|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Światopogląd naukowy
Funkcja użyteczności Pana Boga [2] Autor tekstu: Richard Dawkins
Tłumaczenie: Marek Jannasz
Kiedy Karl von Frisch był już w sędziwym
wieku, dzieło jego życia, epokową pracę o tańcu pszczół,
poddał krytyce
amerykański biolog Adrian Wenner, który zakwestionował wyniki
badań i wnioski austriackiego uczonego. Von Frisch miał jednak
szczęście dożyć chwili, gdy jego teoria została ostatecznie
potwierdzona przez innego amerykańskiego biologa Jamesa
L. Goulda, obecnie wykładającego na Princeton University.
Gould dokonał tego, przeprowadzając jeden z najbardziej
błyskotliwych eksperymentów w dziejach biologii. Pokrótce
opiszę całą tę historię, gdyż bardzo dobrze ilustruje ona
to, co chciałem powiedzieć o przydatności roboczego założenia,
iż natura działa jakby według „przemyślanego planu".
Wenner i jego zwolennicy nie negowali
istnienia czegoś takiego jak taniec pszczół. Nie przeczyli nawet,
że taniec ten niesie ze sobą wszystkie informacje, o których
mówił von Frisch. Wenner potwierdził też, że oś figury tanecznej
względem osi pionowej plastra wskazuje kierunek względem Słońca,
w jakim znajduje się pożywienie. Nie zgadzał się jednak, że
inne pszczoły są w stanie odczytać tę informację.
Przyznawał, że częstotliwość obrotów jest odwrotnie proporcjonalna
do odległości od pokarmu i że w innych elementach tańca
pszczoły-zwiadowcy zakodowana jest
również informacja o położeniu nektarodajnych kwiatów.
Tyle że — stwierdził Wenner — nie mamy żadnego dowodu na
to, iż inne pszczoły rozumieją kod i odbierają tę informacje.
Mogą ją po prostu ignorować. Wedle sceptyków ze szkoły Wennera
eksperymenty von Frischa były naciągane. Powtórzyli je
zatem, uwzględniając alternatywne sposoby odnajdywania pożywienia
przez pszczoły, i okazało się, że nie stanowiły one wcale
jednoznacznego dowodu na prawdziwość hipotezy von Frischa o języku
tańca pszczół.
W tym miejscu naszej opowieści na
scenę wkracza James Gould ze swoim genialnym eksperymentem.
Wykorzystał on dobrze znany fakt związany z zachowaniem
pszczół miodnych, o którym wspomniałem w poprzednim rozdziale,
to mianowicie, iż owady te zwykle odbywają swój taniec w zupełnych
ciemnościach ula i odwzorowują poziomy kierunek wobec Słońca
na pionowej płaszczyźnie plastra. Nie sprawia im jednak trudności
przestawienie się na bezpośrednie wskazywanie kierunku
względem źródła światła — jak zapewne czynili to prapraprzodkowie
dzisiejszych pszczół — jeżeli tylko w środku ula zapalimy
światło. Zapominają wówczas o grawitacji i określają
kierunek według żarówki zastępującej im Słońce. Taka
zmiana nie powoduje bynajmniej nieporozumień u innych pszczół
obserwujących taniec informatorki. Owady rozumieją go dokładnie
tak, jak powinny, z uwzględnieniem zmiany układu odniesienia z osi pionowej plastra na źródło światła w postaci żarówki.
Wylatując z ula, kierują się niezmiennie w stronę wskazaną
przez tancerkę, niezależnie od tego, co stanowiło dla niej
punkt odniesienia.
Przejdźmy wreszcie do genialnego
pomysłu Jima Goulda: badacz powlekł oczy pszczoły tancerki
czarnym szelakiem, by nie mogła widzieć żarówki. Odbywała
więc swój zaszyfrowany taniec w zwykły sposób, biorąc za
punkt odniesienia pionową oś plastra. Natomiast inne pszczoły,
które śledziły jej taniec, nie miały zasłoniętych oczu i mogły
widzieć palącą się żarówkę. Interpretowały zatem taniec
zwiadowcy według konwencji z żarówką zastępującą
Słońce, czyli wbrew intencjom tańczącej. Mierzyły kąt między
kierunkiem wyznaczonym przez taniec a kierunkiem padania
promieni słonecznych, podczas gdy dla samej tańczącej układ
odniesienia tworzył pion wyczuwalny za pomocą zmysłu grawitacji. W praktyce oznaczało to, że Gould zmusza pszczołę-zwiadowcę
do nadawania fałszywego kodu położenia nektarodajnych
kwiatów. Zafałszowanie było w tym przypadku bardzo konkretne i dotyczyło wyłącznie kierunku, w jakim znajduje się
pożywienie. Gould mógł swobodnie manipulować różnicą
między kierunkiem, który pokazywała tancerka, a kierunkiem
odczytywanym przez pozostałe pszczoły. Powtórzył swoje doświadczenie
wielokrotnie na reprezentatywnej próbie pszczół i przy różnych
wartościach kątów wyznaczających kierunki. Za każdym razem
pszczoły obierały kierunek odchylony od właściwego o przewidzianą
przez Goulda wielkość. W ten sposób pierwotna hipoteza von
Frischa uzyskała ostateczne potwierdzenie.
