|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Światopogląd naukowy
Funkcja użyteczności Pana Boga [1] Autor tekstu: Richard Dawkins
Tłumaczenie: Marek Jannasz
[Pewien
znany mi pastor] odnalazł wiarę,
przeczytawszy o zachowaniu jednego z gatunków os. Karol
Darwin natomiast stracił ją za sprawą osy, tyle że innej. „Nie
potrafię sobie wyobrazić — pisał Darwin — że miłościwy i wszechmocny Pan mógł w sposób celowy stworzyć gąsieniczniki z wyraźnym przeznaczeniem ich do odżywiania się w ciałach żywych
gąsienic." W rzeczywistości stopniowa utrata wiary przez
ojca ewolucjonizmu (z czym zresztą ukrywał się ze względu
na swą pobożną żonę Emmę) miała o wiele bardziej złożone
przyczyny; sentencję o gąsienicznikach należy traktować
metaforycznie. Makabryczne zwyczaje, do których w niej
się odnosi, są udziałem spokrewnionych z gąsienicznikami
os samotnych, z którymi zresztą zetknęliśmy się już wcześniej.
Samica osy samotnej składa jaja w ciele gąsienicy, konika
polnego lub pszczoły, aby rozwijająca się larwa mogła
się nim żywić. To jednak nie wszystko. Według Fabre’a i innych
entomologów osa matka umiejętnie trafia żądłem dokładnie w każdy zwój nerwowy ofiary, paraliżując ją, lecz nie
zabijając. Dzięki temu mięso dla larwy zachowuje świeżość.
Nie wiadomo, czy paraliżujące użądlenie działa jak ogólny środek
znieczulający, czy też raczej niczym kurara obezwładnia
tylko ofiarę, uniemożliwiając jej poruszanie się. W tym
drugim przypadku ofiara zachowywałaby świadomość, że jest
żywcem zjadana od środka, ale nie byłaby w stanie poruszyć
ani jednym mięśniem, by temu przeciwdziałać. Zakrawa to na niewiarygodne
okrucieństwo. Jak się jednak przekonamy, natura nie jest
okrutna, lecz tylko bezdusznie obojętna. To jedna z najtrudniejszych
do zaakceptowania przez ludzi nauk wynikających z obserwacji
przyrody.
Fragment Rozdziału 4. „Rzeki genów. Darwinowski obraz życia". Książka objęta patronatem medialnym portalu Racjonalista.pl. Do
nabycia w Księgarni Racjonalisty |
My, ludzie, nie potrafimy pogodzić się z myślą, że coś może nie być ani złe, ani dobre, ani okrutne,
ani łaskawe, lecz zwyczajnie obojętne, bezduszne i bezcelowe.
Mamy zakodowaną w naszych umysłach potrzebę celowości
wszystkiego. Trudno nam patrzeć na cokolwiek, nie zadając sobie
od razu pytania: czemu to służy, w jakim celu istnieje? Kiedy
obsesja celowości nabiera cech patologicznych, nazywa się ją
paranoją, czyli dopatrywaniem się ukrytych sensów i zamiarów
we wszystkim, co się dzieje, w każdym przypadkowym zdarzeniu.
To tylko chorobliwa postać niemal powszechnego złudzenia.
Wobec każdego prawie nowo poznanego przedmiotu czy zjawiska
cisną się nam na usta pytania: dlaczego? po co? w jakim celu?
Pragnienie znajdowania sensu i celu
we wszystkim jest naturalne dla istoty żyjącej w otoczeniu
maszyn, narzędzi i obiektów mających zawsze wyraźne przeznaczenie;
stworzenia, którego wszystkie myśli nastawione są na realizację
osobistych dążeń. Samochód, otwieracz do konserw czy widły do
siana, wszystkie te przedmioty zdają się utwierdzać zasadność
pytania: po co coś jest? Nasi pogańscy przodkowie w ten sam sposób
pytali o strumienie, głazy, błyskawice i zaćmienia
Słońca. Dzisiaj z pobłażaniem mówimy o dawnych animistycznych
wierzeniach, dumni z tego, że staliśmy się wolni do takich przesądów.
Jeżeli trafi się kamień pozwalający suchą nogą przejść
przez strumyk, traktujemy to jako szczęśliwy przypadek,
nie doszukując się żadnej celowości. Jednakże echo dawnych
wierzeń wraca, kiedy dotyka nas jakieś nieszczęście. W samym
sformułowaniu „dotknęło Cię nieszczęście" kryje się
atawistyczna wiara w celowość przypadkowych zdarzeń. Pytamy
się: dlaczego to (śmiertelna choroba dziecka, trzęsienie
ziemi, niszczący wszystko huragan) musiało „dotknąć" właśnie
mnie? Również wtedy, gdy rozważamy praprzyczynę wszystkiego
lub genezę fundamentalnych praw fizyki, pojawia się identyczne
echo dawnych przesądów, przybierając postać egzystencjalnego
pytania, na które nie ma odpowiedzi: dlaczego istnieje raczej coś
niż nic?
