|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Antyklerykalizm
Antyklerykalizm. Na ile jest racjonalny? Autor tekstu: Jacek Tabisz
Antyklerykalizm wydaje
się być w kręgach polskich ateistów postawą w pełni racjonalną — mamy w naszym
kraju Kościół z jego klerem,
stojący często w bardzo uprzywilejowanej pozycji wobec prawa, a nawet ponad
prawem. Wiele wskazuje na to, iż księdzu, aby przemawiać w mediach, starcza sam
fakt bycia księdzem. To z pewnością w oczach wielu Polaków zawód wysoce
uprzywilejowany. Każdy inny specjalista w swoim zawodzie musi zdrowo się
tłumaczyć ze swoich zamierzeń i większościowi dziennikarze bynajmniej nie witają
go pokłonami, nagle poważniejąc i z
przesadą dbając o pochodzącą z wieków ciemnych feudalną tytulaturę. Nic
zatem dziwnego, iż wielu ateistów cieszą ogromnie antyklerykalne artykuły. Też
uważam, iż surowa krytyka Kościoła i jego funkcjonariuszy należy do postaw
bardzo potrzebnych, ktoś to powinien robić, a kto, jak nie my...? Niekiedy jednak,
gdy zabawa w antyklerykalnym towarzystwie się już bardzo rozkręci, zaczynam
odczuwać znużenie. Mam wrażenie, iż sceptycyzm i racjonalizm, niczym nieproszeni
goście, wymykają się z towarzystwa, zwłaszcza gdy padnie z całą powagą hasło:
„Polska pod okupacją Watykanu"…
Czy
rzeczywiście Watykan nas okupuje, tak jak swego czasu czynili to Moskale? Moim
zdaniem nie. Sami, jako większość, sobie taki los wybraliśmy. Owszem, procedura
nie była w pełni demokratyczna, nie było to otwarte referendum, plebiscyt, była
to raczej decyzja rządu (a raczej dwóch rządów, w tym jednego „lewicowego"), tym
niemniej coś mi mówi, iż gdyby wtedy, jak i teraz, zrobiono w tej kwestii
referendum, Naród wyraziłby wolę podpisania konkordatu, zaś moje „nie"
znalazłoby się w mniejszości, być może żenująco słabej.
Dlaczego tak się dzieje? Czy kler podstępnie wdziera się do domów i nakręca
wszystkich dla swojej korzyści? Nie sądzę… Większość moich rodaków pragnie się
łudzić różnymi idiotyzmami, niekiedy dla dość partykularnych korzyści, takich
jak rzekoma nieśmiertelność, której szczęśliwy przebieg przybliża zapewne w myślach niejednego podpisanie konkordatu. W myśl zasady — „w świętym kraju
łatwiej o zbawienie". Moim zdaniem winnym „watykańskiej okupacji" nie jest tylko
kler — główną winę ponoszą indywidualni ludzie ze swoim bezkrytycznym
irracjonalizmem. Nie zawsze są to prostaczkowie — nie brakuje doktorów i profesorów ćpających ideę życia po śmierci odziedziczoną po półnomadach żyjących w Azji Mniejszej dwa tysiące lat temu. Ani znajomość fizyki, ani pewne
rozeznanie w historii masakr do których zawsze prowadzą utopijne wierzenia nie
szkodzą wielu specjalistom od tych zagadnień nadal się łudzić i wspierać
łudzenie innych. Gdyby większość Polaków nie chciała konkordatu, niemal od razu
można by go wypowiedzieć. Nie jest to zatem żadna okupacja. Gdyby większość
wykształconych i medialnych przedstawicieli polskich elit pragnęła wolnej od
wpływów watykańskich Polski, nie byłoby tych wpływów nad Wisłą. To samo dotyczy
wyssanej z palca, baśniowej postaci, którą zwie się królową Polski. Poważny
naród i poważne elity poważnego kraju nie chciałyby mieć za patronkę baśniowej
postaci, której główną cechą jest przekazywanie modlitw i dziewicze rodzenie
istot boskich. Dla każdej, w miarę normalnej osoby, jest to śmieszne i żałosne...
