|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Felietony i eseje » Felietony, bieżące komentarze
Waterloo IV Rzeczypospolitej Autor tekstu: Łukasz Sławatyniec
Minęło niedawno 100 dni odkąd padło słynne zdanie „Panie Prezesie, melduję
wykonanie zadania", które rozpoczęło IV Rzeczpospolitą. W tym czasie
polska scena polityczna, a przede wszystkim spojrzenie na nią zwykłych ludzi
uległo olbrzymim zmianom. Według części z nich runął jednak mit o tak
oczekiwanej odnowie państwa.
Kiedy rozpoczynało się słynne 100 dni Napoleona nagłówki francuskich
gazet donosiły: „Potwór uciekł z Elby", „Zwycięzca wylądował w Marsylii" i wreszcie „Paryż wita swojego Cesarza". Tak szybki wzrost
pozytywnych odczuć w polskiej rzeczywistości dotyczy tylko premiera Kazimierza
Marcinkiewicza, którego jeszcze cztery miesiące temu wielu Polaków nie znało, a dziś bije on rekordy popularności i zaufania (wg badań ufa mu 68%
obywateli). Wręcz odwrotne emocje towarzyszą działaniom jego partii, a przede
wszystkim prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Jednocześnie wciąż słyszymy o budowie IV Rzeczypospolitej.
Po trzykrotnych wyborach na jesieni Prawo i Sprawiedliwość stanęło
przed olbrzymią szansą. Jednak kłótnie i spory z Platformą Obywatelską
szybko rozwiały sny o silnej koalicji centroprawicy, która mogłaby dokonać
tak oczekiwanych po rządach lewicy przeobrażeń. Partia Tuska i Rokity, która
uzyskała minimalnie gorszy wynik w wyborach została postawiona w roli wielkiej
przegranej i nie potrafi się w niej odnaleźć. W tym samym czasie Prawo i Sprawiedliwość rozpoczęło swój marsz po władzę obejmując kolejne jej
przyczółki.
Historia Europy zna niewiele przykładów, gdy partia, która zdobywa
niewiele ponad ćwierć głosów, obsadza wszystkie najważniejsze państwowe
urzędy i prowadzi
do monopolizacji władzy. Przykłady te są niezwykle drastyczne — tak narodziła
się III Rzesza i choć Polsce i przywódcom PiS-u daleko do takich wzorców, to
podobieństwo mechanizmów jest jednak nad wyraz uderzające. Stąd coraz częściej
pojawiające się w prasie porównania Jarosława Kaczyńskiego do autorytarnych
przywódców.
Tymczasem w Polsce, 17 lat po osiągnięciach Okrągłego Stołu,
zaczyna się kwestionować jego dokonania. Roman Giertych mówi o ziszczeniu się
czarnego snu redaktora Michnika. Sukces tamtego aksamitnego przewrotu,
kompletnie niewykorzystany, stara się zupełnie nieuczciwe przekuć w porażkę.
Mówi się o tajnych paktach i układach. Całą winę zwala się na tamte
porozumienia. Jednocześnie politycy dziwią się, że na świecie z końcem komunizmu kojarzy się upadek muru berlińskiego. A to wszystko
przecież zaczęło się w Polsce, w gdańskiej stoczni. Niewiele w zmianie tego
wizerunku pomogły huczne obchody 25-lecia „Solidarności".
Polska, osłabiona i zniekształcona opiniami w czasie kampanii
wyborczej, kiedy politycy prześcigali się w krytyce, staje się dziś
niewydolna. Politycy mówią więc, że trzeba ją zmieniać, ale Polacy po
latach nieudanych reform, po ciągłej walce o władzę nie widzą w tym już cienia nadziei dla państwa — dobra, które w tym wszystkim powinno być najważniejsze. Oczywiście,
przez te wszystkie lata nie wszystko było dobre, można wręcz powiedzieć, że
wiele było złego, o czym najlepiej świadczą sposoby w jaki z władzą żegnali
się Jerzy Buzek i Leszek Miller. Przez te lata skompromitowała się zarówno
prawica, jak i lewica. Można to jednak poprawić, nie trzeba deprecjonować wszystkiego.
