|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Teksty źródłowe » Nietzsche
Antychryst cz.1 [3] Autor tekstu: Fryderyk Nietzsche
Tłumaczenie: Leopold Staff
16. Do podobnego wniosku zmusza krytyka
chrześcijańskiego pojęcia Boga. — Lud, który jeszcze w siebie sam wierzy, ma
też jeszcze swego własnego Boga. Czci w nim warunki, dzięki którym jest górą,
swoje cnoty, przerzuca swą radość z siebie, swe poczucie mocy w istotę, której
dziękczynić za to można. Kto bogaty, chce oddawać; lud dumny potrzebuje
Boga, by składać ofiary… Religia, w obrębie takich założeń, jest formą
wdzięczności. Jest się wdzięcznym za samego siebie: po to potrzebuje się
Boga. Taki Bóg musi umieć pomagać i szkodzić, musi umieć być przyjacielem
jak wrogiem — podziwia się go w dobrym jak w złym. Przeciwnaturalna
kastracja Boga na Boga dobra tylko leżałaby tu poza obrębem wszelkiej pożądaności.
Potrzebuje się Boga złego tak jak dobrego: zawdzięcza się przecie istnienie
własne chyba nie tolerancji, nie życzliwości dla ludzi… Cóż by zależało
na Bogu, który by nie znał gniewu, zemsty, zawiści, szyderstwa, chytrości,
gwałtu? Który by nie znał może nawet zachwycających ardeurs zwycięstwa i zniszczenia? Nie rozumiano by takiego Boga: po cóż by go mieć? — Oczywista:
jeśli lud ginie; jeśli czuje, że wiara w przyszłość, jego nadzieja wolności
ostatecznie znika; jeśli poddanie uświadamia się mu jako pierwszy pożytek,
cnoty poddańcze jako warunki utrzymania się, wówczas musi się i Bóg jego
zmienić. Staje się on teraz potulny, bojaźliwy, skromny, doradza „spokój
duszy", zaprzestania nienawiści, pobłażanie, nawet „miłość" dla
przyjaciela i wroga. Moralizuje ustawicznie, włazi w jaskinię każdej cnoty
prywatnej, staje się Bogiem każdego, osobą prywatną, kosmopolitą… Niegdyś
przedstawiał jakiś lud, siłę jakiegoś ludu, wszystko, co w duszy jakiegoś
ludu było agresywne i spragnione mocy: teraz jest tylko jeszcze dobrym
Bogiem… Rzeczywiście, nie ma innej alternatywy dla Bogów: albo są oni wolą
mocy — i tak długo będą bogami ludów — albo niemocą mocy — i wówczas z konieczności stają się dobrymi... 17. Gdzie w jakiejkolwiek formie wola mocy ginie, istnieje też każdym razem fizjologiczne
cofanie się, decadence. Bóstwo tej decadence, obrzezane na
punkcie swych najbardziej męskich cnót i popędów, staje się teraz
koniecznie Bogiem fizjologicznie cofniętych, słabych. Zwą oni siebie samych n i e słabymi, zwą siebie „dobrymi"… Rozumie się, już bez potrzeby wskazówki, w jakich dopiero chwilach dziejów możliwą się staje dualistyczna fikcja
dobrego i złego Boga. Tym samym instynktem, którym podbici ściągają Boga
swego na szczebel „dobra w sobie", wykreślają też z Boga swych zwycięzców
dobre właściwości; mszczą się na swych panach tym, że przerabiają na diabła
ich Boga. — Bóg dobry, jak i diabeł: obaj wyrodki decadence. — Jak można
dziś jeszcze ustępować tak bardzo prostoduszności teologów chrześcijańskich,
by wyrokować z nimi, że rozwój pojęcia Boga z „Boga Izraela", „Boga
ludowego", w Boga chrześcijańskiego, w zbiorowe pojęcie wszelkiego dobra,
jest p o s t ę p e m? — Lecz nawet Renan to czyni. Jak gdyby Renan miał prawo
do prostoduszności! Przeciwieństwo rzuca się przecie w oczy. Jeśli założenia
wznoszącego się życia, jeśli wszelką siłę, waleczność, władczość,
dumę wyłączy się z pojęcia Boga, jeśli krok za krokiem zniży się on do
symbolu łaski dla znużonych, deski ratunku dla wszystkich tonących, jeśli
stanie się Bogiem ludzi biednych, Bogiem grzeszników, Bogiem chorych par
excellence, a tytuł „Zbawca", „Odkupiciel" niejako ostanie się,
jako tytuł boski w ogóle: o czymże mówi taka przemiana? Taka redukcja boskości? — Oczywiście: „Królestwo Boże" większe się przez to stało. Niegdyś
miał Bóg tylko swój lud, swój lud „wybrany". Tymczasem poszedł, zupełnie
jak sam lud jego, w obczyznę, na wędrówkę, nigdzie odtąd już nie zagrzał
miejsca: a w końcu wszędzie czuł się w domu, stał się wielkim kosmopolitą — aż „wielką liczbę" i pół ziemi przeciągnął na swoją stronę. Lecz
Bóg „wielkiej liczby", demokrata wśród bogów, nie stał się mimo to
dumnym bogiem pogańskim: pozostał Żydem, pozostał Bogiem zakątów, Bogiem
wszystkich nor i miejsc ciemnych, wszystkich niezdrowych zaułków całego świata!...
