« Prawo Nowelizacja ustawy Prawo Farmaceutyczne. Przykład manipulacji [1] Autor tekstu: Andrzej Gregosiewicz
Otwarty
protest przeciwko umieszczeniu w projekcie nowelizacji ustawy o prawie
farmaceutycznym zmanipulowanej definicji substancji czynnej
DEFINICJA DEFINICJI
Definicja
to wyjaśnienie znaczenia jakiegoś wyrażenia językowego przy użyciu innego
wyrażenia, które w tym samym języku oznacza to samo.
DEFINICJE
FAŁSZYWE
1.
DEFINICJA TAUTOLOGICZNA ZAWARTA W PROJEKCIE NOWELIZACJI
Substancja
czynna to substancja (e) wykorzystywana do produkcji leków, które będą
zawierać substancję czynną.
Tekst
oryginalny: "substancją czynną — jest
substancja lub mieszanina substancji, która ma zostać wykorzystana do
wytworzenia produktu leczniczego i która, użyta w jego produkcji, staje się
składnikiem czynnym tego produktu
").
Definicja
tautologiczna to taka definicja, w której zwrot definiujący powtarza zwrot
definiowany. Powtórzenie to nie przyczynia się do lepszego zrozumienia zwrotu
definiowanego. W opisywanym przypadku występuje jednocześnie pod dwoma
postaciami: 1/ Idem per idem (to samo przez to samo) i 2/ circulus in definiendo (błędne koło).
2.
DODATKOWE,
ŚWIADOME ZMANIPULOWANIE DEFINICJI
Opisywana
definicja jest zbyt szeroka. Autorzy świadomie uczynili zwrot definiujący
zakresowo nadrzędnym, by mógł on dotyczyć również produktów leczniczych
nie zawierających substancji czynnej. W efekcie chcieli udowodnić,
że wszystkie produkty lecznicze zawierają substancję czynną, co jest
oczywistym kłamstwem naukowym. Manipulacja polega na tym, że nie uczynili
zastrzeżenia, że definicja nie dotyczy „leków" stosowanych w tzw.
„medycynie alternatywnej".
CEL
WPROWADZENIA FAŁSZYWEJ DEFINICJI PRZEZ AUTORÓW NOWELIZACJI
Sposób
sformułowania pseudo-definicji sprawia, że może ona być dowolnie
interpretowana, w tym sensie, że substancją czynną może być wszystko lub
nic oraz, że produkty lecznicze mogą zawierać substancję czynną, lub nie.
Co
więcej, „definicja" nie określa, jakie cechy biologiczne winna mieć
substancja czynna, a to jest jej istotą. Z logicznego, zatem punktu widzenia
„definicja" ta niczego nie definiuje.
Przypuszczam,
że autorzy tej groteskowej niby-definicji świadomie pozbawili ją kryteriów,
na podstawie których można by ocenić, czym jest w istocie substancja czynna.
Przyjęcie
tej nowelizacji przez Sejm sprawi, że lekiem będzie można nazwać wszystko,
niezależnie od tego, czy technologia produkcji tego „czegoś" jest zgodna z uniwersalnymi prawami naukowymi, czy nie.
Autorzy
projektu powinni najpierw sprawdzić w słowniku znaczenie terminu
„definicja", a dopiero potem zabierać się do semantycznych manipulacji.
Ironią
losu jest fakt, że bełkot ten powstaje w Ministerstwie Zdrowia, które powinno
zajmować się organizacją polskiego lecznictwa, a nie — jak się domyślam -
kombinowaniem, jak wyprowadzić w pole ludzi, którzy sprzeciwiają się
powstaniu prawa, które pozwoliłoby na legalizację oszukańczych metod
leczenia zawartych w dyrektywach płynących z Brukseli.
Wyjaśnię
to szczegółowo, ale na razie poznajmy projekt:
"DEFINICJA" (cytuję):
"38a)
substancją czynną — jest substancja lub mieszanina substancji, która ma
zostać wykorzystana do wytworzenia produktu leczniczego i która, użyta w jego
produkcji, staje się składnikiem czynnym tego produktu przeznaczonym do wywołania
działania farmakologicznego, immunologicznego lub metabolicznego w celu przywrócenia
, poprawy lub zmiany funkcji fizjologicznych lub do postawienia diagnozy
medycznej. (...)
42a) wytwarzaniem
substancji czynnych wykorzystywanych jako materiały wyjściowe przeznaczone do
wytwarzania produktów leczniczych — jest każde działanie prowadzące do
powstania substancji czynnych w tym zakup i przyjmowanie w miejscu wytwarzania
przez wytwórcę substancji czynnych materiałów używanych do produkcji,
produkcja, dopuszczanie do kolejnych etapów wytwarzania w tym pakowanie,
przepakowywanie, ponowne etykietowanie, magazynowanie oraz dystrybucja własnych
substancji czynnych, a także czynności kontrolne związane z tym działaniem".
