|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Sensacje i skandale
Jak zostać milionerem [2] Autor tekstu: Andrzej S. Przepieździecki
Teraz zajrzymy do opracowania Luigo di Ponzo pt. Saint Peter's Bank. Cytuję dosłownie:
Sindona przedstawił Ojcu Świętemu swój plan: "należy wyprowadzić inwestycje z Włoch na rynki, gdzie eurodolary zwolnione są z opodatkowania; w operacjach tych trzeba posłużyć się siecią banków typu off-shore (posiadających siedzibę w strefie podatkowych rajów). Papieża to niepokoiło, ale tak naprawdę to decyzję już podjął: przekazał Sindonie podpisany przez siebie dokument, na mocy którego powierzył mu kontrolę nad zagranicznymi inwestycjami Watykanu. Obydwaj uklękli i zmówili modlitwę. Potem Sindona chwycił dłoń Pawła VI i ucałował papieski pierścień".
Inne źródła utrzymują, że w rzeczywistości watykańskie pełnomocnictwo dla Sindony nie miało podpisu papieża, ale sygnował je kardynał Sergio Guerri, odpowiadający za działalność Administracji Dóbr Stolicy Apostolskiej — APSA, co przecież i tak nie zmienia istoty faktów, bo w Watykanie o wszystkim decyduje papież. Koniec cytatu.
Jednakże konieczne było, aby zewnętrzny reżyser watykańskich operacji miał swój odpowiednik w samym Watykanie, no i żeby postać tę cechowała taka sama zręczność i brak skrupułów. W związku z tym Paweł VI postanowił, że kierowanie IOR zostanie powierzone osobie cieszącej się jego całkowitym zaufaniem, a zarazem wielostronnie utalentowanemu prałatowi — jego ekscelencji biskupowi Paulowi Casimirowi Marcinkusowi. Jeszcze parę słów z prasy USA:
„Wielki Skarbnik" dorobił się fortuny na przekrętach, za które zwykły śmiertelnik dostałby dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Udowodniono, na przykład, że w 1971 roku biskup Marcinkus sprzedał szefowi mediolańskiego Banco Ambrosiano, Robertowi Calviemu, 37 procent udziałów części Banku Watykańskiego pod nazwą Banca Cattolica Veneto. Akcje zostały upłynnione po cenie celowo znacznie zaniżonej, a w rezultacie transakcji Marcinkus zarobił (przyjął jako dowód wdzięczności...), bagatela, 47 milionów dolarów. Sam zaś Calvi na spekulacjach ze skarbnikiem papieża zarobił ponad miliard dolarów, oczywiście kosztem akcjonariuszy i samego Watykanu. Niedługo później wyszły na jaw powiązania Marcinkusa z mafią amerykańską. FBI wpadło bowiem na trop sfałszowania przez nowojorskich gangsterów papierów wartościowych opiewających na sumę 14,5 miliona dolarów. Odbiorcą tych falsyfikatów był Bank Watykański. Amerykańska policja kryminalna ustaliła, że zleceniodawcą był Watykan, a konkretnie osoba odpowiedzialna za jego finanse (to jest P. C. Marcinkus — moje wyjaśnienie A.S.P.). Te niecałe 15 milionów było jedynie balonem próbnym, który miał sprawdzić, czy podobne, ale jeszcze grubsze przekręty mogą się powieść. Według FBI, Marcinkus zamówił u mafii dalsze transze lewych akcji i obligacji na kwotę bliską 1 miliarda dolarów USA. Koniec cytatu.
Z takimi oto ludźmi, i z takimi lewymi pieniędzmi chciał walczyć romantyczny pięknoduch, który przybrał imię Jana Pawła I. Ufał, że zmieni oblicze Kościoła, ale był tak dziecinnie naiwny, że odważył się o tym mówić. Biedny Albino nie znał przysłowia „Mowa jest srebrem a milczenie złotem".
