Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
205.011.396 wizyt
Ponad 1064 autorów napisało dla nas 7362 tekstów. Zajęłyby one 29015 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy Rosja użyje taktycznej broni nuklearnej?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 14 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Sądząc po zróżnicowaniu jakie obserwujemy dzisiaj, jest rzeczą prawie pewną, że tylko niewielka mniejszość naszych przodków, miała kiedykolwiek czas lub skłonność do pytania o sens działań, w których sami uczestniczyli u boku swoich krewnych i sąsiadów.
 Światopogląd » Światopogląd naukowy

Funkcja użyteczności Pana Boga [1]
Autor tekstu:

Tłumaczenie: Marek Jannasz

[Pewien znany mi pas­tor] odna­lazł wia­rę, prze­czy­taw­szy o zacho­wa­niu jed­ne­go z gatun­ków os. Ka­rol Dar­win natomiast stra­cił ją za spra­wą osy, ­tyle że innej. „Nie potra­fię ­sobie wyob­ra­zić — ­pisał ­Darwin — że miłoś­ci­wy i wsze­ch­moc­ny Pan ­mógł w spo­sób celo­wy stwo­rzyć gąsieniczniki z wyraź­nym prze­zna­cze­niem ich do odży­wia­nia się w cia­łach ­ży­wych gąsie­nic." W rze­czy­wis­toś­ci stop­nio­wa utra­ta wia­ry ­przez ­ojca ewo­luc­jo­niz­mu (z ­czym zresztą ­ukry­wał się ze wzglę­du na swą poboż­ną ­żonę ­Emmę) mia­ła o wie­le bar­dziej zło­żo­ne przyczyny; sen­ten­c­ję o gą­sienicznikach nale­ży trak­to­wać meta­fo­rycz­nie. Ma­kab­rycz­ne zwy­cza­je, do któ­rych w ­niej się odno­si, są udzia­łem spo­krew­nio­nych z gą­sie­nicz­ni­ka­mi os samot­nych, z któ­rymi zresztą zet­k­nę­liś­my się już wcześniej. Sami­ca osy samot­nej skła­da ­jaja w cie­le gąsie­ni­cy, koni­ka pol­nego lub pszczo­ły, aby roz­wi­jają­ca się lar­wa mog­ła się nim ­żywić. To ­jednak nie wszys­t­ko. We­dług Fa­b­re’a i in­nych ento­mo­lo­gów osa mat­ka umie­jęt­nie tra­fia ­żądłem dok­ład­nie w każ­dy ­zwój ner­wo­wy ofia­ry, para­li­żu­jąc ją, ­lecz nie zabi­ja­jąc. Dzię­ki ­temu mię­so dla lar­wy zacho­wu­je świe­żość. Nie wia­do­mo, czy para­liżujące użąd­lenie dzia­ła jak ogól­ny śro­dek znie­czu­la­ją­cy, czy też ­raczej ­niczym kura­ra obe­z­wład­nia tyl­ko ofia­rę, unie­moż­li­wia­jąc jej poru­sza­nie się. W tym dru­gim przy­pad­ku ofia­ra zacho­wy­wa­ła­by świa­do­mość, że ­jest żyw­cem zja­da­na od środ­ka, ale nie była­by w sta­nie poru­szyć ani jed­nym mięś­niem, by ­temu przeciw­dzia­łać. Zakra­wa to na nie­wia­ry­god­ne okru­cie­ń­s­two. Jak się ­jednak prze­kona­my, natu­ra nie ­jest okrut­na, ­lecz tyl­ko bez­dusz­nie obo­jęt­na. To jed­na z naj­trud­niej­szych do zaakcep­to­wa­nia ­przez ­ludzi ­nauk wyni­ka­ją­cych z ­obser­wacji przy­ro­dy.


