|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Kocham bezbożnice Autor tekstu: Krzysztof Salak
Życie nie jest czerwone. Nie jest też żółte, czarne, ani białe. A najbardziej
nie jest zielone. Bo jeżeli zielone, to w kosmosie.
Najechał mnie kac jak ciężarówka.
Wystartował w okolicy płata skroniowego, ominął pień, zaczepił
zderzakiem o węchomózgowie po czym, nabrawszy prędkości, rozjechał lewym
kołem Łuk Hipokampa by po krótkim, acz bolesnym hamowaniu na
podwzgórzu, wedrzeć się w głąb neocortis, miażdżąc po drodze nerw
wzrokowy. Po omacku, natykając się tu i ówdzie na but lub skarpetę, oraz
zmieniając za pomocą zaścielających drogę kapsli tempo pełzania, dotarłem do
lodówki. Przywitał mnie oczekiwany chłód, ale zaskoczyła pustka, miejsca
przeznaczonego skądinąd do zawierania w sobie czegoś, choćby — jak w moim
przypadku — plastra białego salcesonu lub resztek
łaciatego w chemicznej butelce. Przez
chwilę, w duecie z mechanizmem urządzenia, z głową we wnętrzu zamrażarki,
rzucałem klątwy w stronę pustych półek. Przerwałem, gdy zrozumiałem, że jedynym,
dodatkowo nieszczególnie świeżym produktem wypełniającym wnętrze lodówki, jest
moja głowa.
Nie ma rady, trzeba iść do sklepu, skonstatowałem ściągając językiem
przymarzające do policzków łzy. Bezsilny, samotny, porzucony światu (przed kilku
dniami z powodu idiotycznych 30 zł odcięto mnie od Internetu), postanowiłem
przybrać pionową pozycję. Marzyła mi się 1.5 litrowa Muszyna albo mleko, ze
wskazaniem na dwie butelki chłodnego
portera. Do sklepu nie miałem daleko, ale pobieżne ablucje oraz przesuwanie
mebli w celu odnalezienia odzieży, zatrzymały mnie w pokoju jeszcze przez czas
jakiś. Z powodu braku w pobliżu pilota nie obejrzałemm
południowych wiadomości. I to był pech. A może błąd nawet. Ale — do kroćset -
skąd wiedzieć mogłem, że owładnięty myślą o browarze, wytwarzać oto poczynam nie
tylko sen wiotki o tańczącym na brzegu stołu falbankowym kapslu, ale także
generować całe zbiory owych kapsli, które — zogniskowane wokół fizjologicznego
pragnienia — przemieniają się w szeregi, w łańcuchy całe zdarzeń, w których
przyczyna i skutek stają się częścią całości, tak, że cokolwiek przedsięwezmę,
przy pierwszym już ruchu staje się echem przyzywającym następne nieoczekiwane
zdarzenie i że zdarzeń owych szeregi owijają się wokół mojej głowy, szyi i ramion, łańcuchem skutków, wciąż bardziej nieuniknionych, ukierunkowanych na
psychiczną destrukcję, okupioną cielesną torturą ruchu każdego, nawet
niepowziętego.
Oblekając ciało w odnalezioną odzież, walcząc z zamkiem, który u drzwi przez noc
do cna zardzewiał, przemykając chyłkiem korytarzem, sunąc pod ścianą kamienicy
dyskretnym krokiem w stronę najbliższego sklepu spożywczego wyposażonego w Muszynianką średnio gazowaną, nie zdawałem sobie sprawy, że najcięższe ma
nadejść dopiero.
Wcześniejszy ból wywołany zderzeniem z własną głową, oraz walką z bezwładnym
termoforem ciała przepełnionym resztkami wczorajszej towarzyskiej dysputy,
tudzież cierpienie towarzyszące każdej próbującej się wykluć myśli; to wszystko
było jedynie preludium przed ciosem, który toczył się już z naprzeciwka
nieubłagany, ciężki, nieuchronny jak zły występ polskich piłkarzy podczas
mistrzostw Europy w futbol.
