|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Teksty źródłowe » Nietzsche
Antychryst cz.3 [2] Autor tekstu: Fryderyk Nietzsche
Tłumaczenie: Leopold Staff
52. Chrześcijaństwo
stoi też na stanowisku przeciwnym wszelkiej duchowej udaności — m o ż e
potrzebować, jako rozumu chrześcijańskiego, tylko chorego rozumu, staje po
stronie wszystkiego co idiotyczne, wygłasza klątwę przeciw „duchowi",
przeciwko superbia zdrowego ducha. Ponieważ choroba jest właściwa
istocie chrześcijaństwa, musi stan typowo chrześcijański, „wiara", być
formą choroby, muszą wszystkie proste, rzetelne, naukowe drogi do poznania być
uchylone przez Kościół jako drogi zakazane. Wątpliwość już jest
grzechem… Zupełny brak psychologicznej schludności u kapłana — zdradzający
się w spojrzeniu — jest zjawiskiem skutku decadence — należy obserwować
histeryczne niewiasty oraz dzieci o rachitycznych zadatkach co do tego, jak
prawidłowo fałszywość z instynktu, rozkosz z kłamstwa dla kłamstwa,
niezdolność do prostych spojrzeń i kroków jest wyrazem decadence.
„Wiarą" zwie się: nie chcieć wiedzieć co jest prawdą. Pobożny, kapłan
obojga płci, jest fałszywy, ponieważ jest chory: instynkt jego żąda, by
prawda nigdy nie miała słuszności. "Co czyni chorym, jest dobre; co
pochodzi z pełni, z nadmiaru, z mocy, jest z ł e": tak odczuwa wierzący.
Niewolność kłamstwa — po tym odgaduję każdego urodzonego teologa. — Inną
odznaką teologa jest jego niezdolność do filologii. Przez filologię
rozumiejmy tu, w bardzo ogólnym znaczeniu, sztukę dobrego czytania — umiejętność
odczytywania faktów, bez fałszowania ich interpretacją, n i e tracąc w pożądaniu
zrozumienia ostrożności, cierpliwości, subtelności. Filologia jako ephexis w interpretacji: czy to chodzi o książki, o nowiny dziennikarskie, o losy lub
fakty, dotyczące pogody — nie mówiąc już o „zbawieniu duszy"… Sposób, w jaki teolog, obojętne czy w Berlinie, czy w Rzymie, wykłada „słowo
Pisma" lub jakieś zdarzenie, zwycięstwo wojsk ojczystych na przykład w wyższym
świetle Psalmów Dawidowych, jest zawsze tak ś m i a ł y, że filolog przy
tym skacze do sufitu. A cóż dopiero ma robić, gdy pobożnisie i inne krowy ze
Szwabii przyrządzają sobie przy pomocy palca Bożego ze swej mizernej
codzienności i z izdebnego zaduchu swego istnienia cud „łaski",
„opatrzności", „zbawiennych doświadczeń"! Najmniejszy nakład ducha,
by nie rzec przyzwoitości, musiałby przecie doprowadzić tych interpretatorów
do przekonania się o zupełnym dzieciństwie i niegodności takiego nadużywania
boskiej biegłości palcowej. Nawet przy bardzo małej mierze bogobojności Bóg
taki, który w samą porę leczy z kataru, który nam każe wsiąść w karetę w chwili, gdy właśnie spada ulewa, winien by być dla nas tak niedorzecznym
Bogiem, żebyśmy musieli go usunąć, nawet gdyby istniał. Bóg jako posługacz,
jako listonosz, jako przestrzegacz kalendarza — jest właśnie wyrazem na najgłupszy
rodzaj wszelkich przypadków… „Opatrzność boska", w jaką dziś jeszcze
wierzy prawie co trzeci człowiek w „wykształconych Niemczech", byłaby
takim zarzutem przeciw Bogu, że silniejszego pomyśleć by sobie nie można. A jest w każdym razie zarzutem przeciw Niemcom!...
