|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Hedonizm polski. Ujęcie z przymrużonym okiem. Autor tekstu: Bartek Ułanowski
Zmieniają
się pokolenia i tym zmienianym trudno pogodzić się z konstruktywną krytyką idei,
które uważa za nienaruszalne. Młodzi ludzie chcą żyć po swojemu, chcą odnaleźć
siebie, błądzą, ale — szukają. Tylko tak zmienimy siebie samych na lepsze, idąc
do przodu RACJONALNIE. Szukając przyjemności. Wmawianie ludziom, że można
odnaleźć przyjemność w smutku i duszenie ich radykalizacją postrzegania Boga i historii jest zbrodnią. W ten sposób wiecznie będziemy ponurakami, którzy
narzekają na wszystko i wszystkich, nie kiwając nawet palcem, by się zmienić.
Emigracja zarobkowa ma tu zbawienną rolę do spełnienia — nasyca kraj ludźmi, którzy „Tam"
przesiąkli klimatem normalności, jeśli oczywiście wracają do Polski — to są w stanie ją zmienić.
Co nam, Polakom sprawia przyjemność? Uchodzimy we
własnych oczach za naród wiecznie narzekający, często nie umiemy się odnaleźć
jako obywatele świata, czy to przez ofiarne zamknięcie się na ludzką
kolorystykę, czy też lata socjalizmu, na który tak chętnie zwalamy wszelkie
winy. Mówimy "Kradniemy i kombinujemy, ponieważ przez blisko 50 lat komuny
musieliśmy kraść i kombinować" — ale wiemy że to nie zawsze prawda, a użyte
stwierdzenie jest półśrodkiem, narodowym usprawiedliwieniem. Gdyby mój ojciec
musiał określić, kiedy żyło mu się gorzej, miałby spore problemy ze wskazaniem
terminu. Podobnie wielu ludzi, nauczonych pracy, stabilności, nie umiejących do
dziś radzić sobie z transformowaniem własnej rzeczywistości. Społeczeństwo jakie
kreślimy na kartach historii sobą i naszymi rodzinami nie jest jednolite, nie
posiada klarownego podziału, nie jest nauczone tolerancji dla jednostek. Rozbija
się ona o życiowy pragmatyzm — trudno żyć dla idei w Polsce XXI wieku. Nie
jesteśmy uosobieniem „Lata miłości", nie cieszy nas odmienność, boimy się jej.
Jack Nicholson aka George Hanson w kultowym „Easy Rider" mówił wprost:
„Powiedzcie tym ludziom, że nie są wolni, a zabiją was, by udowodnić, że się
mylicie. Nie boją się Was, boją się tego, co sobą prezentujecie" — „A co sobą
prezentujemy?" — „Prezentujecie sobą… wolność." Rzecz się tyczy dwóch
motocyklistów i prawnika mającego problemy z alkoholem i trawką, ale jest jak
najbardziej aktualna, mało straciła ze swej wiarygodnej treści. Problem nie tkwi w zmianie pokoleń, w zatwardziałości jakichś umysłów, w ich nieracjonalnym
dążeniu do stagnacji, w strachu przed manipulacją — a jeśli już, nie w takiej
skali, jaką chcielibyśmy widzieć. Problem, myślę, tkwi tak naprawdę w nas samych.
Przekreślając indywidualizm przekreślamy naszą zdolność do odczuwania
przyjemności.
Czy
statystyczny Kowalski jest kiedykolwiek szczęśliwy? Na pytanie „Czy jesteś
szczęśliwy?" mało który z nas odpowie twierdząco. Powodów jest mnóstwo,
najczęściej chodzi o politykę, pieniądze, rodzinę. Czy statystyczny Kowalski
zatem potrafi odczuwać przyjemność? Czy flaszka czystej obalona z sąsiadem w garażu na masce wypucowanego auta jest przyjemnością już, czy tylko zabiciem
poczucia niespełnienia, swoistym znieczuleniem działającym do momentu pojawienia
się pierwszych objawów jakże polskiego kaca? Czy ten sam alkohol krążący w krwioobiegach na weselu będzie już przyjemnością? O, to zależy od pijących -
para młoda i goście na pewno odczują frajdę, Rodzice młodych mając w perspektywie spłacenie kredytu wziętego na zapłacenie za wesele — mniej. Czy
wolność słowa, wyznania i przekonań w naszym kraju złocącym się właśnie pszenicą
na polach i chłoszczącym wiatrami twarze wielkoobszarowych rolników, nie jest
powodem do szczęścia? Może. Bo ich postrzeganie i przestrzeganie — już nie musi
powodować takiego uśmiechu.
