|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Stosunki międzynarodowe
Tarcza, która nie istniała. Sojusznik, który nie istniał Autor tekstu: Bartek Ułanowski
Generał Koziej stwierdził w wywiadzie dla
portalu wp.pl, że decyzja Stanów Zjednoczonych o nie podpisywaniu z Polską
układu ratyfikującego budowę tarczy przeciwrakietowej na terenie RP jest naszą
niewykorzystaną szansą. Według generała, który niewątpliwie posiada głęboką
wiedzę i niejednokrotnie wyraził się na łamach wp.pl w sposób fachowy i precyzyjny, staliśmy się na powrót ofiarą rozgrywek międzynarodowych i polityki
wzajemnych ustępstw między USA a Rosją. Z powyższym poglądem nie można się
jednak do końca zgodzić. Z jednej strony oczywiście jest coś pozytywnego w programie tarczy, chociażby sam fakt zainteresowania ze strony USA, zmuszenie
niejako administracji amerykańskiej do zwrócenia uwagi na RP jako sojusznika,
który śmiało popierał interwencję w Iraku i wysyłał swoich żołnierzy, by tam
ginęli, mimo nie zawsze zgodnych głosów społecznych i odmiennego zdania współsojuszników. Mogłyby za tym pójść konkrety, jednak nie poszły. Amerykanie
najwyraźniej uważają, że przy minimalnym nakładzie środków będzie można skusić
Polaków skórką niewartą wyprawki i niejako wygodnie podróżować na opinii z lat
poprzednich.
Już długi czas temu Pan redaktor Tomasz Hypki ze „Skrzydlatej Polski"
zwracał uwagę, że offset, jakim Amerykanie zaszczycili Polskę przy okazji zakupu
nieszczęsnych F-16C jest tragifarsą, nakręconą przez układy lobbingowe i nie
mającą dla Polski jakichkolwiek korzyści. W momencie, gdy zakupiliśmy F-16,
dostępny był także o wiele lepszy amerykański samolot F/A-18 „Hornet" oferowany
przez konsorcjum Boeing/Mc Donnel Douglas, równorzędną ofertą był Dassault
Mirage 2000-5 a najkorzystniejszą szwedzko-brytyjski JAS.39 „Grippen". Grippeny
zresztą są dziś jedynymi samolotami piątej powojennej generacji samolotów
myśliwskich wprowadzonymi do czynnej służby (F-22 znacznie później), a już w momencie rozpoczęcia przetargu na samolot myśliwski dla Polskich Sił
Powietrznych Grippen był w pełni gotowy do korzystania z polskiej infrastruktury
naziemnej. Szwedzi stworzyli bardzo uniwersalny, nowoczesny samolot który mógł
operować z popularnych tam DOL-i (Drogowych Odcinków Lotniczych, podobne mamy w Polsce np. w Kliniskach na Pomorzu — są to wydzielone odcinki dróg asfaltowych
które mogą służyć za pas startowy dla samolotów; jeśli w wypadku zagrożenia
jednostki lotnicze są rozlokowane w taki sposób, DOL jest zawsze bardzo trudny
do zlokalizowania). Konsorcjum sugerowało, że do szkolenia przy zakupieniu
Grippenów dobrym wyborem byłby znakomity brytyjski samolot Hawk. Powstałby w ten
sposób układ, w którym możliwe byłoby zastąpienie starzejącego się parku
maszynowego zupełnie nowym, od poziomu szkolenia zaawansowanego do maszyny
stricte bojowej. Niestety — w zasadzie ignorując głosy fachowców lotniczych -
wybrano samolot F-16. Argumentacja była w zasadzie czysto polityczną grą na
linii rząd — Lockheed Martin. Poza pojedynczymi firmami, które niezależnie od
oferty offsetowej i tak weszły na polski rynek, nic za amerykańską ofertą nie
poszło, a cała sprawa przetoczyła się hukiem po świecie lotników i pasjonatów
awiacji, ale… nigdzie indziej. I tak, w Rzeszowie zakłady PZL stały się
własnością firmy Pratt&Whitney, tej samej, która produkuje silniki F-100 i F-110
dla F-16 a Zakład w Mielcu stał się własnością koncernu Sikorsky Aircraft.
Proamerykańska i niezrozumiała dla wielu gra rządów i ministrów na przestrzeni
lat, mogąca przynosić skojarzenia z jakąś już nawet nie antyrosyjską, ale wręcz
antyeuropejską czkawką MON-u, brnie dalej przed siebie, by ostatecznie
zakotwiczyć amerykańskie, niekoniecznie najlepsze, produkty w planie wydatków
polskiego resortu obrony. Sytuacja, w jakiej amerykańskie koncerny przy udziale
bądź cichym przyzwoleniu tamtejszej administracji wpływają na polskich
polityków, cuchnie skandalem. O przydatności dla Polskiej Armii amerykańskich
produktów nie zdecydowało bowiem dobro wojskowych, którzy powinni mieć w tym
aspekcie decydujące zdanie, ale interes polityków, którzy z armii najchętniej
zrobiliby prywatną zabawkę.