Winę za kształt dzisiejszej Polski ponoszą jednak nie tylko politycy;
spory udział w tym mediów, którym największym przywilejem jest i powinna być wolność
informacji. Trzeba jednak zauważyć, że model otwartości prasy ma także swoją
drugą stronę. To media w pogoni za coraz ciekawszymi newsami przy okazji wypromowały Andrzeja Leppera i Romana Giertycha. Prawo do wolności prasy powinno być zawsze podkreślane,
ale w działalności media muszą pamiętać, że nie bez powodu są określane jako
czwarta władza. I to pokazywane właśnie przez nie obraz rzeczywistości doprowadził do tego,
że niemal jedną piątą mandatów w sejmie obsadzili populiści i to z nimi
pertraktowało Prawo i Sprawiedliwość. Nie powiodły
się zamiary, żeby po 1989 dać ludziom pełnię swobody demokracji i wszystkie wolności obywatelskie, a państwo wtedy zacznie prawidłowo
funkcjonować. Ponad pół wieku komunistycznej propagandy zniszczyło wiele tak
oczekiwanych postaw w społeczeństwie. Na domiar złego, coraz mniejsze zainteresowanie polityką i sprawami państwowymi wykazuje młode pokolenie, które nie pamięta już
peerelowskiej rzeczywistości. I to jest w tym najgroźniejsze, cała ta walka o władzę doprowadziła do tego, że ludzie odsuwają się od polityki i czują
się wyizolowani we własnym państwie.
Przez 15 lat po każdych wyborach zmieniał się w Polsce system
partyjny. Nasza scena polityczna wciąż jest najbardziej nieuporządkowaną w Europie. Politycy zmieniają ugrupowania, partie zmieniają nazwy. Lewica wciąż
jest postrzegana jako komunistyczna, a podział z 1989 wciąż jest żywy.
Podział, który dla młodych Polaków większości nic nie znaczy. Oni widzą,
że na świecie konserwatyści mogą dogadać się z socjalistami dla dobra państwa,
jak np. niedawno utworzona w Niemczech Wielka Koalicja. Również nasi sąsiedzi — Czesi, Słowacy — potrafili odejść od tych anachronicznych podziałów i stworzyć nowoczesne partie, które mają tradycyjne ideały — liberalne,
konserwatywne czy lewicowe. Tylko w Polsce, zaścianku Europy, wciąż najważniejszą kwestią przed każdymi
wyborami jest walka na teczki, kto i co ma na kogo. Tylko w Polsce partie
prawicowe mają bardziej socjalny program od lewicy. To wszystko pracuje na to,
jak społeczeństwo odbiera państwo, a najlepszy wyraz daje temu w czasie wyborów, kiedy do urn nie idzie nawet co
drugi Polak, w czasie gdy w dojrzałych demokracjach Zachodu frekwencja oscyluje w granicach 70-80%. To jest przepaść jaka nas dzieli od marzeń.
Te realia miały się zmienić po październiku 2005 roku. Miesiąc na
rewolucje dobry, tylko nie zawsze przynosiły one dobry skutek. Powołano nowy
rząd z nieznanym, pozbawionym charyzmy Kazimierzem Marcinkiewiczem na czele.
Wszyscy czekali
na obiecywane przemiany. Władza tymczasem serwuje nam kolejne zapowiedzi.
Premier przez ten czas nauczył się niezwykłej socjotechniki: informację o niepodwyższaniu akcyzy
na paliwo wysyła do tabloidu, o reformach gospodarczych mówi na parkiecie
warszawskiej giełdy. Gdy zamiarem jest pozyskanie młodych wyborców ogłasza
skrócenie roku szkolnego i tańczy na studniówce. Do rządu ściąga się coraz więcej fachowców z innych opcji, którzy jednak nie mają możliwości realizacji własnych programów.
Brakuje w tym wszystkim właściwego rządzenia. Brakuje istotnych decyzji i znaczących posunięć.
Niewiele lepiej jest na arenie międzynarodowej — bardzo dobry i stonowany minister Meller, względny sukces budżetowy w Brukseli. Jednak już
następnego dnia po negocjacjach premier popełnia kardynalny błąd i mówi w wywiadzie dla Rzeczpospolitej, że osiągnęliśmy więcej niż oczekiwaliśmy.
Można to jednak zrzucić na brak doświadczenia. Jednak warto zwrócić w tym
wszystkim uwagę na to jak zachowały się ugrupowania opozycyjne. Zarówno
Platforma i SLD pochwaliły rząd za osiągnięcia w tej dziedzinie. Czy PiS
postąpiłby tak samo, gdyby kompromis budżetowy udało się osiągnąć w czasie kadencji Marka Belki, kiedy luksemburska propozycja na stole było
niebotycznie większa. Czy partia Jarosława Kaczyńskiego uznałaby to za
sukces i to warty młodzieńczej radości "yes,
yes, yes"?
