Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.498 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Musi być im ciężko... Tym, którzy wzięli autorytet za prawdę, zamiast prawdę za autorytet.
 Światopogląd » Światopogląd naukowy

Funkcja użyteczności Pana Boga [1]
Autor tekstu:

Tłumaczenie: Marek Jannasz

[Pewien znany mi pas­tor] odna­lazł wia­rę, prze­czy­taw­szy o zacho­wa­niu jed­ne­go z gatun­ków os. Ka­rol Dar­win natomiast stra­cił ją za spra­wą osy, ­tyle że innej. „Nie potra­fię ­sobie wyob­ra­zić — ­pisał ­Darwin — że miłoś­ci­wy i wsze­ch­moc­ny Pan ­mógł w spo­sób celo­wy stwo­rzyć gąsieniczniki z wyraź­nym prze­zna­cze­niem ich do odży­wia­nia się w cia­łach ­ży­wych gąsie­nic." W rze­czy­wis­toś­ci stop­nio­wa utra­ta wia­ry ­przez ­ojca ewo­luc­jo­niz­mu (z ­czym zresztą ­ukry­wał się ze wzglę­du na swą poboż­ną ­żonę ­Emmę) mia­ła o wie­le bar­dziej zło­żo­ne przyczyny; sen­ten­c­ję o gą­sienicznikach nale­ży trak­to­wać meta­fo­rycz­nie. Ma­kab­rycz­ne zwy­cza­je, do któ­rych w ­niej się odno­si, są udzia­łem spo­krew­nio­nych z gą­sie­nicz­ni­ka­mi os samot­nych, z któ­rymi zresztą zet­k­nę­liś­my się już wcześniej. Sami­ca osy samot­nej skła­da ­jaja w cie­le gąsie­ni­cy, koni­ka pol­nego lub pszczo­ły, aby roz­wi­jają­ca się lar­wa mog­ła się nim ­żywić. To ­jednak nie wszys­t­ko. We­dług Fa­b­re’a i in­nych ento­mo­lo­gów osa mat­ka umie­jęt­nie tra­fia ­żądłem dok­ład­nie w każ­dy ­zwój ner­wo­wy ofia­ry, para­li­żu­jąc ją, ­lecz nie zabi­ja­jąc. Dzię­ki ­temu mię­so dla lar­wy zacho­wu­je świe­żość. Nie wia­do­mo, czy para­liżujące użąd­lenie dzia­ła jak ogól­ny śro­dek znie­czu­la­ją­cy, czy też ­raczej ­niczym kura­ra obe­z­wład­nia tyl­ko ofia­rę, unie­moż­li­wia­jąc jej poru­sza­nie się. W tym dru­gim przy­pad­ku ofia­ra zacho­wy­wa­ła­by świa­do­mość, że ­jest żyw­cem zja­da­na od środ­ka, ale nie była­by w sta­nie poru­szyć ani jed­nym mięś­niem, by ­temu przeciw­dzia­łać. Zakra­wa to na nie­wia­ry­god­ne okru­cie­ń­s­two. Jak się ­jednak prze­kona­my, natu­ra nie ­jest okrut­na, ­lecz tyl­ko bez­dusz­nie obo­jęt­na. To jed­na z naj­trud­niej­szych do zaakcep­to­wa­nia ­przez ­ludzi ­nauk wyni­ka­ją­cych z ­obser­wacji przy­ro­dy.


Fragment Rozdziału 4. „Rzeki genów. Darwinowski obraz życia". Książka objęta patronatem medialnym portalu Racjonalista.pl. Do nabycia w Księgarni Racjonalisty

