|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Teatr
Manewr Raka, czyli Pierwszy Regres Teatru Autor tekstu: Małgorzata Jankowska
Tytułowa
metafora, niezbyt może wyszukana, odwołuje się do kategorii myślenia
potocznego, gdzie rak kojarzy się głównie ze specyficzną motoryką, to jest
ruchem wstecz. Posłużyłam się tym sformułowaniem, gdyż śmiem twierdzić,
że teatr w pewnym momencie swojego rozwoju uznał za wartościową tę dziwną
choreografię i zbłądził, podążając owym szalonym tropem. Zarówno nauka Newtona, jak i doświadczenie
codzienności starają się umieścić czas na linii prostej. Tenże czas
prostoliniowy nieubłaganie biegnie w przód zgodnie z teorią strzałki czasu
angielskiego astrofizyka Artura Eddingtona, co powoduje ujednolicenie i ciągłość
czwartego wymiaru. Odnieść można jednak wrażenie, że niektórzy twórcy
teatru podjęli w pewnym momencie heroiczne próby odwrócenia wektora,
skierowania go w przeciwną stronę. Jakby nie chcieli już dłużej iść
naprzód, lecz zapragnęli powrócić do stadium początkowego, do ciepłego łona
Matki Historii. Ten właśnie zabieg nazywam Manewrem Raka. Ale zacznijmy od początku
(klasycznie liniowo i chronologicznie). Człowiek od zawsze obserwował świat i próbował go zrozumieć. By ogarnąć jakoś ogrom otaczającej go rzeczywistości,
stworzył bogów rządzących wszechświatem i mity o tych bogach mówiące,
które pełniły wówczas funkcję epistemologiczną. Na tym jednak nie
można było poprzestać, ludzie chcieli bowiem jakoś wedrzeć się w sferę
sacrum, by poczuć się częścią większej całości. Pragnęli porzucić
chaos samotności i niezrozumienia na rzecz porządku Obcowania i Iluminacji. W ten sposób powstał rytuał, z niego zaś bierze początek teatr. W kulturze
europejskiej wiąże się to z kultem greckiego boga wina i odradzającej się natury, Bachusa, ku czci którego
odprawiano tzw. Dionizje. Dionizje
Wielkie, czyli Miejskie, obchodzono w miesiącu zwanym Elafebolion, tj. na przełomie
marca i kwietnia. W pierwszym dniu procesja przenosiła posąg Dionizosa ze świątyni
na stoku Akropolu do gaju herosa Akademosa, tu zaś składano hołd bogu i biesiadowano. Dionizje Małe, czyli Wiejskie, obchodzono natomiast w miesiącu
Posejdonie, przypadającym na koniec grudnia i początek stycznia. Była to pora
otwierania naczyń z młodym winem, wtedy też odbywały się zabawy ludowe i procesje.
Także
najstarszy teatr japoński, No, korzeniami sięga obrządków religijnych, łączy
się bowiem z ceremonią kagura, należącą do rytuałów
szintoistycznych. Można tu dostrzec również ślady okina-mai,
widowiska muzyczno — tanecznego ku czci bóstwa pokoju, urodzaju i pomyślności.
Podobnie rzecz się ma z indyjską
sztuką teatralną, która od samego początku spełniała funkcje kultowe.
