|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Paracetamol nie pomaga na ból myślenia Autor tekstu: Sebastian Guzy
Spoglądam dziś na
swoje dłonie i niby te same co przed laty, a jednak czas jakby bardziej
wrysowuje się w fakturę skóry. Nie, to już nie są te same dłonie i czoło
jakby bardziej marszczy się niż zwykle, znak chyba jakiś, że czasu na to, by
przestać uginać się pod presją pospolitej wtórności intelektualnej, z dnia
na dzień coraz mniej. Gdyby nie dynamiczny charakter mojego biednego czoła i to, że podczas porannej toalety zza na wpół zaparowanego lustra patrzy na
mnie ktoś łudząco do mnie podobny, ale jakby zupełnie bierny i ubezwłasnowolniony,
to chyba trudno byłoby mi zauważyć, że jednak jego i mnie więcej łączy niż
dzieli. Wcześniej nigdy bym bowiem nie pomyślał, że zwykły człowiek, w dobie oczywistej globalizacji, w epoce triumfu umysłu i powszechnego dostępu
do dorobku intelektualnego ludzkości, będzie zmuszony tłumaczyć się z praktycznego egzekwowania prawa do wolności światopoglądowej oraz wdrażania
owego prawa w kontekście własnej osoby. Pewnie nawet nie zauważyłbym, że
dawno brak mi już zaufania do systemów wartości, z którymi mówiono, że
muszę się utożsamiać i które udzielają człowiekowi odpowiedzi na
niezadane pytania, odpowiedzi jedynie słusznych, akceptowanych przez ogół społeczeństwa,
odpowiedzi szalenie naiwnych, wręcz głupich i co gorsza sugerujących błędne
pytania. Kiedy bowiem ktoś zechce sprawdzić efekty mojej wieloletniej
indoktrynacji i spyta mnie, czy moim zdaniem na początku było, dajmy na to, słowo,
to ja raczej skłonny byłbym wyrazić wątpliwość, czy oby początek, którego
istnienie bezrefleksyjnie się zakłada, na pewno miał miejsce.
Jako młodzian
ufałem, że skoro mamy w domu ceramiczną muszlę klozetową i emisję
podczerwieni ze złącz półprzewodnikowych, to świat chyba ma się dobrze,
zważywszy, że jeszcze z historycznego punktu widzenia nie tak dawno muszle
klozetowe o podobnej jakości, choć o kształcie nieco odmiennym, mieć mogli
jedynie wybrani, a o kontrolowanej emisji promieniowania spoza widma widzialnego
nikt nie słyszał, ani nawet myśleć nie raczył. Były to czasy, w których
kto nie wykazywał specyficznej geometrii systemu wartości, określanej
zgrabnym mianem teocentryzmu, ten w zasadzie stawał się heretykiem, a ci, jak
wiemy bądź też śmiemy przypuszczać, żywot mieli krótki i nie do
pozazdroszczenia. Czasy wydawać by się mogło odległe, jednak raz po raz nie
mogę oprzeć się wrażeniu, że jednak coś ze średniowiecznej niedorzeczności
odradza się niebezpiecznie blisko mnie, uwierając już nie tylko pośrednio,
bo zza grubej szyby telewizora, ale również jak najbardziej namacalnie.
Panuje w naszym chrześcijańskim, słowiańskim kraju jakaś dziwna społeczna presja,
nacisk tak wielki, że gdy tylko człowiek wstanie z kolan i wyprostowany
spojrzy na wszystko niejako z góry, nie tyle w celu wywyższenia się, ale z zamiarem refleksji nad całością, wtedy setki rąk i ogólna zawistność
otoczenia ściągają go z powrotem na pozycję, z której dostrzec czegokolwiek
nie sposób. Kompleksy i fobie szarej masy wymuszają postawę pasywnego
elementu narodowej machiny, w której nie dopuszcza się myśli, że można być
nie tylko częścią mechanizmu, ale również tym, który toczy debatę nad
jego funkcjonalnością i ma odwagę modyfikować to, co swego zadania już
dawno nie spełnia. Uważa się bowiem, że jest tylko jedna poprawna droga,
jeden niereformowalny ze względu na swoją ostateczność system wartości i jedna postawa życiowa, która w istocie wymaga swoistej negacji człowieczeństwa,
samoupodlenia i poruszania się na kolanach przed wyimaginowaną koncepcją bytu
nadrzędnego. Konserwatywizm ów czyni człowieka merytorycznym inwalidą,
imputując mu quasi intelektualną protezę, mechanizm krępujący myśli na
tyle skutecznie, by zdusić fakt i potrzebę istnienia pluralizmu światopoglądowego.