Fundamenty
takiego dwutorowego postrzegania świata, pełnego niepewności, należy szukać w różnych miejscach. Szukać oczywiście po to, by zmieniać, by korzystać, by -
mówiąc kolokwialnie i prosto, ale prawdziwie — żyć. Załóżmy że wegetacja nas nie
interesuje. Załóżmy że nie piszemy poradnika numer sześć tysięcy o tytule „Masz w sobie hiperboreja" autorstwa olśnionego studenta marketingu. Załóżmy, że jest
słoneczny, piękny lipiec, który aż kusi nas do życia, wypędza z blokowisk, domów
prosto na powietrze, w tłum roześmianych twarzy. No i co? Znajdziemy miliony
problemów, które prostotę rzeczy zasłonią nam szybko i zdecydowanie. Pracuję na
nocnej zmianie w sklepie, podchodzi do mnie Pani z Ukrainy z synem, wymieniamy
uśmiechy, jakaś zdawkowa pogawędka podczas sprawdzania działania lampki (mówiąc
politycznie — lampka została prześwietlona), na odchodne zadowolona Pani rzuca
mi z uśmiechem "Pan, tu i tam taki sam człowiek, tak? To czego tu prijatiel, a tam wróg?" . No właśnie, dlaczego? Skąd w nas tyle nienawiści, zawiści do
drugiego człowieka?
Z pewnością
historia ma tu wielkie znaczenie — tak przynajmniej chcemy to widzieć, jako
naród z przeszłością sięgającą mrocznego średniowiecza. Churchill mówił
„Historia jest jak pasztet — lepiej nie patrzeć jak to się robi". W naszym
przypadku historia jest ciężarem. Kochamy bić się w przegranych sprawach,
uderzać w wysokie, patriotyczne tonacje, wznosić sztandary i ginąć z patosem
wymalowanym na twarzy. Nosimy na własne życzenie piętno stuleci należących do
przeszłości. Ciągle patrzymy wstecz. I jednocześnie to, czego się wstydzimy,
jest przez nas tępione. Cały PRL jest tego przepięknym i jaskrawym przykładem. 22.
Lipca w moim mieście ogłoszono Manifest PKWN, miejscowi politycy zatem
zapragnęli uczcić tę datę urządzając happening, podczas którego nie mieli wcale
zamiaru gloryfikować socjalizmu, chcieli przybliżyć tylko klimat tamtych czasów — najeść się grochówki, pośmiać, wręczyć ludziom flagi, pobawić się historią,
wyciągnąć ją z szklanych słojów z napisem „Nie dotykać! Trucizna!". I co? Jakiś
nadęty polityk z Podkarpacia poczuł się urażony własną przeszłością, wystosował
list otwarty do prezydent Fisz i całą imprezę trafił przysłowiowy szlag. A szkoda! Wielka szkoda, bo sporo ludzi wybierało się pod Gmach PKWN-u (z
obowiązkowym papieżem JP II na okazałym placu). Tymczasem dzięki jednemu
„otwartemu" człowiekowi młodzi nie mieli nawet szansy poczuć, jak żyli ich
ojcowie czy dziadkowie, nadal opierając swoje postrzeganie przeszłości na
opowieściach rodziny bądź nauczycieli, a starzy nie mieli okazji DZIAŁAĆ, czyli
nie tylko mówić o tym, w czym uczestniczyli, ale i przybliżyć się do
przeszłości, której przecież nie mogą już zmienić. Stał się zatem Manifest PKWN
wstydliwym tematem, takim jak kiedyś przewrót majowy, 17. Września, Jedwabne,
Akcja Wisła czy Katyń. Oto ktoś, kto w historii nie umoczył nawet końcówki
palca, chlubi się jej zmienianiem dla własnego zadowolenia. Politycy chętnie
wymazaliby wręcz okres powojenny w Polsce i gdyby mogli, namalowaliby go z pewnością na nowo z pomocą IPN-u czy ortodoksyjnych katolików. Jest to
obowiązujący model — obowiązkowa alergia na wszystko, co związane z tym okresem,
upraszczanie i spłycanie idei, zakrzykiwanie wręcz słów rozsądku. Oraz oczywiste
plucie na PRL, wyzywanie (najlepiej publicznie) od komuny, komuchów i ruskich.
