|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Filmy i filmoznawstwo
Ci, którzy udźwignęli ciężar 21 gramów [1] Autor tekstu: Claudio A. Mukru
Amores perros w reżyserii Alejandro Gonzaleza Inarritu był z pewnością filmem wybitnym, o którego sile w dużej mierze zdecydowała dobra
współpraca i wzajemne zrozumienie twórców. Zapewne z powodu międzynarodowego
sukcesu ci sami twórcy otrzymali propozycję zrealizowania filmu w Stanach
Zjednoczonych. Ich kolejna produkcją jest 21 gramów. Film, podobnie jak
wcześniejszy, nawiązuje do pewnej mody obrazów pozbawianych ciągłości
chronologicznej i podzielony na epizody. Jakkolwiek jednak w przypadku Amores
perros było to usprawiedliwione fabularnie, tutaj takiego pretekstu
dostarczają przeżycia poszczególnych bohaterów, bo to właśnie za ich sprawą
film logicznie dzieli się na kolejne wątki, bo fabuła, choć zawiera w sobie
elementy intrygującej przypadkowości, nie jest szczególnie skomplikowana.
Montaż rodem z Pulp fiction, kamera z filmów dogmy wraz z gwiazdorską
obsadą tworzą swoisty melanż. A gdy dodamy do tego jeszcze dystans
narracyjny, jaki cechuje obrazy Hanekego, wyjdzie dziwna hybryda, która wyda się
sztuczna znawcom kina, natomiast dla przeciętnego widza żądnego rozrywki bądź
wzruszeń nieco zbyt zawiła. Jakby reżyser postawił sobie poprzeczkę zbyt
wysoko. Choć film naprawdę jest dobry, Inarritu, moim skromnym zdaniem, tej
poprzeczki nie przeskoczył. Ale gdy będzie się do tego filmu wracać za
kilka, kilkanaście lat i wytykać mu jego wtórność, chciałbym, żeby ci, co
to będą robić, zwrócili uwagę na doborową obsadę i na ich świetną grę.
Grę, która w wielu miejscach zakryła niedociągnięcia scenariusza i uszlachetniła pewne banalne i w kinie już utarte motywy, nadając im świeżość i autentyzm niezbędny nam widzom do przeżywania opowiadanej historii.
Wszyscy aktorzy zagrali znakomicie, ale ja chciałbym się w niniejszej
pracy skupić na trojgu głównych bohaterów, nagrodzonych zresztą na
festiwalu w Wenecji, zarówno przez jurorów jak i przez publiczność. Sean
Penn, Naomi Watts i Benicio Del Toro to gwiazdy pierwszego formatu
hollywoodzkich wytwórni. Choć różne to może budzić odczucia i oceny, to właśnie
oni najbardziej przyczynili się do sukcesu tego filmu. Sean Penn
(Paul Rivers)
Spośród
całej trójki to on otrzymał nagrodę dla aktora pierwszoplanowego, choć tę
rolę gra tutaj tak naprawdę cała trójka. A gdyby już koniecznie wysuwać
przed szereg, to raczej Benicio Del Toro, ale o nim później. Sean Penn, jak
wiele amerykańskich gwiazd wyszedł ze szkoły Lee Strasberga Actors Studio.
Trudno mi powiedzieć, bo nie mam takich informacji, czy jego filmowe perypetie
korespondują w jakiś sposób z osobistym życiem, ale w rolę Paula Riversa,
akademickiego wykładowcy chorego na serce, wcielił się świetnie. Typowemu,
wyeksploatowanemu już motywowi profesora — uwodziciela studentek, nadał własne,
jakże charakterystyczne rysy. Choć gra rolę w pewnym sensie podobną do
postaci Emmeta Raya ze Słodkiego drania, bo również jest tutaj
egocentrykiem niebaczącym na uczucia innych, potrafi zdystansować się od
nachalnego, emocjonalnego ekshibicjonizmu, jaki towarzyszył tamtej roli.
Umiejetność zostawienia za sobą pewnych nawyków, doświadczeń z wcześniejszych,
zwłaszcza podobnych ról jest dla mnie wielka zaletą. Sean Penn na pewno to
potrafi. Tutaj gra w bardzo stonowany sposób. W większości scen wymaga od
niego tego scenariusz, gdyż gra osobę poważnie chorą, która to swoje
prawdziwe ja musi ukrywać a jednocześnie pokazywać, aby w chwili, gdy się ono
ujawni, nie było niespodzianką, ale konsekwentnie wynikało z charakteru
postaci.