Postawa taka indukuje ksenofobię, eliminuje w człowieku zdolność faktycznej
refleksji, wręcz ją piętnuje, tłumi wartość poznawania i rozumienia
potrzeb drugiego człowieka w całej jego odmienności, gloryfikuje naiwność i wynosi ją do rangi najwyższej cnoty etycznej, gdzie maskowana jest pod postacią
religijnej wiary. Kto nie ma wiary, staje się człowiekiem drugiej kategorii.
Za to, że ludzie są tacy, jacy są, za przejawy ewidentnej i nagminnej
hipokryzji, za ksenofobię i populizm, za nacjonalistyczne antypatie trudno
jednak winić kogokolwiek.
Człowieczeństwo
ujmujące się w idei świeckiego humanizmu wymaga refleksji, wymaga ciągłego
zwątpienia i dyskusji nad szkicem etycznego punktu odniesienia, bez zbędnej i dogmatycznej hermetyzacji pojęć oraz norm. Bez tego wszystkiego, bez potrzeby
weryfikacji i analizy, humanizm ów obróciłby się przeciwko człowiekowi
przyjmując maskę charakterem bliższą teizmowi. Teizm natomiast stoi do człowieka
tyłem lub w najlepszym przypadku bokiem, oblicze swoje zwracając ku Panu Zastępów.
Pan zaś żąda ofiary, niegdyś krwistej, dziś najlepiej w euro. Bóg z założenia
jest doskonały i nie daje się reformować, godziłoby to bowiem w jego
ostateczność, co z kolei zachwiałoby fundamentem całej koncepcji kreatora. O ile humanizm ciągle doskonali się na drodze dyskusji i postępu
intelektualnego cywilizacji jako ogółu, bo jednostkowo jak wiemy bywa różnie,
to system religijny do zmian potrzebuje ignorancji wyznawców. Ignorancja ta umożliwia
ciche zmiany doktrynalne, modyfikacje już nie tyle dogmatów, ile obrazu samego
Boga, jego natywna mentalność tkwi bowiem gdzieś w zakurzonych pustyniach
ziemi okołoobiecanej czasów dalece przedchrystusowych, a to nijak nie
przystaje do całkiem już rozwiniętej etyki dni dzisiejszych. Ignorancja i brak zainteresowania wierzących sprawami filozofii wiary tłumi w nich zdolność
do zauważania przemian i sprawia, że koncepcja stwórcy jest w ich pojmowaniu
monolitem, który wykrystalizował już do ostatecznej postaci przed wiekami
wieków. Ta sama ignorancja rodzi również męczenników i wszelkiej maści
szaleńców, którzy pewnego dnia otworzywszy pisma rzekomo święte, słowa
samego Boga, odkrywają obraz bóstwa żądnego krwi, o prymitywnym kręgosłupie
etyczno-moralnym, czytają opis Boga popędliwego i mściwego, dla którego
wartościami nadrzędnymi są posłuszeństwo, ofiara i bezmyślne oddawanie
czci. Wyobrażenia powstałe w wyniku refleksji nad lekturą Starego Testamentu
zsyntetyzowane z ideą boga absolutnego, niezmiennego w czasie i nieomylnego
nasuwają oczywisty wniosek, jakoby ten dzisiejszy również lubował się w krwi baranka oraz pragnął eksterminacji wierzących inaczej, a ten motyw znamy
przecież doskonale. Występuje on zarówno w judaizmie, wywodzącym się z judaizmu chrześcijaństwie no i w religii naszych azjatyckich braci, islamie.