53. — Że
męczennicy są jakimś dowodem prawdy pewnej sprawy, jest tak mało prawdą, żebym
przeczył, iż męczennik jakiś miał w ogóle kiedykolwiek coś z prawdą do
czynienia. W tonie, w którym męczennik w łeb światu ciska swe uważanie
czegoś za prawdę, wyraża się już tak niski stopień uczciwości
intelektualnej, taka tępota na zagadnienie „prawdy", że męczennika nigdy
zbijać nie trzeba. Prawda nie jest czymś, co jeden posiada, a czego inny nie
posiada, tak myśleć o prawdzie mogą co najwyżej chłopi lub apostołowie chłopscy w rodzaju Lutra. Można być pewnym, że stosownie do stopnia sumienności w rzeczach ducha rośnie zawsze skromność na tym punkcie, poprzestawanie. Kilka
rzeczy wiedzieć i delikatną ręką odsunąć wiedzenie ponadto...
„Prawda", jak słowo to rozumie każdy prorok, każdy sekciarz, każdy
wolnomyślny, każdy socjalista, każdy członek Kościoła, jest doskonałym
dowodem, że nie uczyniono nawet choćby tylko pierwszego kroku na drodze owej
karności ducha i samoprzezwyciężenia, które potrzebne są do znalezienia małej,
nawet najmniejszej prawdy. — Śmierci męczeńskie, mówiąc dodatkowo, były
wielkim nieszczęściem w dziejach: uwodziły… Wniosek idiotów,
wliczając tu kobietę i tłum, że pewna sprawa, dla której ktoś na śmierć
idzie (lub która nawet, jak pierwsze chrześcijaństwo, wytwarza epidemie
żądzy śmierci), ma jakieś znaczenie — wniosek ten stał się dla badacza,
dla ducha badania i ostrożności niezmiernym hamulcem. Męczennicy
szkodzili prawdzie… I dziś jeszcze potrzeba tylko surowości prześladowania,
by najobojętniejszemu w sobie sekciarstwu wytworzyć zaszczytne imię. — Jak
to? Czy zmienia to wartość jakiej rzeczy, że ktoś za nią swe życie oddaje? — Błąd, który zaszczytnym się staje, jest błędem posiadającym o jeden
urok uwodny więcej: sądzicież, panowie teologowie, że damy wam sposobność
grać rolę męczenników za wasze kłamstwo? — Zbija się sprawę, pozwalając
jej z szacunkiem osiąść na lodzie — tak samo zbija się też teologów… To
właśnie było wszechhistoryczną głupotą wszystkich prześladowców, że
nadawali przeciwnej sprawie pozór zaszczytności — że dawali jej w darze czar
męczeństwa… Kobieta klęczy dziś jeszcze przed błędem, gdyż powiedziano
jej, że ktoś zań umarł na krzyżu. Jestże krzyż argumentem? — Lecz o wszystkich tych rzeczach ktoś jedyny rzekł słowo, którego potrzeba było od
stuleci — Zaratustra.
Krwawe znaki
wypisali na drodze, po której szli, a ich szaleństwo uczyło, że krwią
dowodzi się prawdy. Lecz krew jest najgorszym świadkiem prawdy; krew zatruwa
najczystszą nawet naukę, czyniąc z niej obłęd i nienawiść serc.
A choćby kto
przez ogień przeszedł dla nauki swojej — czegóż to dowodzi! Zaprawdę, więcej
to, gdy własna nauka z własnego rodzi się żaru. (Zaratustra str. 123, 124).
54. Nie należy
dawać się w błąd wprowadzać: wielkie duchy są sceptyczne.
Zaratustra jest sceptykiem. Siła, wolność z siły i nadsiły ducha dowodzi się
sceptycyzmem. Ludzi przekonania nie bierze się w rachubę w żadnych
zasadniczych sprawach wartości i bezwartości. Przekonania to więzienia.
