|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Teksty źródłowe » Nietzsche
Antychryst cz.2 [2] Autor tekstu: Fryderyk Nietzsche
Tłumaczenie: Leopold Staff
29. Co mnie obchodzi, to psychologiczny typ Zbawiciela.
Ten zaś mógłby być zachowany w Ewangeliach mimo Ewangelii, choćby nie
wiedzieć jak nawet okaleczony i obładowany obcymi rysami: jak Franciszek z Asyżu
zachowany jest w legendach o sobie, mimo legendy o sobie. N i e prawda o tym, co
uczynił, co powiedział, jak właściwie umarł: lecz pytanie, czy typ jego w ogóle jeszcze da się wyobrazić, czy jest „przekazany"? Znane mi usiłowania
wyczytania z Ewangelii nawet dziejów „duszy", zdają mi się dowodami
godnej odrazy lekkomyślności psychologicznej. Pan Renan, ten błazen in
psychologicis, dorzucił do tego dwa najniesłychańsze pojęcia dla swego
wyjaśnienia typu Jezusa, jakie w tym względzie istnieć mogą: pojęcie
geniusza i pojęcie bohatera (heros). Lecz jeśli co jest nie-ewangelicznego, to
pojęcie bohatera. Właśnie przeciwieństwo wszelkich zapasów, wszelkiego
poczucia się w walce stało się tu instynktem: niezdolność oporu staje się
tu morałem („nie sprzeciwiaj się złu" — najgłębsze słowo Ewangelii,
ich klucz w pewnym znaczeniu), błogość w pokoju, w łagodności, w niemożności,
by być wrogiem. Co znaczy „nowina radosna"? Życie prawdziwe, życie
wieczne jest znalezione — nie obiecuje się go, ono jest tu, jest w w a s: jako
życie w miłości, jako miłość bez odjęcia i wyłączenia, bez odległości.
Każdy jest dziecięciem Boga — Jezus do niczego nie rości sobie wyłącznego
prawa — jako dzieci Boga wszyscy są sobie równi… Jezusa bohaterem czynić! — I jakimż nieporozumieniem aż słowo „geniusz"! Całe nasze pojęcie, nasze
kulturalne pojęcie „ducha" nie ma w świecie, w którym żyje Jezus, żadnego
zgoła sensu. Mówiąc z surowością fizjologa, inne wcale słowo byłoby tu
raczej jeszcze na miejscu… Znamy stan chorobliwej pobudliwości zmysłu
dotyku, który wzdraga się przed każdym dotknięciem, każdym ujęciem stałego
przedmiotu. Przełóżmy sobie taki fizjologiczny habitus na jego
ostateczną logikę — jako instynktowną nienawiść do każdej rzeczywistości,
jako ucieczkę w „nieuchwytność", w „niepojętość", jako odrazę do
wszelkiej formuły, wszelkiego pojęcia czasu i przestrzeni, do wszystkiego, co
jest silne, obyczajem, instytucją, Kościołem, jako czucie się u siebie w świecie,
którego nie tyka już żaden rodzaj rzeczywistości, w świecie jeszcze tylko
„wewnętrznym", w świecie „prawdziwym", w świecie „wiecznym"...
„Królestwo Boże jest w w a s"...
30. Instynktowna nienawiść do rzeczywistości: skutek
skrajnej zdolności cierpienia i pobudliwości, która w ogóle już nie chce być
„dotknięta", bo każde dotknięcie zbyt głęboko odczuwa.
Instynktowne wykluczenie wszelkiej odrazy, wszelkiej wrogości,
wszelkich granic i odległości w uczuciu: skutek skrajnej zdolności cierpienia i pobudliwości, która każdy opór, każdy mus oporu odczuwa już jako nieznośną
nieprzyjemność (to znaczy jako szkodliwą, jako coś, czego instynkt
samozachowawczy odradza), a błogość (przyjemność) w tym tylko widzi, by nie
opierać się już, nikomu już, ani nie dobremu, ni złemu — miłość jako
jedyna, jako ostatnia możliwość życia...
Są to dwie fizjologiczne rzeczywistości, na których, z których wyrosła nauka o zbawieniu. Nazywam ją wzniosłym dalszym rozwojem
hedonizmu na chorobliwym na wskroś podkładzie. Najbardziej pokrewny jej,
chociaż z wielkim przydatkiem greckiej żywotności i siły nerwowej, jest
epikureizm, pogańska nauka o zbawieniu. Epikur typowy decadent: przeze
mnie pierwszego jako taki poznany. — Obawa bólu, nawet niezmiernie drobnego bólu — nie może zgoła skończyć się czym innym jak religią miłości...
