Felietony i eseje » Felietony, bieżące komentarze
Lobbyści ze stacji benzynowej Autor tekstu: Marek Czarkowski
W tzw. „Aferze Hazardowej" jest drugie, a może i trzecie dno...
1 października 2009 r nie
wydarzyło się w Polsce nic nadzwyczajnego, nic, czego nie dałoby się
przewidzieć. Rok temu, gdy pisałem książkę pt. „Wielka Kumulacja, Hazard,
polityka i EURO 2012" byłem pewien, że kolejny skandal na styku polityki i świata biznesu jest jedynie kwestią czasu. Wynikało to natury naszego systemu
politycznego, systemu stanowienia prawa i obyczajów panujących nie tylko w szeregach wybrańców narodu. Bo czyż, po cichu, jako społeczeństwo nie
akceptujemy zasady — „Jak się da, to się zrobi?" Media nie zawracają sobie głowy
faktami, a jedynie gonią za kolejnymi komentarzami do komentarzy, i tym sposobem
prawdziwe tło i motywy „Afery Hazardowej" pozostaje w cieniu słodkiej
ignorancji.
Na podstawie dostępnych mi
dokumentów, z rozmów, które prowadziłem tak z politykami, jak i przedstawicielami firm działających w branży hazardowej doszedłem do wniosku, że
tym, co musiało doprowadzić do kryzysu jest nieogłoszony przetarg na obsługę
systemu lottomatów Totalizatora Sportowego. Przetarg, którego wartość oceniam na
ponad miliard dolarów.
Przetarg
Mało, kto
wie, że od blisko dwudziestu lat obsługą sieci lottomatów w Polsce zajmuje się
amerykańska spółka GTECH, która rocznie pobiera z tego tytułu stosowne
wynagrodzenie. Jego wielkość, zgodnie z umową podpisaną w roku 2001, jest
tajemnicą handlową. Jak napisałem w swej książce, szacuję, że może tu chodzić o 100 mln dolarów rocznie.
Każdy, kto
sięgnie po archiwalne roczniki gazet sprzed ośmiu lat bez trudu trafi na
artykuły w których, jak dziś, roiło się od oskarżeń o sprzedajność. Atmosferę
towarzyszącą tamtejszym wydarzeniom można określić słowem „skandaliczna". W trakcie procedury przetargowej rządzący wówczas Polską politycy Akcji Wyborczej
Solidarność dwa razy zmienili prezesa Totalizatora Sportowego, zarząd spółki był w permanentnym konflikcie, a spór przeniósł się nawet na poziom gabinetu Jerzego
Buzka, co zaowocowało m.in. dymisją ministra skarbu Andrzeja Chronowskiego.
W połowie
lutego 2001 roku do ówczesnego ministra finansów Jarosława Bauca zgłosił się
były ambasador USA w Niemczech, który poinformował go, że przy przetargu na
system obsługi lottomatów dla Totalizatora Sportowego miało dojść do korupcji. W przetargu brały udział dwie amerykańskie spółki: wspomniany GTECH, który mimo
kontrowersji zwyciężył, oraz spółka AWI. O sprawie poinformowany był ówczesny
minister sprawiedliwości Lech Kaczyński.
Gdy w ubiegłym roku pytałem rzecznika prokuratury okręgowej w Łodzi prokuratora
Krzysztofa Kopanię o losy wszczętego wówczas postępowania powiedział, że
„śledztwo jest zawieszone". Jakoś nie byłem tym zaskoczony.
W roku
2011 wygasa umowa Totalizatora z GTECH-em i do tego czasu spółka winna
rozstrzygnąć, kto będzie jego partnerem przez następną dekadę.
W grudniu
ubiegłego roku rozmawiałem o tym z jednym z pracowników naszego narodowego
operatora hazardu. Wyjaśnił mi, że aby wszystko odbyło się w sposób jasny i przejrzysty (transparentny — jak mówią politycy) Totalizator powinien ogłosić
warunki przetargu wczesną wiosną 2009 roku. Będzie on trudny (wszak jego wartość
to ponad miliard dolarów), a rywalizacja między konkurentami zaciekła. Potrzebny
jest czas.
Krok
pierwszy: zainteresowani muszą zapoznać się z oczekiwaniami Totalizatora — jakie
urządzenia spółka chce kupić.