Nie patrzy to dość daleko, nie patrzy pod siebie: lecz aby móc zabierać głos w sprawie wartości i niewartości, trzeba pięćset przekonań pod sobą widzieć — z a sobą widzieć… Duch, który chce czegoś wielkiego, który chce i środków
do tego, jest z konieczności sceptykiem. Wolność od wszelkiego rodzaju
przekonań jest właściwa sile, możność swobodnego patrzenia… Wielka namiętność,
podstawa i moc jego bytu, jeszcze bardziej oświecona, jeszcze despotyczniejsza
niż on sam, zabiera w służbę cały jego intelekt; wznosi ponad skrupuły;
daje mu odwagę nawet do nieświętych środków; użycza mu w pewnych razach
przekonań. Przekonanie jako środek: wiele osiąga się tylko z pomocą
przekonania. Wielka namiętność używa przekonań, zużywa je, nie poddaje się
im — czuje się samowładna. — Odwrotnie: potrzeba wiary, jakiegoś bezwzględnego
„tak" lub „nie", carlyleizm, jeśli to słowo znajdzie pobłażanie,
jest potrzebą słabości. Człowiek wierzący, „wyznawca" wszelkiego
rodzaju jest z konieczności człowiekiem zależnym — takim, który nie umie
siebie za cel postawić, który sam z siebie w ogóle celów stawiać nie umie.
„Wierzący" nie jest swoją własnością, może być tylko środkiem, musi
zostać zużyty, potrzebuje kogoś, kto go zużywa. Instynkt jego oddaje moralności
wyzucia się z samego siebie cześć najwyższą: wszystko nakłania go do niej,
jego roztropność, jego doświadczenie, jego próżność. Każdy rodzaj wiary
jest sam wyrazem wyzucia się z siebie, zobojętnienia na siebie… Jeśli się
zważy, jak konieczny jest większości ludzi regulatyw, który ich z zewnątrz
wiąże i utwierdza, jak mus, w wyższym znaczeniu niewolniczości, jest jedynym i ostatecznym warunkiem, pod którym rozwija się człowiek słabszej woli, zwłaszcza
kobieta: to zrozumiemy też przekonanie, „wiarę". Jest ona dla człowieka o przekonaniach kręgosłupem. N i e widzieć wielu rzeczy, być na każdym
punkcie skrępowanym, być na wskroś partią, mieć ścisłą i konieczną
optykę w stosunku do wszystkich wartości — to jedynie jest warunkiem istnienia w ogóle takiego rodzaju człowieka. Lecz tym samym jest on przeciwieństwem,
antagonistą prawdziwego — prawdy… Wierzącemu nie dano do woli brać w ogóle
sumiennie zagadnienie „prawdy" i „nieprawdy": być uczciwym na tym
punkcie, to by sprowadziło natychmiast jego upadek. Patologiczna warunkowość
jego optyki czyni z przekonanego fanatyka — Savonaroli, Lutra, Rousseau,
Robespierre’a, Saint-Simona — przeciwny typ silnego oswobodzonego ducha.
Lecz wielka
postawa tych chorych duchów, tych epileptyków pojęciowych, działa na wielkie
tłumy — fanatycy są malowniczy, ludzkość patrzy na gesty chętniej niż
słucha argumentów...
55. — Dalszy
krok w psychologii przekonania, „wiary". Dawno już poleciłem rozwadze, czy
przekonania nie są niebezpieczniejszymi wrogami prawdy niż kłamstwa (Ludzkie,
arcyludzkie I, aforyzmy 54 i 483). Tym razem chciałbym zadać rozstrzygające
pytanie: czy między kłamstwem a przekonaniem istnieje w ogóle przeciwieństwo? — Cały świat w to wierzy; lecz w cóż nie wierzy świat cały! — Każde
przekonanie ma swoje dzieje, swoje poprzednie kształty, swoje zakusy i chybienia: staje się ono przekonaniem, n i e będąc przedtem nim długo,
jeszcze dłużej będąc nim zaledwie. Jak to? Nie mogłoż między tymi
embrionalnymi formami przekonania być także kłamstwo? — Czasem potrzeba tylko
zmiany osoby: w synu staje się przekonaniem, co w ojcu jeszcze kłamstwem było. — Zwę kłamstwem chcieć n i e widzieć czegoś, co się widzi, chcieć n i e
tak widzieć coś, jak się widzi: czy kłamstwo dzieje się wobec świadków
czy bez świadków, to nie wchodzi w rachubę. Najzwyklejszym kłamstwem jest
to, którym okłamujemy siebie samych; okłamywanie drugich jest względnie
wypadkiem wyjątkowym. Otóż ta chęć n i e widzenia czegoś, co się widzi,
ta chęć widzenia czegoś n i e tak, jak się widzi, jest nieledwo pierwszym
warunkiem wszystkich, którzy są partią, w jakimkolwiek znaczeniu: człowiek
partyjny staje się z konieczności kłamcą. Niemieckie dziejopisarstwo na
przykład jest przekonane, że Rzym był despotyzmem, że Germanie przynieśli
na świat ducha wolności: jakaż różnica między tym przekonaniem a kłamstwem?