„Traktat o teatrze", przypisywany
wieszczowi Bharacie, wskazuje wyraźnie na wymiar sakralny tego zjawiska,
które prowadzić miało do swoistej iluminacji, do poznania Prawdy. Podobno
teatr jako taki był dziełem samego Brahmy, a kreacja ta służyć miała właśnie
owej kontemplacji kwestii najistotniejszych, stanowiąc swoiste narzędzie
poznania dla zwykłych śmiertelników. Dla podkreślenia ważkiej zależności
między teatrem indyjskim a sferą sacrum warto dodać,
że na południu Indii w tradycyjnej
formie przetrwał teatr do dziś tylko dzięki temu, że świątynie
przejęły nad nim pieczę. Pozostanę może przy tych
trzech przykładach, nie zapuszczając się w pozostałe obszary kulturowe, bo
przecież nie tyle przestrzeń mnie tu interesuje, co czas. Idźmy więc dalej. Teatr, początkowo warunkowany
religijnie, zaczął się z czasem oddzielać od tej sfery ludzkiej egzystencji,
zmierzając nieubłaganie w kierunku zupełnej autonomii. Proces ten nie był
wprawdzie łatwy i bezbolesny, zakończył się jednak niekwestionowanym
sukcesem. Wypracowano nowe środki wyrazu i nowe cele. W życiu społecznym pełnił odtąd teatr inną rolę, niezwiązaną już z żadnym szeroko pojętym absolutem, wkroczył bowiem w sferę życia
publicznego, w obszar profanum. Stał się nośnikiem wielu różnych treści, z których pewne miały nawet charakter religijny, było to jednakże zjawisko
akcydentalne i nie wiązało więcej teatru z obrzędami kultowymi. Oczywiście
był też obszarem działań indoktrynacji, zmuszany do zarzucenia swej niezależności w dobie totalitaryzmów, czy poddawany brutalnym prawom rynku w czasach nam współczesnych,
nie to jest jednak przedmiotem moich rozważań, mówiąc bowiem o autonomii
teatru, mam na myśli jego uwolnienie się z oków religii, nic poza tym. W związku z tym swoistym
wyzwoleniem otworzyły się przed teatrem nowe perspektywy. Można było mówić o tym, co w danej chwili ważne, koncentrować się na „tu i teraz". Można
było wybiegać myślą w przyszłość. A jakże szerokie stały się naraz
horyzonty teatralnej estetyki! Co rusz pojawiał się kolejny działacz czy
teoretyk, reformator, który burzył dotychczasowe konwencje. Zdawało się, że
innowacjom nie może być końca, że nie pozostaje nic innego, jak tylko
korzystać z tej swobody i tworzyć wciąż nowe jakości, szukać, dążyć do
doskonałości, przeć do przodu… I przez długi czas faktycznie tak było.
Dzięki temu teatr stał się sztuką na równi z malarstwem, muzyką czy
literaturą. Rozwijał się. Aż w pewnym momencie zdarzyło się coś, co kłóci
się z ideą tego rozwoju. Cóż to takiego było? Otóż głosić zaczęto hasło
powrotu do źródeł, potrzebę powtórnego zbliżenia się teatru do kultów i obrzędów. Twórcy tej dziwnej logiki mianowali się awangardą, za taką też
byli uważani, co jakoś dziwnie nie godzi się ze znaczeniem tego słowa. Źródłosłów,
francuskie sformułowanie avant — garde, oznacza straż przednią.
Awangardą zwykło się więc nazywać tych, którzy kroczą z przodu, przed
wszystkimi, torując nowe drogi w jakiejś dziedzinie. Jak więc można określać
tym mianem ludzi, którzy pragną wrócić na przetarte szlaki, którzy nie
tylko nie idą do przodu, ale wręcz przeciwnie, cofają się? Tak, to właśnie
oni wykonali Manewr Raka, kierowani rozpaczą impotencji twórczej. Stworzyli
nową ideologię, według której był to kolejny krok naprzód na drodze
rozwoju teatru, podczas gdy w rzeczywistości mocowali się tylko z wektorem
czasu, próbując przywrócić mityczny Wiek Złoty. Przyjrzymy się bliżej
niektórym z tych działań. Peter
Brook był właśnie jedną z tych postaci, które żywo interesowały się powtórną
sakralizacją teatru. W 1968 r. wydał swoją najważniejszą książkę -
„Pusta przestrzeń" — w której przedstawiał metaforę teatru jako
bazaru sąsiadującego z klasztorem, miejsca, w którym codzienność spotyka się
ze świętą wiedzą. Jedenaście lat później wystawił „Konferencję
ptaków" według poematu Fariddudina 'Attara, perskiego mistyka z XII w.