Jego królestwo światowe jest nadal, jak przedtem, królestwem podziemnym,
szpitalem, państwem souterrain, państwem getta… A on sam tak blady,
tak słaby, taki decadent… Nawet najbledsi z bladych jeszcze nim owładnęli,
panowie metafizycy, albinosy pojęciowe. Osnuwali go tak długo wokoło, aż,
zahipnotyzowany ich ruchami, sam stał się pająkiem, sam metafizykiem. Teraz
on znów świat wysnuwał z siebie — sub specie Spinozae — teraz
przekształcał się w coraz większą cienkość i bladość, stał się
„ideałem", stał się „czystym duchem", stał się absolutum,
stał się „rzeczą samą w sobie"… Upadek Boga: Bóg stał się „rzeczą
samą w sobie"...
18. Chrześcijańskie
pojęcie Boga — Bóg jako Bóg chorych, Bóg jako pająk, Bóg jako duch -jest
jednym z najbardziej zepsutych pojęć Boga, jakie osiągnięto na ziemi; jest
ono może nawet miernikiem stanu głębi w zstępującym rozwoju typu boskiego.
Bóg wyrodzony w sprzeczność z życiem, zamiast być jego przejaśnieniem i wieczystym „Tak"! W Bogu wrogość zapowiedziana życiu, naturze, woli życia!
Bóg formułą dla każdego oczernienia „tego świata", dla każdego kłamstwa o „zaświecie"! W Bogu ubóstwiona nicość, wola nicości uświęcona!...
19. Że silne rasy
Europy północnej nie odepchnęły od siebie Boga chrześcijańskiego, to
zaprawdę nie przynosi chwały ich uposażeniu religijnemu, nie mówiąc już o smaku. Z takim chorowitym i osłabłym ze starości wyrodkiem decadence,
winny były koniecznie dojść do końca. Lecz klątwa ciąży na nich za to, że z nim nie doszły do końca: choroba, starość, sprzeczność weszły im we
wszystkie instynkty — żadnego już odtąd Boga nie stworzyły! Dwa tysiąclecia
prawie i ani jednego nowego Boga! Lecz wciąż jeszcze i jak coś stałego, jak ultimatum
i maximum tworzącej bogów siły, człowieczego creator spiritus,
ten politowania godny Bóg chrześcijańskiego monotonoteizmu! Ten mieszańczy
twór upadku z zera, pojęcie i sprzeczność, w którym wszystkie instynkty decadence,
wszystkie tchórzostwa i znużenia duszy mają swe uświęcenie! -
20. Potępieniem chrześcijaństwa
nie chciałbym dopuścić się krzywdy na pokrewnej religii, która ilością
wyznawców nawet przeważa: na b u d d y z m i e. Obie łączą się z sobą
jako religie nihilistyczne — są religiami decadence — obie są
oddzielone od siebie w najprzedziwniejszy sposób. Że je teraz porównywać
można, za to krytyk chrześcijaństwa głęboko jest wdzięczny uczonym
indyjskim. -- Buddyzm jest stokroć realistyczniejszy od chrześcijaństwa — ma
we krwi dziedzictwo przedmiotowego i chłodnego stawiania problematów, zjawia
się p o trwającym lat setki ruchu filozoficznym; w chwili pojawienia się jego
jest pojęcie „Bóg" już uprzątnięte. Buddyzm jest jedyną właściwie pozytywistyczną
religią, jaką nam ukazuje historia, nawet jeszcze w swojej teorii poznania
(surowym fenomenalizmie), nie mówi już "walka przeciw grzechowi",
lecz, zgoła rzeczywistości przyznając prawo, „walka przeciw c i e r p i e n i u". Ma on — to różni go głęboko od chrześcijaństwa — samooszustwo
pojęć moralnych już za sobą- stoi, mówiąc moim językiem, poza
dobrem i złem. — Oto dwa fakty fizjologiczne, na których spoczywa i które ma
na oku: po pierwsze nadmierna pobudliwość wrażliwości, która wyraża
się jako wyrafinowana zdolność cierpienia, potem przeduchowienie,
nazbyt długie życie w pojęciach i procedurach logicznych, wśród którego
instynkt osobowy doznał szkody z korzyścią „bezosobistości" (jedno i drugie stany, które przynajmniej niektórzy moi czytelnicy, „przedmiotowi",
jak ja sam, znać będą z doświadczenia). Na gruncie tych fizjologicznych
warunków powstała depresja: przeciw niej Budda zabiega higienicznie.