My, ­ludzie, nie potra­fi­my pogo­dzić się z myś­lą, że coś ­może nie być ani złe, ani dob­re, ani okrut­ne, ani łas­ka­we, ­lecz zwy­czaj­nie obo­jęt­ne, bez­dusz­ne i bez­ce­lo­we. ­Mamy zakod­o­wa­ną w ­naszych umys­łach po­trze­bę celo­woś­ci wszys­t­kie­go. Trud­no nam pat­rzeć na cokol­wiek, nie zada­jąc ­sobie od ­razu pyta­nia: cze­mu to słu­ży, w ­jakim celu ist­nie­je? Kie­dy obses­ja celowoś­ci nabie­ra ­cech pato­lo­gicz­nych, nazy­wa się ją para­no­ją, czy­li dopat­ry­wa­niem się ukry­tych ­sen­sów i zamia­rów we wszys­t­kim, co się dzie­je, w każ­dym przy­pad­ko­wym zda­rze­niu. To tyl­ko cho­rob­li­wa ­postać nie­mal powsze­ch­ne­go złu­dze­nia. Wobe­c każ­de­go ­prawie nowo pozna­ne­go przed­mio­tu czy zja­wis­ka cis­ną się nam na ­usta pyta­nia: dla­cze­go? po co? w ­jakim ­celu?

Prag­nie­nie znaj­do­wa­nia sen­su i ­celu we wszys­t­kim ­jest natu­ral­ne dla istoty żyją­cej w oto­cze­niu ­maszyn, narzę­dzi i obiek­tów mają­cych ­zawsze wy­raź­ne prze­zna­cze­nie; stwo­rze­nia, któ­re­go wszys­t­kie myś­li nasta­wio­ne są na rea­li­za­cję oso­bis­tych ­dążeń. Samo­chód, otwie­racz do kon­serw czy wid­ły do sia­na, wszys­t­kie te przed­mio­ty zda­ją się utwie­r­dzać zasad­ność pyta­nia: po co coś ­jest? ­Nasi pogań­s­cy przod­ko­wie w ten sam sposób py­ta­li o stru­mie­nie, gła­zy, błys­ka­wi­ce i zaćmie­nia Słoń­ca. Dzi­siaj z pob­ła­ża­niem mówi­my o daw­nych ani­mis­tycz­nych wie­rze­niach, dum­ni z ­tego, że stali­śmy się wol­ni do ­takich prze­są­dów. Jeże­li tra­fi się ­kamień pozwa­la­ją­cy ­suchą ­nogą ­przejść ­przez stru­myk, trak­tu­je­my to ­jako szczęś­li­wy przy­pa­dek, nie do­szu­ku­jąc się ­żadnej celo­woś­ci. Jed­na­kże ­echo daw­nych wie­rzeń wra­ca, kie­dy doty­ka nas ­jakieś nie­sz­częś­cie. W ­sa­mym sfor­mu­ło­wa­niu „dotknęło Cię nie­sz­częś­cie" kry­je się ata­wis­tycz­na wia­ra w celo­wość przy­pad­ko­wych zda­rzeń. Pyta­my się: dla­cze­go to (śmie­r­tel­na cho­ro­ba dzie­c­ka, trzę­sie­nie zie­mi, nisz­czą­cy ­wszy­stko huragan) musia­ło „dot­k­nąć" właś­nie mnie? Również wtedy, gdy roz­wa­ża­my pra­przy­czy­nę wszys­t­kie­go lub gene­zę fun­da­men­tal­nych ­praw fizy­ki, pojawia się identyczne echo dawnych przesądów, przy­bie­ra­jąc ­postać egzy­s­ten­c­jal­ne­go py­ta­nia, na które nie ma odpo­wie­dzi: dla­cze­go istnieje ­raczej ­coś niż nic?

Stra­ci­łem już rachu­bę, ­ileż to ­razy po zakoń­czo­nym wyk­ła­dzie ­ktoś ze słu­cha­czy wsta­wał i ­mówił ­mniej wię­cej coś takie­go: „Wy, nau­kow­cy, jes­teś­cie dob­rzy w odpo­wia­da­niu na pyta­nie "jak?", kie­dy jed­nak przy­cho­dzi do odpo­wie­dzi na pyta­nie „dlacze­go?", oka­zu­je­cie się bez­sil­ni". Dok­ład­nie ­taką posta­wę zapre­zen­to­wał ­Filip, ksią­żę Edyn­bur­ga, podczas wyk­ła­du wyg­ło­szo­ne­go w Win­d­so­rze ­przez jed­ne­go z ­moich kole­gów, doktora Pete­ra Atkin­sa. Za ­tego ­typu py­tania­mi kry­je się ­zawsze niewy­po­wie­dzia­na, ale wyraź­na suges­tia, że sko­ro nau­ka nie potra­fi odpo­wia­dać na pyta­nia „dla­cze­go" i „po co", ­musi ist­nieć ­inna kom­pe­ten­t­na w tym zakre­sie dys­cyp­li­na. ­

