|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Ekonomia, gospodarka, biznes
Co dalej z budżetem? [1] Autor tekstu: Krzysztof Sykta
Stan finansów
publicznych Grecji, uważanej nieoficjalnie za pierwszego bankruta strefy euro,
absorbuje uwagę mediów. Rekordowy deficyt dotyka niemal wszystkie kraje Unii
Europejskiej, w tym zarówno te największe, Hiszpanię, Wielką Brytanię, Francję i Niemcy, jak i naszych mniejszych sąsiadów, Czechy i Węgry. Sytuacja w naszym
kraju jest równie nieciekawa, trudno jednak szukać w prasie branżowej
alarmujących tytułów. Ministerstwo Finansów zaplanowało, w przyjętej przez
Sejm ustawie budżetowej na rok 2010, deficyt budżetowy w rekordowej nominalnie
wysokości 52,2 mld zł. Dodatkowo wydzielony został budżet programów operacyjnych
oraz wspólnej polityki rolnej z dodatkowym deficytem na poziomie 14,4 mld.
Posługując się metodologią stosowaną w poprzednich latach niedobór środków
budżetowych wyniósłby 66,6 mld zł, co stanowi prawie trzykrotny wzrost w stosunku do roku ubiegłego. Założono wyjątkowo optymistyczny i raczej nierealny
do wykonania poziom wpływów z prywatyzacji na poziomie 25 mld zł. Część kosztów
tradycyjnie wyrzucono poza budżet. Krajowy Fundusz Drogowy finansowany ma być
głównie poprzez emisję obligacji infrastrukturalnych (8 mld zł) oraz
zaciągnięcie kredytu w Europejskim Banku Inwestycyjnym na kolejne 11 mld.
Tegoroczny budżet jest więc wyjątkowo trudny, najważniejszy jednak będzie sposób
jego realizacji.
Deficyt deklaratywny i realny
Samo pojęcie
deficytu budżetowego uległo dewaluacji wraz z wejściem do Unii Europejskiej
oraz z wdrożeniem reformy emerytalnej w postaci drugiego filaru. Znaczące
pozycje kosztowe księguje się nie jako wydatki budżetu, ale wpisuje się je
bezpośrednio w finansowanie deficytu, ze znakiem ujemnym. Inaczej mówiąc,
uprawia się poniekąd kreatywną księgowość w celu zaniżania oficjalnie podawanego
opinii publicznej niedoboru środków publicznych (w podobny sposób w roku
bieżącym „zmniejszono" deficyt o 14 mld wydzielając budżet środków
europejskich).
Przy takim sposobie księgowania łatwo można wyobrazić
sobie budżet, który oficjalnie jest zbilansowany lub nawet wykazuje nadwyżkę, w rzeczywistości posiada jednak znaczący deficyt. Wystarczy w „finansowaniu
deficytu" ująć dodatkowe pozycje kosztowe np. 30 mld zł z tytułu wydatków
emerytalnych lub jakichkolwiek innych, bilansując je z drugiej strony wpływami z emisji obligacji. Niby budżet jest zrównoważony, a w istocie następuje dalsza,
ukryta kreacja długu.
W 2010 r. w finansowaniu deficytu „ukryto" w taki sposób 40 mld dodatkowych wydatków, z czego 39 mld zł dotyczy rozdysponowania przychodów z prywatyzacji (w tym 22,5
mld dla OFE). Dodatkowy miliard zaplątał się z prefinansowania zadań z udziałem
środków unijnych. Dla równowagi, jako finansowanie deficytu wpisuje się również
„przychody z prywatyzacji" oraz „pozostałe przychody i rozchody", które w 2008
roku stanowiły w sumie niemałą kwotę 4,7 mld zł. Do tego dochodzi saldo pożyczek
udzielonych oraz różnica w wartości środków pieniężnych na końcu i początku
roku.
Sumując wszystkie wpływy do budżetu w roku bieżącym oraz
całkowite wydatki, włączając w to pozycje z finansowania deficytu, okaże się, że
faktyczny deficyt wynosi 81,3 mld zł. Tyle też wynosi suma zaplanowanych do
zaciągnięcia nowych zobowiązań — wpływów ze sprzedaży obligacji, bonów
skarbowych oraz pożyczek i kredytów, a więc faktyczny niedobór środków w danym
roku budżetowym, nazywany eufemistycznie „potrzebami pożyczkowymi państwa
netto".
