Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.938 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Nasiona wiedzy mają być siane w samotności, lecz muszą być kultywowane publicznie."
 Kultura » Historia

Powstanie oczami kibica [1]
Autor tekstu:

Sumienie — to krytyczna odmiana uczciwości. Uczciwość pozostaje sobą jedynie wówczas, gdy jest bezwzględna, oporna wobec sentymentów, partykularyzmów, machinacji. Brak sumienia u polityków zdaje się czymś banalnym, natomiast jego brak u historyków staje się często powodem narodowej tragedii, bo czymże jest zbiorowa dezinformacja podtrzymywana stronniczo jakoby dla wyższych celów. W innych dziedzinach taka motywacja określana bywa jako łajdacka — w polityce i historii jej podporządkowanej, jak się zdaje, nie. Twierdzenie o zmowie polityków z historykami nie odpowiada prawdzie, nie ma żadnej zmowy. Za to wiara naiwna, że ludzie nie potrafią zliczyć nawet do trzech. Aliantów.

Rosjanom się nie dziwię, ich europejskim fobiom szczególnie po II wojnie, która dla szarego na przykład Polaka czy Francuza, o Brytyjczyku nie wspominając, bez wątpienia została wygrana dzięki Amerykanom i Anglikom, niemal Rosjanom wbrew. Na pewno zaś wbrew zwykłej umiejętności liczenia. Umiejętność liczenia podkreślam, bo wchodząc w historię II wojny każdy szary człowiek musi wszystkie niemal święte założenia odwrócić do góry nogami właśnie z powodu liczb. Rosjanie stracili w II wojnie 12 milionów żołnierzy, Amerykanie 400 tysięcy, Brytyjczycy — 350 tysięcy, łącznie z wojną na Pacyfiku, co oznacza, że aby dorównać Rosjanom, wysiłek zachodnich aliantów musiałby zostać zwiększony ponad 12 razy. Zakładając prawdę bzdurnej przesady, że Rosjanie z ludźmi zupełnie się nie liczyli, poprzestańmy na pięciokrotnie wzmożonym wysiłku — każdy choć jako tako pojmujący o co chodzi dojdzie do wniosku, że Normandia byłaby możliwa nie w 1944 roku, lecz po kolejnych pięciu latach. Albo — kosztem pięciokrotnie większego wysiłku, co wówczas rozumiano aż nazbyt namacalnie. Jakiekolwiek liczby weźmiemy, od liczby żołnierzy na froncie przez liczbę dział, czołgów i samolotów do liczby kilometrów przebytych i obszarów zajętych — nic nie przekreśli prostego faktu, że to Rosjanie pokonali III Rzeszę, przede wszystkim oni. Dla Polaka brzmi to jak wielkie bluźnierstwo, gdyż Polak zawsze wobec racji nazywanych moralnymi ślepł na racje materialne. Uparcie przez całą historię. Samobójcza dziecinada Polaka zasadza się na tym, że źli ludzie nie mogą robić rzeczy dobrych, a jeżeli robią, należy im to mieć za złe. Zły stosunek do Rosjan stał się wykładnią polskiego patriotyzmu, myśleniem totalnym. Podczas martyrologicznych rocznic miła jest nam obecność Niemca, nienawistna Rosjanina, choć i Niemcy, i Rosja są już zupełnie inne. Dla podtrzymania tych emocji umiejętność liczenia stanowi raczej przeszkodę. Bo iluż nas Polaków zgładzili Rosjanie? Kilkadziesiąt tysięcy? Kilkaset? Niemcy, z grubsza obliczono, trzy do czterech tysięcy dziennie! Więc do diabła z liczeniem. Rzeczywiście — do diabła.

Nie inaczej jest w trakcie 60. rocznicy Powstania Warszawskiego.

Spójrzmy na to nie emocjonalnie po polsku, spójrzmy materialnie. Zgoda, nie ma już materializmu, został przekreślony. Ale materia została? I sumienie?

Jak należy oceniać Powstanie, dobrze czy źle? Z jakiego punktu widzenia? Gdy pominiemy racje emocjonalne, musimy ocenić Powstanie zdecydowanie źle. Źle, bo zostało przegrane — inny punkt widzenia jest fałszem. Ocena moralna nie ma nic do rzeczy. Moralnością można wesprzeć karabiny, nie można ich zastąpić.

Niespecjalnie znane powstanie w Treblince skończyło się klęską, wiadomą od razu, z góry. Ale tam chodziło o to, aby umrzeć godnie, to znaczy umrzeć w walce. My, Polacy, nie świętujemy tego powstania, choć zasłużyło stokrotnie. Bo tam — chodziło o godność ludzką. W Warszawie o coś innego chodziło.