Paula Riversa poznajemy w momencie, gdy już ledwo żyje, oczekuje na nowe
serce. Mieszka z dużo od siebie młodszą żoną, prawdopodobnie jedną ze
studentek, która chce mieć z nim dziecko zanim umrze. Mając w bliskiej
perspektywie widmo śmierci przed sobą, jest mu wszystko jedno i zgadza się na
to. Sytuacja zmienia się jednak, gdy dostaje nowe serce. Wtedy właśnie do głosu
zaczyna dochodzić, wraz z polepszającym się stanem zdrowia, egoizm bohatera.
Kiedy widzimy go wlokącego się z trudem przez mieszkanie, ciągnącego za sobą
butlę z tlenem, nie dziwi nas potem, gdy okazuje obojętność kobiecie, która
się nim opiekowała w trudnych chwilach. Zdołał nas już wtedy przekonać, że
taki jest. Bardzo subtelnie, bo spojrzeniem i mimiką twarzy buduje wizerunek
swej niezależności. Z racji stanu swego zdrowia, nie ma wielu możliwości.
Gdy jego stan znacząco się poprawia, wynajmuje prywatnego detektywa,
aby dowiedział się, kim był dawca jego serca. Kiedy poznaje żonę swego
„dobroczyńcy" — Christinę Peck, przestaje zupełnie interesować się swą żoną, nawet nie tłumaczy jej, dokąd wychodzi o drugiej w nocy. Do
usilnych zabiegań o względy Christiny nie pcha go jednak wdzięczność za nową
szansę, jaką otrzymał od losu. Nie chodzi też o to, aby jej pomóc. Co
prawda rozczula go jej sytuacja, ale w tym rozczuleniu nie ma głębszych uczuć.
Jest to dla niego jakaś intelektualna przygoda. Z niesamowitego splotu wydarzeń
tworzy sobie teorię na temat przeznaczenia ich obojga. Właśnie te wszystkie
informacje przekazuje nam Sean Penn, a nie scenariusz. Scenariusz tylko, poprzez
kolejne wydarzenia, uwierzytelnia nam te postawę, czyniąc z Paula
igraszkę w rękach losu. Natomiast aktor uwierzytelnia z kolei ten zamysł
scenariusza.
Również ważna jest współpraca między Seanem Pennem a Naomi Watts i daje ona ciekawe rezultaty. Właściwie wszystkie sceny rozgrywające się między
nimi oparte są wyłącznie o ich wzajemną interakcję. Są to sceny kameralne, w których nic oprócz nich nie gra. Zbliżenia i półzbliżenia wymagają od
nich niezwykłej uwagi i utrzymywania ciągłego napięcia dramatycznego. Sean
Penn znakomicie wchodzi w rolę nieporadnego podrywacza kobiety, która go
odrzuca. Jest nachalny i wie o tym, ale chęć zbliżenia się do Christiny jest
zbyt wielka. Więc ciągnie dalej, z głupią miną, konwersację skazaną już
wcześniej przez Naomi Watts na porażkę. Irytuje i ją i nas tym zachowaniem,
ale wiemy, że jest to jego normalna postawa, bo lubi miłosne przygody i wyzwania.
Gdy w końcu decyduje się wyznać Christinie prawdę, ich relacja
diametralnie się zmienia. To już nie niewinne zaloty i kokieteria, ale
konieczność zmierzenia się z trudną sytuacją, z prawdziwym życiem. Paul
zdaje sobie sprawę, że w żaden sposób nie zastąpi Christinie męża i nie
sprawi od tak, że będzie szczęśliwa. Nawet dzieje się zupełnie odwrotnie,
bo bliskość serca swego nieżyjącego męża uwalnia w niej od dłuższego
czasu tłumiony gniew i nienawiść do człowieka, który zabił jej najbliższych. W tym momencie Paul wchodzi w kolejną rolę, rolę mściciela. Teraz z kolei
Sean Penn musi wczuć się w sytuację obcą dla swego bohatera. Bo Paul nie
spodziewał się takiego obrotu wypadków. I chociaż ta sytuacja dalej wpisuje
się w motyw przygody, jaką chciał przeżyć, sprawy idą za daleko. Jeszcze
tego nie wie, ale w punkcie kulminacyjnym nie podoła temu zadaniu, nie będzie w stanie zabić Jacka Jordana.
Tymczasem pogarsza się stan jego zdrowia, bo okazuje się, że to serce
też długo nie wytrzyma. Teraz Sean Penn musi nas przekonać o przemyśleniach
albo o odczuciach, na które na razie nic nie wskazuje, ale zostaną wkrótce
objawione próbą samobójczą. Znowu odwołam się w tym miejscu do scenariusza,
bo to, że nie ma w nim żadnych dialogów na ten temat, jest bardzo istotne. Nie
ma też monologów wewnętrznych, za pomocą których bohaterowie tłumaczyliby
swoje postępowanie. Znowu jedynym wyznacznikiem wiarygodności sceny samobójstwa
jest gra aktorska. Sean Penn całym ciałem swego schorowanego bohatera musi
zagrać ostateczne zrozumienie sytuacji absurdalnej, w jakiej się znalazł.
