|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Biologia » Biologia molekularna
Burza w talerzu owsianki: genetyczna modyfikacja żywności [5] Autor tekstu: James D. Watson
Jego brytyjski odpowiednik, lord Peter Melchett, był równie przekonujący — aż do chwili wystąpienia z Greenpeace i przejścia na usługi firmy public
relations współpracującej swojego czasu z Monsanto; stracił wówczas
wiarygodność jako „zielony aktywista". Rifkin, syn zawdzięczającego
wszystko samemu sobie wytwórcy plastikowych reklamówek z Chicago, może i działa w innym stylu niż Melchett, pochodzący ze świetnego rodu wychowanek Eton, ale
obaj wyznają tę samą spiskową teorię: wizję Stanów Zjednoczonych jako
olbrzymiego potwora niszczącego bezbronnych, niewinnych ludzi. Akceptacji dla modyfikowanej genetycznie żywności nie sprzyjały też
biurokracja i polityczne tchórzostwo połączone z naukową niekompetencją
skazanych na konfrontację z nowymi technologiami amerykańskich agencji rządowych — Food and Drug Administration (FDA; zajmująca się dopuszczaniem do obrotu
leków i produktów żywnościowych) i Environmental Protection Agency (EPA;
zajmująca się ochroną środowiska). Roger Beachy, odkrywca zjawiska
interferencji, które uratowało hawajskich plantatorów papai od ruiny, tak
wspomina reakcję EPA: „W swojej naiwności myślałem, że stworzenie roślin odpornych na wirusy w celu ograniczenia użycia środków owadobójczych zostanie przyjęte jako
krok w pożądanym kierunku. Jednakże opinia EPA brzmiała mniej więcej tak:
'jeśli zastosowany zostaje gen, który chroni roślinę przed szkodliwym
wirusem, to taki gen należy uważać za pestycyd'. W ten oto sposób EPA
zaklasyfikowała genetycznie modyfikowane rośliny jako nośniki pestycydów. Z tej historii wprost wynika, że rozwój nauk genetycznych i biotechnologii po
prostu zaskoczył agencje federalne. Nie posiadały one odpowiednich
kwalifikacji ani nie miały dostatecznej wiedzy, by rozstrzygać o losie nowych
odmian roślin uprawnych, nie dysponowały też informacjami wystarczającymi do
określenia wpływu transgenicznych upraw na środowisko." Jako jeszcze bardziej rażący przykład rządowej niekompetencji przytoczyć
można sprawę znaną jako casus Starlink. Starlink, odmiana kukurydzy Bt
stworzona w międzynarodowym europejskim koncernie Aventis, spowodowała wielki
rwetes w EPA, kiedy odkryto, że w przeciwieństwie do innych białek Bt jej białko
nie ulega od razu degradacji w kwasowym środowisku, takim jak ludzki żołądek. W zasadzie konsumpcja kukurydzy Starlink mogłaby zatem powodować reakcję
alergiczną, choć dowodów na to nigdy nie znaleziono. EPA się wahała.
Ostatecznie zdecydowała się dać zgodę na wykorzystanie tej odmiany w charakterze paszy dla bydła, ale nie do konsumpcji przez człowieka. Tak więc w myśl wprowadzonej przez EPA zasady: „zero tolerancji", obecność
pojedynczego ziarna odmiany Starlink w produkcie żywnościowym oznaczała
nielegalne zanieczyszczenie. Farmerzy jednak hodowali kukurydzę Starlink i zwykłą
odmianę obok siebie i cały zbiór w sposób nieunikniony ulegał
zanieczyszczeniu: wystarczyła nawet pojedyncza roślina Starlink, która
przypadkowo trafiła do zbiorów z pól zwykłej kukurydzy. Nic dziwnego zatem,
że Starlink zaczął się pojawiać w produktach żywnościowych. Ilości były
co prawda znikome, ale testy genetyczne mające wytropić jego obecność były
nader czułe. I dlatego właśnie pod koniec września 2000 roku Kraft Foods
została zmuszona do rozpoczęcia masowej akcji wykupu popularnych kanapek, które
wyprodukowano z chleba upieczonego z mąki zawierającej śladowe ilości
Starlink, a tydzień później Aventis uruchomił program odkupywania nasion
Starlink od rolników, którzy je wcześniej nabyli. Szacuje się, że koszt
tych przedsięwzięć przekroczył sto milionów dolarów. Winę za to bezsensowne zamieszanie ponosi jedynie nadgorliwa i irracjonalna