Krok
drugi: Na przełomie maja i czerwca spółka powinna oficjalnie ogłosić przetarg,
który miałby być rozstrzygnięty jesienią, powiedzmy w listopadzie
Krok
trzeci: Kolejne miesiące potrzebne są by sądy rozstrzygnęły protesty
przegranych. A nie są one zbyt rychliwe. Trwałoby to do czerwca — lipca 2010 r.
Krok czwarty:
Lipiec — sierpień 2010 — podpisanie umowy końcowej. Zwycięzca może zacząć
dostawy urządzeń. Będzie miał na to 12 miesięcy.
Dlaczego tak być
powinno? Tego rodzaju kontrakty podpisywane są zazwyczaj na dziesięć lat. A firma, która wygra przetarg potrzebuje, co najmniej roku, by zainstalować
tysiące lottomatów, komputery i oprogramowane. Następnie musi je przetestować i upewnić się, że system działa. W pół roku zrobić się tego nie da. Jest to
techniczne niemożliwe.
Wniosek -
im później Totalizator Sportowy ogłosi przetarg na obsługę swych gier
liczbowych, tym większe szanse na zwycięstwo ma jego dotychczasowy partner -
spółka GTECH!
Ale
właściwie, na co dziś Totalizator miałby ogłosić ten przetarg? Na system
lottomatów, które znamy z kolektur? A może na coś innego?
Tu
dochodzimy do sedna sprawy. Moim zdaniem Totalizator Sportowy chce przetargu nie
na lottomaty, lecz na automaty wideoloterii, które z wyglądu przypominają tzw.
„jednorękich bandytów" i pozwalają nie tylko na sprzedaż zakładów gier
liczbowych, ale też prowadzenie innych gier i zakładów bukmacherskich.
Dowodem na
to są wydarzenia, które miały miejsce w połowie maja 2009 roku, gdy Komitet
Stały Rady Ministrów miał zająć się kolejnym projektem nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Było tak.
11 maja
2009 roku na ręce pani Małgorzaty Hirszel, Sekretarza Stałego Komitetu Rady
Ministrów wpłynęło pismo podsekretarza stanu w resorcie skarbu Krzysztofa
Huberta Łaszkiewicza, który wnioskował o wycofanie z porządku posiedzenia owego
gremium projektu nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych, ponieważ w jego ocenie "projekt wymaga dalszych uzgodnień z Ministerstwem Finansów".
Dwa dni
później — 13 maja 2009 r. — na to samo biurko pani Hirszel wpłynęło pismo
podsekretarza stanu w tym samym resorcie Adama Leszkiewicza przekazane następnie
wiceministrowi finansów Jackowi Kapicy z uwagami dwóch członków zarządu
Totalizatora Sportowego do projektu rzeczonej ustawy.
Propozycje
te de facto zmierzały do szerokiego otwarcia polskiego rynku na wideoloterie.
Panowie
Sławomir Dudziński i Piotr Gosek proponowali między innymi by "terminale
wideoloterii przejęły funkcje kolektury gier liczbowych", "terminale
wideoloterii nie powinny być utożsamiane z automatami o niskich wygranych, a tym
samym z limitowaniem liczby sztuka w punkcie", "Z uwagi na fakt, iż
terminale wideoloterii nie są urządzeniami generującymi wynik gry, nie powinny
pozostawać pod nadzorem naczelników urzędów celnych"— dowodzili dwaj
członkowie zarządu Totalizatora Sportowego.
Dalej
czytamy o konieczności "wyłączenia gier pieniężnych z grupy gier losowych
objętych dopłatą", "zmniejszenia stawki podatku dla wideoloterii z 45% na 20%"
itd...
Nie często
się zdarza by państwowy monopolista tak otwarcie stawiał sprawę. Przyjęcie
części pomysłów Totalizatora Sportowego dosłownie zmiotłoby konkurencję z rynku… i oczyściło teren pod wprowadzenie wideoloterii, które są formą ciężkiego
hazardu.
W słynnej
odtajnionej notatce ministra Kapicy z 15 sierpnia 2009 r. dla premiera Tuska,
człowiek odpowiedzialny dziś za prace nad ustawą stwierdza wprost — "Uwagi
Totalizatora szły w kierunku sformułowania przepisów umożliwiających
NIEOGRANICZONY (podkreślenie autora) rozwój wideoloterii i ODEJŚCIA od
dotychczasowych dopłat od gier losowych".
