|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Wyścig w przyszłość Autor tekstu: Michał Sędzikowski
Tekst ten dedykuję pamięci Stanisława Lema — największego futurologa XX wieku.
W
jednym z ostatnich numerów "Nowego Czasu" Grzegorz Malkiewicz poruszył problem
rozwoju naszej cywilizacji, której kierunek w nadchodzących latach ma być pod
znakiem mikrobiologii i inżynierii genetycznej. Jak mniemam, jest to jedna z licznych reakcji publicystycznych na nowe osiągnięcia Brytyjczyków w zakresie
genetyki — chodzi o embriony hybrydowe, ludzko zwierzęce. Uwielbiam
takie futurologiczne dysputy, bo podobnie jak rozmowy o Bogu, Życiu, Wszechświecie i całej reszcie są niezwykle inspirujące i obdarzone zbliżonym współczynnikiem trafności wniosków. Na przykład, żyjący w dziewiętnastym wieku żurnalista ostrzegał, że jeśli komunikacja będzie
się tak szybko rozwijała, wkrótce zabraknie owsa dla koni. Nie brakuje też
innych, bliższych w czasie przykładów. W latach pięćdziesiątych świat był
przekonany, że stoi na progu ery podboju kosmosu. Potem publicyści i inni społecznicy
zaczęli przygotowywać świat na nadchodzącą wielkimi krokami cybernetyzację
społeczeństwa, na równi z jego genetycznymi mutacjami.
Po lądowaniu
na księżycu nasze kosmiczne ekstrawagancje ograniczyły się do wysłania
metalowego mrówkojada na Marsa. Jeśli zaś chodzi o cybernetykę to jedynym
robotem jakiego poznałem i to już w latach 80-tych był robot kuchenny, który
tyle miał w sobie z robota, co cooltura z "Kultury" i jedyne co potrafił, to dość
spektakularnie trzepać jaja. Potem ludzkość jakby trochę zawstydzona, odeszła
od szumnej nazwy robot kuchenny i zaczęła te urządzenia nazywać mikserami,
tudzież, już z zupełną skruchą — młynkami.
Owcy Dolly
skonstruowanej przez śmietankę intelektualną Edynburga nigdy nie poznałem,
zresztą żyła tak krótko, że zwykły kot dachowiec skonstruowany przez dwa
inne koty dachowce, jest przy niej okazem długowieczności. Jak to się stało,
że tylu światłych ludzi prognozując nam przyszłe kierunki technologii, tak
okrutnie się pomyliło?
Otóż
cywilizacja, mając w zupełnym poważaniu to, co na jej temat mówią pisarze
sf, futurolodzy, publicyści i prorocy, na początku lat 90-tych ocknęła się z zamyślenia nad naszą bezradnością wobec kosmosu oraz cybernetyczno-biotycznej zabawy w Boga i eksplodowała epoką informacji elektronicznej,
sprawiając, że ilość danych wytwarzanych przez ludzkość w ciągu 10
minut, stała się większa niż dwa wieki temu w przeciągu 10 lat.
Załóżmy
jednak, że rzeczywiście po informatyce przyszedł czas na genetykę i stulecie, które nadgryźliśmy, rzeczywiście wprowadzi nas w świat klonów i kontrolowanych mutacji. Pan redaktor Malkiewicz chce, by powstały przepisy
umożliwiające rozwój nauki, będące jednocześnie zabezpieczeniem (rozumiem,
że naszej cywilizacji i jej wartości).
Bardzo
to zbożny i chwalebny zamysł, jednak zupełnie niemożliwy w realizacji. To
znaczy, możliwe jest spisanie takich przepisów i nawet oprawienie ich w skórę z krokodyla. Da nam to poczucie, że spełniliśmy nasz obywatelski i chrześcijański
obowiązek, zapobiegliwie zbudowaliśmy celę dla kolejnego diabła rozumu, który
się jeszcze nie narodził. Mówiąc zaś dalej metaforą — może okazać się
(i zazwyczaj tak się okazuje), że nasz diabeł narodził się w postaci
gazowej i za nic ma sobie pręty naszego więzienia.
Chodzi o to, że nauka biegnie w maratonie dóbr wytwarzanych przez ludzkość zawsze
na pierwszym miejscu. I pal licho nawet fakt, że nasz współczynnik
futurologiczny jest tyle warty, co głos sportowego komentatora wyprzedzającego
fakty. Gorsze jest to, że Nauka biegnąc pierwsza, stawia Prawo nieuchronnie
przed faktem dokonanym.
Weźmy
choćby przykład Internetu i elektronicznych mediów. Malwersacje finansowe,
pedofilia, wyciek personalnych danych i inne przestępstwa na tle seksualnym -
to chyba czterej elektroniczni książęta ciemności. Oczywistym dla każdego
jest fakt, że elektroniczne syreny policyjne wyją zawsze dopiero, gdy łotry
nie dość, że zrabują to, co mieli do zrabowania, to jeszcze sprzedadzą łup i zdążą go nawet przejeść. Idealiści zarzucą mi, że syreny wyją coraz
wcześniej i wielu przestępców zostaje schwytanych. Owszem. Zabiegi te są
jednak tak skuteczne, jak rozbicie gniazda szerszeni i próba wyłapania
wszystkich w siatkę na motyle.