polityka EPA. Zezwolenie na hodowlę kukurydzy w jednym celu (dla zwierząt) i zakaz w innym (dla człowieka), a potem żądanie absolutnie czystej żywności
jest, co widać jak na dłoni, po prostu absurdalne. Spójrzmy prawdzie w oczy:
jeśli mamy rozumieć „zanieczyszczenie" jako obecność pojedynczej cząsteczki
obcej substancji, wówczas każdy kęs naszego jedzenia jest zanieczyszczony! Ołowiem, DDT, toksynami bakteryjnymi i całym mnóstwem innych paskudztw. Z punktu widzenia zdrowia publicznego liczy się poziom stężenia tych
substancji, od niegroźnego po śmiertelny. Rozsądnym wymogiem mógłby być
nakaz etykietowania czegoś jako zanieczyszczonego dopiero w przypadku zdobycia
dowodu na rzeczywiście szkodliwe dla zdrowia działanie. Tymczasem nie ma nawet
śladu dowodu, by odmiana Starlink komuś zaszkodziła, choćby laboratoryjnemu
szczurowi. Jedynym pozytywnym rezultatem tego całego żałosnego epizodu była
zmiana polityki EPA, znosząca „rozdzielne" pozwolenia: produkt rolniczy
jest od tej pory dopuszczalny albo do wszystkich zastosowań żywieniowych, albo
do żadnego. Nie jest przypadkiem, że lobby przeciwników genetycznie zmodyfikowanej żywności
jest najbardziej aktywne w Europie. Europejczycy, a zwłaszcza Brytyjczycy, mają
złe doświadczenia, z tym, co trafia do ich żywności, jak i z tym, co się im
na ten temat mówi. W roku 1984 pewien rolnik z południowej Anglii zauważył, że jedna z jego
krów dziwnie się zachowuje; w ciągu kolejnych dziewięciu lat w Wielkiej
Brytanii sto tysięcy sztuk bydła padło na nową chorobę, gąbczaste
zwyrodnienie mózgu (BSE), powszechnie znane jako choroba szalonych krów.
Kolejni ministrowie przez lata wychodzili ze skóry, by zapewnić obywateli, że
choroba, prawdopodobnie przywleczona w paszy uzyskanej z resztek zabitych zwierząt,
nie przechodzi na ludzi. Tymczasem do lutego 2002 roku 106 Brytyjczyków padło
ofiarą jej ludzkiej odmiany. Zarazili się, jedząc mięso zakażone BSE. Niepewność i nieufność wywołane przez BSE przeniosły się na dyskusje
dotyczące modyfikowanej genetycznie żywności, którą brytyjska prasa ochrzciła
mianem „Frankenfoods". Jak głosił opublikowany w kwietniu 1997 roku
manifest grupy „Friends of the Earth" („Przyjaciele Ziemi"): „Można
by pomyśleć, że po BSE przemysł spożywczy porządnie się zastanowi, zanim
zacznie pchać ludziom w gardła «ukryte» składniki". A to właśnie
Monsanto miał zamiar zrobić w Europie. Zarząd korporacji, pewien, że
kampanie przeciwko żywności modyfikowanej genetycznie nie mogą trwać
wiecznie, naciskał na realizację swoich planów wprowadzenia produktów GM na
europejskie półki sklepowe. Miało się to okazać poważnym błędem: w 1998
roku wściekłość klientów sięgnęła szczytu. Dziennikarze brukowych pisemek przeżywali wielkie dni: „Produkty GM igrają z naturą: jeśli jedynym efektem ubocznym jest rak, będziemy szczęściarzami",
„Zadziwiające oszustwo giganta żywności GM", "Rośliny-mutanty". Nieśmiała
obrona ze strony premiera Tony’ego Blaira tylko zaogniła pogardę żurnalistów:
„The Prime Monster; furia konsumentów po słowach Blaira: jem «żywność
Frankensteina», jest bezpieczna". W marcu 1999 roku brytyjska sieć
supermarketów Marks & Spencer ogłosiła, że nie będzie sprzedawała
produktów GM i europejskie biotechnologiczne marzenia Monsanto znalazły się w poważnym niebezpieczeństwie. Jak można było przewidzieć, inni detaliści
podjęli podobne działania: opłacało się zademonstrować troskę o konsumenta, a z pewnością nie miało sensu się wychylać, wspierając
nielubiany amerykański koncern. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy w Europie trwała zawierucha wokół
„żywności Frankensteina", na froncie amerykańskim rozeszły się wieści o genie-terminatorze i dążeniach Monsanto do zdominowania światowego rynku
nasiennego. Próby obrony koncernu przed atakami zielonych utrudniała jego własna
przeszłość. Rozwinąwszy interes jako producent pestycydów, Monsanto nie