Możnaż się jeszcze temu dziwić, gdy z instynktu wszystkie partie, także
historycy niemieccy, mają na ustach wielkie słowa moralności — iż moralność
nieledwo przez to trwa, że człowiek partyjny wszelkiego rodzaju potrzebuje jej
każdej chwili? — „To jest naszym przekonaniem: wyznajemy je przed całym światem,
żyjemy dla niego i umrzemy za nie — czołem przed wszystkim, co ma
przekonania!" — Coś podobnego słyszałem nawet z ust antysemitów.
Przeciwnie, moi panowie! Antysemita nie jest zgoła przez to przyzwoitszy, że kłamie z zasady… Kapłani, którzy są w takich sprawach subtelniejsi i bardzo dobrze
rozumieją zarzut leżący w pojęciu przekonania, to znaczy zasadniczej,
ponieważ celowi służącej kłamliwości, odziedziczyli po Żydach roztropność
wpisania natomiast pojęcia „Boga", „woli Bożej", „objawienia Bożego".
Także Kant, z swym kategorycznym imperatywem, był na tej samej drodze: rozum
jego stał się tu p r a k t y c z n y. — Istnieją zagadnienia, w których
rozstrzyganie o prawdzie i nieprawdziwości człowiekowi nie przysłużą;
wszystkie najwyższe zagadnienia, wszystkie najwyższe problematy wartości są
poza ludzkim rozumem… Pojąć granice rozumu — t o dopiero prawdziwie
filozofia… Po co dał Bóg człowiekowi objawienie? Czyżby Bóg uczynił coś
zbędnego? Człowiek nie może wiedzieć sam z siebie, co jest dobre i złe,
przeto pouczył go Bóg o swej woli… Morał: kapłan n i e kłamie; pytań
„prawda" lub „nieprawda" nie ma w takich rzeczach, o których mówią
kapłani; rzeczy te nie pozwalają zgoła kłamać. Bo aby kłamać, trzeba by móc
rozstrzygać, c o tu jest prawdą. Lecz tego nie może właśnie człowiek; kapłan
jest zatem narzędziem głosu Boga. — Taki sylogizm kapłański nie jest zgoła
tylko żydowski i chrześcijański; prawo do kłamstwa i roztropność
„objawienia" jest właściwa typowi kapłana, tak samo kapłanom decadence
jak kapłanom pogaństwa (poganami są wszyscy, którzy potakują życiu, dla których
„Bóg" jest wyrazem na wielkie „Tak", potwierdzające wszystkie rzeczy).
-"Prawo", „wola Boża", „księga święta", „natchnienie" -
wszystko tylko słowa na warunki, pod którymi kapłan dochodzi do mocy, z pomocą,
których utrzymuje moc swoją — pojęcia te znajdują się u podwalin wszelkich
organizacji kapłańskich, wszystkich kapłańskich lub filozoficzno-kapłańskich
ustrojów władczych. „Kłamstwo święte" — wspólne Konfucjuszowi, Księdze
Praw Manu, Mahometowi, Kościołowi chrześcijańskiemu — nie brak go u Platona.
„Prawda jest tutaj": to znaczy, gdziekolwiek się głosi, kapłan k ł a m i e...
1 2 3 4 5 Dalej..
« Nietzsche (Publikacja: 19-09-2004 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3630 |
|