Za
podobnymi rozwiązaniami lobbowała też wynajęta przez GTECH firma Central
European Consulting z siedzibą przy ulicy Wiejskiej 12, tuż obok Sejmu. Fakt ten
potwierdził Jacek Kierat, prezes GTECH Polska w wywiadzie udzielonym Joannie
Cabaj i Tomaszowi Wolfowi, dziennikarzom miesięcznika „E-Play" w czerwcu br.
Prezes Kierat mówi wprost — "Zgodnie z obowiązującym prawem korzystamy z lobbowania za rozwiązaniami korzystnymi dla naszego partnera, czyli Totalizatora
Sportowego".
Pytanie -
Ile kosztowałoby wprowadzenie wideoloterii w Polsce? Na początku 2007 roku,
„Puls Biznesu" cytował ówczesnego prezesa Totalizatora Sportowego Jacka Kalidę,
który mówił — "Przewidujemy, że w pierwszym
roku możemy zainwestować w wideoloterie nawet 200 mln EUR!".
W kolejnych latach kwota ta urosłaby do miliarda
euro! Co pociągnęłoby za sobą bardzo poważne skutki dla budżetu państwa.
Ministrowie skarbu i finansów nie mogliby liczyć na hojne dywidendy, które
spółka odprowadzała dotychczas z niezwykłą regularnością. PKN Orlen, PGNiG, czy
Grupa Lotos mogły ich nie płacić — Totalizator Sportowy płacił zawsze.
Przetarg na obsługę sieci automatów wideoloterii
wart będzie kilka miliardów złotych.
Ustawa
Lecz ów megaprzetarg jest niemożliwy bez
nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Co prawda w obowiązującym
dziś prawie jest zapis o wideoloteriach, ale ponieważ są one obciążone 45
procentowym podatkiem, z powodów ekonomicznych ich wprowadzenie jest
nieopłacalne. W 2007 roku, za rządów Prawa i Sprawiedliwości padła propozycja,
by podatek ten obniżyć do 30 procent. Dziś, gdy rządzi Platforma Obywatelska
zarząd Totalizatora Sportowego chce obniżki z 45 procent do 20!
Jeśli ktoś zapyta mnie — skąd dziś taki pośpiech
rządu Donalda Tuska, by jak najszybciej Sejm przyjął nowelizację ustawy o grach i zakładach wzajemnych? Odpowiadam — Dlatego, że Totalizator Sportowych chce
przetargu nie na system lottomatów a system automatów wideoloterii.
By się o tym przekonać wystarczy cierpliwie
poczekać na to, co znajdzie się wprojekcie ustawy przyjętym przez Radę
Ministrów.
Przy czym zapisy korzystne dla państwowego
monopolisty to nie wszystko. Prawo musi też ograniczyć działającą na rynku
konkurencję. To tłumaczy pomysł rozszerzenia tzw. dopłat na wszystkie dostępne w Polsce formy hazardu. Bądź jak powiedział 7 października 2009 r. wiceminister
Jacek Kapica w wywiadzie udzielonym Gazecie Wyborczej — "Albo dopłaty,
Albo o 100 procent wyższe podatki".
Nie trzeba być wybitnym ekspertem ekonomicznym by
zauważyć, że podniesienie podatków o 100 procent dramatycznie pogorszy warunki
działania prywatnych spółek na rynku hazardu w Polsce. Część firm zniknie z rynku. Co otworzy się pole dla wprowadzenia wideoloterii przez Totalizator.
W wystąpieniu sejmowym Michała Boniego, który
przedstawił posłom kalendarium prac nad ustawą o grach i zakładach wzajemnych
zwróciłem uwagę na drobny passus — Boni wspomniał, że wspólnie z premierem i wiceminister finansów Elżbietą Suchocką — Roguską rozważany był tzw. „wariant
łotewski" czyli pomysł „renacjonalizacji" hazardu w Polsce. Boni dodał, że
został on porzucony.
Nie do końca to prawda. Jawne upaństwowienie
oznaczałoby konieczność wypłat wielomiliardowych odszkodowań i byłoby niezgodne z Konstytucją — czyli nierealne. Ale można zrobić coś innego — tak pogorszyć
warunki działania firm prywatnych, że one same zrezygnują z działalności. Da się
to zrobić przy pomocy ustawy o grach i zakładach wzajemnych oraz stosownych
rozporządzeń wykonawczych.
