|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Precz z rozterkami [1] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Czytając
przypisy do artykułu Rozterki i myśli rozliczne, zwłaszcza przypis
10, kilku rozterek pozbyłem się w sposób zdecydowany i nieodwołalny. Pozwolę
sobie zacytować ten fragment: "Słowa księdza Artura Jerzego Katolo: Dzisiaj
bioetyka musi postawić biomedycynie pytania odnośnie następstw poszczególnych
eksperymentów. Na ile przyczyniają się one do prawdziwego rozwoju osoby
ludzkiej? Czy poszczególne techniki biomedyczne nie fałszują obrazu człowieka
sprowadzając go do rzędu przedmiotu w rękach badaczy? Na ile zmieni się
kondycja fizyczna i duchowa człowieka? W jakim stopniu taka zmiana może wpłynąć
na losy świata? Czy przyszłe pokolenia nie będą musiały zapłacić rachunku
pomyłek współczesnej biomedycyny?"
Wszystkie te pytania odniosłem do własnej osoby,
co, rzecz prosta, wyklucza nawet cień obiektywizmu. A zaczęło się od tego,
że kilka lat temu, idąc za dość stanowczą sugestią lekarza, zrobiłem
sobie tzw. biopsję. Kiedy przeczytałem wynik badania histopatologicznego,
dowiedziałem się, że oto siedzi we mnie jakaś adenocarcinoma. Lekarz
pospieszył z kolejnymi sugestiami — wytniemy to i to, a skutek będzie taki i taki, przy czym alternatywa była jasna: albo to, albo to.
Następnie dał mi kilka skierowań i zaleceń oraz
zaznaczył w kalendarzu dzień, w którym chce mnie widzieć u siebie, ale już w szpitalnej piżamie. Wszystko, co mi zalecił, wykonałem, co do joty. Ciasny
racjonalizm nie pozwolił mi na myśli o bioenergoterapeutach, medycynie
alternatywnej ani o duszpasterzu. Obowiązki tych wszystkich osób przejęła na
siebie żona, nie wiedzieć czemu przekonana, że choć w czerni każdej
kobiecie do twarzy, może, na razie, powstrzymać się z takimi zakupami.
Kiedy leżałem sobie na stole operacyjnym nie myślałem
już o niczym, a to za sprawą anestezjologa, myśleli natomiast ci, którzy
zapoznawali się z moim, jak się okazało, bogatym wnętrzem. Dziś myślę
sobie, że wtedy ich obowiązkiem było
traktowanie mnie jak przedmiotu, ze świadomością, że wszystko, co robią mają
zrobić najlepiej jak umieją, tak, jak nakazują im reguły posiadanej przez
nich wiedzy i sztuki, nawet, jeśli w tej wiedzy są jakieś luki. W żadnym
wypadku nie powinni myśleć, że oto mają przed sobą człowieka, który,
prawdę powiedziawszy był wtedy tylko sześćdziesięcioma paroma kilogramami
wody, białek, soli i jeszcze jakichś tam minerałów, pozbawionym
jakiejkolwiek świadomości, woli czy możliwości działania. Co robił w czasie tych kilku godzin mój mózg, nie wiem, w każdym razie niczego mu nie
brakowało, oprócz wrażeń.
W wyniku tego spotkania zmieniła
się moja kondycja fizyczna, i to na lepszą, także duchowa, i także na lepszą.
Świat na mojej dalszej obecności specjalnie nie zyskał, od pewnego czasu
jednak nie zamierzam jednak wpływać na jego losy, wystarczy mi, że rodzina się
ucieszyła z wyniku operacji, że te trzy jednostki krwi nie poszły na marne.
Nie został też zafałszowany obraz świata, odwrotnie potwierdzona została
prawdziwość ustaleń anatomii oraz innych, związanych z medycyną, nauk.
Cała ta happy-endem zakończona historia nie mogłaby mieć
miejsca, gdyby nie wcześniejsi anatomowie krający na sztuki zmarłych,
zazwyczaj wbrew woli owych zmarłych i wbrew woli przełożonych owych lekarzy,
gdyby nie lekarze eksperymentujący z chloroformem i eterem, fizycy z elektronami, bo tomografia komputerowa a później jakieś monitory akcji serca
też mnie nie ominęły, nawet biolodzy kombinujący z bawełną i chemicy z włóknami, z których zrobiono prześcieradła i opatrunki. Oczywiście, to nie wszyscy, którym
zawdzięczam dziś życie.
