|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka
Frederick Delius i jego ateistyczna msza [1] Autor tekstu: Jacek Tabisz
Nie tak dawno skarżyłem się na tych łamach na rozmodlenie obecne
nadal w tematyce kompozycji muzyki klasycznej. Wśród nader nielicznych kompozytorów, którzy dzielnie deklarowali swój
ateizm wymieniłem wówczas Fredericka Deliusa (1862 — 1934). Jakby wychodząc
naprzeciw moim potrzebom melomana firma EMI wznowiła niedawno w serii British
Composers pochodzące z roku 1968 nagranie Deliusowej „A Mass of Life" w wykonaniu London Philharmonic Choir & Orchestra pod batutą Sira Charlesa
Grovesa i przy współudziale znakomitych śpiewaków — Heather Harper
(sopran), Heleny Watts (kontralt), Roberta Teara (tenor) i Benjamina Luxona
(baryton). „Msza
Życia" została ostatecznie opatrzona przez swojego twórcę datą 1904 -
5, choć jej najważniejsze części przedstawił już Delius na poświęconym
sobie londyńskim benefisie w roku 1899, czyli niemal równo na przełomie wieków.
Były to bardzo ważne czasy dla rozwoju muzyki klasycznej. Kończył się
romantyzm, zbyt już długo zajmujący wyobraźnię twórców. Jego powolne
odchodzenie (trwające w krajach skandynawskich niemal do połowy XX wieku)
paradoksalnie okraszone było niezwykłą wręcz monumentalizacją aparatu
wykonawczego. Gustav Mahler szukając nowych form wyrazu nie sprzeciwiał się
wielkim maszynom orkiestrowym — stosując politonalność, secesyjną płaszczyznowość,
orientalizujące bogactwo barw orkiestrowych, podskórną, na swój sposób
neobarokową polifonię, kończył właśnie swoją sławną IV symfonię. Jego
główny rywal w świecie niemieckojęzycznym, Richard Strauss, dopiero w 1905
miał skomponować genialną Salome. Jednakże w latach 1895 — 99 skomponował
już swoje należące do grona muzycznych arcydzieł poematy muzyczne — Dyl
Sowizdrzał, Tako rzecze Zaratustra, Don Kichot i Życie bohatera. W najbardziej
patetycznym wśród nich, w „Tako rzecze Zaratustra" inspiracją dla
Straussa, podobnie jak dla Deliusa stała się twórczość i myśl filozoficzna
Nietzschego. W przeciwieństwie do Deliusa jednakże Straussa nazwać można nie
tyle ateistą, co hedonistycznym politeistą, co stanowi równie rzadką opcję
światopoglądową wśród kompozytorów.
Podobnie jak Mahler eksperymentował
Strauss z tonalnością, tworząc jednak nie tyle utwory politonalne, co
wykorzystując wszystkie tony skali, bez ograniczeń płynących z klucza
harmonicznego. Dla obydwu wielkich artystów inspiracją był Wagner, którego
„Tristan i Izolda", czy niektóre fragmenty „Pierścienia Nibelungów"
dochodziły już do granic języka tonalnego, w absolutnie natchniony sposób
nota bene.
Wagner ciążył widmem swojego geniuszu na tej epoce i ciężko było
się do niego nie odnieść. Zarówno ci, którzy to czynili otwarcie, jak i ci,
którzy ze wszelkich sił z nim zrywali, nie ustrzegli się daleko idących wpływów
kompozytora z Bayreuth. Choć Wagner pokłócił się z Nietzschem (a z kim się
nie kłócił?!), to frapowały go podobne tematy — między innymi ultra
humanistycznie ujęty Człowiek, pytania o granice jego ekspresji i o wymiary
szczęścia, czy też „pełni" w całkowitym oderwaniu od wciąż obowiązującej
większość chrześcijańskiej, antyludzkiej w swej istocie, dogmatyki. Zarówno
Mahler, jak i Strauss starali się jednakże stanąć w pewnej opozycji wobec
romantycznego patosu Wagnera. Strauss posługiwał się tu humorem i poetyką
subiektywnie odczuwanej codzienności, z kolei Mahler, którego estetyka
najbardziej pasuje do tej obecnej w sztukach plastycznych związanych z nurtem
austriackiej secesji (stąd Klimt często goszczący na okładkach płyt z jego
muzyką), nie miał zbyt wiele humoru. Starał się raczej zmieszać wzniosłość
swoich tematów z przerażającą niekiedy banalnością codziennego życia społecznego,
zapowiadając muzyczny ekspresjonizm.