Czy to kler jest zatem winien deficytu normalności wśród polskich elit? Czy
magia sutanny działa aż tak mocno, iż pan doktor, czy profesor nie czuje się
żałosny żyjąc w kraju, którego królową jest baśniowa i dziwaczna postać, zaś
przewyższającym konstytucję dokumentem specyficzne braterstwo z maleńkim
państewkiem ciekawym (tak naprawdę) głównie z uwagi na świetne muzeum i freski
zmuszonego do malowania Michała Anioła?
Moim
zdaniem nie można mówić o „okupacji watykańskiej". Konkordat obowiązujący
Rzeczpospolitą Polską stanowi wypadkową aspiracji jej mieszkańców. Oznajmia
wszem i wobec, iż mentalność wielu Polaków nie sięgnęła innych obszarów, niż te
istniejące nad Wisłą już setki (a może tysiące) lat temu. Dla wielu z nas Słońce
nadal jeździ na rydwanie, zaś o deszcz można zabiegać grzechotaniem. Czy jest to
tylko wina kleru? Czy jest to głównie wina kleru?
Kolejne
zagadnienie. Czy kler działa tylko dla pieniędzy? Czy jest to grupa
bezwzględnych cyników zabiegających wszelkimi sposobami o materialne korzyści? Z pewnością takie osoby się zdarzają, zwłaszcza wśród osób wyższych rangą -
biskupów, przeorów, kardynałów i papieży. Z drugiej jednak strony mam wrażenie,
iż owe wojsko Chrystusowe rzeczywiście w Chrystusa wierzy. Czyni to nawet wielu
uprzednio wymienionych cyników. Nawet oni działają nie tylko dla pieniędzy, lecz i dla złudzenia, znacznie przekraczającego swoim zasięgiem szeregi samego kleru.
Gdyby za każdym księdzem nie stało co najmniej kilkanaście osób chcących przeżyć
własną śmierć i zasiąść u boku syna Jahwe, nie byłoby księży. A przecież są...
Gdyby obok co najmniej kilkunastu ludzi, uzasadniających swoimi urojonymi
potrzebami istnienie zawodu „ksiądz", nie działało co najmniej kilku
oportunistów, robiących wszystko, aby zmieścić się idealnie w zabobonach
społeczności, nie byłoby kleru. Hierarchę kościelną (ale też imamów i mnichów
buddyjskich) tworzą osoby „prywatnie irracjonalne", oraz oportuniści, dla
krótkowzrocznej wygody schlebiający najbardziej nawet szalonym zwidom
większości.
Proponuję, aby dokonać pewnego myślowego eksperymentu. Archetypicznemu księdzu
antyklerykałów przeciwstawmy księdza — kozła ofiarnego. Ten pierwszy ksiądz to
oczywiście cyniczny nierób, bezwzględnie zdobywający władzę i pieniądze,
wykorzystujący seksualnie swoje owieczki. Drugi ksiądz to — dajmy na to, szóste
dziecię jakiejś katolickiej rodziny. Wyobraźmy go sobie. Młody chłopak, który
„ładnie mówi", a za to starszym braciom rodowe dziedzictwo zanadto rozdrabnia.
Większość członków rodziny chce, aby został księdzem. Jedni chcą delikatnie,
inni nieco bardziej stanowczo. Jednym przyświeca „szczera wiara" (czyli mocne
naćpanie opium „Jezus"). Innym bardziej letnie emocje, ale też czują, iż ksiądz w rodzinie, to jakby bliżej boga, to bilet do raju sprzedawany taniej, po
promocji. Tak jak Matka Boska kraj jako królowa uświęca, tak i Józek, czy
Krzysiek uświęci rodzinę. W każdej rodzinie znajdą się też oportuniści — „niech
Józek na księdza idzie, to na wszystkich będą lepiej patrzyli, a jakby pogrzeb
jaki był, chrzest, czy weselisko, to Józek pomoże". I idzie potem taki
młodziutki Józek, ledwo w wieku młodzieńczym na księdza, do seminarium. Jeśli
jest indywidualistą i sceptykiem, to go tylko zaboli — popsuje krew rodzinie,
zmarnuje trochę czasu, lecz wybierze racjonalną i sensowną drogę w życiu. Jeśli
jednak nie jest osobą o bardzo mocnym charakterze, jeśli nie jest inteligentny i jeśli — co gorsza — w tym swoim niedopierzonym wieku ma idealistyczne, utopijne
poglądy (czyli łatwo mu wierzyć w „posłannictwo Kościoła"), to tym księdzem