Tylko — z czym by wtedy walczyli??
Kościół to
drugi z filarów smutku narodowego. Nasz Jezus jest smutnym gościem, siedzącym w ciemnych świątyniach obrzędów nie zmieniających się przez lata, ba — wieki.
Postrzeganie Boga w Polsce jest ponure, naznaczone nabożną smutą, a na próby
zmian tego wizerunku reagujemy gniewem i agresją. Owszem, z jednej strony mamy
ruch pielgrzymkowy, neokatechumenat, Przystanek Jezus, ale są to ruchy operujące
hasłami nie zmieniającymi punktu widzenia na Chrystusa. Każdy z nich musi mieć
także błogosławieństwo episkopatu. Znajomy Rotarianin, u którego swojego czasu
pracowałem, mówił z goryczą i pewnym niepokojem: "Uzbieraliśmy pieniądze na
wózek dla chorej dziewczynki. Przekazanie odbyło się oficjalnie, pojawił się
nawet Biskup Z. I co, jemu też musieliśmy dać odsyp do kieszeni. A ja co
niedzielę jestem w kościele..." . Innego Jezusa wyznawał PRL, ten nasz,
współczesny, stworzony bardziej przez nas samych jest płytszy, bardziej twardy i śliski, jego wolą bowiem tłumaczymy wszystko, jak za czasów Krzyżaków. Racja,
mamy w kraju masę ludzi starszych, o już ukształtowanym światopoglądzie, ale nie
wolno zabraniać postrzegania religii i Boga ludziom tak, jak tego chcą. Tak
bardzo wyśmiewamy kościół Afroamerykański — tymczasem takie postrzeganie idei
boskości jest dla mnie jak najbardziej na miejscu. Murzyni śpiewają na mszach,
klaszczą, przekrzykują się — a pieśni nie są smętne, nie są milionową wariacją
na temat psalmu pogrzebowego. Ale ludzie są blisko boga, nawet prości, nie
mieniący się wielkimi osiągnięciami czy majątkiem. Są szczęśliwi i to widać,
tymczasem u nas wychodzący z kościoła mówi „Jestem szczęśliwy" a myśli „Matko,
jadę na zakupy". Istnieje wielki nacisk na masowy ruch pielgrzymkowy
paradoksalnie operujący ideami prostego, pojedynczego pielgrzyma. Imponują mi
pielgrzymi z Hiszpanii, kiedyś TV Regionalna wyemitowała wspaniały film o nich.
Pielgrzymi hiszpańscy idą w pojedynkę, czasami parami. "Tylko tak docieram do
siebie" -mówił jeden z bohaterów dokumentu. U nas „single" są
niespotykani. Kościół nakazuje zadumę, ale w skali jaką proponuje, jest ona
niestrawna dla większości ludzi. Ucieka ona z definicji zamyślenia, a wędruje w kierunku powagi i smutku. I jednym to pasuje, ponieważ nie dopuszczają do siebie
myśli, że może być inaczej, a Ci co chcą to zmienić, zostaną sami.
Racjonalista.pl tego nie zmieni, ponieważ ludzie, o których traktuje często
nawet nie wiedzą o jego istnieniu, a gdyby wiedzieli, fakty tu przedstawione
przestaną przyjmować po pierwszym zdaniu. Spełnia zatem rolę organizacyjną, w myśl idei „W kupie siła" ale pozwala na wymianę myśli, co często jest dla
humanisty najważniejsze.
