|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Prawo » Prawo administracyjne
Reguła symbiozy Autor tekstu: Witold Filipowicz
Był w naszych dziejach taki okres, gdy kraj rósł w siłę a ludzie żyli dostanie.
Nie tak znów dawno zresztą. Co młodsi mogą spytać rodziców.
Polegała
ta szczęśliwość mniej więcej na tym, że władza publiczna, od ludu pochodząca, a jakże, całymi dniami, a bywa, że i nocami prezentowała swojemu
zwierzchnikowi, znaczy ludowi pracującemu, obraz krainy mlekiem i miodem płynącej.
Media zaś, wszystkie, od góry do dołu, wszerz i wzdłuż, a nawet w poprzek,
zgodnie te wizje propagowały, nierzadko ubarwiając je co nieco z własnej
inicjatywy.
Taka
swoista symbioza władzy z piewcami powszechnej szczęśliwości. Władza
potrzebowała instrumentów, by zdawać sprawozdania przed swoim zwierzchnikiem,
ludem pracującym, ze swej radosnej twórczości dla dobra wspólnego. Za takie
instrumenty poręczne, idealne wręcz, uznano media. Te z kolei, by móc istnieć,
potrzebowały władzy, a ściślej jej przychylności. Pojawiały się wprawdzie
tu i ówdzie sygnały o jakichś innowiercach medialnych, ale kto by tam słuchał
oszołomów, odszczepieńców czy wręcz wrogów ludu pracującego.
Zdawać
by się mogło, że czasy szczęśliwości powszechnej kilkanaście lat temu
odeszły do historii, a z nią wspomniana reguła symbiozy. Nic bardziej
mylnego.
Ukazał
się niedawno raport NIK o stanie służby cywilnej RP, mówiąc po ludzku, o jakości administracji rządowej (12 kwietnia 2005 r.).
Tę jakość społeczeństwo, następca prawny i mentalny ludu pracującego
miast i wsi, oceniło już dawno i co roku potwierdza to w kolejnych badaniach.
Tendencja zwyżkuje, zwolna aczkolwiek systematycznie. Raport zaś potwierdził
jedynie tę opinię. Choć warto chyba wtrącić, że mimo zdecydowanego wydźwięku
krytyki, całkiem niezdecydowanie formułuje wnioski i zalecenia. Nie mówiąc
już o tym, że po wielu tematach prześlizguje się nazbyt gładko, a niektórych
zdaje się w ogóle nie dostrzegać. Zastanawia, czemuż to kontrole pominęły
te instytucje, o których NIK miała obszerną dokumentację, a z której wynikać
może, iż część personelu, zwanego funkcjonariuszami publicznymi, wykazuje
niezwykłe zdolności urzędników-magików.
Jeszcze
bardziej zastanawia taki oto fakt, że raport ów potwierdza prezentowane od
lat, w szeregu artykułach i opracowaniach, zupełnie inne oblicze służby
cywilnej, niż prezentowane w opiniotwórczych mediach. Wszelkie próby ukazania
innej rzeczywistości w tychże właśnie mediach trafiały do kosza. W najlepszym razie uzyskiwały komentarz o skrzywionym spojrzeniu, pospołu z psychiką. Jedynie internetowe strony publicystyki niezależnej zamieszczały te
krytyczne teksty, jakże sprzeczne z oficjalnie prezentowanymi. A i to nie
wszystkie, bowiem i tu okazywały się niektóre takimi „niezależnymi",
jakimi „pozarządowymi" okazują się być niektóre organizacje,
stowarzyszenia czy fundacje.
Krytyczny
raport NIK jakoś zdaje się nie mieć specjalnego wpływu — przynajmniej na
razie — na sposób prezentowania tej tematyki. Ukazały się wprawdzie — w nielicznych mediach — opisy treści, równie beznamiętne, jak sam raport, co w jego przypadku jest akurat zrozumiałe, w przypadku mediów zaś niekoniecznie.
Ale też w tej beznamiętności znów pomijane są dziesiątki szczegółów
zdarzeń, powodując marginalizację problemu. Jakoś tak trudno z tych relacji
wywnioskować, że rzecz idzie o podstawę struktury państwa i jej
konstruowanie, co ma podstawowe znaczenie dla funkcjonowania całego życia
publicznego we wszystkich jego przejawach.
Żeby
zaś dopełnić miary, dodaje się jako komentarze, wypowiedzi tych, którzy za
stan tych struktur przedstawiony w raporcie są odpowiedzialni. Z ich
argumentami i ocenami, które już nawet nie potrafią rozbawić.