Fragment Rozdziału 4. „Rzeki genów. Darwinowski obraz życia". Książka objęta patronatem medialnym portalu Racjonalista.pl. Do nabycia w Księgarni Racjonalisty

My, ­ludzie, nie potra­fi­my pogo­dzić się z myś­lą, że coś ­może nie być ani złe, ani dob­re, ani okrut­ne, ani łas­ka­we, ­lecz zwy­czaj­nie obo­jęt­ne, bez­dusz­ne i bez­ce­lo­we. ­Mamy zakod­o­wa­ną w ­naszych umys­łach po­trze­bę celo­woś­ci wszys­t­kie­go. Trud­no nam pat­rzeć na cokol­wiek, nie zada­jąc ­sobie od ­razu pyta­nia: cze­mu to słu­ży, w ­jakim celu ist­nie­je? Kie­dy obses­ja celowoś­ci nabie­ra ­cech pato­lo­gicz­nych, nazy­wa się ją para­no­ją, czy­li dopat­ry­wa­niem się ukry­tych ­sen­sów i zamia­rów we wszys­t­kim, co się dzie­je, w każ­dym przy­pad­ko­wym zda­rze­niu. To tyl­ko cho­rob­li­wa ­postać nie­mal powsze­ch­ne­go złu­dze­nia. Wobe­c każ­de­go ­prawie nowo pozna­ne­go przed­mio­tu czy zja­wis­ka cis­ną się nam na ­usta pyta­nia: dla­cze­go? po co? w ­jakim ­celu?

Prag­nie­nie znaj­do­wa­nia sen­su i ­celu we wszys­t­kim ­jest natu­ral­ne dla istoty żyją­cej w oto­cze­niu ­maszyn, narzę­dzi i obiek­tów mają­cych ­zawsze wy­raź­ne prze­zna­cze­nie; stwo­rze­nia, któ­re­go wszys­t­kie myś­li nasta­wio­ne są na rea­li­za­cję oso­bis­tych ­dążeń. Samo­chód, otwie­racz do kon­serw czy wid­ły do sia­na, wszys­t­kie te przed­mio­ty zda­ją się utwie­r­dzać zasad­ność pyta­nia: po co coś ­jest? ­Nasi pogań­s­cy przod­ko­wie w ten sam sposób py­ta­li o stru­mie­nie, gła­zy, błys­ka­wi­ce i zaćmie­nia Słoń­ca. Dzi­siaj z pob­ła­ża­niem mówi­my o daw­nych ani­mis­tycz­nych wie­rze­niach, dum­ni z ­tego, że stali­śmy się wol­ni do ­takich prze­są­dów. Jeże­li tra­fi się ­kamień pozwa­la­ją­cy ­suchą ­nogą ­przejść ­przez stru­myk, trak­tu­je­my to ­jako szczęś­li­wy przy­pa­dek, nie do­szu­ku­jąc się ­żadnej celo­woś­ci. Jed­na­kże ­echo daw­nych wie­rzeń wra­ca, kie­dy doty­ka nas ­jakieś nie­sz­częś­cie. W ­sa­mym sfor­mu­ło­wa­niu „dotknęło Cię nie­sz­częś­cie" kry­je się ata­wis­tycz­na wia­ra w celo­wość przy­pad­ko­wych zda­rzeń. Pyta­my się: dla­cze­go to (śmie­r­tel­na cho­ro­ba dzie­c­ka, trzę­sie­nie zie­mi, nisz­czą­cy ­wszy­stko huragan) musia­ło „dot­k­nąć" właś­nie mnie? Również wtedy, gdy roz­wa­ża­my pra­przy­czy­nę wszys­t­kie­go lub gene­zę fun­da­men­tal­nych ­praw fizy­ki, pojawia się identyczne echo dawnych przesądów, przy­bie­ra­jąc ­postać egzy­s­ten­c­jal­ne­go py­ta­nia, na które nie ma odpo­wie­dzi: dla­cze­go istnieje ­raczej ­coś niż nic?

