|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Jedyny (w swoim rodzaju) podręcznik do etyki [1] Autor tekstu: Jacek Kozik
Zaintrygowany decyzją Ministerstwa Edukacji Narodowej, które zatwierdziło „Pogadanki z etyki” jako jedyny podręcznik do etyki dla uczniów, którzy nie chcą pobierać indoktrynacji religijnej w szkołach, przeszedłem się po warszawskich księgarniach w celu nabycia tej pozycji. Jej autor, ks. prof. Andrzej Szostek, jak czytamy w przedmowie: „jest cenionym w środowisku naukowym nauczycielem akademickim związanym od wielu lat z Katedrą Etyki Wydziału Filozoficznego KUL-u.” Te pogadanki cenionego nauczyciela akademickiego były publikowane w piśmie katolickim „Niedziela”, a w związku z tym, że „Ostatnio wiele osób wyraziło zainteresowanie wydaniem książkowym” — wydawca postanowił je opublikować, a ministerstwo zatwierdzić w charakterze podręcznika. Ksiądz profesor wiedziony troską o nieliczne dzieci, osób nie mających przekonania do jedynie słusznego wyznania tj. wiary katolickiej, wyjaśnia we wstępie dlaczego podjął się tego zadania: „Mógłby ktoś rzec: to nie nasz kłopot, niech się nim zajmą ci, którzy nie chcą posyłać dzieci na religię.” (s.7) I wydawałoby się, że już można odetchnąć z ulgą, ale ksiądz profesor, zobligowany zapewne ewangelijnym nakazem: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”, poczuł się powołany do niesienie pomocy zbłąkanym owieczkom, które nie chcą chodzić na religię. Dlatego też już w następnym zdaniu dodaje: „Otóż nie” i wyjaśnia jak to etyka i religia nie muszą się wzajemnie wykluczać, wreszcie podsumowuje swój wywód stwierdzeniem, że: „Uważna i gruntowna (podkr. J.K) refleksja nad dobrem i złem bynajmniej nie oddala nas od Boga, przeciwnie, właśnie do Niego prowadzi.” (s.8) No i już wiemy wszystko. W zasadzie można byłoby „Pogadanek…” nie czytać, zostaliśmy bowiem pouczeni, że każda refleksja nad dobrem i złem, która do Boga nie prowadzi, nie jest ani uważna, ani gruntowna.
Co przez etykę rozumie nasz ksiądz profesor? Zacznę od szczególnie intrygujących prób zdyskredytowania dwojga bardzo zasłużonych dla obrony etyki niezależnej polskich autorytetów: profesora Tadeusza Kotarbińskiego i profesor Marii Ossowskiej. Z lektury owego podręcznika etyki uczniowie dowiedzą się, że „Profesor Tadeusz Kotarbiński , choć [podkr. J.K.] wybitny filozof, propagował uniezależnienie etyki nie tylko od religii i światopoglądu, ale także od filozofii.” (s.30) Następnie sugeruje, że ideał ‘spolegliwego opiekuna’ to „Sugestia interesująca, choć nie wolna od różnych ‘ale’” (s.31) i przytaczanie owych „ale” kończy stwierdzeniem: „Nie trzeba dodawać, że te pytania ‘pociągną’ za sobą następne dotyczące całego świata i Boga, pytania typowo filozoficzne” (s.31). Otóż, nie. Jakkolwiek są to pytania filozoficzne (o całość świata i o Boga) to przecież nie niosą one znamion konieczności przy ustalaniu zasad postępowania (moralności), co zostało jasno wykazane chociażby w systemie etycznym Kanta, według którego moralność sama z siebie w żadnym wypadku nie potrzebuje wiary w Boga.
W pogadankach dostaje się również Marii Ossowskiej, o której najpierw dowiadujemy się, że była znakomitą uczoną, by później otrzymać przekaz, że nawet nie potrafiła prawidłowo zatytułować swojej książki (chodzi o „Podstawy nauki o moralności”, przyp. J.K) gdyż „nauka uprawiana przez Marię Ossowską jest dyscypliną czysto opisową: opisuje poglądy jednostek lub grup społecznych na temat dobra i zła moralnego oraz związane z nimi przeżycia i zachowania. Zdaniem Autora, trudno do niej bez zastrzeżeń odnieść termin „nauka o moralności". Oczywiście, ksiądz profesor ma za złe prof. Ossowskiej, iż „Autorka zastrzega się jednak, że nie chce rozstrzygać, co jest moralnie dobre, a co złe i dlaczego.” (s.41). Rzeczywiście, Maria Ossowska uważała, że badanie zjawisk moralnych wymaga przyjęcia postawy „beznamiętnego obserwatora”, który tylko wtedy może w miarę bezstronnie analizować problemy moralne. Jednak taka postawa jest księdzu profesorowi całkowicie obca.