O jakim więc obrazie człowieka chodzi w tych pytaniach, które
eksperymenty wzbudzać mają wątpliwości, za jaką pomyłkę mają płacić
moje wnuki i prawnuki? Czyżbyśmy chcieli arbitralnie decydować, który z dzisiaj dokonywanych eksperymentów, doprowadzi w przyszłości do błogosławionych
skutków, a który okaże się ślepą uliczką? Tylko po co wtedy
eksperymentować? Gdyby bioetycy dwieście lat temu zaczęli dyskusje na temat
szczepień przeciw ospie, a byli już wtedy różni przepowiadacie rychłej zagłady
gatunku ludzkiego w wyniku tych prób, wypowiedział się nawet w tej kwestii
papież i to negatywnie, na ospę umieraliby ludzie do dziś. A przypomnijmy
sobie pierwsze transplantacje serca i dyskusje na ten temat. Jak zawsze,
wmawiano wszystkim niestosowność ingerencji w boskie kompetencje, co jednak
nie przeszkadza tym samym ludziom, w trudniejszych chwilach, wznosić modłów
ani żałować grosza, byle tylko jakieś bóstwo do ingerencji nakłonić.
Łatwo bioetykom dyskutować, trochę trudniej wskazywać, 'co
należy czynić', a już zupełnie są nieprzydatni, gdy przed lekarzem staje
problem, — co choremu dolega, a przed chirurgiem lub chorym — wyciąć czy
zostawić. W takich sytuacjach nie ma absolutnie pewnych recept i reguł postępowania,
nie da się wepchnąć wszystkich przypadków w ciasne ramy regulaminów i procedur. Co człowiek to inny przypadek, inna moralność, choć decyzja często
jedna, taka sama. Jestem pewien, że każdy bioetyk, gdy tylko zajdzie potrzeba,
nie będzie miał żadnych oporów przed tomografią komputerową, przyłożeniem
słuchawki do piersi, a nawet rozebraniem się przed pielęgniarką.
Nie ma sensu tworzenie problemów urojonych, komplikowanie rzeczy
prostych, a w celu ich rzekomego rozwiązywania powoływanie od razu do życia
nowych dyscyplin naukowych. Jeśli już kogoś dręczy jakiś problem medyczny,
należy zająć się medycyną, ale rzeczywistą, oficjalną, akademicką, byle
nie homeopatią, medycyną alternatywną czy bioenergoterapeutyką. Kiedy
pojawia się rzeczywisty problem zdrowotny, wtedy wszystkie wzniosłe pytania
muszą pójść w kąt na rzecz jednego — czy oddałem się w ręce osób
kompetentnych?
A teraz przypis 28, w którym mowa jest o F. Galtonie, twórcy pojęcia eugenika. Otóż okazuje się, że 'znamienne,
że był kuzynem Karola Darwina...'. No proszę, nie dość, że był
Anglikiem, lekarzem, filozofem, geografem i statystykiem to jeszcze kuzynem
Karola Darwina. To nie żaden przypadek, takie przypadki się nie zdarzają, to
musi być rezultat spisku!
Czy
to autor chciał napisać? Co znamiennego jest w tym, że Galton był kuzynem
Darwina? Tylko jedynacy, których rodzice byli jedynakami, nie mają kuzynów.
Sam mam kilku kuzynów, których nigdy na oczy nie widziałem, ledwo, że wiem o ich istnieniu, bo mieszkają w zupełnie innym zakątku Europy. Fakt posiadania
rodzeństwa na Zachodzie, jeszcze sześćdziesiąt lat temu bywał uznawany za
znamienny i bywał przyczyną kłopotów. Kiedy miałem ochotę do nich pojechać,
nie było to łatwe, teraz, kiedy nie ma z tym żadnych problemów, już mi się
nie chce. Jest to, oczywiście, znamienne. To, że Galton błędnie interpretował
prawdziwe fakty, nie jest znowu takim rzadkim przypadkiem. Więc co tu ma być
takiego znamiennego? To stwierdzenie ma wydźwięk donosu!