Znakomita
większość naszego społeczeństwa dziedziczy poglądy etyczno-moralne z filozofii teistycznych i oprócz niewątpliwie słusznych elementów wspólnych
poglądom zarówno ateistów i agnostyków, nabywają również koncepcje
zdecydowanie utrudniające życie wnikliwemu człowiekowi, które sprowadzają
go do roli niewolnika i wymuszają poczucie winy. Teista ignorant z pewnością
nie przywiąże do tego faktu żadnej wagi, jednak człowiek skłonny do bliższej
analizy i próbujący szczerze utożsamić się z narzuconą filozofią, narażony
jest na depresję i poszukiwanie rzekomej winy w sobie. Piętnowanie tych
fragmentów człowieczeństwa, które sprawiają, że homo sapiens w całej
kruchości bytu może poczuć się szczęśliwy przy jednoczesnym zgodnym współistnieniu z innymi, oraz promowanie postaw psychoascetycznych, wydaje się tworzyć
znakomite warunki do rozwoju zaburzeń emocjonalnych i ich pielęgnacji pod
postaciami różnych religijnych cnót . Aczkolwiek w dobie uzasadnionej
tolerancji, jeśli komuś umartwianie się w ten czy inny sposób sprawia
przyjemność, nie zamierzam oponować. W imię jednak zwykłej ludzkiej godności
jestem zobowiązany zasiać ziarno wątpliwości, czy oby
budowanie w człowieku poczucia winy i braku własnej wartości w okresie, gdy
jego osobowość jest w fazie kształtowania i jest on najbardziej podatny na
manipulacje, jest lepszym pomysłem niż faktyczne przygotowywanie go do współistnienia z drugim człowiekiem, przekonywanie do wiary we własne siły oraz piętnowanie
postaw roszczeniowych i agresywnych? Współczesne człowieczeństwo może być
bowiem światłe i godne i wcale nie trzeba angażować do tego celu marnej jakości
ascetycznej teorii grzechu, bo o ile bardzo cenię fach psychoterapeutów, to
jednak pracy życzę im jak najmniej.
Poruszyliśmy tu kolejną szalenie istotną
kwestię dotyczącą odpowiedzialności za powołanie i przygotowanie do
egzystencji nowego obywatela świata. Klimat polskich osiedli oraz wszechobecne
akty wandalizmu, dzieci biegle władające językiem wulgarnym oraz akceptacja
amerykańskich wzorców slums-kultury intelektualnej, to wszystko skłania do
zadania pytania, czy ludzie dając życie są świadomi odpowiedzialności? Czy
może oczekują, że młodych ludzi wychowa Kościół, może szkoła i nauczyciele pracujący za marny grosz? Rodzice ignoranci pokładają nadzieje
wychowawcze w placówkach religijnych, ufając, że dziesięć przykazań to
wszystko, co dziecko powinno wiedzieć o życiu, kiedy przyjdzie mu faktycznie się z nim zmierzyć. A może jeszcze główne prawdy wiary i przykazania kościelne?
Dołóżmy do tego 1001 pomników wielkiego autorytetu i już każdy jest
przekonany, że królowa polski o wszystko zadba. Wystarczy się zawierzyć. A niech ktoś powie, że jest inaczej… momentalnie obraza uczuć, antypolskość,
brak patriotyzmu, jednym słowem smutna presja tych jakby uboższych duchem
sprawia, że myślenie oraz wyrażanie swoich poglądów stają się
dostrzegalnie bolesne. Niestety ani Pani Goździkowa ze swoją Polopiryną, ani
Apap, ani też nadludzkie dawki paracetamolu nie koją tych doznań. Stąd mimo
szczerej chęci tolerowania różnych postaw życiowych, ignorancja wymaga
otwartej krytyki, trudno bowiem żyć w środowisku ignorantów zachowując
jednocześnie resztki godności intelektualnej. Wyleczenie ludzi z ignorancji
wyleczyłoby ich prawdopodobnie również z współczesnej odmiany teocentryzmu,
otwierając umysły na dyskusję i ważenie argumentów, właśnie w miejsce
nabytej za młodu ksenofobii. Nie sądzę, by udało się wymazać religijność,
nie uważam również, że jest to konieczne ani celowe. Ludzie żyją krótko i potrzebują abstrakcyjnych odpowiedzi na, w mojej opinii, zbyt wcześnie zadane
pytania. Sam fakt refleksji nad istotą bytu ludzkiego jest jak najbardziej
naturalny, warto jednak zastanowić się, czy jeśli poszukiwane odpowiedzi trącają
absurdem i brak im spójności logicznej, to czy problem nie tkwi w prawdopodobnie źle sformułowanym pytaniu.