Temu rozu­mo­wa­niu w spo­sób oczy­wis­ty bra­ku­je jednak logi­ki i, jak przypuszczam, dok­tor ­Atkins łat­wo roz­pra­wił się z ksią­żę­cym „dla­cze­go". Sam ­fakt, że moż­na posta­wić ­jakieś pyta­nie, nie prze­są­dza o ­jego za­sad­noś­ci ­bądź sen­sow­noś­ci z pun­k­tu widze­nia logi­ki. ­Pytać może­my o ­całe mnós­t­wo róż­nych rze­czy, na przy­kład jaka ­jest tem­pe­ra­tu­ra cze­goś lub w ja­kim coś ­jest kolo­rze. Nie ma jed­nak sen­su pyta­nie o ­ko­lor ­bądź tem­pe­ra­tu­rę, powie­dz­my, za­zdroś­ci ­albo mod­lit­wy. Na tej ­samej zasa­dzie ­mamy peł­ne pra­wo s­pytać o prze­zna­cze­nie błot­ni­ków rowe­ro­wych ­albo ­tamy Kari­ba, co jed­nak nie ­daje nam ­żadnych pod­staw, ­żeby ­uznać sen­sow­ność pyta­nia o ce­lo­wość istnienia gła­zu, natu­ral­ne­go katak­li­zmu, Mount Eve­restu czy całe­go Wszechś­wia­ta. Py­ta­nia ­mogą być po pros­tu niewłaś­ci­wie sta­wia­ne, nie­za­leż­nie od ­tego, że są szcze­re!

­Gdzieś pomię­dzy samo­chod­o­wy­mi wycie­racz­ka­mi i otwie­ra­cza­mi do kon­serw z je­dnej stro­ny a góra­mi i Wszechś­wia­tem z dru­giej pla­su­ją się ­żywe stwo­rze­nia. ­Orga­niz­my i ich narzą­dy to ­by­ty, któ­re — w odróż­nie­niu od gór — wyda­ją się ­mieć celo­wość wpi­sa­ną we włas­ne jes­tes­t­wo. Jak moż­na się ­tego spo­dzie­wać, pozor­na celo­wość ­żywych orga­niz­mów sta­ła się fun­da­men­tem kla­sycz­nej argu­men­ta­cji za ist­nie­niem Pla­nu Boże­go i ­była przy­wo­ły­wa­na ­przez teo­lo­gów od św. Tomasza z Ak­wi­nu, ­przez Wil­lia­ma Pale­y­a, po współ­czes­nych „nau­ko­wych" kre­ac­jo­nis­tów.

Praw­dzi­wa natu­ra pro­ce­su, któ­ry dop­ro­wa­dził do powsta­nia skrzy­deł, ­oczu, dzio­bów, roz­woju ins­tyn­k­tu gniaz­do­wa­nia, i ­tego wszys­t­kie­go, co zwią­za­ne z ­życiem na Z­iemi, a co wzbu­dza w nas złudzenie celo­woś­ci, zos­ta­ła ­wresz­cie odkry­ta i właś­ci­wie zro­zu­mia­na. Zrozu­mie­nie przy­nios­ła dar­wi­now­s­ka teo­ria dobo­ru natu­ral­ne­go. Nastą­pi­ło to zadzi­wia­ją­co ­późno, bo led­wie sto pięć­dzie­siąt lat ­temu. ­Przed Dar­wi­nem ­nawet wyk­ształ­ce­ni ­ludzie, któ­rzy już daw­no uwol­ni­li się od prze­są­dów każą­cych dopat­ry­wać się celo­woś­ci w ist­nie­niu kamie­ni, ­zaćmień czy stru­my­ków, ­wciąż jesz­cze uwa­ża­li za zasad­ne sta­wia­nie ­pytań „po co?" i „dla­cze­go?" w od­niesieniu do ­żywych orga­niz­mów. Obe­c­nie tyl­ko nau­ko­wi dyle­tan­ci zada­ją ­takie pyta­nia. Za ­owym „tyl­ko" kry­je się jed­nak smut­na praw­da, że ci dyle­tan­ci sta­no­wią ­wciąż abso­lut­ną wię­k­szość.