KOMENTARZ
SZCZEGÓŁOWY
Ad
38a. Wyobraźmy sobie, na podstawie powyższej definicji, produkcję jakiegoś
produktu zawierającego substancję czynną. Bierzemy dwie substancje i tworzymy
mieszaninę. Niech będzie to nawet cyjanek potasu (KCN — składnik czynny) i woda. Technologia produkcji jest dowolna, w tym przypadku będzie to rozcieńczanie.
Rozpuśćmy więc te substancje w taki sposób, by 1 część KCN przypadała na 100 części wody (1 : 100, czyli
1 :10^2). Powtórzmy tę operację 12 razy i przekonamy się, że w otrzymanym
roztworze (1 : 1000 000 000 000 000 000 000 000, czyli 1 : 10^24) nie ma już
ani jednej cząsteczki KCN. Roztwór (woda) stracił swoją aktywność, co -
dla znających praktyczne znaczenie liczby 6,022137
x 10^23 (stała Avogadra) nie stanowi zaskoczenia. W każdym razie wody nie można
nazwać produktem zawierającym czynnik aktywny.
Istnieją
jednak „metody terapeutyczne", w których stosowane są „leki" rozcieńczone w wodzie np. w stosunku 1 do 10^400. Pomijając już nawet fakt, że liczba cząsteczek
we Wszechświecie wynosi około 10^80 (dowód absurdu metody), jasne jest, że
preparat taki nie zawiera śladu substancji czynnej. Trzeba, więc nadać mu
dodatkową cechę metafizyczną. Może to być na przykład „pamięć wody".
Wtedy, nawet po usunięciu z roztworu wszystkich cząsteczek substancji czynnej
leczniczo, woda „pamiętałaby" własności lecznicze rozcieńczanej
substancji, które można by przenosić np. na granulki cukrowe. Granulki
te, następnie pakowano by, przepakowywano, ponownie etykietowano, magazynowano i dystrybuowano.
Wszystko
byłoby super-zgodne z nową „definicją". Jedynym problemem mógłby być
fakt, że podczas rozcieńczania przekraczano by
liczbę Avogadra. Oczywiście to nieistotne, gdyż fakt obalenia przez
prawników nienaruszalnych praw fizyki, byłby zgodny z „definicją".
Ad
42a. Na pierwszy rzut oka powyższy tekst wydaje się być typowym żargonem
ustawowym. Przeczytajmy jednak powoli, słowo po słowie. Czy ta część
„definicji" może się odnosić do substancji czynnych zawartych we
wszystkich grupach lekarstw? W jakiej, bowiem grupie leków kupujemy substancje
czynne wykorzystywane, jako materiały wyjściowe do produkcji własnych
substancji czynnych, które wymagają kolejnych etapów wytwarzania? Antybiotyki?,
leki przeciwbólowe?, cytostatyki?, leki hormonalne?, leki kardiologiczne? Z takimi pytaniami możemy przejechać się po całej farmakopei polskiej i nie
znajdziemy leków, których sposób wytwarzania odpowiada tej chorej
„definicji".
DLATEGO
PYTAM
Czy
nie prościej byłoby, gdyby — zamiast określenia "substancje
czynne wykorzystywane jako materiały wyjściowe" — wstawiono do tekstu
projektu terminy "pranalewka" lub
"rozcierka"? A zamiast "dystrybucja
własnych substancji czynnych" — dystrybucja
własnych "produktów homeopatycznych"?
GRATULACJE
Jestem
pełen podziwu dla autorów projektu. Dwa zdania i homeopatyczne oszustwo może
stać się zgodne z ustawą. Nikt, a zwłaszcza autor tego tekstu, nie może się
do niczego przyczepić. Wszystko jest zgodne z prawem. Tylko, jakim prawem?
Wynikającym z dwóch zdań, nazwanych definicją?
Infantylne
to, głupie i żałosne. Korupcję oczywiście wykluczam. Jeden raz, gdy nie
wykluczyłem, kosztowało mnie to kilka tysięcy złotych. Ale, gdybym wygrał w totka .............
SMUTEK
Trochę
mi smutno, że moje własne państwo i moje własne Ministerstwo Zdrowia próbuje
mnie oszukać. Ja, oczywiście, oszukać się nie dam, ale nie o mnie tu chodzi.
Dla
autorów projektu istotne jest, by homeopatia, zgodnie z ustawą, weszła
triumfalnie na salony medycyny.
