyku „Albuquerque Journal",
publikując artykuł i zdjęcie naszej rodziny na
pierwszej stronie. I tak dzięki presji słowa pisanego mogłem legalnie
zostać w USA. W 1989 roku dostałem propozycję pracy w TVI College, uczelni
technicznej w Nowym Meksyku. W tym samym roku po raz pierwszy przyjechałem
do innej Polski. W Warszawie namawiano mnie, żebym zaczął uczyć języka i kultury amerykańskiej biznesmenów. Miałem dylemat: zostać czy podjąć
legalną pracę w Stanach. Koledzy mi mówili: słuchaj, to dopiero początek
demokracji w kraju, tu jeszcze z 10 lat będzie bałagan. Córka oświadczyła,
że nie zostanie, żona miała plany studiów medycznych w Ameryce. I wróciliśmy. Z collegem jestem związany do dziś.
-
Czy dzięki temu poprawiła się
wasza sytuacja materialna?
-
Pracownik naukowy uniwersytetu lub nauczyciel akademicki w USA może
spokojnie wyżyć za swoją pensję. Początkujący w tym zawodzie zarabiają
30-40 tys. Dolarów rocznie. Po kilkunastu latach można dojść nawet do 60
tysięcy. Nie ma więc potrzeby szukania jakiejś fuchy. W moim przypadku było
trochę inaczej. Zawsze marzyłem o dziennikarstwie. Wzorem doskonałości
pisarskiej był dla mnie zbiór felietonów „Tomorrow, Tomorrow and Tomorrow"
angielskiego prozaika Aldousa Huxleya. W USA szukałem możliwości zaistnienia jako dziennikarz. Nawiązałem kontakt z Amerykańskim Stowarzyszeniem Humanistycznym, wydawcą kilku pism, propagujących
świeckie spojrzenie na świat i religię. Przyjęli mi do publikacji jeden
esej. Wtedy pomyślałem, że mam jakieś szanse pracować jako niezależny
dziennikarz. Tym bardziej, że USA wydawało mi się ostoją wolności słowa i przekonań. Myślałem, że można tu mówić i pisać, co się chce. Niestety,
czekało mnie rozczarowanie. Ameryka okazała się krajem bardzo wrogo
nastawionym na krytykę religii chrześcijańskiej. Przekonałem się o tym, gdy
chciałem wykładać w moim college’u zagadnienia świeckiego humanizmu,
opartego na ateizmie i racjonalnym podejściu do rzeczywistości. Wywołałem
burzę. Rozdzwoniły się telefony z protestami fanatycznych chrześcijan, na
rok straciłem pracę. Wtedy dowiedziałem się, że Ameryka nie jest taka świecka,
jak by się wydawało i że nie można krytykować Kościoła bez konsekwencji..
To mnie jednak nie odwiodło od marzeń, by pisać artykuły na ten temat.
Okazja nadarzyła się, gdy zmarł redaktor naczelny pisma „The American
Rationalist", które istnieje od 50 lat. Objąłem po nim stanowisko. To dla
mnie ogromna frajda, bo pracuję w autentycznie wolnej gazecie. Mamy 2,5 tysiąca
subskrybentów, również w Norwegii, Meksyku. Próbowałem też zaistnieć w Polsce. Przez pewien czas publikowałem w antykatolickich „Faktach i Mitach", jako korespondent z USA. Byłem jednak zmuszony z tego zrezygnować,
naczelny za bardzo ingerował w moje teksty. Teraz współpracuję z internetowym magazynem „Racjonalista" z Wrocławia.
-
Rozczarowała pana amerykańska
tolerancja, a właściwie jej brak. Wtedy miał pan już
jednak
na tyle silną pozycję, jako szanowany naukowiec i obywatel USA, że można
było przełknąć tę gorzką pigułkę. Interesują mnie jednak początki
pobytu. Jak wtedy traktuje się przybysza z Polski?
-
Mnie odbierano jako rodzaj ciekawego okazu. Ale po pewnym czasie to właśnie
amerykańscy koledzy z pracy najbardziej mi pomogli.
— A tamtejsza Polonia?
— W Albueguergue nie ma wielu Polaków, może kilkadziesiąt rodzin, które
rzadko się widują. Od kilku lat utrzymuję jednak regularny kontakt z krajem.
Przylatuję co roku m. in. po to, żeby pograć w turniejach tenisa, który jest
moja wielką pasją. Chciałbym kiedyś zmierzyć się z Wojciechem Fibakiem.
-
Gdzie jest Pana duchowa ojczyzna?
-
Pod tym względem jestem rozdarty. Czuję się Polakiem i tęsknię za
krajem, ale powrót nie wchodzi w grę, bo nikt by mnie tu nie zatrudnił. Okazało
się, że musiałbym mieć co najmniej habilitację, inaczej nie ma szans. A ja
nie mam już ochoty na zdobycie kolejnego tytułu naukowego.
— A jaki jest Nowy Meksyk?
-
Pustynny, gorący i niebezpieczny z powodu grzechotników, pająków
„czarna wdowa" i niedźwiedzi". Groźne też są
gwałtowne opady po długich suszach. Spękana ziemia nie jest w stanie
wchłonąć takiej ilości wody, która pędząc z gór wypełnia wszelkie zagłębienia i może w nich uwięzić i zatopić np. samochód z ludźmi. Ale Nowy Meksyk
nazywany jest też „Krajem Oczarowania" z powodu niepowtarzalnych widoków
zachodów słońca. Przepięknie wygląda wiosną, gdy rozkwitają i pachną
kaktusy i inne pustynne rośliny. Przecinają go wysokie góry, w których można
pojeździć na nartach, a potem zjechać w dół i w pełnym słońcu zagrać w tenisa. W lasach setkami rosną borowiki, kurki i kozaki. Wyjazd na grzyby to w naszej rodzinie coroczny rytuał. N. Meksyk jest niemal takiej wielkości jak
Polska, ale zamieszkuje go tylko 1,5 mln ludzi. Południowa część stanu była
kiedyś krainą Apaczów, jednych z najbardziej wytrzymałych fizycznie Indian. W tej chwili można ich spotkać
tylko w rezerwatach, są zniszczeni przez amerykański styl życia, chorują na
cukrzycę.
-
Jak się powodzi przeciętnemu
Amerykaninowi? Standard życiowy jest z pewnością wyższy niż w Polsce?
-
Większość żyje na kredyt, co jest tam najzupełniej normalne. Dwadzieścia
tysięcy długu na karcie kredytowej nikogo nie martwi. My pod tym względem
jesteśmy z innej kultury. Dom, który wzięliśmy do spłaty na 30 lat,
uregulowałem w 10, bo nie mógłbym spać. Nie mamy
też żadnych długów. Prócz domu z ogrodem mamy też psa i tak się złożyło,
że cztery samochody. Należymy do tzw. klasy średniej. Zarabiamy oboje z żoną
. Barbara studiowała diagnostykę ultradźwiękową i pracuje w firmie
specjalizującej się w wykrywaniu
chorób kobiecych. Starsza córka Paulina ma 29 lat, jest doktorem farmakologii.
Dziewiętnastoletnia Monika jest na pierwszym roku studiów, w trakcie którego
zalicza się obowiązkowe przedmioty. Dopiero potem wybiera się specjalizację.
Córka myśli o modzie.
« Ludzie, cytaty (Publikacja: 23-08-2004 Ostatnia zmiana: 16-06-2005)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3570 |
|