Cóż z tego, że doskonali się wirtualna kryminalistyka, skoro każdy
nieostrożny siedmiolatek poszukujący emocji z łatwością może znaleźć i obejrzeć scenę gwałconej i jednocześnie ćwiartowanej kobiety. Cóż z tego,
skoro zakupów elektronicznych należy
dokonywać ciągle z najwyższą ostrożnością, polegając tylko na znanych
firmach, a i tak zdarzają się strony udające sprawdzone firmy. Cóż z tego,
skoro Internet jest również narzędziem propagowania nazizmu, satanizmu a nawet komunizmu. Cóż z tego, że chrześcijaństwo jest dominującą religią,
skoro w Internecie możemy obejrzeć choćby i list świętego Jana do
Koryntian w wersji porno. Podsumowując:
Primo:
Status quo rzeczywistości wirtualnej w jej etycznym aspekcie
jest uderzająco daleki od wartości etycznych
reprezentowanych przez kraje wysoko rozwinięte, które są przecież ex
vi termini fundatorami
postępu.
Secundo: rzeczywistość
wirtualna zakrzywiła naszą rzeczywistość
zarówno w jej wymiarze etycznym jak i ontologicznym, a przez to z dyktatorską
charyzmą żąda rewizji obowiązujących norm, w celu zatarcia rozdźwięku
pomiędzy tym, co materialne a wirtualne, stare i nowe. A używa przy tym nie
byle argumentów. Jak tutaj bronić ginących wartości, skoro wprost nazywanym
się jest prymitywem, sztywniakiem a w końcu dziwakiem.
Zatwardziali
konserwatyści nie mogą nawet dumnie wzgardzić wrogą technologią. Czy możemy
sobie wyobrazić dzisiaj poważnego człowieka, który swoje publikacje będzie
wysyłał do wydawnictwa w postaci rękopisów? Korzystał tylko z poczty
tradycyjnej? By nie stracić zupełnie powagi w oczach społeczeństwa, będzie
musiał iść z diabłem na upokarzające kompromisy, ograniczając się do
korzystania tylko z tych nieskalanych „moralnym zepsuciem" funkcji
technologii, by w końcu zauważyć, że ze swoją przyzwoitością znalazł się
sam jak rachityczny odmrożeniec, wydobyty z lodowca w zupełnie obcym świecie.
Nie
dość więc, że radiowozy ruszają za późno, to jeszcze może się okazać,
że w trakcie jak jechały prawo zmieniło się tak, iż przestępca przestał
być przestępcą, a zyskał nawet
miano człowieka postępowego. I nie mówimy tu o drobnych przekrętach czy
internetowym ekshibicjonizmie. Przecież w Holandii do wyborów próbowała startować partia pedofilii. To, co wczoraj było
koszmarem sennym dzisiaj staje się faktem. I to faktem, który traci swoje
znamiona demoniczności. Tak też postęp technologiczny jest naszym Bogiem,
dawcą kolejnych przykazań, co zrozumiał nawet Watykan pod pozorem bycia postępowym
toczy rozmowy, na temat ewentualnego wprowadzenia nowych grzechów głównych,
które miałyby dotyczyć aktualnych problemów społecznych. Dlaczego mówię
że pod pozorem? Ponieważ jak może przystrajać się w piórka postępowości
ktoś, kto we wspomnianym wyżej maratonie nawet nie biegnie, lecz człapie w starczych łapciach na szarym końcu, niewyrzucany z bieżni tylko przez wzgląd
na wiek i dawne zasługi.
Co
więcej, Postęp jest Bogiem, który w przeciwieństwie do starego, ufundowanego
przez Żydów, biernego obserwatora ludzkiej nędzy, zmienia na naszych oczach
rzeczywistość, podpalając kolejne gorejące krzaki nowych możliwości i żąda
posłuchu pod karą o wiele straszniejszą niż policyjne pałki i kraty więzienia.
Żąda posłuszeństwa pod groźbą ośmieszenia i towarzyskiej banicji.
Prawo w naszym maratonie nie idzie nawet na drugim miejscu. Drugie miejsce zajmuje
Pieniądz. Pierwszymi, którzy biorą pałeczkę od naukowców są finansiści,
którzy robią pieniądze na nowych możliwościach. Dopiero na trzeciej pozycji
spieszą prawnicy w trampkach najgorszej marki, bo sponsorowanych przez dewaluujących
się w oczach obrońców społecznej etyki i przyzwoitości. Ci dobrze opłacani
prawnicy pracują zaś dla tych, którzy na postępie robią interes.