Na
pewnym etapie życia, gdzieś pomiędzy zabawą klockami Lego a popołudniowym
dłubaniem w nosie, dziecko w końcu formułuje pytanie typu „mamo, skąd się
wzięli ludzie?". Myśli o zbieżnej treści w fazie średniej piaskownicy miałem i ja i podejrzewam, że każdy z czytelników również. Warto zauważyć, że
dziecko zadaje dobre pytanie, ale przeważnie odpowiedź, co najmniej wątpliwa,
że ludzi stworzył jakiś bóg, generuje kolejne pytanie, tym razem już błędne,
dotyczące pochodzenia owego boga oraz indukuje całą resztę marnej jakości
teologii. W tej fazie rozwoju człowiek podświadomie zakłada prawdziwość
otrzymywanych odpowiedzi, stąd dziecko nigdy nie będzie kwestionować
istnienia boga jeżeli rodzic twierdzi, że bóg istnieje. Dziecko nie zna również
prawideł wiary, starotestamentowej historii Jahwego oraz całej religijnej
celebry, której połączenie ze zdrową refleksją i racjonalnym ujęciem życia
przypomina próbę wciśnięcia sześciennego klocka w trójkątny otwór. Stąd
ze względu na nikłe zdolności intelektualne, debiutującemu w procederze życia
łatwo o akceptację koncepcji bytu boskiego. W późniejszym okresie życia
wyobrażenia dotyczące pana boga są już różne, od boga jako personifikacji
ogółu zjawisk i prawideł fizycznych, po dziadka z laską i siwą brodą. Człowiek
wysuwając hipotezę istnienia stwórcy, w opinii wielu pojmowanej jako
aksjomat, ma w podtekście oczekiwania, zgodnie zresztą z ogółem doświadczeń
życiowych, dotyczące istnienia i stosowalności pojęć początku i końca.
Oczekiwania te są na tyle silne, że dotyczą również tego, co nazywać
zwykliśmy Wszechświatem. Skoro elementarne zaburzenie czasoprzestrzeni ma początek,
to musi istnieć kreator, przyczyna stwórcza, bądź coś zbieżnego z koncepcją
słynnego prawie naukowego Inteligentnego Projektu.
Wiele modeli
opisujących naszą rzeczywistość to dzieła szalenie nieintuicyjne, których
charakter odmienny jest od codziennego doświadczenia i wymaga myślenia
absolutnie niekonwencjonalnego. Podobny problem ludzkość miała z płaską
Ziemią, wszak lokalnie faktycznie jest „płaska". Fakt prześladowań za światopogląd
sprzeczny z religijnym absurdem, jakich doznał chociażby sławetny Galileusz,
nie obciąża wcale ani boga, cokolwiek ta idea oznacza, ani papieża ani nawet
inkwizycji. Nie są winni również cykliści, za przeproszeniem pedały, o Żydach
nie wspominając. Winna jest akceptacja głupoty, brak odwagi do walki z ignorancją, bezrefleksyjne egzystowanie oraz życie, w którym największą
wartością jest akceptacja przez grupę dla samego faktu bycia częścią
jakiejś społeczności. Gwoździem do trumny jest niewątpliwie przyjmowanie gąbrowiczowskich
masek w nadziei zaspokojenia konserwatywnych oczekiwań zdewocjonalizowanego
otoczenia. Dla zachowania godności i samosatysfakcji, dla niekłamanej uczciwości
przed samym sobą, 'nie lękajmy się'® zmieniać rzeczywistości zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Uczmy się żyć razem niezależnie od naszej odmienności i wspierajmy się w dążeniach do doskonałości. Wszak jakkolwiek by jej nie
rozumieć, tylko tyle możemy zrobić.
« Felietony i eseje (Publikacja: 14-05-2006 Ostatnia zmiana: 15-05-2006)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4774 |
|