Potem przyszła kolej na słynną Mahabharatę, liczący 3 tysiące lat
epos, który jest podstawą hinduskiej kultury i wiary. Przygotowując się do
tego widowiska, aktorzy ćwiczyli sztuki walki, takie jak np. kung -fu (co
jest działaniem lekko irracjonalnym, zważywszy na fakt, że styl ten pochodzi z Chin, czyli innego kręgu kulturowego), ponadto odbywali lekcje śpiewu i rytmiki, co miało przybliżyć im podstawowe zachowania rytualne. W świątyniach
rozmawiali z braminami, którzy wyjaśniali im szczegóły Mahabharaty,
tam też oglądali rytuały i święte tańce wedyjskie.
Znamienne
zdanie wypowiedział tenże Brook o innym wielkim człowieku teatru, który po
latach pracy zaiste twórczej osiadł na tej samej mieliźnie, a mianowicie o Jerzym Grotowskim. Brook stwierdził, że „aktorzy Grotowskiego oferują
przedstawienie jako rytuał — tym, którzy chcą w nim uczestniczyć. Aktor
przywołuje i obnaża to, co tkwi w każdym człowieku, a co zakryte jest w codziennym życiu. Jest to teatr święty, ponieważ święty jest jego cel
(...)." Wypowiedź ta dotyczyła jeszcze pracy teatralnej Grotowskiego, ta
jednak, mimo swojej mocy i świeżości, sugerowała już kierunek, w którym twórca
zamierzał podążyć — Teatr Źródeł, a po nim Sztuki Rytualne. Chciał on
powrócić do stanu „sprzed wieży Babel", kiedy to sztuka (w tym i teatr,
oczywiście) nie była jeszcze oddzielona od innych ludzkich aktywności. Uważał
też, że wszystkie tzw. techniki źródłowe mają te same korzenie i praktykując
je, dotrzeć można do istoty swej osobowości, a tym samym osiągnąć pełnię
poznania. Człowiek, który by tego dokonał, byłby typem idealnego Performera
(pojęcie ukute przez Grotowskiego), sam twórca tej teorii mianował się
natomiast jego Nauczycielem… Czysty szamanizm z lekkim posmakiem chrześcijańskiej
nomenklatury. Co ciekawe, mimo iż sam Mistrz nie pracował ze stażystami,
dziwnym trafem potrafił zawsze wniknąć w głąb ich psychiki, dotrzeć do
ukrytych pokładów ich świadomości i prowadzić ich dalej, przez kolejne
etapy, aż do osiągnięcia przez nich doskonałości. Widać posiadał jakąś
nadludzką zdolność czytania w umysłach innych, czego my, zwykli śmiertelnicy,
możemy mu tylko pozazdrościć… Jego uczniowie uprawiali więc jogę, zen,
medytacje, sztuki walki, ćwiczyli śpiew i taniec, jednym słowem,
wykorzystywali niemal wszystkie możliwe techniki tradycyjne (czy też, posługując
się słownictwem Grotowskiego, źródłowe).
Znalazłoby
się jeszcze sporo twórców czy grup, podążających podobną drogą, zwłaszcza
wśród teatrów doby lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, nie widzę
jednak potrzeby dalszego ich wymieniania, jako że przykłady, które tu umieściłam,
uważam za sztandarowe i na nich chcę oprzeć dalsze dywagacje.
