|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » CyberDziennikarz
Ofiarnik i ofiara. Korespondenci wojenni Autor tekstu: Katarzyna Bocheńska
Kim jest ów tajemniczy ofiarnik i ofiara? Jaka misja przyświeca
korespondentom wojennym? Dlaczego decydują się na ryzyko? Z jakiego powodu
warto o nich pisać? Na rozmowę dotycząca misji korespondentów wojennych
zaprosiłam autorkę niezwykłej książki „Korespondent wojenny. Ofiarnik i ofiara we współczesnym świecie" Magdalenę Hodalską.
Katarzyna Bocheńska: W swojej książce „Korespondent wojenny.
Ofiarnik i ofiara we współczesnym świecie" próbuje pani wyjaśnić, w jaki
sposób można stać się w jednej osobie jednym i drugim. I tak zastanawiam się,
czy osiągnięty cel jest współmierny do składanej ofiary.
Magdalena Hodalska: Dziennikarze
nie jadą na wojnę po to, żeby na niej zginąć, tylko po to, żeby pokazać
obrazy nieszczęścia i opowiedzieć, co dzieje się tam, gdzie kończy się świat
znany telewidzom. W taki właśnie sposób korespondenci wojenni odpowiadają na
prośbę mieszkańców spalonych miast. Tak jak powiedział kiedyś ksiądz Niewęgłowski,
reporterzy stają się głosem tych, których wołanie zagłuszają strzały,
bomby i warkot helikopterów. Opowieści mają poruszyć sumienia ludzi. To jest
chyba cel korespondencji, zadanie specjalnych wysłanników. Pyta pani, czy ten
cel jest współmierny do składanej ofiary. Przypomina mi się tutaj zdanie,
jakie usłyszałam kiedyś od pewnego znajomego korespondenta: "Żadna historia nie jest warta tego, żeby za nią oddać życie. Ale
ktoś musi opowiadać o tym, co się tam dzieje".
Pierwsze pytanie automatycznie prowokuje do postawienia kolejnej
kwestii. W swoim wywodzie napisała pani: „Darem jest news, drukowany na
pierwszej stronie lub otwierający wieczorne wydanie Wiadomości. Razem z nim
dziennikarz przenosi do "bezpieczniejszego" świata ułamek tej rzeczywistości, w której przebywa. A wszystko po to, aby obudzić sumienia ludzi i skłonić
ich do działania". Podczas przygotowywania tej książki, zapewne trafiła
pani na przykłady korespondentów, którzy rezygnowali z tej misji.… co ich
najczęściej od tego działania odwodziło?
Dana Lewis, korespondent
telewizji Fox News opowiadał mi, w jaki sposób pożegnał się z inną amerykańską
stacją. Trzy lata temu, po trzech miesiącach wrócił z Afganistanu, żeby po
raz pierwszy zobaczyć swojego nowonarodzonego synka. Następnego dnia po
powrocie do domu usłyszał, że natychmiast ma wyjeżdżać do Bagdadu, tym
razem na sześć miesięcy. Żonę i dziecko widział tylko przez dwa dni. Nie
wyjechał wtedy do Iraku, zrezygnował ze zlecenia, zmienił pracodawcę. Jest
wziętym dziennikarzem, więc nie musiał długo szukać nowej posady. W tej
chwili jest korespondentem telewizji Fox News, jako specjalny wysłannik wyjeżdża
bardzo często, ale nie na dłużej niż sześć tygodni. Wtedy zrezygnował z wyjazdu do Bagdadu, jednak wcale tego nie żałuje. Mówi, że jest normalnym człowiekiem,
mężem, ojcem. Wybrał życie osobiste, bo rodzina jest dla niego najważniejsza. A do Bagdadu i tak wyjechał, tylko dwa miesiące później i nie na pół roku. W tej chwili przebywa na Bliskim Wschodzie. Telewidzom opowiada o rozwoju wypadków w Strefie Gazy, a znajomi i przyjaciele na bieżąco są informowani o tym, co
wymyślił dzisiaj jego synek i jaki przemierzył dystans. Kiedyś dokonał
wyboru, to prawda. Wydaje mi się jednak, że nie jest to kwestia rezygnacji z dziennikarskiej misji. Z tego chyba nigdy nie można zrezygnować.
Zastanawiam się nad taką myślą z książki: „Wojna, którą
relacjonują dziennikarze, nie jest kontynuacją polityki innymi środkami".
To jest chyba tylko część prawdy. Przecież media wykorzystuje się do
kreacji rzeczywistości, wszelkiego rodzaju środki socjotechniczne służą
zbudowaniu tzw. właściwego
przekazu medialnego...
W książce nie poruszam
problemu medialnej manipulacji faktami. To, w jaki sposób media wykorzystywane
są przez różne strony konfliktu, to zupełnie odrębna kwestia. Ja nie tyle
pisałam o mediach, co o samych dziennikarzach. O ludziach, którzy należą do
„koczowniczego plemienia" specjalnych wysłanników. Świat widziany oczami
dziennikarza wymyka się teoretycznym analizom. Koncepcja Clausevitza jest mało
przekonująca w konfrontacji z definicjami konfliktu podanymi przez samych
dziennikarzy. Arturo Perez-Reverte powiedział kiedyś: „Wojna to kawałki
stali i żelaza, lecące zygzakami, odbijające się tu czy tam, łamiące kości,
plamiące krwią ziemię i ściany". O takiej wojnie piszę w swojej książce,
prezentując historie życia i śmierci tych, którzy nie wrócili z Iraku.