Duma
narodowa nie pozwala nam odciąć się od tego, kim byliśmy, kierując nas na tory
szoku, który osiągamy w momencie zetknięcia z otwartością społeczności
zachodnioeuropejskich. Ich tolerancja, wyrozumiałość, pewna kosmopolityczność,
banicja spod wpływów religii, umiejętność pogodzenia swego rodzaju egoizmu z funkcjonalnością społeczną jest dla nas mieszanką niepojętą. A przecież mamy im
coś do zaoferowania! Mamy może szurniętych polityków, którzy o nas pamiętają na
końcu, może mamy katoland, który uzurpuje sobie władzę nad wszystkimi aspektami życia
społecznego, może jest u nas Rydzyk i Pospieszalski, którzy pojęcie tolerancji
naginają wtedy, gdy chcą go wygodnie używać. Ale mamy też setki tysięcy
fantastycznych miejsc pełnych nas samych, zwariowanych, otwartych Polaków, ludzi
pełnych pasji i zaangażowania. Są esperantyści, rotarianie, miejscowi pasjonaci
jakich po wsiach jest pełno. Są ludzie nie objęci narodową traumą, umiejący
zachować tolerancję, umiar, złoty środek… Często wiążemy koniec z końcem, ale
nikt w Europie nie bawi się tak jak my, nie potrafi tak barwnie łączyć
żywiołowości wschodu z otwartością i elementarnymi zasadami współżycia
społecznego. Tylko — gdzie nam to ciągle ucieka, dlaczego to się kurczy w nas
samych? Gdzie w nas ta podstawowa potrzeba hedonizmu, odczuwania przyjemności ?
Czy tylko w gnębieniu i poniżaniu innych, w blokowiskach, powszechnej
amerykanizacji młodzieży ? My, Polacy, nie umiemy po prostu żyć. Iść z dnia na
dzień, spoglądać na to wszystko dookoła z dystansem, mrużyć oko i robić swoje.
Mamy jakąś presję tworzenia zadymy wokół siebie, hałasu, wznoszenia modłów nad
obyczajnością, oburzamy się, gdy ktoś atakuje papieża. Jan Paweł II nie
powinien być świętym — i oto rzuca się na Ciebie sfora głodnych ludzi, pognana
psychozą tłumu i pasją nie gorszą od twojej własnej. Bo ktoś, jak wspomniany
George Hanson mówi Ci "Nie jesteś wolny"...
Zmieniają
się pokolenia i tym zmienianym trudno pogodzić się z konstruktywną krytyką idei,
które uważa za nienaruszalne. Młodzi ludzie chcą żyć po swojemu, chcą odnaleźć
siebie, błądzą, ale — szukają. Tylko tak zmienimy siebie samych na lepsze, idąc
do przodu RACJONALNIE. Szukając przyjemności. Wmawianie ludziom, że można
odnaleźć przyjemność w smutku i duszenie ich radykalizacją postrzegania Boga i historii jest zbrodnią. W ten sposób wiecznie będziemy ponurakami, którzy
narzekają na wszystko i wszystkich, nie kiwając nawet palcem, by się zmienić.
Emigracja zarobkowa ma tu zbawienną rolę do spełnienia — nasyca kraj ludźmi, którzy „Tam"
przesiąkli klimatem normalności, jeśli oczywiście wracają do Polski — to są w stanie ją zmienić.
Steinbeck,
pisarz społecznik zauważał w „Dzienniku z Morza Corteza": "Prawdziwy biolog
ma do czynienia z życiem ,bujnym i burzliwym, i czegoś się od niego uczy, tego
mianowicie, że pierwszą zasadą życia jest żyć. [...] Prawdziwy biolog chętnie
śpiewa, głośno i fałszując jak kowal, bo wie, że moralność zbyt często jest
objawem przerostu prostaty" . Nic dodać, nic ująć, w samo centro. Nie wolno,
idąc za Steinbeckiem, być zwolennikiem marynowania życia, balsamowania i wierzenia w to tylko, co zamknięte w słoiku, trzeba się rozprzestrzeniać i walczyć, żyć i tego życia się od siebie uczyć.
...RACJONALNIE.
« Felietony i eseje (Publikacja: 03-08-2009 )
Bartek Ułanowski Outsider, nonkonformista, tworzył jako wokalista i autor tekstów w zespole rockowym. Od lat z zamiłowania turysta i narkoman przestrzeni, zakochany w górach, małych miejscowościach, zakamarkach Polski. Niewolnik bieszczadzkich połonin, opowieści z Siekierezady w Cisnej, rowerem po Polsce zrobił 17000 km. Syn pochodzący z małżeństwa rencisty górnika, (tudzież pasjonata turystyki kolarskiej, esperantysty i hodowcy kaktusów i sukulentów oraz fotografa - amatora) i pracującej na sali operacyjnej w szpitalu instrumentariuszki. Gawędziarz, fotograf, pasjonat lotnictwa, kolei, muzyki i kobiet. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 4 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Tarcza, która nie istniała. Sojusznik, który nie istniał | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6713 |
|