Dodatkowo, wartości
wykazywane jako bony skarbowe, obligacje czy finansowanie zagraniczne stanowią
jedynie salda operacji — całkowita emisja kompensowana jest wykupem długu w danym roku. 50 mld wpisanych do finansowania deficytu nie oznacza więc, że rząd
planuje wyemitowanie papierów wartościowych o dokładnie takiej wartości, równie
dobrze może to być 150 lub 200 mld. Wszystko
zależy od tego ile obligacji, bonów skarbowych i rat kapitałowych zaciągniętych
kredytów trzeba w danym roku „spłacić" — spłacić jedynie w cudzysłowie bo od
kilkunastu lat kolejne rządy rolują długi zaciągając kolejne pożyczki na spłatę
dotychczasowych. Salda obrazują więc jedynie przyrost długu, ukrywając (w
załącznikach do ustawy budżetowej) poziom zadłużenia wymaganego w danym roku do
spłaty. Ktoś powie, że nie ma to znaczenia. Znaczenie ma i to duże. Im większa
wartość rat kapitałowych do spłaty, tym większa możliwość wystąpienia problemów w pozyskaniu wystarczających środków finansowych z rynku. Taka sytuacja miała
poniekąd miejsce w 2005 r., kiedy to wykup bonów skarbowych sfinansowano emisją
dodatkowych obligacji na kwotę 21 mld zł.
Jeśli sięgniemy do załączników do ustawy budżetowej, to
okaże się, że Ministerstwo Finansów musi pozyskać w roku bieżącym
dodatkowe 125,6 mld zł na samo
zrolowanie długu, głównie krajowego: bonów skarbowych i obligacji rynkowych
oraz oszczędnościowych. Wykup obligacji skarbowych emitowanych na rynkach
zagranicznych stanowi jedynie 7,4 mld zł z tej kwoty, raty kredytów
zagranicznych (EBI, BRRE i BŚ), wymagające spłaty, 1,3 mld. Główne obciążenie
długiem ma więc charakter wewnętrzny.
Aktualna polityka budżetowa państwa przypomina poniekąd
osobę, który zarabiając 2 tys. na miesiąc wydaje 3 tys. Nie stać ją na ubrania
dla dzieci, ale stać na alkohol. Co miesiąc spłaca dodatkowo tysiąc złotych
kredytu, ale nie przyznaje się do tego rodzinie, bo dodatkowe środki pożycza od
znajomych na coraz wyższy procent. Co jakiś czas podkrada żonie biżuterię i zastawia w lombardzie. Zarabia coraz mniej, wydaje coraz więcej i jeszcze się z tego cieszy, bo inni mają gorzej. Można tak żyć przez jakiś czas, nie można w nieskończoność.
Źródła deficytu w 2010 r.
Jakie są źródła tegorocznego deficytu? Ministerstwo
Finansów tłumaczy się kryzysem gospodarczym, a przez to ograniczeniem dochodów
budżetowych z tytułu podatków. "To efekt
światowego kryzysu. Wzrost bezrobocia, ograniczenie wydatków konsumenckich i spadek inwestycji sprawiły, że dochody podatkowe państwa gwałtownie spadły",
mówił w niedawnym wywiadzie dla Gazety Wyborczej Jacek Rostowski. Jest to
poniekąd prawdą, szczególnie w odniesieniu do roku 2009, kiedy to nastąpiło
zmniejszenie wpływów podatkowych. W 2010 r. zaplanowano jednakże wzrost dochodów z tego tytułu o 18 mld zł (8,5 % więcej w stosunku do roku poprzedniego), trudno
więc zrzucać winę wyłącznie na kryzys i problemy w gospodarce.
Przyczyn tak wysokiego deficytu jest wiele, zarówno w samych błędach strukturalnych i niewspółmiernym wzroście wydatków do dochodów,
ze względu na usztywnienie znacznej części wydatków, jak i w czynnikach
przejściowych. Przede wszystkim, po stronie dochodowej, w odróżnieniu od
poprzednich lat, założono praktycznie brak wpłat do budżetu państwa z tytułu
środków unijnych. O ile w roku 2008 wpłynęło 15 mld, a w 2009 r. 32 mld (z
zaplanowanych 41), tak w 2010 budżet spodziewa się jedynie 3,3 mld przy
zbliżonych wydatkach i współfinansowaniu. W efekcie
całkowity bilans obrotów na środkach
związanych z Unią Europejską w 2010 r. osiągnąć ma niespotykany dotąd deficyt w wysokości -42,4 mld zł, rzutujący w największym stopniu na całkowitą kwotę
potrzeb pożyczkowych netto państwa. Na kwotę tą składają się: — pozycje wydatkowe: składka płacona do budżetu Unii
(tzw. środki własne) w wysokości 14 mld zł oraz współfinansowanie projektów z udziałem środków UE w wysokości 15,9 mld zł, — ujemne saldo budżetu środków europejskich: -14,4 mld
zł (wpływy: 41,8 mld, wydatki 56, 2 mld), — saldo prefinansowania zadań z udziałem środków z UE
ujęte w finansowaniu deficytu: -1,4 mld zł;
pomniejszone o wysokość wpłat do budżetu państwa z UE:
+3,3 mld zł.