31. Naprzód już dałem odpowiedź swą na problemat. Założeniem
jej jest, że typ Zbawiciela dochował się nam tylko w silnym zniekształceniu.
Zniekształcenie to ma w sobie wiele prawdopodobieństwa: typ taki nie mógł z wielu powodów pozostać czysty, zupełny, bez dodatków. Nawet milieu, w którym ta obca poruszała się postać, musiało pozostawić na nim ślady, więcej
jeszcze historia, l o s pierwszej gminy chrześcijańskiej; on, oddziaływując
wstecz, wzbogacił typ rysami, które jeno ze stanowiska wojny i celów
propagandy zrozumiałymi się stają. Ów dziwny i chory świat, w który
wprowadzają nas Ewangelie — świat, jakby z powieści rosyjskiej, w którym
wyrzutki społeczeństwa, cierpienie nerwowe i „dziecięcy" idiotyzm, zda się,
schadzkę sobie naznaczyły — musiał w każdym razie pogrubić typ: zwłaszcza
pierwsi uczniowie przetłumaczyli istnienie, pływające całe w symbolach i nieuchwytnościach, najpierw na własną surowiznę, by w ogóle coś z tego
zrozumieć — dla nich zaistniał typ dopiero po nadaniu mu jednokształtu z formami bardziej znanymi… Prorok, mesjasz, przyszły sędzia, nauczyciel
moralności, cudotwórca, Jan Chrzciciel — tyleż sposobności zaniepoznania
typu… Nie lekceważmy wreszcie proprium wszelkiej wielkiej, mianowicie
sekciarskiej czci: zaciera ona oryginalne, często dręczące obce rysy i idiosynkrazje w istocie czczonej — nie widzi ich nawet. Można by żałować, że
jakiś Dostojewski nie żył w pobliżu tego najbardziej zajmującego decadent,
mam na myśli kogoś, który by umiał właśnie odczuwać przejmujący czar
takiej mieszaniny wzniosłości, chorobliwości i dziecięctwa. Ostatni punkt
widzenia: typ mógłby, jako typ decadence, posiadać rzeczywiście
osobliwą rozmaitość i sprzeczność: taka możliwość nie jest zupełnie
wykluczona. Mimo to, wszystko przeciw niej przemawia: właśnie tradycja musiałaby w tym wypadku być przedziwnie wierna i przedmiotowa: czego przeciwieństwo
przypuszczać mamy powody. Tymczasem przepaść sprzeczności leży między
kaznodzieją na górze, na jeziorze i na łące, którego zjawisko, niby jakiegoś
Buddy na bardzo mało indyjskim gruncie, jest pełne wdzięku, a owym
napastliwym fanatykiem, śmiertelnym wrogiem teologów i kapłanów, którego złośliwość
Renana uświetniła, jako legrandmaitre en ironie… Ja sam nie wątpię,
że obfita miara żółci (a nawet esprit) przelała się na typ mistrza
dopiero ze wzburzonego stanu chrześcijańskiej propagandy: zna się przecież
dostatecznie brak skrupułów wszystkich sekciarzy w przyrządzaniu sobie z mistrza swego swojej a p o l o g i i. Gdy pierwsza gmina zapotrzebowała sądzącego,
swarzącego się, gniewnego, złośliwie przebiegłego teologa, przeciw
teologom, stworzyła sobie swego „Boga" wedle swej potrzeby: tak jak bez
wahania kładła mu także w usta owe zgoła nieewangeliczne pojęcia, które były
jej teraz niezbędne, „powrót", „Sąd Ostateczny", wszelkiego rodzaju
czasowe oczekiwanie i przyobiecanie. -
32. Opieram się, by rzec raz jeszcze, temu, by
wprowadzano fanatyka do typu Zbawiciela: słowo imperieux, którego Renan
używa, już samo znosi typ. „Dobrą nowiną" jest właśnie, że nie ma już
żadnych przeciwieństw; Królestwo Niebieskie należy do dzieci; wiara, którą
się tu głosi, nie jest wywalczoną wiarą — istnieje ona, jest od początku,
jest niejako dziecięctwem, które cofnęło się w sferę duchową. Wypadek
przedłużonego i nierozwiniętego w organizmie chłopięctwa, jako skutek
zwyrodnienia, znany jest przynajmniej fizjologom. — Wiara taka nie gniewa się,
nie gani, nie broni się: nie przynosi „miecza" — nie przeczuwa zgoła, o ile by mogła kiedyś dzielić. Nie dowodzi siebie ani cudem, ani nagrodą, ni
przyobiecaniem, ani nawet Pismem: ona sama jest każdej chwili swym cudem, swą
nagrodą, swym dowodem, swym „Królestwem Bożym". Nie formułuje się także