Gdyby Powstanie wybuchło w roku 1940, 1941, nawet 1943, chodziłoby o to samo, o godność umierania. Wtedy jego ocena musiałaby wyglądać podobnie. Ale cel Powstania Warszawskiego był jednak z tego świata, był celem materialnym. Dlatego należy Powstanie oceniać właśnie tak, materialnie, nie emocjonalnie. Podobne mierzy się podobnym. Ciecz na litry, drogę na kilometry.

Rozpatrzmy części składowe: dowództwo, siły własne, środki, cele, elementy decyzji, na koniec przeciwnik. No i żołnierze. Kolejność nieprzypadkowa.

1. Wódz, generał broni Kazimierz Sosnkowski, zwany przez Piłsudskiego Hamletem w mundurze, człowiek niezdolny do podjęcia decyzji, na swoim stanowisku znaczył mniej od sierżanta. Zresztą przed decyzją uciekł, wyjechał do Włoch. Niezależnie od tego, doświadczenie i wiedza tyczące planowania operacji na takim szczeblu raczej bliskie zera. Że był świetnym kumplem, wielkim erudytą, nie ma nic do rzeczy. W naszej kalkulacji wartość nawet ujemna.

2. Dowódca Armii Krajowej generał dywizji Tadeusz Komorowski, „Bór", może wypada najlepiej spośród dowódców — przynajmniej starał się o rozwagę. Możliwe, że mylę rozwagę z kunktatorstwem, obawą przed podjęciem decyzji. Świetny dowódca pułku kawalerii, doświadczenie taktyczne w swoim rodzaju wojsk, operacyjne — żadne.

3. Szef Sztabu Armii Krajowej generał brygady Tadeusz Pełczyński, o którym mało wiadomo. Mimo wysokiej funkcji w sztabie prawie nie wpływał na decyzje zapewne z własnej woli, nieodłączny przy boku Komorowskiego na pamiątkowych zdjęciach.

4. Zastępca szefa sztabu do spraw operacyjnych, generał brygady Leopold Okulicki, pułkownik w sztabie Andersa póki ten miał armię, następnie oddalony w niejasnych okolicznościach, ówczesnym zwyczajem generalski awans „za samo dotknięcie" okupowanej ziemi. Zgodnym świadectwem współczesnych mu oficerów — zarozumiały bufon, zdecydowany choćby jednym plutonem zająć całą Warszawę.

5. Dowódca obszaru warszawskiego generał Albin Skroczyński — kroniki milczą o nim kompletnie, nawet tego nie uzasadniając.

6. Dowódca okręgu warszawskiego, czyli faktyczny dowódca Powstania, pułkownik Antoni Chruściel, legendarny „Monter". O jego bohaterstwie, wspaniałej postawie dowódcy, organizatora obrony (podkreślenie ważne: organizatora obrony) wiemy prawie wszystko, o kwalifikacjach niewiele. Był, owszem, wykładowcą Wyższej Szkoły Wojennej. Jak się zdaje, nie wybijał się specjalnie przed objęciem funkcji dowódcy okręgu. Z relacji wiadomo, że bardzo parł do walki ignorując uparcie dane operacyjne. Złożony przez niego fałszywy i niesprawdzony meldunek o walkach oddziałów sowieckich na Pradze stał się podstawą decyzji generała Bora o rozpoczęciu powstania.

Bezpośredni udział w podjęciu decyzji wzięli: Komorowski, Pełczyński, Okulicki, Chruściel, zatwierdził delegat Rządu Stanisław Jankowski. Godzina "W" wybiła.

Siły własne. Armia Krajowa, która w pojęciu wojskowym nie była nawet dywizją. Jak się zdaje, nazewnictwo miało wprowadzać w błąd przeciwnika, czemu jednak wprowadza w błąd nas, tyle lat po wojnie? Liczebność Armii Krajowej, choć armii dorównywała, armii z niej nie czyniła ani organizacyjnie, ani strukturalnie — w ogóle nie wspominając czegoś takiego jak wyposażenie i obsada kadrowa. Zgoda, w konspiracji były warunki inne, lecz dowództwo nie skąpiło sobie tytułów i awantaży przysługujących normalnej armii polowej. Nawet „armii" w znaczeniu całego krajowego wojska. Ilość powstańców warszawskich, kilkanaście tysięcy, liczbowo to jakby dywizja, góra dwie dywizje, pod żadnym względem nie odpowiadające takim jednostkom. Była to zaledwie gromada plutonów i kompanii, szkolona słabo i ogólnie, raczej nieostrzelana, gdyż owa garstka oficerów i podoficerów prowadzących szkolenie, o specyfice walk w mieście pojęcia żadnego nie miała. Nie było więc po naszej stronie ani przewagi liczbowej, ani doświadczenia. Czy można wyobrazić sobie dowództwo nieświadome tego lub ślepe na rzeczywistość? Czy sztab Armii Krajowej naprawdę mógł sądzić, że dowodzi armią?

