Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Dwa miasta. Przypowieść o fanatyzmie i pragmatyzmie Autor tekstu: Mateusz Kukla
Wędrowniczek pochodził z kraju targanego nieustannymi konfliktami o podłożu
filozoficzno-religijno-naukowo-światopoglądowym, objawiały się one w każdej
dziedzinie życia, obecne były one zarówno wśród uczonych na uniwersytetach, jak i pośród przekupek na targu. Przez długi czas znosił on te wzajemne kłótnie,
niesnaski i obustronne obrzucanie się błotem przez przeciwne frakcje, aż w końcu
niemożność dojścia do porozumienia lub zwycięstwa którejś ze stron, stała się
dla niego tak nieznośna, że postanowił coś zmienić.
Ponieważ nie mógł zmienić innych, postanowił zmienić siebie, a za
najlepszy sposób na odkrycie prawdy uznał on wyruszenie w daleką podróż, w poszukiwaniu wiedzy, własnej tożsamości i odpowiedzi na pytania bez odpowiedzi.
Niezwłocznie ułożył wszystko co potrzebował do wyprawy na lnianej chustce,
związał u góry jej końce, przywiązał pakunek na końcu kija i tak przygotowany
opuścił swój ojczysty kraj.
Wędrował on przez długie dni przez drogi i bezdroża, przeszedł wiele
krain i państw, aż w końcu dotarł na wzgórze z którego rozciągał się widok na
rozległą równinę. Na horyzoncie widać było znajdujące się obok siebie dwa
miasta, podobnej wielkości. Ponieważ było już późno, Wędrowniczek postanowił
zwiedzić je nazajutrz, zaczynając od miasta z znajdującego się po jego lewej
stronie.
Wczesnym rankiem, nasz bohater udał się do pierwszego miasta. Jeszcze zanim do
niego dotarł, już z daleka dobiegły go odgłosy chóralnych śpiewów i rytmicznego
walenie w bębny.
Kiedy wszedł do miasta, pierwsze w oczy rzuciły mu się domy. Porozrzucane
były one po mieście w bardzo chaotyczny sposób, jakby każdy budował je gdzie
chciał, bez żadnego rozplanowania. Ich budulec stanowiły rozmaite materiały: od
cegły szamotowej, poprzez giętą stal, aż po kolorowe parawany. Wędrowniczkowi
wydały się one wyjątkowo egzotyczne.
Domki te miały różne fantazyjne kształty, pomalowane były w wielokolorowe
wzory a ich elewacje przyozdobione były kwiatami i kolorowymi paciorkami. Pomimo
swej pstrokatości prezentowały się one bardzo przyjemnie dla oka. Z przykrością stwierdził jednak, że duża część z nich jest bardzo
mizernej konstrukcji, w czasie gdy niektóre z nich wyglądały jakby miały się
zaraz zawalić, ich mieszkańcy spokojnie medytowali przed nimi. Chciał on
zagadnąć paru z nich, ale nie chciał wyrywać ich z transu.
Uwagę Wędrowniczka przykuły tymczasem stroje tubylców. Poubierani byli
oni w wielokolorowe, bardzo różnorodne, powłóczyste szaty, aczkolwiek niektórzy z nich biegali nago, krzycząc że są jednością z naturą. Po drodze minął też parę
modlących się grup, klęczących lub stojących w bramach domów i na rogach ulic.
Miasto to bardzo zaintrygowało naszego bohatera i zrodziło w jego głowie wiele
pytań, postanowił on więc udać się do budynku władz miejskich.
Znalazł
go bez problemu, gdyż był on największy w okolicy. Olbrzymia, zwieńczona
strzelistą wieżą, budowla, zaparła Wędrowniczkowi dech w piersiach. Wzniesiona
była z nieociosanego kamienia, jej fasada była bogato inkrustowana złotem i drogimi kamieniami, zdobiły ją również liczne rzeźby rozmaitych postaci i dziwnych stworów.
Wędrowniczkowi wydało się dziwne, że tak wykwintna budowla, obcuje z biednymi i rozsypującymi się budynkami mieszkańców, ale nie zrażony tym wszedł do jej
wnętrza.
W środku
budowla była równie pięknie zdobiona jak na zewnątrz. Na środku przestronnej
sali klęczała kobieta, otoczona kręgiem akolitów w kapturach. Nasz bohater bez
wahania podszedł do niej i grzecznie się przedstawił.
— Witam! Jestem Wędrowniczkiem, przybyłem z dalekiej krainy,
chodzę po świecie, aby lepiej go poznać i zgłębić jego tajemnice, czy mogłabyś mi
opowiedzieć coś o swojej kulturze?
— Ależ oczywiście! — Odparła kobieta, po czym wstała,
otrzepała swoją szatę i mówiła dalej — Witaj wędrowcze! To dla mnie zaszczyt i przyjemność zapoznać cię z tajnikami naszej kultury i religii, przekraczającymi
ludzkie pojęcie. — Mówiąc to położyła mu rękę na ramieniu.
