|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Kultura Ciało obce Autor tekstu: Małgorzata Jankowska
Odchodzi członek rodziny.
Wszyscy zbierają się u wezgłowia chorego, tam, gdzie według podań zawsze
staje śmierć. Słychać tłumione szlochanie. Padają wszystkie te słowa, których
nie sposób było przekazać wcześniej, te najważniejsze wyznania, przed którymi
powstrzymywał wstyd, pycha lub lęk przed śmiesznością. Nadszedł czas
pojednania, czas pokory. Są tu teraz wszyscy, starzy i młodzi, krewni i przyjaciele. To chwila wyjątkowa, tak, jak wyjątkowa jest zawsze śmierć,
mimo iż zdarza się codziennie, bo zdarzyć się musi, każdemu, bez wyjątku. Dla nas, ludzi przełomu tysiącleci,
podobne obrazy przynależą już jednak do przestrzeni artystycznej kreacji, do
porządku literackiej bądź filmowej fikcji, taka wizja śmierci odeszła
bowiem do lamusa wraz z różnymi opcjami etosu umierania. Dawniej człowiek rodził się i umierał we wspólnocie. To właśnie grupa rodzinna stanowiła ten
najistotniejszy kontekst życiowej drogi jednostki, kontekst, w którym następowało
dookreślenie celów i wartości. Byt ludzki konstytuował się przez pryzmat
wspólnoty właśnie, ta natomiast przez obcowanie ze sferą szeroko pojętego
sacrum. Śmierć postrzegana więc była w ramach innych, nieco obcych nam dziś
kategorii, była bowiem rodzajem bramy, którą należało przekroczyć, by
uzyskać pełnię, zatapiając się w Absolucie. Temu swoistemu misterium przyglądali
się najbliżsi, stanowiąc wsparcie, okazując miłość i przywiązanie.
Stanowili wówczas swoistą oś świata doczesnego, z którym należało
rozliczyć się skrupulatnie, udając się w tę ostatnią, najważniejszą podróż. Choć śmierć
nigdy nie przestała być dla nas tajemnicą, wydawać się może, iż niegdyś
ludzie bliżsi byli uchylenia tej zasłony, za którą kryje się istota rzeczy. A może po prostu budowali swoją własną iluzję prawdy, która stanowić miała
zaporę dla wszystkich tych lęków, które wiążą się z momentem Przejścia?
Nie jest to sprawą najważniejszą, najbardziej liczy się bowiem fakt, iż obcowano
ze śmiercią, która była wówczas kwestią niepoddającą się tak łatwo
różnym wartościowaniom. Funkcjonowały oczywiście pojęcia tzw. śmierci
dobrej i złej, dychotomiata
dotyczyła jednak nie samej istoty zjawiska, lecz tylko pewnych jego aspektów.
Mianem złej śmierci określano bowiem zgon nagły, który nie
pozostawiał czasu właśnie na owo pojednanie się ze światem, ludźmi i Bogiem, śmierć dobra natomiast następowała w odpowiednim momencie, wśród
bliskich, jednym słowem spotykała człowieka, który był już na nią gotów. W pewnym
momencie dziejów nastąpiło jednak coś, co Max Weber określa mianem odczarowania
świata. Sacrum i profanum oddzieliły się, stanowiąc odtąd dwa
autonomiczne obszary ludzkiej egzystencji. Mit przestał konstytuować
rzeczywistość, nie mógł też dłużej funkcjonować jako narzędzie jej
poznania. Zastąpiła go nauka ze swoim pędem do ogarnięcia jak największych
obszarów ludzkiego bytu, ze swoją tendencją do absolutyzacji własnych dokonań.
Tej dyktaturze uległo wszystko, nie tylko ludzkie życie, ale i fenomen śmierci,
którą próbuje się dziś ograbić z całej tajemnicy i...władzy. Jednak ukryć
się nie da, że mit osiągnął na tym polu zdecydowanie więcej niż biologia,
fizyka, medycyna czy ezoteryka. Posiada moc godzenia człowieka z Nieuniknionym,
podczas gdy nauka jedynie przedłuża życie, czyniąc je zarazem bardziej znośnym,
nie potrafi jednak przygotować nas odpowiednio na ów trudny moment Przejścia.