Środki. Wiadomo, były tragicznie szczupłe, dodatkowo zmniejszone przekazaniem pewnej ilości broni i amunicji dla celów planu „Burza". Według opinii generała Okulickiego i delegata Rządu nie było to zbyt ważne. „Nie ma broni? To sobie zdobędą!" Skomentujmy jasno, bez niedomówień: ta wypowiedź kwalifikuje się pod sąd, jest zbrodnicza. Jaśniej określa stosunek dowódców do podwładnych niż późniejsze wieszanie przedśmiertnych i pośmiertnych blaszek na ich piersiach. Nie wspominając, jakie świadectwo wystawia wojskowej wiedzy autorów.

W każdym przedsięwzięciu, nie tylko wojskowym, brak środków decyduje, że przedsięwzięcie nie dochodzi do skutku. Każde. Ale to doszło. I w pierwszych dniach Powstania, dniach ataków, gdy na nic się zdały najlepsze kwalifikacje dowodzących oficerów, złożono straszną hekatombę wynikłą z tych zbrodniczych słów. W dniach następnych, dniach obrony, kwalifikacje się przydały. Ale nie obrona stanowiła cel. Podkreślam: nie obrona.

Obrona, czyli 95 lub 97 procent czasu Powstania, było straszliwym skutkiem klęski poniesionej w kilku pierwszych dniach. Bo nie można inaczej jak klęską nazwać nieosiągnięcia celu. W uproszczeniu wygląda to tak, że Powstanie trwało 3 do 5 dni, po czym zakończyło się klęską. Reszta była tym, czym być nie miała, kopią buntu w Treblince trwającą jednak w warunkach, które absolutnie jej nie usprawiedliwiały. Warszawa mimo wszystko nie była wcześniej Treblinką, ratunek nie był za górami.

Kolej na cele Powstania. Jakież one były? Pomimo wielu głosów na ten temat, cele Powstania nigdy i nigdzie nie zostały określone z dostateczną precyzją, czyli z precyzją wojskową. Powiedzieć, że celem było opanowanie stolicy to jakby nic nie powiedzieć. Swoistym kuriozum można określić słowa Bora Komorowskiego: „A jeśli to my zrobimy Niemcom kocioł w Warszawie? Zamkniemy ich w kotle i wyrżniemy. Jak to mówił Napoleon, żeby pobić nieprzyjaciela, należy zniszczyć jego siły żywe". Takie brednie wypowiadał komendant główny Armii Krajowej, świadomy czym dysponuje i przeciw komu.

Więc jakie były cele? Skupmy się na deklaracjach ideowych, z nich bowiem wynika reszta, choćby i mętna. Chodziło o to, by wkraczającą Armię Czerwoną spotkać na wejściu do Warszawy, „zapraszamy do naszej stolicy, wyzwolonej przez Polaków, którzy uważają was za kolejnych okupantów, przy okazji przedstawiamy delegata naszego Rządu trzymającego tu władzę". Aby to było możliwe, należało pół kroku przed Armią Czerwoną zdobyć tak zwane przedmościa, mówiąc po prostu co najmniej jeden most — Poniatowskiego, Kierbedzia, kolejowy, wszystko jedno, most, po którym rosyjskie oddziały mogłyby przejść Wisłę i zabrać się za Niemców w Warszawie. W tym celu, pomijając konieczność posiadania odpowiedniej siły i środków, należało mieć bardzo dokładne rozeznanie w niemieckiej obronie tych mostów, a więc znać liczbę broniących je wojsk, rodzaj tych wojsk, ich uzbrojenie, rozmieszczenie, należało dysponować opracowanym wcześniej planem ataku. Należało też wiedzieć dokładnie (dokładnie co do dnia i godziny), kiedy Rosjanie pod mosty podejdą, no i - oczywiście — czy będą mieli ochotę po tych mostach przejść. Sumując, niezbędne było rozpoznanie sił niemieckich oraz bezpośredni kontakt z Rosjanami. Nie było ani jednego, ani drugiego.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
W poszukiwaniu racji Powstania Warszawskiego
Powstanie Warszawskie

 Zobacz komentarze (50)..   


« Historia   (Publikacja: 30-01-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Zbysław Śmigielski
Powieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014.
 Strona www autora
 Numer GG: 3401579

 Liczba tekstów na portalu: 22  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Nostalgia
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5246 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365