Obraz
epoki Deliusa, wpływającej na jego własne wybory estetyczne, byłby
zdecydowanie niepełny, gdybym nie wspomniał o Francji, gdzie ów Brytyjczyk
niemieckiego pochodzenia miał spędzić większość swojego twórczego życia.
Najbardziej twórczą i nowatorską postacią ówczesnej francuskiej sceny
muzycznej był oczywiście Debussy. W jego „Trzech nokturnach na orkiestrę"
powstałych w roku 1899 dostrzeżemy być może największą ilość podobieństw
stylistycznych do „Mszy Życia". Podobnie
jak Delius Debussy rozkochał się w naturze i płynących z niej,
pozafabularnych inspiracjach. Za swoje swobodne stosowanie czystych barw
orkiestrowych przedsiębrane dla oddania wrażeń płynących z obcowania z przyrodą został Debussy, nie bez racji, nazwany impresjonistą (choć oczywiście
trudno przełożyć wprost sztukę malarską na sztukę dźwięków). Sam
Debussy uznawał w tym względzie przewagę muzyki, napisał między innymi -
„Muzyka ma nad malarstwem tę przewagę, że może łączyć wszelkiego
rodzaju wariacje barwy i światła".
Dla Debussego najważniejsza była
intuicja w dobieraniu harmonii, barw i rytmów. W ten sposób stworzył on
sonoryzm, czyli nową wrażliwość kompozytora opierającą się nie tyle na
strukturze, co na samym znaczeniu danego dźwięku i na odczuciach z nim związanych. W przeciwieństwie do tego podejścia muzyka romantyczna jawiła się jak
malarstwo historyczno — realistyczne wobec świeżości osiągnięć Renoira,
czy Moneta. Ludzie u schyłku XIX wieku zapomnieli, iż niegdyś również
romantycy łamali ścisłe reguły sztuki klasycystycznej też powołując się
na intuicję i świeżość odczuć. Wydawać by się zatem mogło, iż kto, jak
kto, lecz Debussy uwolnił się spod cienia romantycznego giganta — Wagnera.
Nic bardziej błędnego! Gdy posłuchamy uroczego poematu Niemca zatytułowanego
„Dzieciństwo Zygfryda" i porównamy go z poematem „Morze" Francuza,
znajdziemy się w tym samym świecie zainspirowanej Naturą przez wielkie
„N" poezji dźwięków. A "Dzieciństwo Zygfryda" powiela jedynie w mniejszej skali materiał muzyczny epickiego „Pierścienia Nibelungów"...
Jeśli
chodzi o angielskich kompozytorów, Delius pogardzał nimi jawnie i bez zażenowania.
Nie było to trudne, bowiem Wielka Brytania, skupiona bardziej na rozwoju
imperium i przemysłu, niż na sztuce, w dużej mierze przespała muzyczny XIX
wiek. Nawet ranga muzyków i kompozytorów była na Wyspach znacznie niższa na
Kontynencie. Ostatnie dekady XIX wieku były w zasadzie przebudzeniem rodzimej
twórczości, tak potwornie zaniedbanej po wielkich dokonaniach epoki renesansu i wczesnego baroku. Był wprawdzie po drodze Haendel, lecz on wielu swoim współczesnym
jawił się jako pretensjonalny intruz, któremu przeciwstawiano złośliwie
ludowe balladki. Tym niemniej przed czasami Elgara najwspanialszymi utworami
rodzimymi, jakich można było posłuchać w Albionie, były wznawiane bez końca
oratoria Haendla. Poza tym zapraszano wielkich kompozytorów z kontynentu, wśród
których ceniono zwłaszcza Haydna i Mendelsohna i nawet po ich śmierci pielęgnowano
ich twórczość mocniej, niż na zmiennym i niedbałym Kontynencie.
Nic
zatem dziwnego, iż największy brytyjski kompozytor przełomu wieków, Edward
Elgar, był upartym romantykiem aż do śmierci w 1934. Mimo zachowawczości języka
trudno mu jednakże odmówić geniuszu i wielkości, wciąż niedocenianych na
Kontynencie. W czasie powstania większości materiału „Mszy Życia" kończył
Elgar swoje największe może arcydzieło — oratorium „Sen Gerontiusa".
Wystawiono je w roku 1900 w Birmingham. Natchnionej, wspaniałej muzyce
towarzyszy w nim rozmodlony do czerwoności i kiczowaty tekst mówiący o podróży
świeżego nieboszczyka do raju. O ile Delius w pośredni, awangardowy sposób
był dziedzicem Wagnera, o tyle Elgar należał do czystej krwi „brahminów",
czyli następców estetycznych Brahmsa, z całymi ich klasycyzującymi, tłustymi i nostalgicznymi, orkiestrowymi brązami i niechęcią do intuicyjnego podejścia
do kompozycji.