Nie opowiedziałem tej historii wyłącznie
dlatego, że sama w sobie jest ciekawa. Chciałem ją wykorzystać
do zwrócenia uwagi zarówno na negatywne, jak i pozytywne
aspekty wykorzystywania roboczego założenia, iż natura
działa według przemyślanego planu. Kiedy po raz pierwszy
zetknąłem się z pismami Wennera i jego zwolenników,
nie ukrywałem lekceważącego stosunku do ich tez. Nie było
to wcale dobre, niezależnie od tego, że w końcu okazały
się one błędne. Moje lekceważenie wypływało bowiem z całkowicie
bezkrytycznego zasugerowania się założeniem „o naturze
działającej według przemyślanego planu". Wenner nie
przeczył wcale, że istnieje coś takiego jak taniec pszczół,
ani też nie podważał twierdzeń von Frischa na temat zakodowanych w nim informacji. Ograniczył się jedynie do zakwestionowania
faktu, iż pozostałe pszczoły potrafią odczytać te informacje.
Dla mnie i dla innych darwinistów twierdzenie takie było
nie do przyjęcia. Nie dopuszczaliśmy myśli, by tak wysoce skomplikowany i przemyślny sposób przekazywania informacji jak taniec
pszczół miał się okazać zupełnie bezcelowy. Z naszego punktu
widzenia tak doskonały system kodów mógł powstać jedynie
na drodze doboru naturalnego. W pewnym sensie wpadliśmy więc w tę samą pułapkę, w którą wpadają kreacjoniści,
zachwycając się cudami natury. Taki taniec musiał, według
nas, czemuś służyć, a najlepszym uzasadnieniem dla jego istnienia
wydawała się teoria o przekazywaniu informacji na temat
miejsca występowania pożywienia. Tym bardziej, że znakomicie
tłumaczyła ona korelację między kierunkiem wskazywanym w czasie tańca oraz jego szybkością a kierunkiem i odległością, w jakiej znajduje się pożywienie. Dlatego według nas — darwinistów — Wenner po prostu musiał się mylić. Byłem wówczas tak pewny
swego, że nawet gdybym miał geniusz Goulda i wpadł na pomysł
eksperymentu z zasłanianiem pszczole oczu, nie zadałbym
sobie trudu, by go przeprowadzić.
Gould okazał się genialny nie tylko
dlatego, że wpadł na pomysł takiego eksperymentu, ale również z tego względu, iż zrozumiał potrzebę przeprowadzenia go, nie
dawszy się zwieść założeniu o „naturze działającej
według przemyślanego planu". Jednakże cały czas poruszamy
się w naszych rozważaniach po cienkiej linie. Podejrzewam,
że Gould, tak jak przed nim von Frisch przy badaniu barwnego
widzenia pszczół, przystępował do eksperymentu z wiarą,
iż przyniesie on pozytywny rezultat i że wart jest zachodu,
właśnie za sprawą przekonania o celowości zjawisk natury.
Chciałbym teraz wprowadzić do naszych
rozważań dwa terminy techniczne: „odwrotna inżynieria"
oraz „funkcja użyteczności". Odwołuję się tu do znakomitej
książki Daniela Dennetta Darwin's
Dangerous Idea.
„Odwrotna inżynieria" to pojęcie określające pewną metodę
rozumowania. Polega ona na tym, że postępujemy jak inżynier
postawiony w sytuacji, gdy widzi wytwór o niezrozumiałym
dla niego przeznaczeniu. Przyjmujemy na początku robocze założenie,
że rzecz ta została stworzona w jakimś celu. Rozbieramy
więc i badamy obiekt, dumając, do czego nadawałby się najlepiej.
Zadajemy sobie przy tym pytania typu: „Gdybym chciał wykonać
maszynę, która robiłaby to i tamto, czy zrobiłbym ją właśnie
tak?" albo „Czy przeznaczenie tego przedmiotu lepiej wyjaśnia
traktowanie go jako maszyny do wykonywania tego czy tamtego?".
Suwak logarytmiczny, jeszcze do niedawna
nieodłączny atrybut inżyniera, świadczący przy tym niezbicie o jego przynależności do tej szacownej profesji, w epoce
elektronicznej wydaje się już niemal takim samym reliktem
jak jakieś narzędzie z epoki brązu. Archeolog z przyszłości,
znalazłszy taki suwak, bez wątpienia zacznie się zastanawiać
nad jego przeznaczeniem. Zauważy zapewne, że jest poręczny i dobrze
by się nadawał do wykreślania prostych linii lub smarowania
masłem kromki chleba. Jednakże przyjęcie każdej z tych
hipotez kłóciłoby się z zasadą ekonomiczności.