O ile bilans przepływów środków finansowych pomiędzy UE a Polską jest dla naszego kraju korzystny, tak zdecydowanie nie jest on
korzystny dla budżetu, który corocznie notuje deficyt na obrotach unijnych.
Budżet nie jest beneficjentem pomocy tylko płatnikiem składek, dodatkowo jeszcze
współfinansuje każde „unijne" euro w 15 procentach. Im wyższe wsparcie dla
rodzimej gospodarki w postaci programów operacyjnych i środków z funduszu
spójności, tym większe obciążenie dla budżetu.
Drugim istotnym źródłem tak wysokiego deficytu w obecnym
roku jest niemalże dwukrotny wzrost dość enigmatycznie nazwanej pozycji
„rozdysponowanie przychodów z prywatyzacji" z 21 mld w 2008 roku do 38 mld w roku bieżącym. Lwią część tej pozycji stanowią wpłaty do OFE (22 mld zł) ,
pozostałe wydatki w określonej proporcji zasilają Fundusz Reprywatyzacji (1 mld
zł), Fundusz Restrukturyzacji Przedsiębiorców (3,74 mld), Fundusz Skarbu Państwa
(0,5 mld), Fundusz Nauki i Technologii Polskiej (0,5 mld), Fundusz Rezerwy
Demograficznej (9,6 mld zł). W przypadku mniejszych wpływów prywatyzacyjnych,
proporcjonalnemu zmniejszeniu ulegną również dotacje do wyżej wymienionych
funduszy. Można również założyć, bazując na doświadczeniu z lat poprzednich,
zmniejszenie dotacji do Funduszu Rezerwy Demograficznej. Jaki jest sens
tworzenia tak dużej rezerwy, która następnie przeznaczana jest głównie na
kupowanie obligacji, wie tylko Ministerstwo Finansów...
Osobną kwestią jest samo OFE. Przelewanie co roku 22 mld
zł (10% dochodów podatkowych państwa) do mniej lub bardziej prywatnych
instytucji finansowych, potrącających sobie przy tym 3,5% (a jeszcze rok temu
7%) prowizji za samo otrzymanie tychże środków stanowi, wg niektórych opinii, co
najmniej brak wyobraźni. Sama idea oddawania w ręce obywatela części jego
składek jest jak najbardziej słuszna, gorzej z wykonaniem i kosztami dla
budżetu. Przymusowość, brak możliwości zadeklarowania jakiej wysokości % składki
emerytalnej chcemy inwestować, zbyt wysokie koszty zarządzania i prowizji,
nieadekwatne do prowadzonych działań (inwestowanie min. 60 % kapitału w obligacje skarbu państwa), brak powiązania tejże prowizji z wypracowanym
zyskiem, to tylko niektóre z wad aktualnego systemu. Do tego dochodzi w chwili
obecnej brak dziedziczenia zebranych środków. O ile środki zbierane na koncie
OFE są dziedziczone, o tyle po 3 latach od rozpoczęcia ich wypłat przez ZUS już
nie bardzo. W tym drobnym punkcie załamaniu ulega cały sens reformy — oddania
części kapitału emerytalnego w ręce obywateli.
Wprowadzenie II filaru miało uchronić system emerytalny
przed zapaścią finansów publicznych, a w efekcie do niego doprowadziło. 7,3 %
podstawy wymiaru składki na ubezpieczenie emerytalne, przesuwane na II filar,
stanowi de facto 37,4 % samej składki, stanowiąc obciążenie dla budżetu
niewspółmierne do potencjalnych korzyści. Zmiany w systemie emerytalnym, jeśli
nie w przyszłym roku to w kolejnych, zostaną wymuszone przez coraz trudniejszą
sytuację funduszu ubezpieczeń społecznych.
1 2 Dalej..
« Ekonomia, gospodarka, biznes (Publikacja: 24-04-2010 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7264 |
|