|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje But pochwalony Autor tekstu: Krzysztof Salak
Pamiętam,
gdy byłem jeszcze pętakiem, wraz z moim o rok młodszym ode mnie bratem,
chowaliśmy się do kanapy przed księdzem, który przychodził po kolędzie.
Nie
mogę sobie przypomnieć,
czy rodzice w jakiś sposób tę kolędową ciuciubabkę akceptowali — ba,
nie wiem czy o procederze tym w ogóle wiedzieli, czy przypuszczali,
że podczas wizyt duszpasterza siedzimy we wnętrzu kanapy, ale — zważywszy
na to, że uczyniliśmy to co najmniej kilkakrotnie — przypuszczam, że wiedzieć
mogli. Tym bardziej, że była kiedyś taka sytuacja, gdy mama, zdenerwowana
nieco naszym zbyt długim przebywaniem pod kołdrą, wpadła przed południem
do naszego pokoju z okrzykiem: pewnie nie chcecie znowu przyjąć księdza w łóżku!? „Znowu" i „w łóżku" — tak, jakbyśmy
już to kiedykolwiek w sposób oficjalny zrobili. A co więcej, mama
nie powiedziała „przyjąć pod kołdrą", ale „w łóżku"
właśnie. W łóżku, czyli w środku, we wnętrzu łóżka. Oboje — ojciec i matka, przyjmowali księdza tylko do pewnego czasu, a i
to z lekkim przymrużeniem… duszy. Żadnych specjalnych przygotowań,
mycia okien, odkurzania, czy trzepania chodników (dywanów w domu nie
mieliśmy) z powodu wizyty księdza raczej nie było. Ot, przyjmowali inni,
to i oni, ale bez euforii.
Wróćmy
jednak do kanapy.
Samo do niej wejście było dla nas jakby zabawą, psikusem, ale już
przebywanie we wnętrzu mebla w czasie, gdy ksiądz odprawiał swoje służbowe
zajęcia, podczas których zawsze pytał o przyczynę naszej w domu
nieobecności, sprawiało że ten moment mroził nam krew w żyłach i zapierał
oddech. Oddech zresztą trzeba było w sobie zapierać, choćby po to, by
nie być słyszanym. Pamiętam, że przez szparę pomiędzy ruchomymi częściami
kanapy widać było jedynie dolną część nogawek oraz buty księdza, buty
czyste, zadbane, poprawne. Buty, które przyszły w imieniu Pana Boga i przeciwko
którym ośmieliliśmy się we wnętrzu kanapy bezczelnie okopać.
To
było niemal jak świętokradztwo, jak prztyczek dany w nos samemu Panu Bogu. Bo wszak On, tam na górze, z góry, z boku i ze strony dowolnej, wiedział o nas,
widział nas, słyszał i oceniał. Przecież Bóg — to oczywiste — był z nami w tej kanapie, tkwił pomiędzy starymi sprężynami, ocierał
się o nas, patrzył nam w oczy, słuchał przyspieszonych łomotów
serc, widział grzech naszej udawanej nieobecności, która musiała być
ostatecznie wpisana do Jego Niebieskiego Dzienniczka, który zaraz po
Apokalipsie, jak pod koniec szkolnego roku, odczytanym będzie nie tylko w obliczu
księdza i rodziców, ale wszem całej ludzkości i wobec osobnika jej
zmarłego każdego.
Aniołom na pohybel, diabłom na uciechę.
Poza
tym ksiądz, wierzyliśmy w to wtedy, jako osoba ze Strefami Niebieskimi zaznajomiona,
kontakt w ten czy w inny sposób z Bogiem mieć musiał i kwestią
czasu było jedynie, by nasz parafialny duchowny dowiedział się o naszych
przeciwko niemu, więc także przeciw niebu kanapowych oszustwach.
Pewnie
dlatego właśnie czułem się szczególnie winny przed obliczem każdego napotkanego na ulicy księdza i z
tego to powodu w moim pozdrowieniowym „niech będzie pochwalony" czaiło
się zażenowanie i lęk przed oszustw naszych wykryciem.
Bo
ksiądz, jak oceniałem to wtedy, to także człowiek, chociaż człowiek w sposób szczególny — w sposób
szczególnie dobry i szczególnie mądry. Człowiek namaszczony litością i mądrością. Człowiek bez skazy. Bardziej ludzki od innych ludzi. Ale to
właśnie najbardziej, ten brak skazy, czynił go bytem nam niedostępnym,
nierealnym nawet. Bo wszak ja i brat mój, i Wojtek z mieszkania
poniżej, i Marcin, i Stefan (o, Stefan zwłaszcza), my wszyscy byliśmy
kolesiami ze skazą. Urwisami z codziennym grzechem w zanadrzu, z grzechem,
który straszny niekiedy był, ale i bywał słodki, który zatrważał,
ale pociągał w sposób nieubłagany, który w szybszą dorosłość
uchylał wrota.
Wczoraj
przechodziłem w pobliżu parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa przy
ul. Bogurodzicy w Szczecinie. Niedaleko kościoła, na chodniku okalającym szpital dziecięcy, leżał
człowiek. Być może pijany. Leżał, choć pewnie wolałby siedzieć lub stać, a jeżeli już leżeć to na kanapie, a choćby na ławce w pobliskim
parku. Człowiek ów głowę miał ubabraną ptasią kupą. Z nogi zsunął
mu się but, który, stary i zdezelowany, tkwił w kratce ściekowej o metr
od jego nogi. Gdy byłem niedaleko od leżącego, mijał go właśnie ksiądz
spieszący do parafii przy Bogurodzicy. Duży, zdrowy, młody człowiek w służbowym
uniformie. Krok miał pewny, ruchy rześkie, suknię wyprasowaną, but
wypastowany. Drugi zresztą także. Zwróciłem uwagę na te buty, gdyż były
one szczególne, nad wyraz czyste, nad potrzebę wypastowane, nad kurze miejskie w czystości swojej czarnej uniesione.
Buty godne najwyższego zaufania.
I
nagle buty owe napotkały na swej cnoty drodze zdezelowany trzewik leżącego
przechodnia. Widziałem jak lewy,
mijając oderwany od ciała but spoczywającego na chodniku, zadrżał, wstrzymał
na moment nogę, a później i całą resztę duchownego, wspiął się
na zawarte w sobie palce i — po chwili wahania — bokiem, ostrożnie, z lekkim (zaryzykuję to stwierdzenie) obrzydzeniem, odsunął brudny
trzewik od reszty księdza. Ruch powtórzył się raz jeszcze, aż osierocony półbut
leżącego znalazł się w pobliżu brata swojego w leżącej na
chodniku bezwładnej stopie.
Miłosierdziu stało się zadość.
But
księdza powrócił w rejon bliźniaczej nogi owiniętej w sukienkę, trzewiki zjednoczone w zaszczytnym
trudzie dostarczenia duchownego do bożnicy, zanurzyły się w dostojną
symetrię płynnego nóg przestępowania.
Wtedy
je poznałem.
To były buty, przed którymi wraz z bratem chowałem się do kanapy. I zrozumiałem
coś, co powinienem był już dawno zrozumieć:
Oni chadzają w jednakich trzewikach.
« Felietony i eseje (Publikacja: 27-05-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8066 |
|