Od pierwszego dnia pontyfikatu Jan Paweł I postanowił oczyścić Watykan (i Kościół w ogóle) z przestępców, oszustów i aferzystów. Czyli z bardzo wielu najbardziej wpływowych osobistości odzianych w purpurę. Już 12 września Luciani sobie tylko znanym sposobem wszedł w posiadanie listy 121 nazwisk watykańskich masonów z P-2 (wśród nich były tak wpływowe postaci, jak kardynał Villot — sekretarz stanu, kardynał Casaroli — minister spraw zagranicznych, kardynał Poletti — wikariusz Rzymu, oraz oczywiście Marcinkus). Kardynałowie ci po śmierci Jana Pawła I, czyli w okresie panowania Wojtyły, na długo zachowali swoje stanowiska i wpływy. Pierwsze dni upłynęły papieżowi (JPI — moje wyjaśnienie A.S.P.) na sporządzaniu wykazu osób do natychmiastowego zdymisjonowania. W Watykanie zapanował zrozumiały popłoch. 28 września papież wezwał do siebie Villota i oświadczył mu, że Marcinkusa trzeba zwolnić niezwłocznie. Padły także i inne nazwiska kościelnych dygnitarzy do natychmiastowego, karnego „wyautowania". Może Luciani (w co jednak osobiście wątpię — A.S.P.) pożyłby nieco dłużej, gdyby na wspomnianej liście nie widniał… sam Villot. Po latach historycy napiszą, że albo nowy papież stracił w tym momencie instynkt samozachowawczy, albo odechciało mu się żyć.
Teraz parę słów należy poświęcić Michale Sindoni. Urodził się ósmego maja dwudziestego roku, w czterdziestym drugim ukończył prawo. Utrzymywał się z handlu na Sycylii. Handel ten polegał na tym, że szef Cosa nostra Baltassarre Tinebra dostarczał mu towar, a Sindona odsprzedawał go aliantom. Przez dwa lata pracował w urzędzie skarbowym. W czterdziestym piątym roku przeniósł się do Mediolanu, gdzie legitymował się listem polecającym od arcybiskupa Messyny. Tutaj, w Mediolanie, otworzył kancelarię doradztwa podatkowego. W roku pięćdziesiątym piątym spekulował działkami budowlanymi. Arcybiskup Giovanni Battista Montini zamierzał zrealizować swój plan budowy domu spokojnej starości. Sindona nie tylko przekazał mu do dyspozycji działkę, ale też znalazł niezbędne do realizacji budowy kapitały. W ten sposób Sindona został doradcą finansowym mediolańskiej kurii. Stał się nie tylko zaufanym Montiniego, ale także powiązał interesami z ekscelencją Pasquale Macchini, wpływowym sekretarzem wielce wpływowego prałata. Dzięki poparciu arcybiskupstwa mediolańskiego i swojej krewnej a bratowej biskupa Amieto Tondiniego z watykańskiego Sekretariatu Stanu, Sindona dotarł do Watykanu. Dalsze losy jak i operacje finansowe Sindony są tak wielostronne i zagmatwane, że mogłyby posłużyć za scenariusz do sensacyjnego filmu. Nie będziemy ich szczegółowo opisywać. Stwierdzę jedynie, że w momencie otrzymania przez Sindonę papieskiego pełnomocnictwa, majątek Sindony oceniano na 160 milionów USD. Więcej złego mówić o tym milionerze z Watykanu nie chcę chociażby dlatego, że od roku 1980 ten tak bliski przyjaciel dwóch papieży odsiaduje karę 75 lat więzienia w USA. Właściwie to już nie odsiaduje, bo w więzieniu napił się kawy, do której ktoś, przez omyłkę, zamiast cukru wsypał strychninę.
Opowieści na temat kantów robionych przez dostojników kurii rzymskiej można by ciągnąć w nieskończoność, więc na zakończenie o jednym skromnym dominikaninie na podstawie doniesień prasowych tygodnika „Il Tempo" z Mediolanu.