palił się do przyznania, że chemikalia mogą stanowić zagrożenie dla środowiska. A jedną z największych zalet zarówno Roundup Ready, jak i technologii Bt,
jest właśnie ograniczenie użycia środków roślinobójczych i owadobójczych. Od lat 50. oficjalne stanowisko przemysłu przedstawiało się następująco:
właściwe użycie odpowiednich pestycydów nie przynosi szkody ani środowisku,
ani stosującemu je farmerowi: Monsanto wciąż nie chciał przyznać, że
Carson przez cały czas miała rację. Nie będąc w stanie zarazem potępić
pestycydów i ich sprzedawać, firma nie mogła wykorzystać jednego z najbardziej przekonujących argumentów w obronie zastosowania biotechnologii w rolnictwie. Monsanto nigdy nie udało się odwrócić tego niefortunnego biegu wydarzeń. W kwietniu 2000 roku doszło do fuzji, jednak partner, farmaceutyczny potentat
Pharmacia & Upjohn, zainteresowany był przede wszystkim zdobyciem działu
leków — Searle. Dział rolniczy, który później znowu się usamodzielnił, do
dziś funkcjonuje pod szyldem Monsanto. Ale okres chwały, świetności i ekspansji przeminął. Debata na temat modyfikowanej genetycznie żywności połączyła dwie różne
kwestie. Pierwsza sprowadza się do pytań natury naukowej: czy produkty GM
powodują zagrożenie dla naszego zdrowia lub środowiska? Druga dotyczy kwestii o charakterze ekonomicznym i politycznym i skupia się wokół praktyk
agresywnych ponadnarodowych koncernów oraz efektów globalizacji. Wiele wątpliwości narosło wokół agrobiznesu, zwłaszcza wokół działalności
firm takich jak Monsanto. W latach 90. wydawało się, że korporacja ta
postrzega swoją technologię jako coś więcej niż sposób na zdominowanie światowych
rynków żywności, być może rzeczywiście zarządowi marzyła się pozycja
Microsoftu przemysłu spożywczego. Jednak dziś już ten problem stał się w dużej mierze nieaktualny. Raczej mało prawdopodobne, by jakiś inny koncern,
wiedząc, jak wiele ryzykuje, wkroczyła na podobne pole minowe. Sensowna ocena
żywności GM powinna opierać się zatem na przesłankach naukowych, a nie
politycznych czy ekonomicznych. Przyjrzyjmy się więc może na chłodno kilku
powszechnie podzielanym przekonaniom. Oto, co wciąż opowiada się o genetycznie modyfikowanej żywności: Nie jest naturalna. Prawie żadna istota ludzka, no, może z wyjątkiem
prawdziwych łowców-zbieraczy, nie je ściśle „naturalnego" pożywienia.
Książę Karol, kiedy w 1998 roku wygłosił swoją osławioną opinię, że
„ten rodzaj modyfikacji genetycznej przenosi rodzaj ludzki w królestwo
zastrzeżone dla Boga", przeoczył fakt, że nasi przodkowie już od wieków w owym królestwie majstrowali. Pierwsi hodowcy roślin często krzyżowali różne gatunki, doprowadzając
do powstania całkowicie nowych, nieposiadających bezpośrednich odpowiedników w naturze. Pszenica na przykład jest produktem całej serii krzyżówek. Każdy z obecnie uprawianych 18 gatunków rodzaju Triticum (łacińska nazwa pszenicy)
powstał przez krzyżowanie kilku odmian pszenicy z różnymi innymi trawami.
Nasza pszenica jest zatem kombinacją cech wszystkich tych roślin-przodków,
jakiej natura prawdopodobnie nigdy by nie zaprojektowała.
1 2 3 4 5 6 Dalej..
« Biologia molekularna (Publikacja: 22-03-2008 )
James D. WatsonUr. 1928. Genetyk i biochemik amerykański. W marcu 1953, mając 25 lat, wraz z F.H.C. Crickiem i Rosalind Franklin, opracował w Laboratorium Cavendisha model budowy przestrzennej podwójnej helisy DNA, za co, wraz z Crickiem i M.H.F. Wilkinsem, otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii za rok 1962. W latach 1958–1976 profesor Uniwersytetu Harvarda w Cambridge, od 1968 do przejścia na emeryturę w 2007, dyrektor Cold Spring Harbor Laboratory w Nowym Jorku. Członek m.in. Narodowej Akademii Nauk w Waszyngtonie. James Watson był jednym z pomysłodawców i został pierwszym szefem programu The Human Genome Project, który miał za zadanie zsekwencjonowanie całego genomu człowieka. | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5798 |
|