Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Tańczący z diabłami [3] Autor tekstu: Francesco Bernardini
od tego momentu to miejsce stało się miejscem Boga… nie ma w naszym mieście świętego miejsca… a teraz jest okazja… nie możemy takiej
okazji zmarnować… są świadkowie tego zdarzenia… że Najświętsza Maryja obroniła
nieszczęśnika… dokonała cudu na naszych oczach zwyciężając moce piekielne… trzeba
znaleźć odpowiednie miejsce tutaj i wyznaczyć… ogrodzić… odpowiednio wystroić… nadać
trzeba temu miejscu dostojeństwa takiego na jakie zasługuje… myślę… że piaskownica będzie
odpowiednim miejscem… nawet nie jest nam niepotrzebna… a dzieci mogą chodzić na łąkę...
bo i tak więcej szkody robią bawiąc się w tej piaskownicy… ciągle trzeba po nich sprzątać
piasek… pełno stłuczonego szkła w tym piasku… mogą się pokaleczyć… a i do domu też
wnoszą na ubraniach brudny piasek… a to jest tak samo jakby roznosili choroby… i wtedy cała
rodzina choruje… i nic dobrego z tej piaskownicy nie ma… albo się na niej kłócą o zabawki i w
ten sposób uczą się grzeszyć… i uczą się na piaskownicy przeklinać… a jeśli będzie tu
sanktuarium Najświętszej Panny… to będą mogły się uczyć wiary już od dzieciństwa… będą
mogły brać przykład z tych… którzy będą się tutaj przychodzili modlić… no i władze miasta
dadzą fundusze na upiększenie osiedla… bo wiadomo… że cały świat będzie do nas jeździł się
pomodlić do naszego sanktuarium… a i korzyści dla miasta będą widoczne… i nasze osiedle
zyska na znaczeniu… ranga naszego osiedla wzrośnie nie tylko w mieście ale i na całym
świecie będą mówili o naszym sanktuarium… nie jak do tej pory zawsze było na
szarym końcu jeśli chodzi o przydział funduszy na budowę jakiegoś miejsca zabaw dla dzieci… by nie
wałęsały się po ulicach… bo coraz więcej dzieci ginie w wypadkach samochodowych… i po tych słowach podeszła do piaskownicy… wygnała bawiące się tam dzieci… wytarła
kawałkiem papieru toaletowego… który wyciągnęła z torebki ze skóry krokodyla… wytarła
ogrodzenie piaskownicy i na nim uklękła… potem zaczęła się głośno… krzykliwie i żarliwie
modlić… zaczęła się dosłownie wydzierać tak by ją każdy słyszał… mimo narastającego
hałasu… babcia wydzierała się z tą swoją modlitwą w niebogłosy… żeby każdy ją słyszał i przyłączył się do jej modlitwy… i ten jej świdrujący uszy krzyk przyciągał coraz więcej
gapiów… nawet autobusy miejskie się zatrzymały i ich pasażerowie wysiedli z nich razem z kierowcami i powiększyli zbiegowisko swą obecnością…
po chwili wahania większość zgromadzonych razem z modlącą się na piaskownicy uklękła i głośno i pobożnie się modlili...
zrobił się tak nieznośny hałas od tego krzykliwego modlenia… to raczej były nieartykułowane
wrzaski… jakby ktoś… tych co klęczeli ze skóry obdzierał… albo przypalał rozżarzonym
żelazem… aż uszy bolały i więdły od tego ryczącego modlenia… a robili to tylko po to… by
wszyscy widzieli jak bardzo są przejęci swą rolą… w której zaczęli grać… kiedy
życie podsunęło im okazję do pokazania się publicznie ze swoją fałszywą wiarą…
nagle na piasku pojawiły się bukiety kwiatów… ktoś nawet głośno powiedział… że starosta powiatu przysłał
wiązankę biało- czerwonych goździków… jak za dawnych czasów… kiedy jego legitymacja
partyjna miała właśnie kolor taki sam jak te kwiaty… po chwili podjechał wóz policyjny i przywiózł pana prezydenta naszego miasta… przed nim szli dwaj mundurowi policjanci i komendant straży pożarnej w mundurze i nieśli wielki wieniec… taki jak na pogrzeb albo
święto narodowe w Warszawie składają przedstawiciele rządu… przed Grobem Nieznanego
Żołnierza… potem położyli ten wieki wieniec jak to duże koło od wielkiego traktora… a pan
prezydent głęboko się ukłonił kierując wzrok w sam środek piaskownicy… potem klęknął...