Straciłem już rachubę, ileż to razy
po zakończonym wykładzie ktoś ze słuchaczy wstawał i mówił
mniej więcej coś takiego: „Wy, naukowcy, jesteście dobrzy w odpowiadaniu
na pytanie "jak?", kiedy jednak przychodzi do odpowiedzi na pytanie
„dlaczego?", okazujecie się bezsilni". Dokładnie taką
postawę zaprezentował Filip, książę Edynburga, podczas wykładu
wygłoszonego w Windsorze przez jednego z moich
kolegów, doktora Petera Atkinsa. Za tego typu pytaniami kryje
się zawsze niewypowiedziana, ale wyraźna sugestia, że skoro
nauka nie potrafi odpowiadać na pytania „dlaczego" i „po
co", musi istnieć inna kompetentna w tym zakresie dyscyplina.
Temu rozumowaniu w sposób oczywisty
brakuje jednak logiki i, jak przypuszczam, doktor Atkins łatwo rozprawił
się z książęcym „dlaczego". Sam fakt, że można postawić
jakieś pytanie, nie przesądza o jego zasadności bądź
sensowności z punktu widzenia logiki. Pytać możemy o całe
mnóstwo różnych rzeczy, na przykład jaka jest temperatura
czegoś lub w jakim coś jest kolorze. Nie ma jednak sensu pytanie
o kolor bądź temperaturę, powiedzmy, zazdrości albo
modlitwy. Na tej samej zasadzie mamy pełne prawo spytać o przeznaczenie
błotników rowerowych albo tamy Kariba, co jednak nie daje
nam żadnych podstaw, żeby uznać sensowność pytania o celowość
istnienia głazu, naturalnego kataklizmu, Mount Everestu czy całego
Wszechświata. Pytania mogą być po prostu niewłaściwie stawiane,
niezależnie od tego, że są szczere!
Gdzieś pomiędzy samochodowymi
wycieraczkami i otwieraczami do konserw z jednej strony a górami i Wszechświatem z drugiej plasują się żywe
stworzenia. Organizmy i ich narządy to byty, które — w odróżnieniu od gór — wydają się mieć celowość wpisaną
we własne jestestwo. Jak można się tego spodziewać, pozorna
celowość żywych organizmów stała się fundamentem klasycznej
argumentacji za istnieniem Planu Bożego i była przywoływana
przez teologów od św. Tomasza z Akwinu, przez Williama
Paleya, po współczesnych „naukowych" kreacjonistów.
Prawdziwa natura procesu, który
doprowadził do powstania skrzydeł, oczu, dziobów, rozwoju instynktu
gniazdowania, i tego wszystkiego, co związane z życiem
na Ziemi, a co wzbudza w nas złudzenie celowości, została
wreszcie odkryta i właściwie zrozumiana. Zrozumienie
przyniosła darwinowska teoria doboru naturalnego. Nastąpiło
to zadziwiająco późno, bo ledwie sto pięćdziesiąt lat temu.
Przed Darwinem nawet wykształceni ludzie, którzy już dawno
uwolnili się od przesądów każących dopatrywać się celowości w istnieniu kamieni, zaćmień czy strumyków, wciąż jeszcze
uważali za zasadne stawianie pytań „po co?" i „dlaczego?" w odniesieniu do żywych organizmów. Obecnie tylko naukowi
dyletanci zadają takie pytania. Za owym „tylko" kryje się
jednak smutna prawda, że ci dyletanci stanowią wciąż absolutną
większość.
W rzeczywistości również darwiniści
formułują pytania „dlaczego" i „po co", ale posługują
się nimi w specjalny, metaforyczny sposób. Dlaczego ptaki
śpiewają i po co są skrzydła? Takie pytania są akceptowane
przez współczesnych ewolucjonistów jako wygodny skrót myślowy;
można (lub nie) udzielić na nie sensownych odpowiedzi w formie
opisania procesu doboru naturalnego ptasich przodków. Złudzenie
celowości narzuca się w sposób tak oczywisty, iż nawet sami
biologowie posługują się roboczą hipotezą celowego działania
zgodnie z przemyślanym planem jako wygodnym narzędziem badawczym.