ta wiara — ona ż y j e, broni się przeciw formułom. Oczywiście, że
przypadek otoczenia, języka, poprzedniego rozwoju wyznacza pewien zakres
potrzeb: pierwsze chrześcijaństwo posiada tylko żydowsko-semickie pojęcia
(zalicza się tutaj jedzenie i picie przy komunii, owo, jak wszystko, co żydowskie,
tak bardzo nadużyte przez Kościół pojęcie). Lecz należy się strzec widzieć w tym więcej niż mowę znaków, semiotykę, sposobność do przenośni. Właśnie
to, że żadnego słowa nie bierze się dosłownie, jest dla tego antyrealisty
uprzednim warunkiem, by w ogóle mógł mówić. Wśród Indów byłby się posługiwał
pojęciami z Sankhyam, wśród Chińczyków z Lao-tse — i nie byłby żadnej czuł
przy tym różnicy. — Można by, z pewną tolerancją w wyrazie, nazwać Jezusa
„wolnym duchem" — nic sobie nie robi z niczego, co mocne: słowo zabija,
wszystko co mocne, zabija. Pojęcie, doświadczenie „życia", jak on je sam
zna, sprzeciwia się w nim każdego rodzaju słowu, formule, prawu, wierze,
dogmatowi. Mówi on tylko o najwewnętrzniejszym: „życie" lub „prawda",
lub „światło" jest jego słowem na to, co najwewnętrzniejsze — wszystko
pozostałe, cała rzeczywistość, cała przyroda, nawet mowa, ma dlań tylko
wartość znaku, przenośni. Nie należy tutaj się mylić, choć wielka pokusa
leży w chrześcijańskim, chcę rzec w kościelnym przesądzie: taka symbolika par
excellence stoi poza obrębem wszelkiej religii, wszelkich pojęć kultu,
wszelkiej historii, wszelkich nauk przyrodniczych, wszelkich doświadczeń świata,
wszelkiego poznania, wszelkiej polityki, wszelkiej psychologii, wszelkich książek,
wszelkiej sztuki — jego „wiedza" jest właśnie czystą głupotą na
punkcie, ż e istnieje coś podobnego. Kultura nie jest mu znana nawet ze słyszenia,
nie potrzeba mu walki przeciw niej — on jej nie zaprzecza… To samo stosuje się
do p a ń s t w a, do całego obywatelskiego porządku i społeczności, do p r a c y, do wojny — nie miał on nigdy powodu zaprzeczać „świata", nie
przeczuwał nigdy kościelnego pojęcia „świat"… Zaprzeczanie jest dlań
właśnie zgoła niemożliwością. — Tak samo brak dialektyki, brak wyobrażenia,
że wiarę, „prawdę" można udowadniać argumentami (jego dowodami są wewnętrzne
„światła", wewnętrzne uczucia przyjemne i potwierdzenia siebie, same
„dowody siły"). Taka nauka nie może też przeczyć, nie pojmuje ona nawet,
że inne nauki istnieją, istnieć mogą, nie umie może wcale wyobrazić sobie
przeciwnego sądzenia… Odzieje napotka, będzie z najgłębszego współczucia
smucić się „ślepotą" — bo ona widzi „światło" — lecz nie zrobi
zarzutu...
33. W całej psychologii Ewangelii brak pojęcia winy i kary; tak samo pojęcia nagrody. „Grzech", każdy stosunek odległości między
człowiekiem i Bogiem jest usunięty — to jest właśnie „nowina radosna".
Nie obiecuje się szczęśliwości, nie przywiązuje się jej do warunków: jest
ona jedyną rzeczywistością — reszta jest znakiem do mówienia o niej...
Skutek takiego stanu przerzuca się w nową praktykę, w właściwie
ewangeliczną praktykę. Nie „wiara" odróżnia chrześcijanina: chrześcijanin
działa, odróżnia się innym działaniem. Że temu, który jest dlań zły,
nie stawia oporu ani słowem, ani w sercu. Że nie czyni różnicy między obcym a tubylcem, miedzy Żydem a nie-Żydem („bliźni", właściwie współwyznawca,
Żyd). Że na nikogo się nie gniewa, nikogo nie waży lekce. Że ani się w sądach
nie pokazuje, ani się nie daje w nie wciągać („nie przysięgać"). Że w żadnym wypadku, nawet w razie dowiedzionej niewierności swej żony, nie
rozwodzi się z żoną. — Wszystko w gruncie rzeczy jedna zasada, wszystko
skutki jednego instynktu.
1 2 3 4 5 Dalej..
« Nietzsche (Publikacja: 15-09-2004 Ostatnia zmiana: 18-03-2005)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3629 |
|