|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Parkinson zapomniany* [1] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Lat
temu ponad pięćdziesiąt zostało odkryte 'prawo Parkinsona', ale nie
dotyczy ono dość pospolitej obecnie choroby, lecz jeszcze bardziej pospolitego i jeszcze bardziej uciążliwego zjawiska społecznego, któremu na imię
'biurokracja'. Odkrycia tego dokonał Brytyjczyk, Cyril Northcote Parkinson
(1909-1993), człowiek wielu zawodów, tymczasowo rezydujący wtedy w Singapurze.
Choć,
jak sam mawiał, 'woda jest nudna', to jednak coś go do niej ciągnęło,
bo już podczas studiów uniwersyteckich interesował się brytyjską marynarką i wojnami morskimi. I właśnie obserwacje angielskich instytucji związanych z morzem, czyli marynarki wojennej i administracji kolonialnej, dały mu podstawy
do sformułowania tego prawa. Praca w administracji rządowej nie stanowiła
jedynego źródła informacji i nie była jedyną bazą do wyciągania wniosków,
ponieważ w okresie międzywojennym Cyril Parkinson wykonywał dziesięć różnych
zawodów, był np. nauczycielem, dziennikarzem, reżyserem, przez 5 lat służył w marynarce i dopiero po tych rozlicznych doświadczeniach życiowych osiadł w Singapurze, jako urzędnik administracji kolonialnej, miał więc bogate doświadczenie
życiowe.
Ponieważ
był żartobliwego usposobienia, jego książki, przynajmniej te związane z biurokracją i organizacją pracy urzędniczej, czyta się z uśmiechem. W Polsce wydano ich pięć: Prawo Parkinsona albo w pogoni za postępem (1964), Jak zrobić
karierę (1966), Prawo zwłoki (1967), Prawo pani Parkinson i inne
studia z zakresu wiedzy domowej (1970) i Prawo Parkinsona po dziesięciu
latach (1973). Wydano też kilka jego powieści, ale żadnej nie czytałem.
To
najsłynniejsze, pierwsze „prawo Parkinsona" głosi, iż: „liczba
zatrudnionych w każdej instytucji wzrasta według z góry określonego wskaźnika,
bez względu na ilość faktycznie wykonanej pracy" i zostało podane do
publicznej wiadomości w 1958 roku. Szybko stało się ono, z racji swej
odkrywczej prostoty, bardzo popularne, nadawano mu też różne sformułowania,
np. „pracę rozciąga się tak, by wypełnić czas, będący do dyspozycji dla
jej wykonania". I działanie w tej wersji każdy zapewne obserwował albo i sam z powodzeniem stosował. Było to, i chyba jest, nader proste; wystarczy
zleceniodawcę, nie musi to być od razu dyrektor, może być i brygadzista,
nawet żona, zapytać, — na kiedy to ma być gotowe, a potem starannie ukrywać
fakt, że po jego wykonaniu zostało nam sporo wolnego czasu. Gotowe dzieło
oddajemy, w zależności od rodzaju i okoliczności, pięć minut lub tydzień
przed terminem, zyskując opinię pracownika sumiennego i terminowo wypełniającego
swe obowiązki. W ten sposób wypracować sobie można znaczną rezerwę
zaufania, możliwą do przetworzenia w wolny czas, na wypadek, gdy rzeczywiście
będzie nam on potrzebny.
Prawo
to odeszło nieco w cień po ogłoszeniu w roku 1968 zasady Petera mówiącej, że „w organizacji hierarchicznej każdy awansuje aż do osiągnięcia własnego
progu niekompetencji", tym nie mniej zauważono więcej tego typu zależności.
Sam Parkinson wspomina o regule dotyczącej wojen, a mówiącej, że 'liczba
zabitych nieprzyjaciół zmienia się odwrotnie proporcjonalnie do liczby własnych
generałów'. Ktoś inny z kolei powiązał nieczytelne podpisy z przypuszczeniem, że dla przebiegu kariery urzędniczej umiejętność pisania
staje się zupełnie zbędna, co dziś, w dobie komputerów, staje się
prawdziwe nie tylko dla urzędników, bo cywilizacja 'obrazkowa' coraz częściej
pozwala na orientowanie się w sytuacji bez umiejętności czytania, zwłaszcza
za granicą.
Profesor
Parkinson, a do tego tytułu miał zwyczajowe prawo, ponieważ przez pewien czas
był visiting professor na
Uniwersytecie Berkeley, uważał, że odkryte przez niego prawo, ma charakter
obiektywny, jedynie współczynniki liczbowe w równaniu określającym roczny
przyrost urzędników, mają wartości charakterystyczne dla poszczególnych
krajów czy dziedzin administracji.
