|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Sceptycyzm, agnostycyzm
Agnostycyzm religijny [1] Autor tekstu: Stanisław Obirek
Uwagi wstępne Jest rzeczą ważną
nie tylko to, co się mówi, ale również to gdzie i do kogo. Być może owo
„gdzie" i „do kogo" niekiedy bywa ważniejsze niż „co". W każdym
razie na pewno nie można pominąć faktu, iż moimi przemyśleniami na temat własnych
przekonań religijnych będę się dzielił z racjonalistami i wolnomyślicielami
na ich pierwszym zjeździe w Polsce AD 2006.
Nie oznacza to wcale,
że będę mówił „co innego" niż mówiłbym na przykład do polskich
biskupów podczas ich kolejnego spotkania w ramach cyklicznych zebrań
Episkopatu Polski. A tak nawiasem mówiąc zestawienie tak różnych adresatów
wcale niedorzecznym być nie musi, skoro kilka lat temu, nie kto inny tylko
Zygmunt Bauman był gościem biskupów włoskich o pożytkach i utrapieniach z globalizacją związanych im opowiadając. Mówię o tym tylko po to, by
zaznaczyć wyraźnie, że ani miejsce ani adresat nie mają wpływu na moje
poszukiwanie słów władnych nazwać to, co o religii, a więc o niewyrażalnej
przestrzeni mego duchowego jestestwa mniemam. Tak bowiem pojmuję religię -
jako sferę wymykającą się nazwaniu.
Stąd od razu
deklaracja — jestem agnostykiem religijnym w sensie bardzo dosłownym. Nie
jestem w stanie poznać przedmiotu moich religijnych przeświadczeń i z ogromną
nieufnością, powiedziałbym nawet, z rosnącym sceptycyzmem, przyglądam się
tym wszystkim, którzy utrzymują, iż są w stanie to zrobić. Nawet więcej.
Jestem przekonany, iż takie uroszczenie jest wysoce podejrzane poznawczo a społecznie
wręcz szkodliwe. Innymi słowy, to właśnie ludzie przekonani o celności i trafności własnych formuł religijnych, a poza tym usiłujący narzucić je
innym, zwykle nie podzielającym ich poznawczego optymizmu byli i są źródłem
nieszczęść dotykających ludzkość.
Czy to oznacza, że
wszelkie mówienie o transcendencji czy Bogu uważam za nieuprawnione, a nawet
szkodliwe? Żadną miarą! Tak dalece w mojej nieufności wobec języka
religijnego się nie posuwam. Owszem wiele lat poświęciłem na zgłębianie
tej mowy, która z powodów nie całkiem dla mnie jasnych od dziecka mnie
intrygowała i do dziś nie przestała fascynować.
Mogę powiedzieć
chyba bez fałszywej skromności, że dość dobrze poznałem dzieje katolickiej
teologii zachodniej. Nie jest mi całkiem obca myśl teologów protestanckich,
zawsze mnie intrygował chrześcijański Wschód. Sporo czasu spędziłem z myślą
żydowską której chrześcijaństwo prawie wszystko zawdzięcza. Nieodmiennie
zaciekawia mnie proces przejmowania zarówno przez myśl judaistyczną jak i chrześcijańską elementów spoza własnych kręgów kulturowych i religijnych.
Myślę tutaj oczywiście o brzemiennym w skutkach przejęciu dziedzictwa
greckiego i łacińskiego. W ostatnich latach szczególnie pociąga mnie
perspektywa „zaślubin Wschodu i Zachodu" (Bede Griffits), o której coraz
więcej można przeczytać.
Ale im więcej
czytam, im głębiej zanurzam się w owe przepastne przestrzenie międzyreligijnych przepływów tym mniej jestem przekonany iż religijne podziały mają
inne, poza kulturowymi, uzasadnieniami. Innymi słowy wydaje mi się, że tak
naprawdę wszystkie ścieżki prowadzą do jednego celu, a ich różnorodność
nie wyklucza ostatecznego pojednania wyznawców różnych religii i to nie tylko w bliżej nie znanym niebie, ale już tutaj, na bardziej uchwytnej ziemi.