Dzieje się tak, że człowiek pod panowaniem racjonalizmu szybko traci wspaniałą
zdolność oswajania śmierci. W naszym zaufaniu do nauki, w pędzie do swoiście
pojmowanej nieśmiertelności, w kontekście wszechobecnego kultu życia i sił
witalnych śmierć staje się skandalem. Unikamy obcowania z nią, ginie
misterium Odejścia. W przygotowaniach do ostatniej wędrówki miejsce bliskich
zajmuje Instytucja — szpital, hospicjum lub dom starców. Przyczyną
takiego stanu rzeczy jest już jednak nie tyle Weberowskie odczarowanie,
co będące jego skutkiem przemiany społeczne, zachodzące na innym poziomie,
nietyczące się już podstawowej dychotomii sacrum — profanum. Żyjemy obecnie w specyficznym układzie społeczeństw, gdzie jednostki cechuje niezwykła wręcz
mobilność. Ludzie często zmieniają miejsce zamieszkania, szukając środowiska
najlepszego dla realizacji swych celów i aspiracji, starsze pokolenie zostaje
natomiast w rodzinnych stronach, co w efekcie przynosi separację kolejnych
generacji. Ta nieobecność trzeciego pokolenia sprawia, że dla większości z nas starość jest zjawiskiem obcym, dopóki nie dosięgnie nas samych. To samo
tyczy się rzecz jasna fenomenu śmierci. To właśnie efekt zjawiska, które
Margaret Mead nazywa systemem
kultur postfiguratywnych. Tradycyjne wartości odchodzą stopniowo w zapomnienie, a wyznacznikiem najlepszego stylu życia, że pozwolę sobie
na korzystanie z Baumanowskiej terminologii,
stają się rówieśnicy i młodsze pokolenia. Nieobecni dziadkowie nie
mogą nas niczego nauczyć, tak jak nie mogą oswoić nas z naturalnym biegiem
rzeczy, czyli ze zjawiskiem umierania. Czasem zdarza
się jednak tak, że gdzieś na swej drodze napotykamy to niechciane, poniekąd
absurdalne dla nas zjawisko, jakim jest odejście kogoś z naszego otoczenia.
Wtedy właśnie, w tej śmierci innych, dochodzi do antycypacji śmierci własnej,
która z kolei odkrywa fenomen obojętności świata, obojętność ta
natomiast jawi się nam jako jego istota. Nie stajemy oczywiście twarzą w twarz z nicością, tej bowiem nikt ni napotkać, ni pojąć nie potrafi,
zaczynamy jednak dostrzegać bieg świata obojętny na nasz własny zanik. Od
tej chwili wszystko już będzie dla nas oznaką tej obojętności, każda
prowadząca do owych symptomów sytuacja wskazywać będzie na jednolite i odwieczne wszystko jedno świata wobec naszej egzystencji bądź śmierci.
Dzieje się tak głównie dlatego właśnie, że śmierć jest już dla nas czymś
obcym, skandalicznym i szokującym, że wytrąca nas z codzienności, miast być
jej elementem składowym. Leszek Kołakowski
próby pokonania tej obojętności świata, które tak rozpaczliwie podejmujemy,
dzieli na fałszywe i skuteczne. Do skutecznych zalicza zaufanie pokładane w micie. Tylko to, jego zdaniem, może okazać się pomocne. Czyli powrót do
źródeł? Nie da się ukryć, że taka swoista pętla potrzeb wskazuje tę
właśnie drogę. Nie można nie dostrzegać faktu, iż jednostki żyjące bliżej
sacrum nie tylko ze spokojem przyjmują niepojętą konstrukcję świata, umiejąc
zarazem w niej się odnaleźć, ale także myśl o nieuniknioności śmierci
znoszą jakby łatwiej. Wszelką natomiast technologię z jej pragnieniem
podboju świata, zalicza ów filozof do metod nieskutecznych, jako że nie jest
ona w stanie całkowicie opanować rzeczywistości, a do tego razi właśnie swą
sztucznością i obcością, nie może zatem być remedium na obojętność świata,
którego jest tylko i wyłącznie podzbiorem. Co ciekawe, do
innych karkołomnych metod przezwyciężenia złowrogiej obcości i niewrażliwości
wszechświata zalicza się także erotykę i...samobójstwo. Erotyka jednak jest
tylko mirażem wyzwolenia, nie prowadzi bowiem do trwałego zespolenia, które
mogłoby przynieść ukojenie. Koncepcja ta jednak zasługuje na szczególną
uwagę, gdy ją rozpatrywać w kontekście teorii Zygmunta Freuda, a konkretnie
jego wizji kultury i jednostki, rozpiętych między dwoma sprzecznymi biegunami
spod znaku Erosa i Tanatosa. Widać tu jednak jak na dłoni, że wizja
uwolnienia się z oków wrogości czy obojętności świata, które nastąpić
by miało przez erotykę, jest fałszem, skoro punktem wyjścia
dla tych niosących dyskomfort i lęk uczuć jest właśnie doświadczenie śmierci,
czyli zjawisko z antypodów cielesnej rozkoszy. Samobójstwo
także nie może pokonać obojętności jako cechy świata, jest ono jednak wciąż
przejawem buntu, w którym człowiek powstaje przeciwko swemu losowi i całej
otaczającej go rzeczywistości. To bunt metafizyczny, ponieważ jest protestem
przeciwko światu, który zawiódł i przeciwko ludzkiej kondycji, która według
Camusa, teoretyka tego rodzaju buntu, jest kondycją niewolnika. Ale ten
niewolnik nie odmawia swemu panu prawa do bytu. Nie, on chce tylko
uznania siebie jako żądania. Tym samym ten, który dzierży nad nim władzę,
zdegradowany zostaje w takim tylko stopniu, w jakim lekceważy niewolnika i jego roszczenia. Staje się dlań wówczas zjawiskiem obcym, wrogim i niepojętym.
