|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Biologia » Antropologia » Nauki o zachowaniu i mózgu » Psychopatologia
Dzieciństwo - tam zaczyna się problem [2] Autor tekstu: Damian Janus
-
Córka nie będzie mogła tworzyć czasowych sojuszy z ojcem, które dałyby jej momenty „odpoczynku"
od matki.
Jeśli do tego matka — a zdarza się to nierzadko — będzie np. stale mówiła
córce, jak „bardzo się dla niej poświęciła" samotnie ją wychowując, córka
przeżyje klasyczny konflikt psychiczny (oczywiście częściowo nieświadomy).
Konflikt stworzą sprzeczne, a niemożliwe ani do wyrażenia, ani do wyrzucenia z siebie emocje i myśli. Jakie? Przesadne poczucie lojalności w stosunku do
matki (wszak to tylko jej „zawdzięcza życie") oraz poczucie winy z powodu
tego, że matka tak się „poświęciła", a z drugiej strony — nienawiść
do matki, spowodowana poczuciem uwiązania do niej, brakiem samostanowienia. Córka
będzie w psychologicznie patowej sytuacji, gdyż każdy bunt, każda próba
wyrażenia negatywnych emocji będzie przesz nią przeżywana jako zagrożenie
utratą najbliższej osoby. -
Dziecko nie będzie mogło obserwować i doświadczać relacji pomiędzy
dwojgiem ludzi, z której samo jest wykluczone (relacja matki i ojca, jako mężczyzny i kobiety). Bycie w takiej relacji jest początkowo dla dziecka bolesne, gdyż
konfrontowane jest z tym, że nie jest „pępkiem świata" (początkowe złudzenie
każdego dziecka), oraz że matka nie jest tylko dla niego. Ta bolesna nauka
stanowi podstawowy krok ku realnemu światu i radzeniu sobie w samodzielnym życiu.
Gdy zabraknie takiej sytuacji, gdy dziecko zawsze widzi, że matka jest tylko
dla niego, to w dorosłym życiu będzie kultywowało fantazję, że jest kimś
szczególnym, lub będzie się wiecznie czuło oszukane, porzucone, samotne i niesamodzielne. A co wtedy, gdy matka ma trochę
większe problemy ze sobą? Wówczas jest jeszcze gorzej. Jeśli dziecko posiada
kontakt z obojgiem rodziców, uzyskuje swoistą przestrzeń dla własnego
rozwoju — nie musi wzorować się tylko na jednym rodzicu, lecz może stworzyć
„wypadkową". Nawet jeśli obydwoje rodzice mają jakieś problemy, ta
wypadkowa może dać mu w miarę poprawny rozwój. Jeśli jednak jest skazane na
jednego rodzica, będzie chłonęło wszystko jak gąbka, ze szkodą dla własnej
indywidualności i rozwoju. Pamiętajmy, że nasi rodzice na
ogół mieli problemy ze swoimi rodzicami, ci z kolei ze swoimi, itd. Problemy i urazy są przenoszone na kolejne pokolenia. Niejednokrotnie ludzie postanawiają
jednak, że swoje dzieci będą wychowywać zupełnie inaczej, niż sami byli
wychowywani, postanawiają, że ich dzieciom będzie lepiej. Jednak w większości
przypadków postanowienie to będzie trudne do realizacji, gdyż jesteśmy
zdeterminowani tym, co sami przeżyliśmy, własną historią i trudno nam wyrwać
się z tego kręgu. Oczywiście ludziom często wydaje się, że ich dzieci
„mają się zupełnie inaczej", podczas, gdy w rzeczywistości to, co
otrzymują w przekazie rodzicielskim jest bardzo podobne do tego, co ukształtowało
rodziców. Dlaczego tak się dzieje? Z dwóch przyczyn: -
po pierwsze to, co zapisało się w nas jako urazowe i bolesne, a także
to, co jest w nas niepoukładane, niedokończone, ułomne, a więc te sfery, które
pozostały nam po trudnych sytuacjach naszego dzieciństwa — to wszystko będzie
dążyło do ekspresji, do wyrażenia się na zewnątrz, innymi słowy będzie
próbowało z nas wyleźć, a najlepszym sposobem opuszczenia naszego wnętrza, będzie scedowanie
tego na dzieci; -
po drugie, dzieci przejmują od rodziców przede wszystkim to, co ci na
prawdę w sobie noszą, to znaczy to, co tworzy zręb osobowości rodziców, a nie to, co rodzice jedynie werbalnie przekazują (dlatego nieraz dziwimy się,
jak to możliwe, że w rodzinie wyznającej tak szczytne ideały wychowała się
tak spaczona osoba — prawdopodobnie głęboko w sobie rodzice nie byli wcale
tak poukładani, jak na zewnątrz, i dziecko właśnie to odebrało i przyswoiło
sobie) Mówi się, że „bici będą
bili" itp. — mając na myśli, że człowiek będzie robił to, czego doświadczył
na sobie w dzieciństwie. Jest to prawda i nieprawda. Może równie częste
jest, że osoby, które miały straszne dzieciństwo próbują swojemu
dziecku zapewnić coś o 180 stopni przeciwnego. Rodzic stale ucieka od czegoś,
co sam przeżył. Np. matka, którą niewiele się w dzieciństwie interesowano,
może stale drżeć o swoje dziecko. Tak bardzo, że zablokuje mu realizację większości
jego potrzeb (np. zabawy na zjeżdżalni, wyjazdy, spotkania z kolegami). W ten
sposób jej trudne dzieciństwo i tak stale wisi dzieckiem, i tak czy inaczej
zostaje mu przekazane. Chyba wszystkim znane jest
pojecie „nadopiekuńczość". Prawdopodobnie jednak nie wszyscy wiedzą, jak
bardzo jest to rzecz szkodliwa. Niejednokrotnie, gdy rozmawiałem z matkami
pacjentów mówiły mi one: „byłam zawsze taka nadopiekuńcza, teraz wiem, że
to było złe…" itp. Takie słowa robią wrażenie, że matka widzi swój błąd,
jednak w przypadkach, z którymi miałem do czynienia dało się spostrzec, że w istocie tylko pozornie czuje się winna. W rzeczywistości matki te były wręcz
dumne ze swojej postawy. Tak jakby mówiły: „Byłam zawsze matką do
kwadratu, supermatką, rozumie pan?". W czym tkwi zło nadopiekuńczości? Nie jest ona wcale nadmiarem miłości, a co najwyżej nieumiejętnością
prawdziwego kochania, oraz radzeniem sobie z własnymi problemami kosztem
dziecka. A do tego w sposób zakamuflowany. Na czym polega nadopiekuńczość?