W rze­czy­wis­toś­ci rów­nież dar­wi­niś­ci for­mu­łu­ją pyta­nia „dla­cze­go" i „po co", ale posłu­gu­ją się ­nimi w spec­jal­ny, meta­fo­rycz­ny spo­sób. Dla­cze­go pta­ki śpie­wa­ją i po co są skrzyd­ła? ­Takie pyta­nia są akcep­to­wa­ne ­przez współ­czes­nych ewolucjonis­tów ­jako wygod­ny skró­t myś­lo­wy; można (lub nie) udzielić na nie sen­sow­nych odpo­wie­dzi w for­mie opi­sa­nia pro­ce­su doboru natu­ral­nego pta­sich przod­ków. Złudzenie celo­woś­ci narzu­ca się w spo­sób tak oczy­wisty, iż ­nawet ­sami bio­lo­go­wie posłu­gu­ją się roboczą hipo­te­zą celo­we­go dzia­ła­nia zgodnie z­ prze­myś­la­nym pla­nem jako wygod­nym narzę­dziem ba­daw­czym. Na dłu­go ­przed swym epo­ko­wym dziełem o tań­cu ­pszczół ­Karl von ­Frisch ­odkrył, ­wbrew obo­wią­zu­ją­cej wów­czas teo­rii i na prze­kór auto­ry­te­tom, że nie­k­tó­re owa­dy po­sia­da­ją zdol­ność widze­nia barwnego. Do podjęcia ­badań skło­ni­ła go obser­wac­ja pros­te­go fak­tu, iż zapy­la­ne ­przez pszczo­ły kwia­ty podej­mu­ją się trud­ne­go i skom­p­li­ko­wa­ne­go pro­ce­su wyt­wa­rzania kolo­ro­wych pig­men­tów. Od ­razu ­rodzi się pyta­nie, po co mia­ły­by to ­robić, gdy­by pszczo­ły nie roz­róż­nia­ły ­barw. W tym przy­pad­ku meta­fo­ra ­celu, ozna­cza­ją­ca fak­tycz­nie zało­że­nie, iż musia­ły zadzia­łać pra­wa do­bo­ru natu­ral­ne­go, posłu­ży­ła do wyciąg­nię­cia waż­kich konkluzji badaw­czych. Gdy­by von ­Frisch wnios­ko­wał w ten spo­sób: „Kwia­ty są kolo­ro­we, a ­więc pszczo­ły ­muszą posia­dać zdol­ność bar­w­ne­go widze­nia", świad­czy­ło­by to o bez­kry­tycz­nej wie­rze w złudzenie celo­woś­ci. ­Miał jed­nak peł­ne pra­wo sfor­mu­ło­wać swą ­myśl tak, jak to uczy­nił: „Kwia­ty są kolo­ro­we, a ­więc war­to tro­chę się natru­dzić i prze­pro­wa­dzi­ć eksperymenty, ­żeby spraw­dzić hi­po­te­zę, czy pszczo­ły nie posia­da­ją zdolności bar­w­ne­go widze­nia". Po ich ­prze­pro­wa­dze­niu stwie­r­dził zaś, że pszczo­ły bar­dzo dob­rze roz­róż­nia­ją kolo­ry, ­tyle że spek­t­rum świat­ła widzial­ne­go ­jest dla nich nie­co ­prze­sunię­te wzglę­dem nasze­go, nie ­widzą bowiem świat­ła czer­wo­ne­go (my na ich miej­scu nazwa­libyś­my je pew­nie „podżół­cią"), widzą za to ­fale świe­t­l­ne o ­krót­szej dłu­goś­ci, któ­rych my nie może­my dos­t­rzec, nazy­wa­ne ult­ra­fio­letowy­mi. Ult­ra­fio­let to dla nich odręb­ny ko­lor określa­ny nie­kie­dy mianem „pszcze­lego fio­le­tu".