Stra­ci­łem już rachu­bę, ­ileż to ­razy po zakoń­czo­nym wyk­ła­dzie ­ktoś ze słu­cha­czy wsta­wał i ­mówił ­mniej wię­cej coś takie­go: „Wy, nau­kow­cy, jes­teś­cie dob­rzy w odpo­wia­da­niu na pyta­nie "jak?", kie­dy jed­nak przy­cho­dzi do odpo­wie­dzi na pyta­nie „dlacze­go?", oka­zu­je­cie się bez­sil­ni". Dok­ład­nie ­taką posta­wę zapre­zen­to­wał ­Filip, ksią­żę Edyn­bur­ga, podczas wyk­ła­du wyg­ło­szo­ne­go w Win­d­so­rze ­przez jed­ne­go z ­moich kole­gów, doktora Pete­ra Atkin­sa. Za ­tego ­typu py­tania­mi kry­je się ­zawsze niewy­po­wie­dzia­na, ale wyraź­na suges­tia, że sko­ro nau­ka nie potra­fi odpo­wia­dać na pyta­nia „dla­cze­go" i „po co", ­musi ist­nieć ­inna kom­pe­ten­t­na w tym zakre­sie dys­cyp­li­na. ­

Temu rozu­mo­wa­niu w spo­sób oczy­wis­ty bra­ku­je jednak logi­ki i, jak przypuszczam, dok­tor ­Atkins łat­wo roz­pra­wił się z ksią­żę­cym „dla­cze­go". Sam ­fakt, że moż­na posta­wić ­jakieś pyta­nie, nie prze­są­dza o ­jego za­sad­noś­ci ­bądź sen­sow­noś­ci z pun­k­tu widze­nia logi­ki. ­Pytać może­my o ­całe mnós­t­wo róż­nych rze­czy, na przy­kład jaka ­jest tem­pe­ra­tu­ra cze­goś lub w ja­kim coś ­jest kolo­rze. Nie ma jed­nak sen­su pyta­nie o ­ko­lor ­bądź tem­pe­ra­tu­rę, powie­dz­my, za­zdroś­ci ­albo mod­lit­wy. Na tej ­samej zasa­dzie ­mamy peł­ne pra­wo s­pytać o prze­zna­cze­nie błot­ni­ków rowe­ro­wych ­albo ­tamy Kari­ba, co jed­nak nie ­daje nam ­żadnych pod­staw, ­żeby ­uznać sen­sow­ność pyta­nia o ce­lo­wość istnienia gła­zu, natu­ral­ne­go katak­li­zmu, Mount Eve­restu czy całe­go Wszechś­wia­ta. Py­ta­nia ­mogą być po pros­tu niewłaś­ci­wie sta­wia­ne, nie­za­leż­nie od ­tego, że są szcze­re!

­Gdzieś pomię­dzy samo­chod­o­wy­mi wycie­racz­ka­mi i otwie­ra­cza­mi do kon­serw z je­dnej stro­ny a góra­mi i Wszechś­wia­tem z dru­giej pla­su­ją się ­żywe stwo­rze­nia. ­Orga­niz­my i ich narzą­dy to ­by­ty, któ­re — w odróż­nie­niu od gór — wyda­ją się ­mieć celo­wość wpi­sa­ną we włas­ne jes­tes­t­wo. Jak moż­na się ­tego spo­dzie­wać, pozor­na celo­wość ­żywych orga­niz­mów sta­ła się fun­da­men­tem kla­sycz­nej argu­men­ta­cji za ist­nie­niem Pla­nu Boże­go i ­była przy­wo­ły­wa­na ­przez teo­lo­gów od św. Tomasza z Ak­wi­nu, ­przez Wil­lia­ma Pale­y­a, po współ­czes­nych „nau­ko­wych" kre­ac­jo­nis­tów.

Praw­dzi­wa natu­ra pro­ce­su, któ­ry dop­ro­wa­dził do powsta­nia skrzy­deł, ­oczu, dzio­bów, roz­woju ins­tyn­k­tu gniaz­do­wa­nia, i ­tego wszys­t­kie­go, co zwią­za­ne z ­życiem na Z­iemi, a co wzbu­dza w nas złudzenie celo­woś­ci, zos­ta­ła ­wresz­cie odkry­ta i właś­ci­wie zro­zu­mia­na. Zrozu­mie­nie przy­nios­ła dar­wi­now­s­ka teo­ria dobo­ru natu­ral­ne­go. Nastą­pi­ło to zadzi­wia­ją­co ­późno, bo led­wie sto pięć­dzie­siąt lat ­temu. ­Przed Dar­wi­nem ­nawet wyk­ształ­ce­ni ­ludzie, któ­rzy już daw­no uwol­ni­li się od prze­są­dów każą­cych dopat­ry­wać się celo­woś­ci w ist­nie­niu kamie­ni, ­zaćmień czy stru­my­ków, ­wciąż jesz­cze uwa­ża­li za zasad­ne sta­wia­nie ­pytań „po co?" i „dla­cze­go?" w od­niesieniu do ­żywych orga­niz­mów. Obe­c­nie tyl­ko nau­ko­wi dyle­tan­ci zada­ją ­takie pyta­nia. Za ­owym „tyl­ko" kry­je się jed­nak smut­na praw­da, że ci dyle­tan­ci sta­no­wią ­wciąż abso­lut­ną wię­k­szość.