Dla Autora tego podręcznika wszystko, co dotyczy moralności jest dziecinnie proste i jasne, no bo przecież wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. (W tym przypadku należy owo powiedzenie brać dosłownie.)
Rozdział pt. „Etyka a teologia” wprowadza nas w samo sedno tego, co Autor pragnie uczniom przekazać: „Niedościgłą głębię etyki zawartej w Ewangelii uznaje przecież nawet wielu niewierzących.” — pisze. Następnie podaje przykład Samarytanina i wyjaśnienie, że Jezus przy wydawaniu oceny jego postępowania odwołuje się do „podstawowej wiedzy na temat dobra i zła, którą (w każdym z nas, przyp. J.K) Ewangelia zakłada, by w nawiązaniu do niej wykładać moralność objawioną.” (s.38)
Ta wiedza – zdaniem księdza profesora – powinna być argumentem dla niewierzących. Tak więc, fundamentem etyki ma być „szczególny autorytet Ewangelii, i jeśli usiłujemy przekonać ich (niewierzących J.K.) o szczególnej jej wartości, to znów możemy to czynić jedynie przez odwołanie się do tej moralnej świadomości, którą zarówno oni, jak i my dysponujemy poniekąd niezależnie od Ewangelii.” (s.38)
Cóż jednak z tymi, którzy odwołują się do wiedzy na temat dobra i zła, i chociaż widzą w Ewangeliach elementy etyki, to przecież nie „niedościgłej” ani nie aż tak oryginalnej, by traktować ją jako jedyną? Co zatem ma być tym najwyższym wskazaniem? „...chodzi tu – odpowiada ksiądz profesor – o przykazanie największe (por. Mt 22, 35-40); takie, które pomoże właściwie rozumieć i stosować wszystkie inne moralne nakazy i zakazy.” (s.36).
Zobaczmy zatem co Mateusz nam mówi w tym fragmencie?
„a jeden z nich, (Faryzeuszy, przyp. J.K) biegły w Prawie, zapytał Go podstępnie: – Nauczycielu, jakie przykazanie jest największe w Prawie? – 'Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca i z całej duszy, i wszystkich myśli.' To jest największe i pierwsze przykazanie. A drugie jemu podobne: 'Będziesz miłował bliźniego, jak siebie samego'. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy.”
Jak ma rozumieć taki fragment człowiek starający się w racjonalny sposób używać własnego rozumu? Przede wszystkim chciałby wiedzieć co oznacza słowo „Bóg”, w tym celu powinien upewnić się jak wierzący je definiują. Sięga do „Powszechnej Encyklopedii Filozofii” wydanej przez Polskie Towarzystwo Tomasza z Akwinu, gdzie dowiaduje się, że „Bóg to Byt Najdoskonalszy, niezależny od świata i człowieka, konieczny (nieuwarunkowany), przyczyna całej rzeczywistości (stwórca świata), osobowy Absolut, z którym człowiek może wejść w świadome relacje (religia).” Zatrzymajmy się przy pierwszych słowach tej definicji: Bóg to Byt Najdoskonalszy… Konia z rzędem temu, kto potrafi wyjaśnić jak taka doskonałość może nakazywać ludziom, by ją totalnie (z całego serca, z całej duszy i wszystkich myśli) uwielbiali? Czy to jest wykonalne? A gdyby nawet, to rozum podpowiada, że to raczej próżność stawia takie żądania, a próżność trudno zaliczyć w poczet atrybutów doskonałości.
To drugie przykazanie jest równie abstrakcyjne. Profesor Kotarbiński pisał: „jest niepodobieństwem stale i pod każdym względem świadczyć dobrze każdemu. Stąd konieczność wyrządzania pewnym ludziom przykrości dla ochrony innych przed cierpieniem oraz niezbędność posiadania kryterium wyboru, ilekroć zajdzie przypadek takiej dysharmonii.” [ 1 ] Obawiam się, że dla człowieka niewierzącego obydwa te nakazy są nierealistyczne (choć każdy z innej przyczyny).