Jeszcze cieszyły mnie wyludnione ulice, jeszcze radowała szara chmurka, która
wychynęła zza miedzianego szpikulca wieży Kościoła Garnizonowego, by obetrzeć mi
spoconą wędrówką skroń.
Żyję, wszak żyję jeszcze! — wrzasnąłem w stronę przechodzącego w pobliżu kota.
Niestety, na usta wypełzł mi jedynie suchy zgrzyt. Zęby jak traki cięły słowa na
wióry, rozdzierały wyrazy, zamieniały dźwięk w trociny.
To nic, nic… zaraz się napiję… Napiję, a może nawet coś zjem. Tak, zjem jabłko,
gruszkę i rogala. Kupię sobie zupkę w torebce, kupię piwo, makaron i maślankę.
Będzie lepiej, będzie dobrze. Jutro — nie, pojutrze, pójdę na siłownię. A później codziennie, później dnia każdego będę robił pompki. I będę pił
maślankę. I jajka jadł będę. Całe stosy jajek od kurek z wybiegu. I będę kupował
wołowinę. A także wątrobę. W wołowinie jest proteina a w wątrobie jest żelazo.
Będę silny, zdrowy, wypoczęty...
Co to? Co to znaczyć? Remont jakiś? Remont w nowym sklepie? Drzwi zamknięte, w środku ciemno… Cisza dziwna, bezgłośna, milcząca, złowieszcza. Pusty sklep,
puste ulice, nad głową nieboskłon, co Bogiem pusty. W centrum nieba ptak -
zdechł w słońcu i wisi. Poczułem, że nadchodzi zawał. Mózgu lub serca.
Nieuchronny, bliższy coraz… Tętno to zwalniało, to przyspieszało, potykało się o aortę i zamierało zablokowane zastawkami, poza którymi serce bezsilnie
nasłuchiwało pękających w żyłach baniek z tlenem.
Nie… to jeszcze nie zawał, ktoś nadchodzi. Dziecko, dziewczynka z żółtym
balonikiem w jednej i z gałązką w drugiej ręce. Zieloną gałązką. Palemką.
Palemką? Jasna cholera — czy dzisiaj… przecież dzisiaj… Przepraszam Zosiu,
dlaczego sklep jest zamknięty? — wychrypiałem w stronę dziecka. Mała roześmiała
się i zamachała mi przed oczami zielonym badylem. Nie jestem żadna Zosia tylko
Kasia! — zawołała. A pan nie wie, że dzisiaj są Zielone Świątki? Nie szedł pan w pochodzie? Ja szłam, ale teraz muszę się wysikać — szepnęła i ruszyła w stronę
najbliższej kamienicy. Przebiegła kilka kroków, po czym zatrzymała się na moment i zawróciła w moją stronę. Jak się pan pospieszy, to jeszcze pan zdąży, są
dopiero przy szpitalu a najwyżej przy pompie. Słyszy pan jak śpiewają? Niech pan
weźmie palemkę to pana wpuszczą do środka.
Przeżyłem dzięki płazowi. To pełznąc to raczkując, trzy ulice dalej trafiłem na
otwartą Żabkę. Zanim podniosłem się przy półce, wczołgałem się za ladę i przypadłem do stóp dwóm ekspedientkom.
— Kocham was bezbożnice! — krzyczałem. — Kocham cię córko Kaina i ciebie także
Żydówko! Kocham was poganie, Murzyni i Cyganie! — darłem się w stronę stojących w kolejce ludzi. Bądźcie pozdrowieni barbarzyńcy, innowiercy i agnostycy -
powtarzałem, sypiąc przy kasie bilon z portfela.
Dziękuję Ci apostato za uratowanie życia! — rzuciłem przy wyjściu w stronę
ochroniarza.
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 07-06-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8095 |
|