Z
całości społeczeństwo, dawniej lud pracujący, może się dowiedzieć, że
wszyscy wszystko robią, tylko nic nie wychodzi, bo nikt nic nie może.
Przyczyny zaś są oczywiste — brak woli politycznej wszystkich oraz
instrumentów prawnych dla niektórych. Głównie dla szefa służby cywilnej,
by mógł prawidłowo działać. Szczególnie tych instrumentów, które pozwoliłyby
zmusić krnąbrnego urzędnika-magika do konkurencyjnego obsadzania stanowisk na
wszystkich poziomach administracji rządowej, a w perspektywie w ogóle na każdym
stołku w państwowym urzędzie, wyłącznie w wyniku przeprowadzanych
konkurencyjnych procederów.
Nie,
nie procedur, ale właśnie procederów. Bowiem z uporem godnym lepszej sprawy
zarówno władza, jak i większość mediów, szczególnie tych najbardziej
opiniotwórczych, zgodnie lansują główny powód rozrastania się imperium zła:
unikanie konkurencyjnych postępowań przy obsadzaniu stanowisk. Jakoś ani
jednym, ani drugim przez gardło i pióro przejść nie chce, że całe te
konkurencyjne jasełka, w wielu przypadkach, upodobniają się do castingów na
Mistera Plaży czy innej Miss Mokrego Podkoszulka i tyleż samo mają wspólnego z rzetelnością i bezstronnością, że już o transparentności lepiej zmilczeć.
Brak
instrumentów prawnych przejawia się u szefa służby cywilnej m.in. tym, że
notorycznie łamie przepisy o terminach, uchyla się od merytorycznych odniesień
czy tez rozstrzyga o zakończeniu postępowania w trakcie jego trwania, bez
zawracania sobie głowy obowiązkiem dotrwania do ostatecznego zakończenia postępowania, a w wolnych chwilach odsyła obywateli do nieistniejących przepisów. Na wieść o prawdopodobieństwie nielegalnych zatrudnień w korpusie służby cywilnej,
poza procedurą, przyjmuje postawę piłatowego potomka, a sygnały o sztuczkach
legislacyjnych z aktami prawnymi urzędników-magików przyjmuje jako rzecz
naturalną.
Jedynymi
wciąż i niezmiennie argumentami są dwa wcześniej wzmiankowane braki. Niczym
za czasów powszechnej szczęśliwości, znana kelnerska kwestia: „to nie ja,
to kolega".
Media
zaś ochoczo to wszystko głoszą, przyklepując, gdzie niegdzie wygładzając.
Innej strony medalu nie ukazują, bo...jej po prostu nie ma. Jest tylko jedna słuszna
linia, co od zawsze było naszą specjalnością. A nawet jeśli coś tam gdzieś
się błąka, to — wiadomo — oszołomstwo jakoweś, o ile nawet nie wróg
społeczeństwa, dawniej ludu pracującego, stąd nie ma racji bytu, nie
istnieje. Przyklepać to, co na wierzchu, przygładzić, wyrównać. Nie jest źle.
Zwłaszcza, że problem zidentyfikowany: wola polityczna i instrumenty.
Tylko w żadnym wypadku nie unosić dywanu, bo żaden odkurzacz zdzierży. Chwilo bądź,
chwilo trwaj.
No i trwa. I będzie trwała. Dotąd, dopóki będziemy mieć managerów o mentalności i umiejętnościach kelnerów z epoki powszechnej szczęśliwości, a operacje
medialno-chirurgiczne przeprowadzać będzie kowal, względnie cyrulik po
kursach słusznych jedynie.
« Prawo administracyjne (Publikacja: 22-04-2005 )
Witold FilipowiczAbsolwent Uniwersytetu Warszawskiego, magister administracji, studium podyplomowe integracji europejskiej. Wieloletni pracownik administracji rządowej szczebla centralnego, w tym na stanowiskach kierowniczych, specjalista z zakresu zamówień publicznych i funkcjonowania administracji. Autor szeregu publikacji, m.in. w "Dziś", Komentarze", "Forum Akademickie", "Obywatel" oraz na wielu serwisach internetowych publicystyki niezależnej, autor raportu "Służba cywilna III RP: zapomniany obszar", prezentowanego i opublikowanego na stronach Fundacji Batorego w Programie Przeciw Korupcji. Liczba tekstów na portalu: 21 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Przekrzywiona opaska Temidy | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4091 |
|