Niezwykle istotnym
dopełnieniem moich religijnych przeświadczeń jest stała pamięć o istnieniu
ludzi dla których religijne odniesienie jest nieistotne, a więc agnostyków
niereligijnych czy wręcz ateistów. Sądzę poza tym, że to właśnie
spotkanie tych dwóch agnostycyzmów może dla obu stron być wyjątkowo płodne.
Nie tylko poznawczo zresztą. W moim przekonaniu to właśnie w Polsce tego
rodzaju spotkania już miały miejsce, o jednym z nich chciałbym powiedzieć
kilka słów nieco później. Na początek chciałbym zatrzymać się na moment
nad samą teologią.
Paradoksalne oblicze teologii
Ks. Andrzej Bronk, autor niezwykle użytecznej książki Podstawy nauk o religii (Lublin: KUL 2003), próbując znaleźć jakiś
wspólny fundament dla nauk teologicznych jest dość wstrzemięźliwy: „Co łączy
metodologiczno-epistemologicznie zróżnicowane dyscypliny teologiczne, opierające
się w różnym stopniu na Objawieniu? Odpowiedź nie jest prosta, jeśli przyjąć,
że czynnikiem decydującym o teologiczności jest sposób wyjaśniania i uprawomocniania tez za pomocą przesłanek czerpanych z objawienia". Podobnie
umiarkowana odpowiedź pada na pytanie o naukowy status tej dyscypliny:
„Odpowiedź na pytanie, czy teologia jest nauką, wiąże się m. in. z problemem demarkacyjnym: istnienie ogólnie przyjętych, pozaczasowych
wyznaczników naukowości w sensie wysuniętym np. przez logiczny pozytywizm w postaci pytania o kryteria rozróżniania nauki od pseudonauki". [ 1 ]
No dobrze możemy więc powiedzieć, że teologia dzieli swój niepewny
status naukowy z innymi naukami humanistycznymi, a „problemy demarkacyjne"
należy pozostawić specjalistom. A jednak sprawa nie jest tak prosta, zwłaszcza
jeśli idzie o naukę traktującą ni mniej ni więcej tylko o Bogu, którego poznanie, zdaniem samej teologii, nie jest sprawą ani łatwą, ani oczywistą.
Oszczędzając sobie i Państwu nużącego wykładu historii teologii
powiem tylko tyle, iż z jej nader burzliwych dziejów na swój własny użytek
wybrałem ten rodzaj teologizowania, który nie cieszy się zbyt wielką estymą
teologów polskich, no może poza ks. Wacławem Hryniewiczem. Jest to tradycja
sięgająca Platona, Marka Aureliusza i jego ucznia Celsusa, Plotyna i jego
najwybitniejszego chyba ucznia Porfiriusza w ich chrześcijańskich
modyfikacjach najpierw Pseudo-Dionizego Areopagity a później Mikołaja z Kuzy.
To chrześcijaństwo zmagając się z uwodzicielskim urokiem platonizmu i neoplatonizmu przejęło od mędrców greckich przekonanie, że nie ma konfliktu
między rozumem i wiarą, że owszem wiara stanowi warunek rozumowego ćwiczenia — credo ut intelligam.
Wszak te zmagania z Grekami sprawiły, że teologia chrześcijańska
„zapomniała" o swoich żydowskich korzeniach, o tym, że Bóg wszedł w historię po to, by ją przemienić. Przypomniał to dopiero chrześcijanom Karol
Marks, którego jednak tak naprawdę zaczęli czytać dopiero teologowie
wyzwolenia w Ameryce Południowej w drugiej połowie XX wieku. Tak naprawdę
teologia negatywna uczyła chrześcijan jak uciec od historii i od człowieka.
Jest jednak w tej ucieczce tak wielki urok, iż sam mu ulegam i jestem
przekonany, że jeśli w ogóle mówienie o Bogu ma sens to właśnie w języku
Dionizego Areopagity i Mikołaja z Kuzy. Powód takiego przeświadczenia jest
prosty — tak naprawdę o Bogu nic powiedzieć nie możemy, jeśli już się na
taką mowę decydujemy, to właśnie z pełną świadomością tych niedoskonałości.