— A więc
widzisz… — kontynuowała dalej, prowadząc Wędrowniczka na zewnątrz — Jak już
zapewne zauważyłeś, jesteśmy Narodem wybranym przez Bogów. Odrzucamy marny,
materialny świat, szukając własnej Duchowości.
— Hmm… to bardzo
ciekawe, ale skoro nie dbacie o ziemską materię, to dlaczego wasza świątynia
jest taka wspaniała?
— Och, ależ ta świątynia nie jest nasza, należy do świata
pozazmysłowego, jest jedynie skromnym symbolem naszej wiary i oddania.
— A po co budować coś materialnego, dla istot
niematerialnych?
— Widać że nie masz w sobie dość wiary. Widok naszej
świątyni budzi w nas euforię i otwiera nasze wewnętrzne oko, ujawniając nam
prawdy życia i moralności.
Wędrowniczek nic już nie odpowiedział tylko szedł dalej za
Zarządczynią Miasta.
A co robi ten mężczyzna? — zapytał w pewnym momencie
Wędrowniczek, wskazując palcem na człowieka biczującego się na środku placu.
— Och, to jeden z naszych Bohaterów! Wybitny człowiek,
zbawia on właśnie nasz świat. Próbuje dokonać on jakiegoś ważnego odkrycia,
które pomogłoby naszemu miastu.
— Robi to samobiczując się?
— Oczywiście trzeba cierpienia i poświęcenia, aby coś odkryć i pomóc innym, sądzę że najlepiej pomógłby nam popełniając rytualne samobójstwo,
ale nie dał się jeszcze do tego namówić.
— A ci wszyscy ludzie? Co oni robią? — dopytywał się dalej
Wędrowniczek.
— Pomagają mu swoją modlitwą. Dzięki specjalnej mantrze
włączają się oni w rytm wszechświata i tworzą jedność z naszym Mesjaszem.
— Hmm… Moim zdaniem to lekka przesada i zastanowiłbym się
nad skutecznością tych modlitw.
— Co takiego?! — Oburzyła się Zarządczyni — Jak śmiesz
kwestionować nasze boskie prawa i zasady? Przyszedłeś nas odwieść od naszej
misji? Wyczuwam w twoich myślach i słowach coś demonicznego. Odejdź stąd zanim
będę musiała wyciągnąć wobec ciebie konsekwencje!
Zdziwiony tym
co zobaczył i nieco wystraszony słowami Zarządczyni, Wędrowniczek postanowił
udać się do drugiego miasta. Zbliżając się do jego granic zauważył, że oba miasta
oddzielone są od siebie pasem ziemi niczyjej, a po obu jego stronach znajdują się okopy i zasieki.
Po
stronie miasta, które opuszczał, znajdowało się mnóstwo żołnierzy uzbrojonych w kije i kamienie, widać było po nich że są silni, zwarci i gotowi do walki.
Biegali oni tam i z powrotem, a między nimi chodził dowódca wykrzykujący
płomienne, pełne charyzmy przemowy o obronie ojczyzny i walce o wolność.
Wszędzie powbijane były sztandary i proporce miasta.
Wkrótce
Wędrowniczek minął linię demarkacyjną i znalazł się na linii obronnej drugiego
miasta. Dookoła znajdowały się przemyślnie wykopane bunkry i okopy, zauważył on
też mnóstwo sprzętu i machin wojennych, od prostych katapult, poprzez karabiny
maszynowe, aż po potężne czołgi i wyrzutnie rakiet. Przez chwilę podziwiał
dopracowanie i funkcjonalny urok
tych urządzeń. Jednak po chwili ze zdziwieniem stwierdził, że wkoło nie było ani
jednego żołnierza. Nie zastanawiając się nad tym długo, poszedł dalej.
Kiedy minął strefę zmilitaryzowaną, doszedł do miasta. Było ono zupełnie inne
niż poprzednie. Domki były schludne, poustawiane w równych rzędach, czyste i zadbane. Wszystkie były identyczne, pozbawione jakichkolwiek zdobień czy cech
szczególnych, przypominały one naszemu bohaterowi raczej obóz koncentracyjny niż
typowe miasteczko.
Niezniechęcony tym widokiem szedł on jednak dalej. Pomimo iż domki były
monotonne i niezbyt ładne, Wędrowniczek musiał przyznać, że są sprytnie pomyślane i zbudowane, woda, gaz, elektryczność, wszystko było do nich doprowadzone w odpowiedni sposób.
Panował
tu ład i porządek, ludzie chodzili po ulicach jak roboty, w zorganizowanych
grupach. Wszyscy mieszkańcy miasta byli ubrani w ten sam sposób, i mimo iż był
to szary kombinezon, prezentował się bardzo praktycznie: miał wiele kieszeni,
zrobiony był z łatwo piorącego się i wytrzymałego materiału. To miasto także
zainteresowało Wędrowniczka, postanowił więc udać się do jego kierownika.