Tarcza przeciwrakietowa to w gruncie rzeczy nic innego jak wznowienie
programu „Gwiezdnych Wojen" rodem z czasów Ronalda Reagana zaadaptowane do
warunków i rzeczywistości początku XXI wieku. „Gwiezdne Wojny" nie były systemem
ofensywnym, wbrew propagandzie amerykańskiej nie byłyby w stanie zatrzymać
radzieckich głowic już choćby ze względu na sposób ich wystrzeliwania i ilość,
pozostawiały za to na pastwę losu zachodnią Europę, którą konwencjonalne wojska
Armii Czerwonej prawdopodobnie mogłyby rozjechać — tego na szczęście nie wiemy
na pewno. Program Tarczy rozszerza niejako skalę „Gwiezdnych Wojen" na Europę,
ale sposób, w jaki miałyby zostać zainstalowane rakiety w Polsce, budzi co
najwyżej śmiech. W wypadku uderzenia rakietowego urządzenia tarczy przechwycą
głowicę na dużej wysokości, a odłamki spadną na tereny zamieszkałe. Jedna
bateria Patriotów, którą obiecali nam Amerykanie niejako w prezencie, jest
absolutnie niewystarczającym środkiem zaradczym na ewentualne konieczności jej
użycia. Notabene Rosjanie od lat używają wyśmienitych systemów S-300W — gdyby
wiedział o nich Tom Clancy, nigdy nie napisałby „Czerwonego Sztormu" (wizja
trzeciej wojny światowej autora „Polowania na Czerwony Październik", „Czasu
Patriotów" oraz „Sumy wszystkich strachów"), ale nawet oni w latach
osiemdziesiątych uznali, że stworzenie szczelnego systemu przeciwrakietowego
jest niemożliwe.
Tymczasem polska myśl polityczna, po dokonaniu skrętu w kierunku
proamerykańskim, stanęła na rozdrożu. Według Pana Generała Kozieja ponosimy winę
za to, że Amerykanie nie chcieli podpisać z nami układu, bo sygnały płynące od
nas nie były zbyt jednoznaczne. Ile, śmiem pytać, jednoznacznych sygnałów musimy
wysłać za ocean, by Amerykanie zaczęli nas doceniać? Ilu polskich żołnierzy musi
zginąć w zawierusze pod tytułem „walka z terroryzmem"? Wczoraj Waszyngton mówił o agresywnym ZSRR, Iraku, Serbii, Afganistanie, dziś mówi to samo o Korei
Północnej, ale klęka przed gospodarczą potęgą Chin i eksportuje broń do
Pakistanu. Dzisiejsze przetargi sprzętu lotniczego w Polsce to farsa. MON
finansuje amerykański offset, płacąc za samoloty drożej niż amerykański odbiorca
(za samoloty M-28 „Bryza" USAF płacą 7.1
mln $, polski odbiorca — 12.3 mln: dane za „Skrzydlatą Polską", nr
6/2009), byle tylko być w amerykańskiej strefie wpływów. Przetarg na samoloty
dla VIP-ów powinien wygrać Dassault z samolotem Falcon 900EX. Francuzi
zaoferowali bardzo korzystny offset, a pierwszy z zamówionych samolotów
dostarczyliby do końca bieżącego roku. Niestety MON uważa, że lepszy będzie
droższy i nieekonomiczny produkt firmy Embraer, a na pisma firmy Dassault czy to
do Klicha czy Tuska nikt nie odpowiada… Sytuacja w Polskich Siłach powietrznych
zbliża się do dramatycznej, bo cóż z tego, że mamy nowiutkie F-16, gdy nalot na
nich (160h rocznie) to absolutne minimum uznawane przez NATO-wskie standardy — a reszta pilotów ma zadowolić się 40 godzinami… Rosjanie po latach przerwy
wznowili loty transatlantyckie na samolotach Tu-95MS a ich największa „perełka",
najcięższy samolot bojowy świata, strategiczny bombowiec Tu-160 „Blackjack"
przez Atlantyk lata na wizyty do Wenezueli. Wszystko po to, by zachować normy
szkoleniowe dla pilotów, doskonalić nawyki, utrzymywać nalot. Więc, rozumując
krótko i prosto — jest u nas gorzej niż w Rosji, chociaż chcielibyśmy inaczej.
Kiedyś to Związek Radziecki używał pojęcia „państwa buforowego", dziś to
samo określenie pasuje do nas, jeśli weźmiemy pod uwagę nasze stosunki na
kierunku amerykańskim. W roku 1990 na terenie Polski mieliśmy bombowce taktyczne
Su-24M, a na niedalekiej Ukrainie strategiczne Tu-22M. Nikt nas nie pytał o zdanie, czy chcemy mieć tak ofensywną broń na naszym terytorium. Dziś, kiedy
możemy się sprzeciwiać, robimy to samo, tylko z innego punktu widzenia. Być może
polska polityka chce mieć wroga w Rosji, by idea „Mesjasza Europy" mogła się
spełnić, ale rzeczywistość jest taka, że nie jest to Rosja, której powinniśmy
nienawidzić, ani nie są to Stany Zjednoczone, które powinniśmy kochać. Prawda,
jak zwykle leży pośrodku. Przypomina mi się przewrotny, stary dowcip, gdy mały
Jasio pytał ojca: „Tato, co to jest Związek Radziecki?" a ojciec odpowiadał
„Jest jak Twój wujek. Obiecał harmonię, a dostałeś organki".
Wujek najwyraźniej zmienił adres.
« Stosunki międzynarodowe (Publikacja: 18-09-2009 )
Bartek Ułanowski Outsider, nonkonformista, tworzył jako wokalista i autor tekstów w zespole rockowym. Od lat z zamiłowania turysta i narkoman przestrzeni, zakochany w górach, małych miejscowościach, zakamarkach Polski. Niewolnik bieszczadzkich połonin, opowieści z Siekierezady w Cisnej, rowerem po Polsce zrobił 17000 km. Syn pochodzący z małżeństwa rencisty górnika, (tudzież pasjonata turystyki kolarskiej, esperantysty i hodowcy kaktusów i sukulentów oraz fotografa - amatora) i pracującej na sali operacyjnej w szpitalu instrumentariuszki. Gawędziarz, fotograf, pasjonat lotnictwa, kolei, muzyki i kobiet. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 4 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: Furia | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6800 |
|