Wszystkie inne próby łączenia rozumu z wiarą, których przykładem
najznamienitszym jest św. Tomasz z Akwinu, są skazane na niepowodzenie, do
czego zresztą sam Tomasz się przyznał uznając swoje teologiczne dokonania za
słomę — pożywkę płomieni. Swoistym zamknięciem tej teologicznej ułudy
można widzieć w najsłynniejszym bodaj przemówieniu Benedykta XVI z 12 września
2006 roku w uniwersytecie w Regensburgu: „Wiara, rozum i uniwersytet". Uwagę
mediów skupiła reakcja pewnych środowisk islamskich na niezbyt wytworny cytat z bizantyńskiego cesarza Mauela II Paleologa z XIV wieku. Tymczasem cała
przemowa jest niezwykle zdecydowaną krytyką dehellenizacji jaka dokonuje się
na Zachodzie Europy poczynając od XVI wieku, a więc od Reformacji, poprzez
teologię liberalną XIX i XX wieku i osiągającej swoją kulminację na
naszych oczach — poprzez akceptację kulturowego pluralizmu, a więc uznania,
że chrześcijaństwo zachodnie, czy szerzej cywilizacja europejska jest tylko
jedną z wielu możliwych. Taka postawa zdecydowanie nie podoba się papieżowi,
który zresztą wielokrotnie dawał wyraz swej dezaprobacie już wcześniej. Otóż
zdaniem Benedykta XVI spotkanie wczesnego chrześcijaństwa z hellenizmem nie było
przypadkowe tylko opatrznościowe i wszelkie próby odchodzenia od tego
paradygmatu są de facto fałszowaniem samej istoty chrześcijaństwa. Koronnym
argumentem tego nierozerwalnego jakoby związku jest sam tekst Nowego Testamentu
napisanego właśnie językiem Greków. Czy ten fakt jest w samej rzeczy rozstrzygający,
to rzecz dyskusyjna. Głosem najbardziej wyrazistym w tej
dyskusji jest w moim przekonaniu głos Gezy Vermesa, autora wielu książek odsłaniających
żydowskie korzenie nie tylko Jezusa z Nazaretu, ale również Nowego
Testamentu. Stoimy dopiero u początków debaty.
I tutaj wydaje mi się warto się z Benedyktem XVI spierać. Nie ma racji
jednoznacznych. Każda strona ma na swoją obronę poważne argumenty. Teologia
negatywna uczy nas pokory wobec transcendencji, zaś teologia spekulatywna napełnia
radością płynącą ze zręczności użytych formuł. Ale za Leszkiem Kołakowskim
powiedziałbym, że to właśnie spór a może łagodniej dialog, stanowi o żywotności
teologii.
Mniej znane oblicze Tadeusza Kotarbińskiego
Przez cztery lata od 1948 do 1952 roku poczta w Radzikowie przekazywała
pracującej w tutejszym gospodarstwie rolnym Marii Kuźnickiej listy od
profesora Tadeusza Kotarbińskiego, który w tym czasie był rektorem nowopowstałego
Uniwersytetu Łódzkiego. Tadeusz Kotarbiński tytułował adresatkę „Kochana
Panno Marychno", ona ze swej strony nieodmiennie zwracała się do niego
„Kochany Panie Profesorze". Korespondencji nie przerwało wstąpienie
„Panny Marychny" do Karmelu w Przemyślu w 1954 roku, trwała aż do śmierci
siostry Eliji od Matki Niepokalanej, czyli Marychny w 1974 roku. Jest to wymiana
listów na tyle wyjątkowa, że warto ja poznać. Nie jest to zapis
filozoficznych czy religijnych poszukiwań. Wprost przeciwnie. Mamy tu do
czynienia z korespondencją przyjacielską, wręcz intymną. Zarówno
„Marychna" jak i Tadeusz Kotarbiński nie stronią od szczegółów
prozaicznych nawet banalnych jak choroba, braki w zaopatrzeniu, codzienne
troski, a tylko niekiedy pojawia się zaduma — jakżesz my się różnimy!