pochylił głowę i zaczął się cicho modlić… po chwili wstał… jeden z policjantów otrzepał
wyciągniętą z kieszeni chusteczką spodnie na kolanach pana prezydenta… i cała czwórka
wróciła do policyjnego samochodu…
potem pojawiły się różne wizerunki Matki Boskiej… a jeden malarz… który był nadwornym akwarelistą w naszym mieście… przypiął do pleców
dwójki dzieci stojących blisko siebie duży arkusz papieru i zaczął szkicować rodzące się
sanktuarium Matki Boskiej Królowej Kociewskiej w naszym mieście… co chwilę musiał
szpilkami kłóć plecy biednych dzieci… bo te się wierciły tak… że kartka papieru na której ów
nadworny malarz szkicował nowe sanktuarium spadała i linie które miały uwiecznić to
święte miejsce… które miały przedstawiać pierwsze chwile radzącego się świętego miejsca...
sanktuarium Matki Boskiej Królowej Kociewia… wyglądały raczej jak jakaś dziwna
abstrakcja… ktoś inny przyniósł krucyfiks… znalazł się też stolik i biały obrus… nagle przed
naszymi oczyma wyrósł jak spod ziemi ołtarz… nad którym ktoś życzliwy rozpiął wielki
ogrodowy parasol… takie jak mają też sprzedający na miejskim targowisku… mała kapliczka
na świeżym powietrzu… przed blokiem… w którym mieszka brat Mar…
nie minęło kilka minut… podjechał w czarnym mercedesie sam biskup ze świtą miejscowej hierarchii
kościelnej… ze wszystkich miejskich i podmiejskich parafii… zaczęto wszystkich
wypytywać… wszystko spisywano i po przesłuchaniu świadków tego doniosłego zdarzenia...
każdy się pod tym co powiedział podpisać musiał, podać datę i miejsce urodzenia… imię
ojca i matki oraz jej nazwisko rodowe… numer „pesel" oraz wykształcenie… jakiś młody
adiutant biskupa… miał kamerę i kamerował całe miejsce i ludzi jako świadków rodzącego się
sanktuarium… potem pod przewodnictwem samego biskupa odmówiono litanię za wiarę...
dziękując Bogu i Najświętszej Pannie… za to… że obroniła nasze miasto przed siłami
nieczystymi… nie trwało długo… jak pojawiły się budy odpustowe… była nawet wata
cukrowa… piszczące balony… blaszane koguciki… których pienie zagłuszało modlitwę
wiernych przy piaskownicy… ktoś ozdobił nowo zbudowany ołtarz kolorowymi balonami… a jakiś chuligan strzelał do tych nadmuchanych balonów szpilkami i co chwilę rozlegał się
potężny huk… jakby ktoś rzucał petardy… których huk miał uświetnić ten uroczysty moment… a babcie modlące chwytały się za swe słabe serca… a nawet jeden staruszek… który ledwo
powłóczył nogami zemdlał… kiedy pękły trzy kolorowe balony w jednym momencie… i trzeba było wzywać karetkę pogotowia… co wywołało ogólne zamieszanie…
ludzi się zebrało tyle… że powoli zapominano o modlitwie… a zaczęto organizować porządek i rozkręcać
wspaniały interes… a najgorliwsi zaczęli kopać fundamenty pod nowy kościół… jeden z nich
przyleciał z kawałkiem cegły i powiedział… że to jest kamień węgielny pod nowe
sanktuarium… że odłupał go młotkiem z jednego rogu średniowiecznego kościoła w parafii
pod wezwaniem św. Mateusza… jeden z obecnych księży przyniósł ze swego kościoła tacę...