To prowadzi do zastanowienia się nad mentalnością Prawa i Sprawiedliwości,
które jak żadna partia do tej pory, potrafiła skłócić ze sobą wszystkich,
łącznie z mediami i częścią Kościoła, który karci partię Kaczyńskich
za niektóre działania. To pokazuje sposób myślenia w Prawie i Sprawiedliwości — kto myśli tak jak my jest propaństwowcem, kto myśli inaczej największym
wrogiem. Najlepszym przykładem tego jest ciągła nagonka na Platformę
Obywatelską i obwinianie tej partii o wszystko, niezależnie od tego, że jest pozbawiona wszelkiej władzy. Urosło
to już do takich rozmiarów, że powstały nawet fraszki o sytuacji w Sejmie "Zapytaj Pisowca, która jest
godzina / Powie >>nie wiem, bo to jest Platformy wina<<".
Prawo i Sprawiedliwość szło do wyborów pod hasłem rozbicia
wszystkiego, szeregu powiązań, układów. Rzeczywistość pokazała jednak, że
faktycznie instytucje są rozbijane,
ale, co gorsza, w następstwie obsadzane własnymi ludźmi zgodnie z przypisywaną
Kaczyńskiemu zasadą TKM-u. Mamy do czynienia z przedkładaniem interesu partii
nad interes państwa. Nie chodzi już tylko najwyższe instytucje państwowe,
ale takie ostoje demokracji i gwarancji porządku prawnego jak Trybunał
Konstytucyjny, którego bezstronność jest kwestionowana, oraz Rzecznika Praw
Obywatelskich, gdzie PiS w odwecie za obronę podstawowych ludzkich wolności,
jak prawo do zgromadzeń (Poznań), prawo do wyborów (Warszawa) czy wolnych
mediów (ustawa o KRRiT), zszargał imię jednego z największych autorytetów polskiego prawa — profesora Andrzeja Zolla.
IV Rzeczpospolita to także olbrzymie powiązanie państwa z Kościołem.
Do państwa wyznaniowego jeszcze daleko, ale nie da się nie zauważyć wpływu
ośrodka toruńskiego
na władzę: podziękowania w dniu wyborów, ciągłe wizyty ministrów w Radiu
Maryja, pierwszeństwo pokazania uroczystości podpisania paktu stabilizacyjnego w Telewizji Trwam. Do tego dochodzi tendencja do dzielenia się kościoła, na
tych, co za Rydzykiem i PiS-em, i tych przeciwnych. Równocześnie co roku do polskich kościołów
chodzi o 400 tysięcy ludzi mniej. Nic nie zmieniło odejście papieża Jana Pawła
II, po którym oczekiwano wielkich przemian, zarówno u zwykłych obywateli, jak i u polityków.
Rządzący Polską muszą się nauczyć, że nie można chcieć mieć
wszystkiego, że to jest niebezpieczne. W demokracji wielkość polityczną
liczy się umiejętnością partnerstwa, kompromisu, umiejętnością działania
dla dobra ogólnego. Za to społeczeństwa na całym świecie wielbiły największych
przywódców, a wręcz odwrotnie kończyli uzurpatorzy. Zachłanność na władzę
jest zawsze olbrzymia, ale tak samo szybko się ją zdobywa, tak samo szybko życie
to weryfikuje i prędzej czy później doprowadzą do naturalnego stanu rzeczy. W III RP wiele było złego, Polacy przyzwyczaili się jednak do pewnej
stabilizacji. Wizerunku tych 16 lat nie zniszczyło żadne wydarzenia, nawet to,
kiedy prezydent Aleksander Kwaśniewski ułaskawił swojego
partyjnego kolegę po przełomowym procesie i precedensowym wyroku, kiedy polska
demokracja i polskie sądownictwo udowodniły, że politycy też ponoszą
odpowiedzialność. Tak samo pierwsze 100 dni IV Rzeczypospolitej nic nie zmieniło.
Wciąż są te same standardy (choć w jednym z punktów paktu stabilizacyjnego
mówi się o dostosowaniu do standarTów europejskich). Zwykle to właśnie
standardy władzy pokazują do czego ona prowadzi i jakie wywiera skutki na
obywatelach. Oby te nowe „standarty" nie doprowadziły do tego, że Polacy
całkowicie odsuną się od władzy i od demokratycznych mechanizmów jej
sprawowania. To powinien być najważniejszy cel IV Rzeczpospolitej.
Rządzący powinni więc pamiętać co mówił Napoleon: „To nie
polityka powinna rządzić ludźmi, lecz ludzie polityką", bo od tego, jak się
realizuje najważniejsze ideały zależy, czy 100 dni kończy się w niesławie
jak Waterloo, czy potrafi przekuć się w sukces dla wszystkich.
| Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też: Zakazany Diabeł
|
« Felietony, bieżące komentarze (Publikacja: 06-03-2006 )
Łukasz Sławatyniec Student MISH-u na Uniwersytecie Warszawskim. Zajmuje się prawem i dziennikarstwem. | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4628 |
|