Bowiem, jak pisze Camus, bunt jest paradoksalnie pragnieniem porządku, jest dążeniem
do przywrócenia ładu i jasności w miejsce chaosu. To sprzeciw wobec tego, co w życiu ludzkim zakłócone przez śmierć i zło, co w naszej egzystencji
niedokończone. To pożądanie jedności, która niweluje cierpienia i śmierć,
buntownik metafizyczny nie godzi się bowiem ze swoją śmiertelnością.
Nie chce jednak uznać także życia, życia w takiej właśnie kondycji
niewolnika. Zatem Bóg
dzierży władzę, decydując o naszym życiu i śmierci. Dlatego taka moc
decyzyjna kojarzyć się może z władzą absolutną i mocą sprawczą. Stąd
dekonstrukcja jest tu w domyśle punktem wyjścia dla potencjalnego aktu
stworzenia. Markiz de Sade kreśli obraz Boga jako istoty zbrodniczej, która
miażdży człowieka, która go neguje. Zabójstwo staje się atrybutem boskim, a stąd już tylko mały krok do koncepcji samobójstwa jako aktu konstytuującego
nadludzką moc podmiotu, który tegoż dokonuje. Podobną optykę przyjmować mógł
Montaigne twierdząc, iż śmierć z własnej woli jest najpiękniejsza, gdyż
wtedy tylko nasze życie zależy od innych, nasza śmierć zaś — od nas
samych. Samobójstwo może więc być czymś na kształt apoteozy
jednostkowej władzy, władzy zaprojektowanej na wzór boskiej mocy, która
ma przywrócić ład i pokonać obojętność wszechświata wobec naszych losów. Ale to wszystko
jest oczywiście tylko złudzeniem, tak jak według niektórych jest nim samo życie. W tym kontekście śmierć ma otwierać nam oczy, ma być naszym przebudzeniem.
Ale przebudzeniem ku czemu? Czy upojeni obcowaniem z Absolutem faktycznie
zyskamy pełnię poznania? Czy porzucimy wtedy naszą cielesną powłokę, by
wyzwoliwszy się z niej czynić zadość naszym prawdziwym potrzebom i jedynej
naszej naprawdę realnej istocie? Czasem przyjęcie takiej optyki jest jedynym
skutecznym sposobem godzenia się z cierpieniem. Kiedy nauka i medycyna nic już
wskórać nie mogą, kiedy nasze ciało staje się nam wrogiem, kiedy
jest nam po prostu obce, niepodatne już dłużej na wysiłek woli,
jedynym wyjściem zdaje się być właśnie zawierzenie śmierci w jej
wyzwolicielskiej mocy. Taka śmierć przestaje być wówczas wrogiem, przekształcając
się w symbol Wolności i Iluminacji. Wracamy tym samym do utraconego porządku
sacrum, o którym Kołakowski pisze, iż jest jedyną adekwatną odpowiedzią na
ból istnienia. Krąg się zamyka. Nauka sama się mitologizuje, postulując własną
wszechmoc, nie jest jednak w stanie dorównać Pierwszemu Mitowi, a w sferę świętości
wdzierać się nie chce lub nie potrafi.
Jednak wbrew pozorom w tej walce ratio z mitem nie ma jak dotąd
wygranych, bo ta wojna wciąż się toczy, bo toczyć się będzie długo
jeszcze. Ten spór zaś obserwuje chłodnym okiem naukowca,
jak zawsze niewzruszona, tajemnicza i zwycięska ponad podziałami...Śmierć.
« Kultura (Publikacja: 28-04-2005 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4101 |
|