Moim
zdaniem potwierdzają one mój optymizm — różnica przekonań nie niweczy możliwości
porozumienia, a może nawet pozwala wyostrzyć powody dla których wierzymy w to, co wierzymy. Osobiście byłem skłonny utożsamiać się z obojgiem -
bliskie mi skłonności kontemplacyjne siostry karmelitanki, ale równie ważne
zmaganie o stałość własnych przekonań niezależnie, a czasem wbrew presji
otoczenia. Tytułem przykładu i zachęty do lektury przywołam dwa cytaty z listów Kotarbińskiego i jeden z ostatniego, napisanego przez śmiertelnie już
chorą, Marii Kuźnickiej.
Oto w lipcu 1964 roku odpowiadając na list, który jak zwykle głęboko porusza
Tadeusza Kotarbińskiego („Po jego przeczytaniu odczuwam gorącą chęć
odpisania natychmiast, z taką bezpośredniością, jaka tchnie z każdego
zdania Pani listu, a w ogóle tchnie z wszystkich zawsze Pani wypowiedzi."),
pisze: "Często spotykam cytowane z jakichś pism staroindyjskich powiedzenie
'Tat twam asi'. Znaczy ono podobno tyle mniej więcej, co 'Ja jestem Tobą',
czy też 'Ty jesteś mną'. To powiedzenie ma być wyrazem wiedzy, do której
dopracowuje się mędrzec indyjski odrywając się w myśli od wszystkich bodźców z otoczenia i skupiając się całkowicie i wyłącznie na tym, co jest istotą
jego własnej jaźni. I wtedy uświadamia sobie tożsamość rzekomą tej jego własnej
jaźni z każdą jaźnią wolnomyślącą, tożsamość ducha w bycie obecnego w nas wszystkich, czy raczej będącego nami wszystkimi zarazem. Oceniam głębię i piękno tej metody i tej idei, choć nie jest ona moim przekonaniem (może po
prostu do tego nie dorosłem)". Dla mnie jest to wyznanie równe wyznaniu
bardzo mi bliskiego teologa J. Dupuisa, którego książka Chrześcijaństwo i religie (Kraków: WAM 2003) jest rozpisanym głosem teologów szukających
pokrewieństw, w tym szczególnie właśnie Indii, gdzie Dupuis pracował przez
prawie 40 lat, i Europy. Albo innej jeszcze G. Odasso, Biblia i religie (Kraków: WAM 2005), gdzie znajdujemy jedną wielką mozaikę
przenikających się elementów różnych religii na kartach świętego tekstu
judaizmu i chrześcijaństwa. Kotarbiński tę intuicję uchwycił, choć jej do
końca nie podzielał, niezależnie od teologów, i tym ciekawszą mi się
wydaje.
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] A. Bronk, S. Majdański, „Teologia: próba
metodologiczno-epistemologicznej charakterystyki", w: Nauka 2/2006, s. 95 i 106. « Sceptycyzm, agnostycyzm (Publikacja: 24-12-2006 )
Stanisław ObirekUr. 1956 r. Jeden z najbardziej znanych jezuitów polskich, znany m.in. ze swego zaangażowania w dialog międzyreligijny i z niewierzącymi. Studiował filologię polską, filozofię i teologię na uczelniach Krakowa, Neapolu i Rzymu. W 1997 roku habilitował się na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1976 roku wstąpił do zakonu jezuitów; w 1983 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Był profesorem w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie. Pełnił tam także funkcje kierownika Katedry Historii i Filozofii Kultury oraz prorektora. Przez cztery lata był rektorem Kolegium Jezuitów w Krakowie. Był także wieloletnim redaktorem naczelnym "Życia Duchowego" oraz twórcą oraz dyrektorem Centrum Kultury i Dialogu. Jest autorem książki "Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi" (2002). Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym i możliwościami przezwyciężenia konfliktów cywilizacyjnych i kulturowych. We wrześniu 2005 roku opuścił zakon jezuitów. Obecnie jest wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 14 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Karol Wojtyła – Jan Paweł II | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5172 |
|