Autorka jest absolwentką dziennikarstwa i europeistyki na Uniwersytecie
Jagiellońskim, doktorantką PAN. Współpracowała z Polską Agencją Prasową i amerykańską telewizją Fox News.
Które
ze stylów narracji dziennikarskiej w relacjach wojennych: „styl demaskatorski,
styl analizy, styl pif-paf, styl rodzącej się żółtej prasy, styl
Marsylianki, styl zrywu", uznaje pani za dominujący we współczesnych,
polskich korespondencjach wojennych z linii frontu?
O tych rozmaitych stylach
narracji pisał Melchior Wańkowicz. Wydaje mi się, że teraz w relacjach
dziennikarskich coraz częściej mamy do czynienia z opowieściami w stylu human
story. Bohaterami reportaży są zwyczajni ludzie, których wojna oderwała od
normalnego życia.
Jakie kompetencje są niezbędne korespondentowi wojennemu, by nie stać
się zbyt szybko ofiarą?
Nie jestem korespondentem
wojennym. To, co powiem oparte może być jedynie na wielu rozmowach, jakie
przeprowadziłam ze specjalnymi wysłannikami. Na wojnie giną ci, którym
brakuje wyobraźni, usłyszałam kiedyś. Dziennikarza może ocalić przede
wszystkim rozwaga, unikanie niepotrzebnego ryzyka, w myśl zasady, że martwy
operator nie zrobi już żadnego zdjęcia. Moi rozmówcy wspominali często o tym, jak bardzo potrzebna jest pokora wobec obcej kultury i świata, umiejętności
językowe i dobre przygotowanie do wyjazdu i samej korespondencji.
Cytuje pani wypowiedź Arturo Perez-Reverte: dziennikarze „znani byli z tego, że są milczący i cyniczni jak stare dziwki, a jednak bledli w milczeniu oglądając zdjęcia…". Co jeszcze poza cynizmem chroni
korespondenta przed samozagładą?
Wrażliwość i wiara w to, że to, co robią ma naprawdę
sens. Że ich zdjęcia i relacje poruszą ludzi i skłonią ich do działania, a to w jakiś sposób zmieni bieg wydarzeń i zapobiegnie podobnym dramatom.
Wywód prowadzony w pani książce jest dla mnie niezwykły, bo traktuje
mnie jako czytelnika, który ma własne przemyślenia, który konfrontuje je z prezentowanymi
faktami i wyobrażeniami. A jaki był pani zasadniczy cel, w trakcie zbierania
materiałów i pisania kolejnych zdań?
Cieszę się bardzo, że pani tak odebrała moją książkę. Pisałam ją z myślą o czytelnikach wrażliwych,
obdarzonych wyobraźnią, która pozwala zobaczyć to, co tak trudno wyrazić słowami.
Kiedy ginie dziennikarz, jest o tym bardzo głośno w mediach. Jednak ludzie
szybko zapominają. A ja chcę o tym przypomnieć. Bo uważam, że trzeba mówić o poświęceniu i ryzyku, o strachu i odwadze. Specjalni wysłannicy o tym nie mówią. A warto choć przez chwilę o tym pomyśleć, kiedy oglądamy zdjęcia z Iraku.
Wiadomo, że każda wojna ma swoich bohaterów. Pisałam o dziennikarzach, bo
chcę, żeby pamięć o nich była wciąż żywa. Ta książka jest moim
osobistym małym podziękowaniem za to, co zrobili.
Co stanowiło największy problem podczas tworzenia tejże książki?
Widzi pani, kiedy zaczęłam
zajmować się tym tematem, dotarło do mnie, że bardzo trudno jest oddać
atmosferę, jaka panuje wśród specjalnych wysłanników i opisać napięcie w jakim pracują korespondenci. Dlatego tak często starałam się oddać głos
samym dziennikarzom. To ich przemyślenia wyznaczały kolejne etapy moich rozważań,
dyktowały kolejne rozdziały.
Chciałam, żeby to była opowieść o dziennikarzach, napisana ich słowami.
Pani bohaterowie wyznaczali granicę, których starali się nie
przekraczać w przekazie medialnym, która z ich zasad wydaje się pani
najbardziej zasadna?
Na oczach dziennikarzy dzieje się
historia. Nie tylko zresztą historia. Na ich oczach mają miejsce wydarzenia,
których większość ludzi wolałaby nie oglądać. Dramatyczne zdjęcia mają
bardzo dużą siłę oddziaływania, ale są też ogromnym obciążeniem dla
kamerzystów, którzy zarejestrowane na taśmie sceny mają przed oczami przez
wiele lat. Pytanie, jak sobie z tym radzić? Jak opowiadać ze ściśniętym
gardłem o tym, co widzieli w prowizorycznym szpitalu. Kiedy przestać mówić? O czym w ogóle nie wspominać? Czego nie pokazywać? Myślę, że decyzja o tym
jest sprawą indywidualną każdego dziennikarza, chociaż jest coś, co
wyznacza granice: wrażliwość. Zwyczajna ludzka wrażliwość. To ona czasem
każe wyłączyć kamerę. Cynizm, o którym pisałam i o którym mówią często
korespondenci, jest tylko sposobem radzenia sobie w sytuacji, która przerasta
wyobraźnię i przekracza granice wrażliwości.
« CyberDziennikarz (Publikacja: 09-12-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5152 |
|