Ale
nawet, gdy wejdzie, ja tak długo będę
tłumaczył opinii publicznej, że to oszustwo i kto jest oszustem, że ludzie w końcu zrozumieją, kto ma rację.
Będę
tłumaczył nawet wtedy, jeśli po odczytaniu nowelizacji rozlegnie się:
„stuk, puk, laską w podłogę, Sejm, Sejm, wyraża zgodę".
GŁOSOWANIE
WYBRAŃCÓW NARODU Z MATURĄ
Anegdotycznym
zbiegiem okoliczności jest fakt, że „stuk-puk laskę" dzierży pierwsza
dama medycyny alternatywnej, która — promując homeopatię — rozporządziła,
żeby poważnie chorym ludziom podawać wysoko-rozcieńczone
„leki" homeopatyczne (na receptę!)
Godna podziwu jest Jej wiara, że "NIC"
może działać na "COŚ", a jeśli tego "NICZEGO" jest
coraz mniej, to zmniejszające się "NIC" działa na to "COŚ"
coraz skuteczniej, w sposób wprost proporcjonalny do ubytku
"NICZEGO". To samo twierdzą
fani ruchu New Age, którym Aquarius
wskazał drogę do zbawienia holistycznego.
PODRĘCZNIKOWA DEFINICJA
SUBSTANCJI CZYNNEJ
KOMU TO PRZESZKADZAŁO?
Gdy
byłem studentem IV roku Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej, moi wykładowcy
twierdzili, że lek jest produktem zawierającym taką dawkę
materialnej substancji czynnej, która wykazuje działanie terapeutyczne (dosis
therapeutica — DT). Chyba wszyscy zgodzą się ze mną, że informacja ta jest
jasna, logiczna i dla każdego zrozumiała.
A
substancja czynna? Czy wymaga nowej definicji? Niżej przedstawiam wiadomości
podręcznikowe, których nikt, nigdy i nigdzie na świecie nie zakwestionował.
DEFINICJA SUBSTANCJI
CZYNNEJ SPRZED REWOLUCJI KULTURALNEJ W POLSCE
Substancja
czynna (leczniczo) to taka substancja materialna, która ma zdolność
reagowania z jakąś grupą receptorów organizmu ludzkiego. Efektem tej reakcji
jest zainicjowanie w tym
miejscu i czasie reakcji chemicznej, która powoduje korzystne dla organizmu
zmiany metaboliczne. O tym, więc, czy możemy substancję nazwać aktywną (lub
nie) decyduje jej struktura warunkująca odpowiednie własności fizykochemiczne
oraz, co jest oczywiste, jej ilość.
Jak
opisać tę aktywność? To łatwe. Weźmy na przykład jakiś preparat przeciwbólowy.
Podajemy choremu wyjącemu z bólu (po złamaniu nogi w dwóch miejscach) 1/10
dawki leczniczej (DT); chory nadal wyje z bólu. Podajemy ½ DT i chory
przestaje wyć, ale nadal się krzywi. Wreszcie pacjent otrzymuje jedną całą
DT i zasypia z błogim uśmiechem na twarzy.
Gdybyśmy
podali mu DT razy 100, chory zasnąłby również. Na zawsze. Co z tego wynika?
Otóż, pewna gradacja:
1 2 Dalej..
« Prawo (Publikacja: 14-08-2012 Ostatnia zmiana: 15-08-2012)
Andrzej GregosiewiczProfesor zwyczajny, kierownik Katedry i Kliniki Ortopedii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Od 2001 roku prowadzi walkę z oszustwami leczniczymi typu homeopatii, bioenergoterapii, radiestezji i innymi rodzajami tzw. "medycyny alternatywnej". Opublikował na ten temat ponad 80 artykułów w mediach papierowych i elektronicznych. Jest „ojcem chrzestnym” akcji medialnej przeciwko homeopatii. W 2008 roku, głównie na skutek Jego konsekwentnej działalności publicystycznej oraz wygrania procesu sądowego z Izbą Gospodarczą Farmacja Polska oraz producentami "leków" homeopatycznych, rozpoczęła się szeroka debata publiczna na temat wartości leczniczych tego sposobu terapii. Jest członkiem-założycielem Klubu Sceptyków Polskich. W 2011 roku Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, na wniosek prof. Andrzeja Gregosiewicza, rozpoczął - bezprecedensową w Europie - procedurę wyjaśniającą, czy homeopatyczny koncern Boiron (filia w Polsce) nie prowadzi praktyk niezgodnych ze zbiorowym interesem konsumentów. Liczba tekstów na portalu: 26 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Jasnowidzenie czy ciemnomyślenie? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8257 |