Tak
też nie dość, że strażnicy starych wartości będą ciągle zaskakiwani i stawiani przed faktami dokonanymi, ośmieszani,
to jeszcze inni prawodawcy będą z nimi walczyć ich własną bronią,
jaką jest litera prawa. I tutaj otwiera się kolejna otchłań, której słusznie
skrawek zauważył Redaktor Malkiewicz, a zauważył on mianowicie, że
tworzeniem i ratyfikowaniem nowych legislacji nawiązujących do danej dziedziny
naukowej mogą zajmować się już wyłącznie naukowcy z tejże dziedziny. Co
to znaczy? Znaczy to, iż wiodący fragment rzeczywistości odseparował się od
reszty społeczeństwa w wyniku swej złożoności. Inaczej mówiąc, kabina
pilotów jest zamknięta na głucho śrubami terminologii. Pasażerowie — społeczeństwo — nie mają najmniejszego wpływu na to, gdzie wylądują, a jeśli będzie to
choćby i środek oceanu, mogą buntować się po fakcie.
Ten
problem dotyczy bardzo ściśle poruszonego tematu inżynierii genetycznej,
gdzie takie pojęcia jak pluripotentna komórka macierzysta, czy kwas
rybonukleinowy, mają kluczowe znaczenia, choćby dlatego, że osobnicy domagający
się moralnej pieczątki na produkcie, muszą w jakiś sposób się do nich
odnosić.
I
tutaj znowu sytuacja wygląda zatrważająco, bo humaniści, którzy zwykle
zajmują się świętymi pieczątkami, muszą mieć przetłumaczone z języka
biologicznego na angielski, a społeczeństwo z angielskiego na małpi, czym że
jest pluripotentna komórka macierzysta i wiele tu zależy od dobrej woli tych,
którzy robią już pieniądze na wynalazku, w którym nasze pluripotentalne
cudo zajmuje jakieś kluczowe miejsce. I tym jest właśnie debata publiczna nad
nowymi sukcesami naukowymi. Zmałpianiem problemu, poprzez próbę wciśnięcia
nowego zjawiska w ramy starych pojęć. Naiwnie oczekuje się, że nowa
rzeczywistość czy rzecz będzie na tyle chętna do współpracy, by dać się w nie wpasować, bo przecież to ona jest gościem w naszym świecie o raz i na
zawsze ustalonym systemie wartości.
Jeśli
zaś nie da się wcisnąć, czyli humaniści operując na przemian angielskim i małpim, doszukają się tam czegoś, co gwałci prawa człowieka, a przygłuchy
pan z Watykanu, który z języka specjalistów nie rozumie ani jednego słowa,
doszuka się czegoś co gwałci prawa Boga, będzie można dopiero wszcząć
rwetes, by wycofywać fundusze, gdyż w istocie służą one diabelskim celom. Będzie
wtedy trzeba powołać specjalne komisje, dokonać poprawek w prawie,
zbulwersować społeczeństwo i w końcu
przedłożyć sprawę w sądach.
Wówczas
reprezentanci postępu i pieniędzy
chytrze orzekną, że — jak wskazują najnowsze badania — komórka pluripotentna
polana kwasem rybonukleinowym, nie jest tym czym się wydawała być i cały
cyrk można zacząć od początku. Gdy zaś w końcu uda się dojrzeć, co można z pomocą takich komórek wyhodować oraz znaleźć w małpim odpowiedni termin,
którym uda się przygwoździć naukowców np.: „powoływanie do życia
bezdusznych homolusów", okaże się, że nie dość, iż co drugi
człowiek miał już w domu bezdusznego homolusa, to jeszcze zdążył mu
się on znudzić. W związku z tym finansiści wycofają fundusze, naukowcy
zaczną polewać komórkę pluripotentną czymś innym, w nadziei na lepsze
efekty natomiast obrońcy moralności zostaną z uniesionymi długopisami w rękach i z nieaktualnym argumentem na ustach, a w ciszy która na chwilę zapadnie,
zabrzmi charknięcie: „że co proszę?" — wiecie kogo.
W
ten sposób należy rozumieć mit o drzewie poznania dobrego i złego. Zadziwiające,
że już tak dawno ludzkość miała jakby instynktowną świadomość tak ważkich
problemów społecznych, którym przyszło stawić naprawdę czoła tysiące lat
później. Bóg starotestamentowy reprezentuje jedynie obszar niepoznawalny i wymykający się definicji. Każda próba określenia Boga przez rozum jest w gruncie rzeczy urąganiem jego Boskości. Diabeł oferujący jabłko poznania
jest w istocie diabłem oferującym jabłko poznania — rozumem, naszym jedynym
realnym Bogiem, który zdzierając zasłony ignorancji z dzieła stworzenia,
spycha moralistów na coraz skromniejsze obszary cienia, w których śpią nasze
lęki.
« Felietony i eseje (Publikacja: 14-04-2008 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5833 |
|