Jest to robienie wszystkiego dla dziecka „z góry", a więc realizowanie
jego „potrzeb" bez rozmowy z nim o tych potrzebach i bez dowiedzenia się,
jakie one w rzeczywistości są. Jest to „znanie" dziecka, jakie jest, czego
chce, i co „jest dla niego dobre", niezależnie od tego, co pokazuje samo
dziecko. Jest to też wyręczanie dziecka we wszystkim bez brania pod uwagę
tego, że kiedyś będzie ono dorosłe i będzie musiało radzić sobie samo.
Podsumowując, nadopiekuńczość to rodzaj niedostrzegania dziecka, deptania
jego indywidualności i nie liczenia się z wymaganiami rozwoju (brak uczenia
dziecka samodzielności). Z czego wynika nadopiekuńczość? Najczęściej
dotyczy ona matek i jest wynikiem ich własnych problemów emocjonalnych. Są to
kobiety, które bardzo boją się separacji z dzieckiem (być może we własnym
dzieciństwie doznały wcześnie jakiejś bolesnej separacji), nie wyobrażają
sobie życia bez niego. Jest im ono tak bardzo potrzebne, że zapominają o znanej prawdzie, iż „dzieci są dla świata, a nie dla rodziców".
Ostatnio popularny jest temat seksualnego nadużywania dzieci przez
rodziców. W tym kontekście mówi się głównie o molestowaniu córek przez
ojców. Jednak nadużywanie dzieci wcale nie musi dotyczyć ojca, oraz nie musi
przybierać form jawnego seksualizmu. Może ono dotyczyć zarówno matek, jak i ojców i być bardziej zakamuflowane. Generalnie chodzi tu o drugą stronę
wspomnianego kompleksu Edypa. Kompleks Edypa polega na tym, że kilkuletnie
dziecko kieruje swoje uczucia do rodzica płci przeciwnej, jednocześnie
drugiego traktując jako swojego rywala. Najjaskrawiej widać go u chłopców — nieraz mówią oni nawet, że „ożenią się z mamusią i będą mieli z nią dzieci". Drugą stroną tej sytuacji jest to, że rodzic zaczyna swoje
impulsy erotyczne lokować w dziecku: matka widzi „swojego małego mężczyznę",
ojciec „swoją księżniczkę" itp. Jest to sytuacja normalna, zależy tylko
na ile nasilona i trwała. Jeśli jest silna, jeśli np. „mały mężczyzna"
jest wspanialszy dla matki od jej partnera, a „ksieżniczka" staje się w fantazji ojca jego partnerką, sytuacja jest gorsza. Zaczyna się
seksualizowanie relacji z dzieckiem. I nie musi wcale dochodzić do fizycznego
obłapiania. Wystarczą słowa, gesty, stosunek emocjonalny, rozmowy. Dziecku
taka sytuacja niejednokrotnie odpowiada, czuje się ono wyróżnione. Jednak
jest ona wysoce niekorzystna dla jego rozwoju. W skrajnych przypadkach z dziewczynki tworzy się histeryczka, czyli kobieta, która sama seksualizuje każdą
relację (nawet jak kupuje znaczek na poczcie, to „puszcza oczko", wzdycha
itp.), a z mężczyzny osoba perwersyjna, mamisynek lub osoba z tzw. osobowością
falliczno-narcystyczną, czyli człowiek, który jedyny cel swojego życia widzi w demonstrowaniu swojej męskiej seksualności i kolejnych podbojach
erotycznych.
1 2
« Psychopatologia (Publikacja: 08-09-2005 )
Damian JanusAbsolwent psychologii, filozofii i religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Psycholog kliniczny. Odbył szkolenie w zakresie terapii Gestalt, psychoanalizy oraz metody ustawień systemowych. Pracuje jako coach i psychoterapeuta. Autor uznaje wartość religii w życiu człowieka oraz rolę chrześcijaństwa w rozwoju zachodniej kultury. Liczba tekstów na portalu: 9 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Popęd i symbol - słowo o perwersjach seksualnych | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4348 |
|