W rze­czy­wis­toś­ci rów­nież dar­wi­niś­ci for­mu­łu­ją pyta­nia „dla­cze­go" i „po co", ale posłu­gu­ją się ­nimi w spec­jal­ny, meta­fo­rycz­ny spo­sób. Dla­cze­go pta­ki śpie­wa­ją i po co są skrzyd­ła? ­Takie pyta­nia są akcep­to­wa­ne ­przez współ­czes­nych ewolucjonis­tów ­jako wygod­ny skró­t myś­lo­wy; można (lub nie) udzielić na nie sen­sow­nych odpo­wie­dzi w for­mie opi­sa­nia pro­ce­su doboru natu­ral­nego pta­sich przod­ków. Złudzenie celo­woś­ci narzu­ca się w spo­sób tak oczy­wisty, iż ­nawet ­sami bio­lo­go­wie posłu­gu­ją się roboczą hipo­te­zą celo­we­go dzia­ła­nia zgodnie z­ prze­myś­la­nym pla­nem jako wygod­nym narzę­dziem ba­daw­czym. Na dłu­go ­przed swym epo­ko­wym dziełem o tań­cu ­pszczół ­Karl von ­Frisch ­odkrył, ­wbrew obo­wią­zu­ją­cej wów­czas teo­rii i na prze­kór auto­ry­te­tom, że nie­k­tó­re owa­dy po­sia­da­ją zdol­ność widze­nia barwnego. Do podjęcia ­badań skło­ni­ła go obser­wac­ja pros­te­go fak­tu, iż zapy­la­ne ­przez pszczo­ły kwia­ty podej­mu­ją się trud­ne­go i skom­p­li­ko­wa­ne­go pro­ce­su wyt­wa­rzania kolo­ro­wych pig­men­tów. Od ­razu ­rodzi się pyta­nie, po co mia­ły­by to ­robić, gdy­by pszczo­ły nie roz­róż­nia­ły ­barw. W tym przy­pad­ku meta­fo­ra ­celu, ozna­cza­ją­ca fak­tycz­nie zało­że­nie, iż musia­ły zadzia­łać pra­wa do­bo­ru natu­ral­ne­go, posłu­ży­ła do wyciąg­nię­cia waż­kich konkluzji badaw­czych. Gdy­by von ­Frisch wnios­ko­wał w ten spo­sób: „Kwia­ty są kolo­ro­we, a ­więc pszczo­ły ­muszą posia­dać zdol­ność bar­w­ne­go widze­nia", świad­czy­ło­by to o bez­kry­tycz­nej wie­rze w złudzenie celo­woś­ci. ­Miał jed­nak peł­ne pra­wo sfor­mu­ło­wać swą ­myśl tak, jak to uczy­nił: „Kwia­ty są kolo­ro­we, a ­więc war­to tro­chę się natru­dzić i prze­pro­wa­dzi­ć eksperymenty, ­żeby spraw­dzić hi­po­te­zę, czy pszczo­ły nie posia­da­ją zdolności bar­w­ne­go widze­nia". Po ich ­prze­pro­wa­dze­niu stwie­r­dził zaś, że pszczo­ły bar­dzo dob­rze roz­róż­nia­ją kolo­ry, ­tyle że spek­t­rum świat­ła widzial­ne­go ­jest dla nich nie­co ­prze­sunię­te wzglę­dem nasze­go, nie ­widzą bowiem świat­ła czer­wo­ne­go (my na ich miej­scu nazwa­libyś­my je pew­nie „podżół­cią"), widzą za to ­fale świe­t­l­ne o ­krót­szej dłu­goś­ci, któ­rych my nie może­my dos­t­rzec, nazy­wa­ne ult­ra­fio­letowy­mi. Ult­ra­fio­let to dla nich odręb­ny ko­lor określa­ny nie­kie­dy mianem „pszcze­lego fio­le­tu".