Uciszyć oponentów
Tu dochodzimy do części politycznej „Afery
Hazardowej". Zwolennicy wprowadzenia wideoloterii w Polsce wiedzą, że w trakcie
normalnej debaty ich intencje byłyby zbyt czytelne i trudne do obrony. Co
innego, gdy okaże się, że obrońcy dotychczasowych rozwiązań to lobbyści, którzy
zwykli załatwiać swe mroczne interesy na stacjach benzynowych i cmentarzach. Z takimi dżentelmenami się nie dyskutuje. Takich dżentelmenów się wsadza.
Wielu polityków Platformy Obywatelskiej zadaje dziś
sobie pytanie — za co odwołani zostali Grzegorz Schetyna i Adam Szejnfeld?
Przecież nie zrobili nic nagannego?
Z dokumentów, którymi dysponuję wynika, że resorty,
którymi kierowali w trakcie prac legislacyjnych zgłaszały sensowne uwagi do
kolejnych projektów nowelizacji ustawy autorstwa ministerstwa finansów.
Na przykład w opinii Komendy Głównej Policji z 20 maja 2008 roku dotyczącej proponowanego przez Ministerstwo Finansów
zniesienia tzw. limitów lokalizacyjnych dotyczących kasyn i salonów gry
stwierdzono — "Takie zmiany prawne przyczynią się do problemów z kontrolą
państwa nad sferą hazardu i mogą spowodować przejęcie części tego rynku przez
grupy przestępcze".
Wyjaśniam — propozycja zniesienia limitów lokalizacyjnych oznaczała, że automaty hazardowe
mogłyby się znaleźć pod szkołami, kościołami na nawet w bankach tuż obok okienek z napisem „Kredyty Gotówkowe". Polska zmieniłaby się w wielkie Las Vegas.
Identyczny
pogląd na ten temat, co Komenda Głowna Policji prezentowała Agencja
Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Rzecz w roku ubiegłym została błyskawicznie zamieciona pod dywan. A była to tylko jedna z wielu kontrowersyjnych „poprawek", które w tamtym czasie zapisano w projekcie
nowelizacji ustawy.
Policja i ABW znajdowały się pod kontrolą Schetyny. Według informacji, które posiadam
sprawą nowelizacji ustawy interesowało się nie tylko CBA, ale też Agencja
Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Co do
Szejnfelda, to resort gospodarki konsekwentnie podkreślał, że obciążenie
podmiotów prywatnych działających na rynku hazardu musi doprowadzić do
pogorszenia warunków funkcjonowania tych podmiotów. Czynił to jawnie, w ramach
przewidzianych prawem konsultacji międzyresortowych.
W wyniku
rekonstrukcji rządu odeszli z niego wszyscy ci, którzy mieli jakiekolwiek
zastrzeżenia. Dziś atmosfera wokół nowelizacji ustawy o grach i zakładach
wzajemnych jest taka, że jakkolwiek normalna, oparta o fakty dyskusja jest
niemożliwa. Każdy kto zakwestionuje pomysły wprowadzenia wideoloterii czy
podniesienia podatków zostanie okrzyczany lobbystą. Można tylko czekać na to, co
przygotują rządowi prawnicy a potemodwołać się do klasycznej rzymskiej zasady — "is fecit cui podest" (Ten winny, kto skorzystał).
Nie wiem
czy Mariusz Kamiński i Centralne Biuro Antykorupcyjne zdawało sobie sprawę z tych uwarunkowań. Nagrywając dialogi lobbystów i prominentnych polityków
Platformy, oficerowie CBA musieli wiedzieć, jakie wrażenie na opinii publicznej
wywoła ich upublicznienie. A nie wiemy, co jeszcze jest w tych materiałach.
Jest
więcej niż pewne, że jeśli nawet korzystne dla Totalizatora Sportowego zapisy
dotyczące wideoloterii znajdą się w znowelizowanej ustawie o grach i zakładach
wzajemnych nie obejdzie się bez kolejnych skandali. Przetarg wart miliardy
złotych to w polskich warunkach gwarancją kłopotów. Ale też okazją, by „coś
przytulić na boku". W latach 2010 — 2011 trzy razy pójdziemy do urn. Kampanie
wyborcze są coraz bardziej kosztowne. Wie o tym opozycja, wie też koalicja.
« Felietony, bieżące komentarze (Publikacja: 09-10-2009 )
Marek Czarkowski Autor jest dziennikarzem i autorem wydanej rok temu książki „Wielka Kumulacja. Hazard, polityka i EURO 2012” traktującej o tym co działo się wokół ustawy o grach i zakładach wzajemnych na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat.
| Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6843 |