Christina zmusza go, by zrobił coś wbrew sobie. Jeszcze niedawno cudem,
można powiedzieć, uniknął śmierci, a teraz ma pozbawić życia kogoś innego. A przecież dzięki wypadkowi, który spowodował Jack, dostał nowe serce i nowe życie. Czuje się w obowiązku zrobić to, choć nie wie dlaczego. Bo na
pewno nie patrzy na ten problem tak, jak Christina, która uważa, że skoro
sypia teraz z nią, żoną swego dawcy, do niego należy zemsta.
Choć Seanowi Pennowi nie obce są role gangsterów, czarnych charakterów, w scenie, w której zamierza zabić Jacka Jordana, musi to zrobić z perspektywy
przestraszonego intelektualisty, przestraszonego z zupełnie innych powodów niż
prawnik David Kniefeld z Życia Carlita. Jest zdenerwowany, jąka się,
nerwowo powtarza polecenia i gubi się w tych poleceniach. Nieporadnie trzyma broń,
jakby nie wiedział, co z nią zrobić. W końcu bierze w dłoń garść piasku i obrzuca nim Jacka, mówiąc rozpaczliwie, że nie powinien był powodować tego
wypadku. Oddaje kilka strzałów w powietrze, a Christinie mówi, że go zabił.
Niestety obydwoje muszą skonfrontować się z prawdą, gdy Jack wdziera się do
ich pokoju i żąda od Paula, aby go jednak zabił. Gdy Christina okłada
napastnika kijem od lampy, Paul korzysta z okazji, że nikt nie zwraca na niego
uwagi i strzela sobie w serce.
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czemu to robi. Odpowiedź
sugerująca egzystencjalny sprzeciw wobec bycia marionetką w rękach przypadku
czy sartrowskiego absurdu nie jest wystarczająca. Bo dochodzą do tego kwestie
bardziej przyziemne, jak chociażby to, że może nie chciał umierać w męczarniach,
które zawyrokował mu lekarz. Może po prostu skorzystał z okazji, by skrócić
sobie cierpienie. W momencie gdy
do pokoju wdziera się Jack, w oczach Paula pojawia się autentyczny strach. Nie
tylko przed stojącym na przeciwko wielkoludem, którego już wie, że nie jest w stanie zabić, ale też z całą stanowczością i wyrazistością życie daje mu
do zrozumienia, ze stracił własną tożsamość. Oto jest w obcym dla siebie
miejscu, z obcymi przecież ludźmi, robi rzeczy, których normalnie by nie robił.
Stężała w strachu przed pustką, która mu się objawia, twarz Penna,
odzwierciedla spokój w momencie, gdy do siebie strzela. Wielkość roli Penna
polega na tym, że nie uświadczymy tutaj pseudopsychologicznego patosu mającego
się nijak do prawdy życiowej. Wobec swej żony był szczerze okrutny, wobec
Christiny szczerze nieudolny, wobec Jacka szczerze przestraszony a wobec
przypadku, który bawił się nim jak marionetką, wykazał zrozumienie i zachował godność człowieka, nie bohatera. Po prostu człowieka.
Naomi
Watts (Christina Peck)
Naomi Watts, również mająca za sobą naukę w Actors Studio,
przygotowywała się do swej roli bardzo skrupulatnie, właśnie tak, jak zalecałby
to Lee Strasberg, uczestnicząc w zajęciach terapeutycznych dla osób, które
straciły najbliższych. Podobnie jak Sean Penn zdecydowała się przyjąć
propozycję zagrania w 21 gramów bez wahania ze względu na sukces Amores
perros. Co więcej, stwierdziła, nie bez racji, że to dla niej szansa na
dobrą rolę, być może jedyną, po kreacji Betty Elms, którą stworzyła w Mulholland
Drive. O ile jednak u Lyncha
miała zagrać słodką blondyneczkę, idącą z radością i pewnym przebojem
przez życie, tutaj jej postać jest zdecydowanie bardziej introwertyczna, raczej
odwracająca się od świata. W filmie Inarritu nie ma być piękna. Gra bez
makijażu a my widzimy wszystkie zmarszczki i popękane naczynka na jej młodej przecież
twarzy.
1 2 Dalej..
« Filmy i filmoznawstwo (Publikacja: 10-05-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4761 |
|