No
dobrze, idźmy dalej. Mamy już czysto odmalowany obraz Manewru Raka, wiemy, na
czym polega i jakie nim rządzą mechanizmy. Ale nie do końca jeszcze znamy
genezę tego zjawiska. Wiadomym jest, że żaden z tych działaczy teatralnych
nie byłby skłonny do przyjęcia mojej optyki, nikt bowiem nie przyzna się
otwarcie do osłabienia sił twórczych i zaniku inwencji. Czym więc można by
usprawiedliwiać to wstecznictwo? Jaką dokładnie ideologię trzeba wypracować,
by bronić tak karkołomnego przedsięwzięcia, jakim jest odwracanie wektora
czasowego lub tworzenie swoistej pętli czasowej? Otóż kluczowym hasłem będzie
tu ożywienie teatru, zastygłego w przestarzałych konwencjach. Powrót do
kulturowych podstaw, do rytuałów i obrzędów kultowych, ponowne skierowanie
się w stronę sacrum, wszystko to sprowokować ma odnowę i sprawić, że teatr
znów będzie mówił o świecie jako całości, że będzie istotnym elementem
życia duchowego, że po prostu odżyje… Ideologia zaiste piękna, ale niedająca
się obronić, nie można bowiem przetransponować życia z jednego martwego ciała
do drugiego, a moim zdaniem sacrum przynależy już do porządku Śmierci.
Twierdzenie to może się wydać obrazoburcze, nie należy jednak zapominać, że
wiek XX to okres postępującej laicyzacji, zresztą wystarczająco dużo mówiło
się, i mówi nadal, o tzw. kryzysie duchowości w kulturze europejskiej.
Mit nie spełnia już tych wszystkich istotnych funkcji, jakie spełniał u swych początków, zastąpiła go bowiem nauka. To ona jest teraz narzędziem
poznawania świata, to ona pomaga człowiekowi zrozumieć otaczającą go
rzeczywistość i w niej się odnaleźć. W czasach, gdy mit kształtował
jeszcze ludzką świadomość,
teatr z nim związany współuczestniczył w tym dziele. Im bardziej mit jako
narzędzie poznawcze odchodził do lamusa, tym bardziej teatr się autonomizował i szukał swojej drogi. Dzięki temu trwa do dziś, dzięki temu wciąż żyje,
wbrew twierdzeniom niektórych „reformatorów". Dlatego też Manewr Raka to
morderstwo, które usiłuje się na tym wciąż witalnym teatrze popełnić.
Jest to zbrodnia prawie doskonała, bo próbuje się jej dokonać pod iście
znachorską przykrywką „uzdrowienia" czy wręcz „przywrócenia życia".
Ponadto
próba przeniesienia na nasz grunt dorobku kultur tak bardzo nam dalekich, jak
na przykład kultura Indii czy Japonii, jest pomysłem zgoła bezsensownym. Jak
możemy naprawdę przeżywać i rozumieć to wszystko? Jak na tej podstawie możemy
poznać siebie, skoro nie potrafimy przebić się nawet przez warstwę
semantyczną proponowanych działań, warstwę najbardziej podstawową? Nie mamy
odpowiednich kompetencji kulturowych ani jako potencjalni odbiorcy, ani jako twórcy, i nie trzeba być antropologiem, aby to dostrzec. Dlatego
najpierw należałoby chyba odbudować własną, rodzimą duchowość, odkurzyć
własne obrządki i mity, a potem dopiero działać na tym, nieobcym nam już,
gruncie. Choć i tak pamiętać należy, że jest to odrębna dziedzina życia
społecznego i jednostkowej egzystencji, której z teatrem mieszać nie należy.
To wbrew naturalnym prawom rozwoju. A piąte przykazanie Dekalogu, będącego
filarem naszej kultury, mówi „Nie zabijaj".
« Teatr (Publikacja: 08-04-2005 Ostatnia zmiana: 26-03-2006)
Małgorzata Jankowska Studentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jej pasje to literatura i film. Interesuje się także tzw. fenomenem duchowości oraz kwestią laicyzacji społeczeństw. Liczba tekstów na portalu: 2 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Ciało obce | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4078 |
|