W roku pańskim 1943 na Salinie, należącej do Wysp Liparyjsich, w ubogiej rodzinnie krawca Sabatiniego przyszedł na świat chłopczyk. Dano mu na chrzcie świętym imiona Mario Giuliano. Gdy Mario miał pięć lat oboje rodzice umarli, a Mario został umieszczony w zakonnym domu sierot. Chłopczyk w szkole dobrze się uczył, a po jej skończeniu poszedł do seminarium. Tutaj ujawniły się jego zdolności organizacyjno-finansowe. Mario założył spółkę z kilkoma kolegami i uruchomił sklepik w seminarium. Sklepik prosperował bardzo dobrze, bo klerykom nie było wolno wychodzić poza mury seminarium, więc możliwość robienia drobnych zakupów bez proszenia o przepustkę do miasta była bardzo wygodna. Osobiście przypuszczam, że także dyrekcja tego seminarium była zadowolona z ograniczenia wizyt kleryków w mieście, gdzie diabeł czyha na niewinne duszyczki. Po wyświęceniu ksiądz Mario został skierowany do biednej parafii na zupełnym zadupiu, a mianowicie na wyspie Ventotene. Prawdopodobnie całe życie naszego bohatera upłynęłoby w tej parafii, gdyby nie list od kolegi z seminarium, który wstąpił do zakonu dominikanów. Ten kolega, pamiętający organizacyjne uzdolnienia księdza Mario, zaproponował mu funkcję organizatora pielgrzymek z krajów Ameryki Południowej do Rzymu. Warunkiem było wstąpienie do zakonu dominikanów. Mario się zgodził, do zakonu wstąpił i po rocznym przeszkoleniu pojechał do Brazylii. Tam świetnie się sprawował, a w wyniku jego ciężkiej pracy ilość pielgrzymek do Watykanu znacznie wzrosła. Po następnych trzech latach pracy na obczyźnie Ojciec Mario został wezwany do powrotu. Do Rzymu wracał z gęsią skórką, bo nie wiedział, czy go tutaj opieprzą czy nagrodzą. Wyszło na to drugie: Ojciec Mario został mianowany organizatorem pielgrzymek z obszaru hiszpańskojęzycznego, i od roku 1970 tę funkcję nieprzerwanie sprawuje.
W roku 2000 w Mediolanie ogłoszono przetarg na tereny budowlane, będące własnością miasta. Osoby (zarówno fizyczne jak i prawne), chcące przystąpić do przetargu, oprócz wpłacenia niemałego wadium, musiały wykazać posiadanie środków finansowych wystarczających do nabycia przedmiotu przetargu.
Jednym z oferentów jest ojciec Mario. Składa on odpowiednie dokumenty, między innymi oświadczenie bankowe o wysokości salda swojego prywatnego konta. Saldo wynosi dwa miliony USD. Już sam ten fakt jest niezwykły, ponieważ zakonnik nie powinien posiadać prywatnego majątku. Posiadanie konta, jak i wysokość salda, objęte są tajemnicą bankową. Jednak informacje ujawnione przez właściciela konta przestają być tajemnicą.
Dwaj dziennikarze mediolańskiego "Il Tempo" idą do banku i proszą o potwierdzenie prawdziwości dokumentu ujawniającego wysokość salda obywatela
Sabatiniego. Ponieważ rzecz się dzieje w dobie komputerowej, więc urzędnik
wstukuje nazwisko Mario Giulioano Sabatini, drukuje wynik i dziennikarze uzyskują ten wydruk o następującej treści:
Mario Sabatini — 2.000.000 USD
Giuliano Sabatini — 3.000.000 USD
Ojciec Mario Giuliano Sabatini cały czas nie ma zielonego pojęcia o tych wrednych dziennikarskich działaniach. Nie wie także, że ci parszywi gazeciarze sprawdzili, iż konto Giuliano Sabatiniego zostało założone w tydzień po jego powrocie z Brazylii z wkładem 900.000 USD. Dziennikarze jadą do Rzymu, i proszą Ojca Mario Giuliano Sabatiniego o wywiad dla swojej gazetki w sprawie zakupu gruntów w Mediolanie.
Ojciec Mario Giuliano Sabatini jest dominikaninem, tak samo jak ojciec Konrad Hejmo.
Ojciec Mario Giuliano Sabatini jest gadułą tak samo jak ojciec Konrad Hejmo.
Ojciec Mario Giuliano Sabatini w przeciwieństwie do ojca Konrada Hejmo, zapytywany jest przez dziennikarzy jedynie o sprawy zupełnie jawne, to jest o to konto, którego właścicielem jest Mario Sabatini, i które on sam ujawnił w ramach jawnego udziału w jawnym przetargu, więc niczego nie podejrzewając udziela wywiadu i wyjaśnia:
… bo w wielu przypadkach byłoby niekorzystne dla zakonu występowanie w roli właściciela funduszy, dlatego mam konto, na którym ulokowane są pieniądze zakonu, za wiedzą mojego prowincjała. Możecie to sprawdzić. — Nie będziemy sprawdzać. Wierzymy ojcu na słowo. A tak przy okazji: Czyje faktycznie jest konto na imię Giuliano Sabatini z saldem trzech milionów dolarów? — tu zapanowała cisza, twarz ojca Mario przybrała kolor jego habitu, ręce zaczęły mu się trząść, a nogi uginać, ale po dłuższej chwili wyjąkał: — Na ten temat nie będę rozmawiał.
1 2 3 Dalej..
« Sensacje i skandale (Publikacja: 10-06-2005 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4183 |
|