Gdy von ­Frisch ­odkrył, że pszczo­ły ­widzą ult­ra­fio­le­to­wą ­część wid­ma, prze­pro­wa­dził kolejne rozu­mo­wa­nie ­przy uży­ciu meta­fo­ry ­celu. Z­adał ­sobie ­tym razem pyta­nie, po co pszczo­łom zdol­ność widze­nia ult­ra­fio­le­tu. W ­dalszych roz­wa­ża­niach powró­cił do kwia­tów. Cho­ciaż nie widzi­my ult­ra­fio­le­tu, potra­fi­my wyko­nać bło­nę fotog­ra­ficz­ną czu­łą na ­fale świetl­ne o tej dłu­goś­ci. Co wię­cej, może­my posłu­żyć się spec­jal­ny­mi fil­t­ra­mi, któ­re prze­pusz­cza­ją ult­ra­fio­let, a zatrzy­mu­ją ­fale ze spek­t­rum widzial­ne­go dla czło­wie­ka. Kie­rując się intu­ic­ją, von ­Frisch wy­ko­nał ­serię ult­ra­fio­le­to­wych ­zdjęć ­kwia­tów i ku ­swej radoś­ci odkrył, że na foto­gra­fiach wid­nie­ją zło­żo­ne z kre­sek i kro­pek wzo­ry, któ­rych oko ludz­kie nie jest w sta­nie do­strzec. Kwia­ty, któ­re dla nas są po pros­tu żół­te lub bia­łe, w rze­czy­wis­toś­ci zdo­bi jesz­cze ult­ra­fio­le­to­wy ­deseń, zwy­k­le będący znakiem roz­po­zna­wczym dla poszu­ku­jących nek­ta­ru ­pszczół. Meta­fo­ra prze­myś­la­ne­go i celo­we­go dzia­ła­nia zno­wu speł­ni­ła swo­ją funk­cję: kwia­ty, jeże­li ­były stwo­rzo­ne w spo­sób prze­myś­la­ny, musia­ły wyko­rzys­tać ­fakt, iż pszczo­ły ­widzą świat­ło ult­ra­fio­le­to­we.


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Głęboko religijny niewierzący
W jakiej sprawie zmienił pan/pani zdanie? Dlaczego?

 Zobacz komentarze (12)..   


« Światopogląd naukowy   (Publikacja: 20-08-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Richard Dawkins
Wybitny ewolucjonista, profesor Uniwersytetu w Oxfordzie. Urodził się w 1941 roku w Nairobi. Autor książki Samolubny gen, w której nadał nazwę i spopularyzował koncepcję George’a C. Williamsa, a która rzuciła nowe spojrzenie na przyczyny i sposoby ewolucji. Koncepcja ta umożliwiła lepsze niż kiedykolwiek wcześniej zrozumienie i wytłumaczenie motywów ludzkich (i zwierzęcych) zachowań, na gruncie zarówno biologii molekularnej, jak i psychologii ewolucyjnej. Najważniejsze jego publikacje: Samolubny gen (The Selfish Gene, 1976); Ślepy zegrarmistrz (The Blind Watchmaker, 1986); Fenotyp rozszerzony. Dalekosiężny gen (1982); Rzeka genów (River Out of Eden, 1995); Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa (Climbing Mount Improbable, 1996); Rozplatanie tęczy (Unweaving the Rainbow, 1998), The Ancestor’s Tale (2004), Bóg urojony (God Delusion, 2006), The Greatest Show on Earth (2009) Więcej informacji o autorze   Więcej informacji o autorze
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 75  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Wykorzystywanie seksualne dzieci i nieporozumienia wokół moich wspomnień
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5519 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365