Gdy von ­Frisch ­odkrył, że pszczo­ły ­widzą ult­ra­fio­le­to­wą ­część wid­ma, prze­pro­wa­dził kolejne rozu­mo­wa­nie ­przy uży­ciu meta­fo­ry ­celu. Z­adał ­sobie ­tym razem pyta­nie, po co pszczo­łom zdol­ność widze­nia ult­ra­fio­le­tu. W ­dalszych roz­wa­ża­niach powró­cił do kwia­tów. Cho­ciaż nie widzi­my ult­ra­fio­le­tu, potra­fi­my wyko­nać bło­nę fotog­ra­ficz­ną czu­łą na ­fale świetl­ne o tej dłu­goś­ci. Co wię­cej, może­my posłu­żyć się spec­jal­ny­mi fil­t­ra­mi, któ­re prze­pusz­cza­ją ult­ra­fio­let, a zatrzy­mu­ją ­fale ze spek­t­rum widzial­ne­go dla czło­wie­ka. Kie­rując się intu­ic­ją, von ­Frisch wy­ko­nał ­serię ult­ra­fio­le­to­wych ­zdjęć ­kwia­tów i ku ­swej radoś­ci odkrył, że na foto­gra­fiach wid­nie­ją zło­żo­ne z kre­sek i kro­pek wzo­ry, któ­rych oko ludz­kie nie jest w sta­nie do­strzec. Kwia­ty, któ­re dla nas są po pros­tu żół­te lub bia­łe, w rze­czy­wis­toś­ci zdo­bi jesz­cze ult­ra­fio­le­to­wy ­deseń, zwy­k­le będący znakiem roz­po­zna­wczym dla poszu­ku­jących nek­ta­ru ­pszczół. Meta­fo­ra prze­myś­la­ne­go i celo­we­go dzia­ła­nia zno­wu speł­ni­ła swo­ją funk­cję: kwia­ty, jeże­li ­były stwo­rzo­ne w spo­sób prze­myś­la­ny, musia­ły wyko­rzys­tać ­fakt, iż pszczo­ły ­widzą świat­ło ult­ra­fio­le­to­we.


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Głęboko religijny niewierzący
W jakiej sprawie zmienił pan/pani zdanie? Dlaczego?

 Zobacz komentarze (12)..   


« Światopogląd naukowy   (Publikacja: 20-08-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Richard Dawkins
Wybitny ewolucjonista, profesor Uniwersytetu w Oxfordzie. Urodził się w 1941 roku w Nairobi. Autor książki Samolubny gen, w której nadał nazwę i spopularyzował koncepcję George’a C. Williamsa, a która rzuciła nowe spojrzenie na przyczyny i sposoby ewolucji. Koncepcja ta umożliwiła lepsze niż kiedykolwiek wcześniej zrozumienie i wytłumaczenie motywów ludzkich (i zwierzęcych) zachowań, na gruncie zarówno biologii molekularnej, jak i psychologii ewolucyjnej. Najważniejsze jego publikacje: Samolubny gen (The Selfish Gene, 1976); Ślepy zegrarmistrz (The Blind Watchmaker, 1986); Fenotyp rozszerzony. Dalekosiężny gen (1982); Rzeka genów (River Out of Eden, 1995); Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa (Climbing Mount Improbable, 1996); Rozplatanie tęczy (Unweaving the Rainbow, 1998), The Ancestor’s Tale (2004), Bóg urojony (God Delusion, 2006), The Greatest Show on Earth (2009) Więcej informacji o autorze   Więcej informacji o autorze
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 75  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Wykorzystywanie seksualne dzieci i nieporozumienia wokół moich wspomnień
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5519 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365