tą… z którą chodzi w czasie mszy i zaczął zbierać do niej wolne datki od wiernych… i teraz
tutaj zaczął obchodzić zgromadzonych z tą samą tacą i zbierać wolne datki
na budowę nowego kościoła… który będzie służył jako sanktuarium dla wiernych z całego świata… kiedy
ktoś z obecnych wrzucał banknot… to ksiądz uśmiechał się… nie do darczyńcy ale do tego
banknotu… a jeśli nominał banknotu był odpowiednio wysoki… minimum jedna cyfra i dwa
zera… wtedy ten ksiądz się nie tylko uśmiechnął… ukłonił się tej wartości nominalnej leżącej
na jego tacy… a ludzie między sobą szeptali… że na wyświęcanie kościoła przyjedzie sam
papież z Watykanu… nasz papa Wojtyła… chluba nie tylko naszego miasta ale i całego narodu
polskiego… i ten ksiądz po chwili musiał podejść do swego proboszcza i wysypać zawartość
tacy do jego nadstawionej sutanny… bo pieniędzy było tyle… że wiatr wywiewał z tacy
papierowe banknoty i unosił je daleko od miejsca nowego sanktuarium… a pozostali księża
gonili te fruwające banknoty po całym osiedlu… ale często zdarzało się… że jakiś młody
chłopak był szybszy od księdza i łapał w locie banknot i uciekał z nim co sił w nogach daleko
od miejsca… gdzie ludzie widzieli diabła… a ksiądz w takich sytuacjach krzyczał w niebogłosy… łapcie złodzieja… łapcie chama… łapcie tego zasrańca… ukradł wasze
pieniądze… ten bezczelny okrada samego Boga… ale po chwili rezygnował… bo coraz
więcej banknotów zaczęło fruwać nad głowami zgromadzonego tłumu a młody zawsze był szybszy i miał lepszą kondycję.… ktoś życzliwy przyniósł duży worek foliowy… taki do którego wrzuca
się śmieci i ksiądz proboszcz wysypał wszystkie pieniądze jakie miał w podgiętej sutannie do
tego worka na śmieci… i poprosił kilku rosłych mężczyzn z tłumu… by pomogli mu pilnować
pieniędzy… które teraz są własnością Boga… kilku rosłych mężczyzn skwapliwie się na to
zgodziło… a ich żony przyniosły ze swych szuflad kuchennych wielkie noże… by skuteczniej
można było bronić boskich pieniędzy… pieniędzy… które od twej chwili są święte… które są
świętością i należą już tylko do Boga… do Najświętszej Panny… i żaden człowiek nie ma
prawa ich sobie przywłaszczyć…
po kilku godzinach wieść rozniosła się po mieście i okolicy… i kilkutysięczny tłum… który się tutaj zgromadził w ciągu kilku godzin od chwili...
kiedy pracownik pocztowy przywiózł paczkę z dalekiej Florydy… do mego brata Mara… którą
wysłali dla mnie Safona i jej Anioł… ten tłum zaczął już żyć własnym życiem...
rządził się już swoimi prawami… w ciągu kilku godzin można było podziwiać fenomen zachowania tłumu...
jego reakcje łańcuchowe… większość tutaj zgromadzonych… tak naprawdę nie wiedziała o co
chodzi… przybyła po to… bo inni też tutaj byli… dawała pieniądze na tacę bo i inni też
dawali… tego ich nauczyła wiara… nie ważne czy to wiara w Boga… czy w kościół… czy
nawet wiara w to… że się żyje w stadzie i nie wolno się z niego wyłamywać… bo jeśli ktoś
oddali się swym postępowaniem lub innością życia niż całe stado… to zaraz zostanie
skarcony… albo ukarany… lub odrzucony przez całe stado na margines… albo stado go
unicestwi… zniszczy fizycznie lub psychicznie… tłum nie zna żadnego uczucia… jest
bezwzględny w przestrzeganiu swych niepisanych praw… które nie wiadomo skąd się biorą...
kto je podpowiada… zawsze bardzo trudno ustalić tego kto był pierwszy… po jakimś czasie
rodzi się legenda…
widząc ten cały cyrk… jaki się wytworzył wokół dostarczenia zwykłej paczki z jedzeniem dla mnie i brata z dalekiej Ameryki… opuściłem miejsce nowego sanktuarium
Najświętszej Panienki i wróciłem z bratem i jego synami po cichutku do domu… po prostu nie
chcieliśmy przeszkadzać licznie zgromadzonym wiernym w ich oszukiwaniu samych siebie…
poszliśmy do domu...
1 2 3
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 15-07-2005 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4242 |