Przecież zwykła linijka lub nóż do masła nie musiałyby mieć
przesuwanego liniału z podziałką. Poza tym, gdyby przyszły
archeolog zadał sobie trud i policzył odstępy podziałki,
odkryłby ich zadziwiająco precyzyjną zbieżność ze skalą
logarytmiczną, którą trudno by tłumaczyć przypadkowym
zbiegiem okoliczności. Z pewnością naprowadziłoby
go to na myśl, że przyrząd taki mógł, zanim wynaleziono kalkulator,
służyć do szybkiego obliczania skomplikowanych działań.
Tajemnica suwaka logarytmicznego zostałaby w ten sposób
odkryta dzięki metodzie odwrotnej inżynierii, przy założeniu,
że urządzenie było projektowane w sposób przemyślany, a projekt
spełniał postulat ekonomiczności.
„Funkcja użyteczności" to termin
techniczny używany nie przez inżynierów, lecz ekonomistów.
Stosują oni tę funkcję wtedy, gdy pragną znaleźć „to, co
ma być maksymalizowane". Planiści i ekonomiści w tym
przypominają budowniczych i inżynierów, że dążą do maksymalizacji
czegoś konkretnego. Utylitaryści dążą do osiągnięcia
„maksymalnej szczęśliwości dla maksymalnej liczby
ludzi" (sentencja ta brzmi mądrze, jeżeli głębiej się nad nią
nie zastanawiać). Wychodząc z takiego założenia, utylitaryści
mogą uznać za priorytetową długoplanową stabilizację
kosztem chwilowego powodzenia traktowanego jako mniej ważne.
Między sobą utylitaryści różnią się tym, jak mierzą ową
powszechną szczęśliwość: czy zasobnością finansową,
satysfakcją zawodową, poczuciem samorealizacji czy wreszcie
powodzeniem w relacjach międzyludzkich. Są też tacy, którzy
jawnie dążą do maksymalizacji własnego powodzenia kosztem
dobra ogólnego. Usprawiedliwiają ten egoizm filozofią głoszącą,
iż drogą do maksymalizacji powszechnej szczęśliwości
jest powodzenie jednostek. Obserwując postępowanie poszczególnych
ludzi, można — stosując metodę odwrotnej inżynierii -
rozpoznać, jaka jest ich funkcja użyteczności. Jeżeli tę
samą metodę odnieść do rządów różnych państw, okaże się,
że jedne dążą do maksymalizacji zatrudnienia i ogólnego
dobrobytu, inne — zwiększenia władzy prezydenta, zamożności
rodziny panującej lub wielkości sułtańskiego haremu, jeszcze
inne zaś do stabilizacji na Bliskim Wschodzie czy też spadku cen
ropy naftowej. Istotne jest to, iż w każdym przypadku można
wyobrazić sobie więcej niż jedną użyteczność. Nie zawsze
jest oczywiste, na czym najbardziej zależy poszczególnym
ludziom, firmom czy rządom. Można jednak bez obawy popełnienia
błędu założyć, że istnieje coś, jakaś wartość, do której
maksymalizacji dążą. Dzieje się tak, ponieważ Homo
sapiens
to gatunek w znacznej mierze funkcjonujący na zasadzie
celowości. Zasada ta sprawdza się nawet wówczas, gdy funkcja
użyteczności okazuje się sumą ważoną lub innym równie
skomplikowanym wskaźnikiem będącym funkcją różnych,
nie mniej abstrakcyjnych czynników.
1 2 3 Dalej..
« Światopogląd naukowy (Publikacja: 20-08-2007 )
Richard Dawkins Wybitny ewolucjonista, profesor Uniwersytetu w Oxfordzie. Urodził się w 1941 roku w Nairobi. Autor książki Samolubny gen, w której nadał nazwę i spopularyzował koncepcję George’a C. Williamsa, a która rzuciła nowe spojrzenie na przyczyny i sposoby ewolucji. Koncepcja ta umożliwiła lepsze niż kiedykolwiek wcześniej zrozumienie i wytłumaczenie motywów ludzkich (i zwierzęcych) zachowań, na gruncie zarówno biologii molekularnej, jak i psychologii ewolucyjnej. Najważniejsze jego publikacje: Samolubny gen (The Selfish Gene, 1976); Ślepy zegrarmistrz (The Blind Watchmaker, 1986); Fenotyp rozszerzony. Dalekosiężny gen (1982); Rzeka genów (River Out of Eden, 1995); Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa (Climbing Mount Improbable, 1996); Rozplatanie tęczy (Unweaving the Rainbow, 1998), The Ancestor’s Tale (2004), Bóg urojony (God Delusion, 2006), The Greatest Show on Earth (2009) Więcej informacji o autorze Więcej informacji o autorze Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 75 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Wykorzystywanie seksualne dzieci i nieporozumienia wokół moich wspomnień | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5519 |
|