Zarząd
miasta mieścił sie w budynku podobnym do pozostałych, ale nieco większym i z
grubszymi ścianami, z zewnątrz przypominał swoim wyglądem bunkier. Wewnątrz było
pusto, pod sufitem biegło tylko kilka rur i kabli, a za stalowym biurkiem
siedział zgarbiony mężczyzna.
Wędrowniczek niezwłocznie przedstawił się i opowiedział cel swoje wizyty
Zarządcy miasta, który podobnie jak inni miał ten sam szary kombinezon,
wyróżniała go jedynie pomarańczowa opaska, którą nosił na ramieniu, zapewne
symbol władzy.
— No, nie wiem… — odparł Zarządca — Nie jestem przekonany,
czy oprowadzanie cię nie byłoby przypadkiem stratą czasu. Zakładam jednak, że
moje miasto będzie mogło w przyszłości czerpać bliżej nieokreślone zyski z twojej wizyty, więc poświęcę ci trochę czasu, ale tylko tyle, ile jest
niezbędne.
— No dobrze — odparł Wędrowniczek, pomyślał chwilę, po czym
rzekł: — Zauważyłem, że w waszej strefie przygranicznej jest mnóstwo
broni, ale nie widziałem nikogo do jej obsługi.
— Nie wiem co w tym dziwnego, przecież to całkiem logiczne i racjonalne. Rozsądnie jest się uzbroić i zabezpieczyć przed wrogiem, ale
nierozsądnie jest umierać w walce. Jeśli umierasz za ojczyznę to nie masz z tego
żadnego pożytku, ponieważ będąc martwym, nie czerpiesz żadnych profitów ze
swojego zwycięstwa.
Nie odpowiadając nic, Wędrowniczek
poszedł dalej za Zarządcą, który zaprowadził go do wielkiej biblioteki.
— Mamy tutaj olbrzymią liczbę uczonych ksiąg, w których
gromadzimy naszą wiedzę. Wiemy mnóstwo rzeczy o biologii, fizyce, chemii,
technice i wielu innych dziedzinach.
— Musicie mieć bardzo zaawansowaną technologię, moglibyście z jej pomocą na przykład polecieć na księżyc?
— Hmm… nie wydaje mi się. To byłoby działanie bezcelowe.
Po co mielibyśmy niby lecieć na księżyc?
— Noo… moglibyście się na przykład dowiedzieć z czego jest
zbudowany.
— To już wiemy, z naszych dokładnych obserwacji, za pomocą
specjalistycznych lunet i urządzeń pomiarowych, wynika że księżyc jest w 99,9 %
zrobiony z sera, a w 0,1 % z innych substancji. Poza tym, jest to
przedsięwzięcie dosyć niebezpieczne, i zapewne wymaga dużego wysiłku, a nadmierny wysiłek jest nierozsądny.
— Czy to znaczy że nic nie robicie?
— Oczywiście że nie — poirytował się Zarządca Miasta — Pan myśli całkiem nielogicznie -
Pracujemy tyle ile jest niezbędne do utrzymania naszej społeczności i nas samych w dobrej formie. Wszystkie działania ponad nasze siły, to są fanaberie i szaleństwa, a my jesteśmy rozsądni. Rozsądnie jest wstać rano, zjeść śniadanie,
rozsądnie jest uprawiać rośliny i naprawić kran. Ale nierozsądnie jest iść w nieznane, żeby odkrywać jakieś dziwne rzeczy, nie wiadomo po co i na co. Poza tym
można w trakcie nich umrzeć, a śmierć jest bardzo nierozsądna.
Wędrowniczek nie chciał ciągnąć dalej tego tematu. Tymczasem jego uwagę przykuł,
wyglądający jak szpital budynek, stojący obok biblioteki.
Zapytał więc:
— A co robicie tutaj?
— Tutaj hodujemy dzieci, każda rodzina ma odpowiedni,
wyliczony prze naszych matematyków przydział dzieci. Dodatkowo — ciągnął dalej
Zarządca — pary rozpłodowe
dobierane są przez naszych genetyków i biologów. Rozmnażają sie tylko wybrane
osobniki. Jeżeli ktoś przekroczy przydział i ma za dużo dzieci to uśmiercamy je,
ale ponieważ byłoby to marnotrawstwem, z ich mięsa robimy szaszłyki. To bardzo
rozsądne i ekonomiczne rozwiązanie — stwierdził z dumą.
Zniesmaczony
tymi słowami Wędrowniczek uznał że lepiej byłoby nie kontynuować dalej tej
rozmowy. Postanowił więc czym prędzej pożegnać się i opuścić miasto.
Wracając do swojego kraju, nasz bohater jeszcze długo rozmyślał nad tym, co
zobaczył w tych dwóch miastach.
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 18-09-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6802 |