W
paru jeszcze miejscach odniosłem wrażenie, że autor, co innego myślał, a co
innego pisał. Dla każdego czasu można stworzyć listę jego mniej czy
bardziej charakterystycznych wyznaczników, a nasza epoka nie jest pod tym względem
żadnym wyjątkiem, choć nam się wydaje, że jest ich znacznie więcej niż
kiedykolwiek wcześniej. Zupełnie niesłusznie. Wszystkie wyliczone w artykule
wyznaczniki można sprowadzić do wspólnego mianownika — jest nim technika
informatyczna, stosowana już praktycznie wszędzie. Jest ona chwilami zdumiewająca,
ale kudy tam dzisiejszym wynalazkom do wrażenia, jakie ongiś wywarły nylonowe
pończochy, potem bomba atomowa czy pierwszy sputnik. Wszystkie komputery,
smartfony, geny, memy i klony nie mają już tej wstrząsającej siły, nie
naruszają niczyjego światopoglądu czy przekonań politycznych, jak to robiły
tamte. W historii ludzkości takich wstrząsów nie było zbyt wiele, więc może
ta pretensja jest nieco przesadzona. Być może, liczba wynalazków, zwłaszcza
związanych informatyką, kiedyś przejdzie w nową jakość, a jeśli pojawi się
sztuczna inteligencja, to może i jakiś przełom w świadomości ludzkiej się
dokona.
Podbijania
przyrody, właściwie to jej wykorzystywania, przekształcania, nie da się
uniknąć — jest to istotą człowieczeństwa. Tym ludzka działalność różni
się od działalności zwierząt, które także przyrodę wykorzystują i przekształcają, że jest prowadzona z góry założonym celem, coraz częściej
także ze świadomością, że istnieje w tej działalności element ryzyka.
Niepełność wiedzy, czasem brak zastanowienia się lub inne względy powodują,
że niekiedy pojawiają się skutki zupełnie nieprzewidziane. Przykładem może
być Wyspa Wielkanocna, jezioro Aralskie, zaorywanie amerykańskich prerii albo
krzywa wieża w Toruniu lub Pizie. Czy jednak mamy wątpliwości, co do celowości
przekopania Kanału Sueskiego, a wcześniej Korynckiego, tunelu
La Manche
, zbudowania Boeinga
767, a
wcześniej B-29, odkurzacza czy korkociągu? A przecież nie przewidziano
wszystkich skutków realizacji tych budowli i wynalazków.
Nie
wydaje mi się, aby stwierdzenie, że, "Człowiek zdołał okiełznać i ujarzmić naturę. Powstało przekonanie, że mechanizmy homeostatyczne natury
nie obejmują już naszego gatunku. Homo sapiens
nie ma wrogów naturalnych, skutecznie walczymy z chorobami, sięgamy w przestrzeń okołoziemską." było prawdziwe. Wręcz przeciwnie, każde zdanie
jest błędne. Ani nie okiełznaliśmy ani nie ujarzmiliśmy natury, poznaliśmy
tylko sporą część jej praw, które ze sporym powodzeniem wykorzystujemy.
Mechanizmy 'homeostatyczne', jeśli to określenie ma tutaj sens, usiłujemy
zrealizować, zaś 'wrogów naturalnych' mamy bez liku. Nawet grzyby dotąd
jadalne, rzekomo coraz bardziej upodabniają się do trujących, co akurat
wydaje mi się zupełnie proste do zrozumienia. Z mojego punktu obserwacyjnego
widzę, że zwiększyła się liczba grzybiarzy, choćby dlatego, że zwiększyła
się liczba emerytów i pojawiła się nowa klasa społeczna, czyli bezrobotni.
Zatem pojawiła się silna presja zewnętrzna, pod której wpływem coraz
szybciej eliminowane są osobniki o wyraźnych, zauważalnych cechach, przeżywają
natomiast te, które są podobne do trujących. Ale i one podlegają ostrej
selekcji, więc największą szansę mają tylko podobne do trujących, no i w
końcu ktoś się pomyli.
Głodują, okresowo, wszystkie gatunki, głodują
antylopy na sawannach, głodują towarzyszące im drapieżniki, ale nie
wszystkie osobniki jednocześnie, i w tym nasza sytuacja, jako gatunku, jest
podobna, niestety, do sytuacji zwierząt.
Wśród
ludzi zawsze znajdowali się tacy, którzy na świat patrzyli z powątpiewaniem
sądząc, że wszystko zmierza ku zagładzie, bo z młodego pokolenia nic
dobrego nie wyrośnie. Krytyczne spojrzenie na świat i człowieka miało różne
formy; Biblia i historia wygnania z raju wraz z wszystkimi dalszymi
konsekwencjami — to jeden z przykładów takiego spojrzenia, myśl o minionym
złotym wieku i szczęśliwym dzikusie — to inne, zaś 'człowiek, to brzmi
dumnie' — to jeszcze inne. W naszych czasach źle są widziane państwa, które
nie podpisują albo nie przestrzegają paktów praw człowieka, zaś samo sformułowanie
takich zestawów praw to nic innego jak brak zaufania do rozsądku albo i uczciwości ludzi, czyli krytyczne spojrzenie na rzeczywistość.
1 2 Dalej..
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 15-11-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7536 |
|