zostanie. Przypuszczam, iż w takiej sytuacji większość osób pójdzie tą koleiną
rodem z mrocznej, surrealistycznej baśni, która jednakże ma ponad miliard
zwolenników. Do nacisku społecznego o charakterze rodowym dodać można zawód
miłosny, który też szczególnie wrażliwych chłopców (bo jeszcze nie mężczyzn)
skierować może na „duchową ścieżkę". A później, już na jakiejś parafii, ksiądz
Józef z każdym miesiącem i rokiem oddala się od możliwości odstąpienia od raz
obranej drogi, oznaczającej rezygnację z normalnego życia, w sensie
międzyludzkim, ekonomicznym i erotycznym. Wydaje
mi się, iż trzeba być naprawdę bardzo dzielnym człowiekiem, aby po kilku latach
księdzowania stwierdzić „nie!". Większość ludzi z pewnością w takiej sytuacji
traci wiarę w Jezusa i Kościół, ale nie oznacza to, iż automatycznie stają się
polującymi na Mercedesy cynikami. Wiele wskazuje na to, iż spora część z nich
(być może większość) stara się powrócić do dawnych złudzeń — swoich i społeczności. Sporą częścią tych złudzeń jest oczywiście przeświadczenie o tym,
iż „piotrowe posłannictwo" jest dobre i posiada sens. Nie sądźmy zatem, iż
zawsze naciągane argumenty kleru to cynizm. Czasem to głos osób, które wpierw
pracują bardzo długo i gorliwie, aby oszukać samych siebie. Bowiem nie są
ekstremalnie odważni, nie mają zatem praktycznie innego wyboru...
Jaki
ksiądz jest częstszy w rzeczywistości? Archetypiczny ksiądz antyklerykała, czy
opisany przeze mnie Józek? Być może prawda leży gdzieś po środku. Nie tylko w sensie statystycznym, ale też w poszczególnych osobach. Być może kler składa się z osób, gdzie cynizm i radość płynąca z pozycji (nawet jeśli iluzoryczna) łączą
się z trwożliwym zabieganiem o „utraconą wiarę". Kto czyni tych ludzi? Z czego
oni wynikają? Czy to tylko kler napędza sam siebie, mnoży się i indoktrynuje?
Czy też prywatny irracjonalizm i oportunizm członków całej społeczności
odgrywają w tym procesie jakąś rolę, być może jednak ważniejszą?
Wydaje
mi się, iż przesadny antyklerykalizm nie jest postawą w pełni racjonalną. Kryje
się za nim zresztą często chęć „odnowy chrześcijaństwa", łączona niekiedy z idealizacją postaci Jezusa, która to bynajmniej na taki zabieg nie zasługuje
(wspomnę choć sławne i upiorne słowa owego zmyślonego bogoczłowieka — „kto nie
jest ze mną, ten jest przeciwko mnie"). Mnie odnowa chrześcijaństwa nie
interesuje, jestem bowiem ateistą i nie zabiegam o nowych Lutrów. Luter też nie
był miłą personą…
Podsumowując. Uważam, iż krytyka kleru i działań Kościoła należy do postaw
potrzebnych. Powinna jednakże istnieć też druga strona medalu. Starając się być
racjonalnym ateistą spoglądam na niektórych księży jako na ofiary. Staram się
niekiedy zrozumieć te osoby zmuszone do święceń kapłańskich przez swoje
rozmodlone i (lub) oportunistyczne otoczenie. Wyobrażam sobie, jak to jest
znaleźć się w takiej pułapce, gdzie można wybierać już tylko pomiędzy cynizmem, a bezwarunkową wiarą. Czasem, jako aktywny i radykalny ateista zastanawiam się
nad nieco szaloną ideą. Czy nie byłoby sensowne powołanie ateistycznego telefonu
zaufania, na który mogliby dzwonić księża całkowicie załamani swoją egzystencją?
Czy nikt by nie zadzwonił? Czy nie byłoby pięknie pomóc uwolnić się od oparów
fideistycznego absurdu osobom najbardziej nim dotkniętym? Czy nikt by nie
zadzwonił...?
« Antyklerykalizm (Publikacja: 15-11-2011 )
Jacek TabiszPrezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu. Liczba tekstów na portalu: 118 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Klerykalizacja, czy sekularyzacja? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7538 |
|