Na długo przed swym epokowym dziełem o tańcu pszczół Karl von
Frisch odkrył, wbrew obowiązującej wówczas teorii i na
przekór autorytetom, że niektóre owady posiadają zdolność
widzenia barwnego. Do podjęcia badań skłoniła go obserwacja prostego
faktu, iż zapylane przez pszczoły kwiaty podejmują się trudnego i skomplikowanego procesu wytwarzania kolorowych
pigmentów. Od razu rodzi się pytanie, po co miałyby to robić,
gdyby pszczoły nie rozróżniały barw. W tym przypadku
metafora celu, oznaczająca faktycznie założenie, iż
musiały zadziałać prawa doboru naturalnego, posłużyła
do wyciągnięcia ważkich konkluzji badawczych. Gdyby von Frisch
wnioskował w ten sposób: „Kwiaty są kolorowe, a więc
pszczoły muszą posiadać zdolność barwnego widzenia", świadczyłoby
to o bezkrytycznej wierze w złudzenie celowości. Miał
jednak pełne prawo sformułować swą myśl tak, jak to uczynił:
„Kwiaty są kolorowe, a więc warto trochę się natrudzić i przeprowadzić
eksperymenty, żeby sprawdzić hipotezę, czy pszczoły nie posiadają
zdolności barwnego widzenia". Po ich przeprowadzeniu stwierdził
zaś, że pszczoły bardzo dobrze rozróżniają kolory, tyle że
spektrum światła widzialnego jest dla nich nieco przesunięte
względem naszego, nie widzą bowiem światła czerwonego (my na
ich miejscu nazwalibyśmy je pewnie „podżółcią"), widzą za to
fale świetlne o krótszej długości, których my nie możemy
dostrzec, nazywane ultrafioletowymi. Ultrafiolet to dla
nich odrębny kolor określany niekiedy mianem „pszczelego fioletu".
Gdy von Frisch odkrył, że pszczoły widzą
ultrafioletową część widma, przeprowadził kolejne rozumowanie
przy użyciu metafory celu. Zadał sobie tym razem pytanie, po
co pszczołom zdolność widzenia ultrafioletu. W dalszych rozważaniach
powrócił do kwiatów. Chociaż nie widzimy ultrafioletu, potrafimy
wykonać błonę fotograficzną czułą na fale świetlne o tej
długości. Co więcej, możemy posłużyć się specjalnymi filtrami,
które przepuszczają ultrafiolet, a zatrzymują fale ze
spektrum widzialnego dla człowieka. Kierując się intuicją,
von Frisch wykonał serię ultrafioletowych zdjęć kwiatów i ku swej radości odkrył, że na fotografiach widnieją złożone z kresek i kropek wzory, których oko ludzkie nie jest w stanie
dostrzec. Kwiaty, które dla nas są po prostu żółte lub białe, w rzeczywistości zdobi jeszcze ultrafioletowy deseń,
zwykle będący znakiem rozpoznawczym dla poszukujących nektaru
pszczół. Metafora przemyślanego i celowego działania
znowu spełniła swoją funkcję: kwiaty, jeżeli były stworzone w sposób przemyślany, musiały wykorzystać fakt, iż
pszczoły widzą światło ultrafioletowe.
1 2 3 Dalej..
« Światopogląd naukowy (Publikacja: 20-08-2007 )
Richard Dawkins Wybitny ewolucjonista, profesor Uniwersytetu w Oxfordzie. Urodził się w 1941 roku w Nairobi. Autor książki Samolubny gen, w której nadał nazwę i spopularyzował koncepcję George’a C. Williamsa, a która rzuciła nowe spojrzenie na przyczyny i sposoby ewolucji. Koncepcja ta umożliwiła lepsze niż kiedykolwiek wcześniej zrozumienie i wytłumaczenie motywów ludzkich (i zwierzęcych) zachowań, na gruncie zarówno biologii molekularnej, jak i psychologii ewolucyjnej. Najważniejsze jego publikacje: Samolubny gen (The Selfish Gene, 1976); Ślepy zegrarmistrz (The Blind Watchmaker, 1986); Fenotyp rozszerzony. Dalekosiężny gen (1982); Rzeka genów (River Out of Eden, 1995); Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa (Climbing Mount Improbable, 1996); Rozplatanie tęczy (Unweaving the Rainbow, 1998), The Ancestor’s Tale (2004), Bóg urojony (God Delusion, 2006), The Greatest Show on Earth (2009) Więcej informacji o autorze Więcej informacji o autorze Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 75 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Wykorzystywanie seksualne dzieci i nieporozumienia wokół moich wspomnień | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5519 |
|