Stosuje przeciw niej życie na wolnym powietrzu, życie wędrowne; umiarkowanie i wybór w pożywieniu; ostrożność względem wszystkich spirituosa;
tak samo ostrożność przed afektami, które żółć wzburzają, rozpalają
krew: żadnej troski, ani o siebie, ni o innych. Wymaga wyobrażeń, które
ani nie darzą spokojem, ani rozweselają — wynajduje środki do odwyknięcia od
innych. Rozumie dobroć, dobrotliwość jako sprzyjające zdrowiu. Modlitwa
jest wykluczona, tak samo jak asceza; żadnego kategorycznego rozkazu, żadnego
musu w ogóle, nawet w obrębie zgromadzenia klasztornego (można znów wystąpić).
To wszystko miały być środki do wzmocnienia owej nadmiernej pobudliwości. Właśnie
dlatego nie wymaga też walki z myślącymi inaczej; nauka jego przeciw niczemu
nie broni się więcej, niż przeciw uczuciu zemsty, odrazy, ressentiment
(„nieprzyjaźni nie-przyjaźń kresu nie położy": wzruszający refren całego
buddyzmu...). I to słusznie: właśnie te afekty byłyby zgoła niezdrowe ze
względu na główny cel dietetyczny. Znużenie duchowe, które on zastaje i które
wyraża się w zbyt wielkiej „przedmiotowości" (to znaczy w osłabieniu
interesu indywidualnego, w stracie na wadze, na „egoizmie"), zwalcza,
sprowadzając ściśle i najbardziej duchowe interesy do o s o b y. W nauce
Buddy egoizm staje się obowiązkiem: owo „jednego potrzeba", owo „jak ty
uwolnisz się od cierpienia" reguluje i ogranicza całą dietę duchową (należy
może przypomnieć sobie owego Ateńczyka, który również z czystą „naukowością"
wiódł wojnę, Sokratesa, który egoizm osobisty także w państwie problematów
podniósł do morału).
21. Warunkiem buddyzmu
jest bardzo miękki klimat, wielka łagodność i swoboda obyczajów, brak
militaryzmu; i to, że ruch miał swe ognisko wśród wyższych, a nawet
uczonych, stanów. Pragnie się pogody, ciszy i nieżywienia żadnych życzeń,
jako celu najwyższego i osiąga się ten cel. Buddyzm nie jest religią, w której
się tylko do doskonałości dąży: doskonałość jest wypadkiem normalnym. -
W chrześcijaństwie
występują na czoło instynkty podbitych i uciśnionych: najniższe stany
szukają w nim zbawienia. Kazuistykę grzechu, samokrytykę, inkwizycję
sumienia uprawia się tu jako zajęcie, jako środek przeciw nudzie; podtrzymuje
się tu nieustannie afekt dla mocarza, zwanego „Bogiem" (mocą modlitwy); to
co najwyższe uchodzi tu za nieosiągalne, za dar, za „łaskę". Brak tu także
jawności; kryjówka, ciemna przestrzeń jest chrześcijańska. Ciało jest tu w pogardzie, higienę uchyla się jako zmysłowość; Kościół broni się nawet
przeciw czystości (pierwszym zarządzeniem chrześcijańskim po wypędzeniu
Maurów było zamknięcie kąpieli publicznych, których sama Kordowa posiadała
270). Chrześcijański jest pewien zmysł okrucieństwa względem siebie i innych; nienawiść do inaczej myślących; wola prześladowania. Posępne i wstrząsające wyobrażenia stoją na pierwszym planie; najbardziej pożądane,
najwyższymi mianami określone stany to epilepsoidy; wybiera się tak dietę,
by sprzyjała zjawiskom chorobliwym i przedrażniała nerwy. Chrześcijańską
jest wrogość śmiertelna przeciw panom ziemi, przeciw „dostojnym" — a zarazem ukryte, tajemne współzawodnictwo (pozostawia się im „ciało",
chce się tylko „duszy"...). Chrześcijańską jest nienawiść do d u c h
a, do dumy, odwagi, wolności, libertinage ducha; chrześcijańską jest
nienawiść do zmysłów, do radości zmysłów, do radości w ogóle...
1 2 3 4 Dalej..
« Nietzsche (Publikacja: 08-09-2004 Ostatnia zmiana: 19-09-2004)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3625 |
|