Po co stawiać sobie cele, o których z góry wiadomo, że nie mogą być spełnione? Po to, by całe życie chodzić znerwicowanym? Żyć w poczuciu winy? Tak wychowamy nie człowieka myślącego, a zakłamanego. W tym kontekście musimy przyznać księdzu profesorowi rację, gdy pisze: „Chrystus niewątpliwie objawia prawdy, których nie jesteśmy w stanie pojąc bez Niego.” (s.39) Poza tym do tego, by szanować drugą osobę nie są nam potrzebne wskazania Chrystusa. Dzikie plemiona zamieszkujące nie skażone jeszcze cywilizacją zakątki świata także szanują (szanują, a nie miłują) swoich bliźnich, chociaż ani o Chrystusie, ani o chrześcijańskim Bogu nie słyszały.
W rozdziale pt. „Czyn” dowiadujemy się kiedy będziemy doskonale wolni: „Doskonale wolni będziemy dopiero wtedy, gdy będziemy mogli całkowicie przylgnąć do poznanego w sposób jasny i pewny, prawdziwego i wypełniającego nas, bez reszty dobra. Uprzedzając dalsze rozważania dodam, że takim Dobrem jest sam Bóg i że pełnię wolności osiągnąć będziemy mogli dopiero w niebie. Ale dojrzewać do niej trzeba już teraz.” (s.50) Pozostawię ten cytat bez komentarza…
W kolejnym rozdziale zatytułowanym „Decyzja” zostajemy oświeceni, że „najbardziej wolni jesteśmy w 'akcie koniecznym', gdy staniemy twarzą w twarz wobec Dobra Absolutnego, celu ostatecznego człowieka. Nie jest on – ściśle biorąc – przedmiotem wyboru. Stojąc w obliczu dobra pełnego, poza którym po prostu nie ma dobra 'musimy' (w sensie konieczności) do niego dążyć z powodu wspomnianego nastawienia woli na dobro. Tu na ziemi, jak wspomniałem, na taki akt konieczny nas nie stać. Ale możemy do niego dorastać poprzez coraz pełniejsze poznanie Dobra Absolutnego i coraz głębsze doń przylgnięcie.” (s.57) Konia z rzędem (po raz drugi) temu, kto zrozumie o co Autorowi chodzi i za jakie grzechy uczniowie mają się tego uczyć?
Następnie dowiadujemy się, że normą moralności jest „ostateczne źródło i kryterium wartości (powinności) moralnej czynu” (s.63) i aby się dowiedzieć „Co nią jest? Przez co ostatecznie czyn jest moralnie dobry lub zły? Co to znaczy, że powinniśmy to a to uczynić?” (s.63). By znaleźć słuszną odpowiedź na pytanie o normy moralności czytamy dalej: „Rozpatrzymy krytycznie trzy główne z nich: eudajmonistyczną, deontonomistyczną i personalistyczną.” (s.63)
O tej pierwszej młodzież dowie się, że ma na celu dążenie do szczęścia, ale ludzie różnie szczęście rozumieją, ksiądz profesor powtarza za Arystotelesem: „…chociaż można i trzeba myśleć o szczęściu także w kategoriach 'przyziemnych', to jednak ostatecznie człowieka uszczęśliwia – a więc i udoskonala najpełniej – najdoskonalszej władzy ludzkiej (rozumu) najdoskonalszy akt (kontemplacja) w stosunku do najdoskonalszego jej obiektu (Pierwszego Poruszyciela wszechrzeczy, utożsamianego później przez niektórych komentatorów z Bogiem).” (s.66).
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Tadeusz Kotarbiński, O tak zwanej miłości bliźniego, w: Pisma etyczne, Wrocław 1987, s.265 « Recenzje i krytyki (Publikacja: 02-10-2008 )
Jacek KozikUr. 1955. Ukończył studia na Wydziale Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Na łamach prasy zadebiutował blokiem wierszy w 1982, w „Przeglądzie Tygodniowym”. Swoje wiersze drukował także w „Tygodniku Kulturalnym”, „Miesięczniku Literackim”, „Literaturze” i „Poezji”. Jednocześnie jego poezje pojawiły się w drugim obiegu, w warszawskim „Wyzwaniu” i wrocławskiej „Obecności”. Zbiory wierszy: „Tego nie kupisz” (1986), „Matka noc” (1990), „Ślad po marzeniu” (1995). Jego słuchowiska i wiersze były emitowane także na antenie Polskiego Radia. Uczył w szkołach podstawowych i gimnazjum, dla którego ułożył program „Korzenie kultury europejskiej”. Uczył także w liceum etyki i filozofii. Jego artykuły ukazywały się w specjalistycznych periodykach „Edukacji Filozoficznej”, „Filozofii i Sztuce” oraz w „Filozofii w Szkole”. Mieszka w Nowym Jorku Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 15 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Duszne niedouczenie | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6115 |
|