Jedynym
czystej krwi romantykiem, który wywarł wpływ na Deliusa był sławny Norweg -
Edward Grieg. To właśnie on
przekonał ojca Deliusa, aby ten zgodził się wesprzeć muzyczne aspiracje
syna. Wcześniej, czyli w 1884, Delius senior chciał uczynić niepokornego
potomka zarządcą rodzinnej plantacji pomarańczy na Florydzie. Przyniosło to
efekt odwrotny do zamierzonego — czyli kryzys owocowego biznesu i większe
jeszcze zamiłowanie Fredericka do natury, tym razem przepojonej słońcem i pachnącej kwiatami drzew pomarańczy.
We
„Mszy Życia" łatwo zauważymy zderzenie różnych stylów, płynących z przedstawionych powyżej źródeł. Nie należy się temu dziwić — w przeciwieństwie do wielu innych sztuk, muzyka narzuca swoim twórcom solidne,
inżynierskie przygotowanie. Aby tworzyć dźwiękowe mosty, nie można zaczynać
od zera — zasady kontrapunktu, harmonii, instrumentacji to całe wieki doświadczeń i odkryć muzycznych pokoleń. Obok wpływów na pierwszy rzut ucha słychać też w „Mszy Życia" trudną do opisania oryginalność Brytyjczyka. Faktura jego
dzieła jest znacznie lżejsza, bardziej świetlista od dzieł mu współczesnych,
zwłaszcza tych brytyjskich. Mamy też w niej wiele dróg wiodących daleko w krainę wyobraźni. Tworząc swoje arcydzieło, kompozytor już od dwóch lat
mieszkał w Grez — sur — Loing, przepięknej francuskiej miejscowości koło
Fontainebleau, gdzie spędzić miał resztę życia, podobnie jak inny zakochany w naturze i galijskich pejzażach Anglik — wielki malarz impresjonista, Alfred
Sisley.
„Msza
Życia" została nazwana mszą oczywiście metaforycznie — nie zawiera w sobie typowych dla cyklu mszalnego elementów — „Kyrie, Gloria, Credo,
Sanctus, Agnus Dei". Oparta w całości na tekście zaczerpniętym z „Also
sprach Zarathustra" Friedricha Nietzschego, dzieli się na 13 części. Msza,
podobnie jak dzieło jej protoplasty, filozofa, sławi człowieka przyszłości,
nie żyjącego dla zaświatów, lecz cieszącego się zmienną i zdrową potęgą
Natury. Ów człowiek jest dumny, energiczny, przepełniony radością i stroniący
od zachwycania się chrześcijańskim, zaświatowym samoumartwianiem się. Ów
nowy człowiek, w przeciwieństwie do człowieka wiary, nie jest niewolnikiem
swoich lęków, złudzeń i hipokryzji.
Podobnie jak Nietzsche, Delius wzywa w swoim dziele do istnienia tu i teraz, oraz do afirmacji roztańczonego „ja".
Zamiast znanego z „prawdziwych mszy" samobiczowania się żalem i grozą śmierci,
Delius sławi Wolę życia oraz dionizyjskie nią upojenie. W przeciwieństwie jednak do zaprzyjaźnionego kiedyś z Nietzschem Wagnera, nie
upatruje Delius afirmacji dionizyjskiej radości w VII symfonii Beethovena, którą
twórca „Ringu" chciał swego czasu nazwać „Apoteozą tańca", a i
Nietzsche taniec swego Zaratusztry lubił do niego odnosić. Brytyjczyk, nie
ceniący (być może pod wpływem pobytu we Francji) twórczości Beethovena,
zrywa zatem z owym tak bliskim Niemcom wzniosłym i klasycyzującym idealizmem.
Jak wielu mieszkańców Wysp ceni sobie raczej umiar i w miejsce szalonego
transu odkryciem rzeczywistości bez złudzenia boga, sławi po prostu zdrowie i spokojną rozkosz płynącą z zanurzania się w pięknych, poetyckich pejzażach
własnej muzyki. Główną osnową jego dzieła jest zatem partia barytonu, wyśpiewująca
słowa Zaratusztry, ale też przeradzająca się co jakiś czas w instrument
rozpływający się wśród majestatycznych, ale też pogodnych pejzaży „Mszy
Życia".
1 2 Dalej..
« Sztuka (Publikacja: 01-11-2011 )
Jacek TabiszPrezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu. Liczba tekstów na portalu: 118 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Klerykalizacja, czy sekularyzacja? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7499 |
|