W gospodarce centralnie sterowanej także działały te same
mechanizmy, z których siłą nie był w stanie poradzić sobie żaden nakaz
administracyjny. I choć wymienione książki, oparte na brytyjskich realiach,
pokpiwały sobie z tamtejszych sytuacji, wiele opisanych tam zjawisk występowało i u nas, również bardzo przydatne były opisane w nich sposoby uzyskiwania
korzystnych dla siebie decyzji czy sposobów zrobienia kariery. Ostatecznie,
ludzie są wszędzie jednakowi, psychiki mają zbliżone, więc można na nie
oddziaływać tymi samymi bodźcami, a wychowywanie nowego, socjalistycznego człowieka,
nie następowało tak szybko, jak to sobie wymarzyli teoretycy i jak pragnęli
praktycy.
Publikacja
pierwszej, niewielkiej objętościowo książeczki — polskie wydanie liczy
zaledwie 116 stron — przyniosła Autorowi wiele rozgłosu i, prawdopodobnie,
nieco pieniędzy, ale nie ujawniał wysokości uzyskanych tantiem. Rozgłos
sprawił, że był zapraszany z wykładami do wielu krajów, w naszym chyba
jednak nie gościł, był jednak w Związku Radzieckim. I ten właśnie kraj
określił, jako „raj Parkinsona", w którym jego prawo obowiązuje totalnie i bez reszty, a jego zdanie potwierdzało wielu ekonomistów i specjalistów od
organizacji pracy, także radzieckich. Trzeba pamiętać, że było tam ponad
sto centralnych ministerstw, tzw. związkowych, często dublowanych w swych
kompetencjach przez ministerstwa republikańskie. Zmorą obywateli radzieckich
były wszechobecne zezwolenia i zaświadczenia, które wprawiały w zdumienie
wszystkich przyjezdnych. Te 'bumagi' w dużym stopniu były dziedzictwem
jeszcze z carskich czasów, kiedy to hierarchia urzędnicza podzielona była na
kilkanaście stopni służbowych, wzorowanych na hierarchii wojskowej i ściśle z nią skorelowana, nie było jednak woli ani nie stawało wyobraźni, by
ograniczać ich liczbę.
O
radzieckiej biurokracji, w tym samym numerze "Forum", mówi nie kto inny, jak szef Komsomołu, W. I. Mironienko, w wywiadzie dla "Der Spiegel", można
więc być przekonanym, że obserwacje Parkinsona były trafne.
Sama
potrzeba uzyskiwania pozwoleń dla wielu oczywistych działań nie musi być
jeszcze specjalną udręką, znacznie większą jest sposób działania poszczególnych
urzędników, zachowujących się niczym udzielni książęta z pełnią władzy
absolutnej. Jak to wyglądało, trochę pamiętamy z własnej przeszłości.
Biurokracja była ulubionym tematem satyryków, naśmiewały się z nich
wszystkie kabarety, kręcono nawet filmy; wystarczy przypomnieć radziecki
„Dygnitarz na tratwie" i nasz „Sprawa do załatwienia", ale nawet
krytyka musiała być 'twórcza', 'jałowa', czyli niewskazująca
lepszych rozwiązań, była źle widziana. Preferowana była zasada:
'krytykujesz — proponuj, proponujesz — wykonuj', ale ona, tylko dość
rzadko ma sens i możliwość realizacji. Stwierdzenie, że garnitur jest źle
uszyty nie może zmuszać nikogo, by został krawcem.
Dziś
do miana „raju Parkinsona" pretendowałyby inne kraje, niewykluczone, że byłby
to nasz, jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż w ciągu dwudziestu paru lat liczba
urzędników w administracji państwowej wzrosła trzykrotnie, z ok. 160 tysięcy u schyłku PRL, do niemal 500 tysięcy obecnie. Jest to poważniejsza choroba,
ale próba uzdrowienia państwa przez natychmiastowe zwolnienie z pracy stu tysięcy
urzędników lub wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych jest
urojeniem. W niektórych wizjach marzy się ono niemal jako unia 460 niezależnych
państewek, których 'ambasadorzy' będą w Sejmie mieli obowiązek walki o jak najlepszy dla swoich wyborców kawałek 'czerwonego sukna'. Jak znam życie,
będą oni walczyć głównie o swoje, nie zdziwię się też, jeśli oprócz
hasła autonomii Śląska, pojawią się i inne, tego samego rodzaju. Zwolennicy
okręgów jednomandatowych mocno się rozczarują, jeśli nie wynikami głosowania,
to rezultatem działalności swoich posłów, ale nie ma co zanadto wybiegać w przyszłość, bo może będzie inaczej.
Najgorzej
zorganizowanej firmy w opublikowanym wywiadzie Parkinson nie ujawnił, ale za
jedno z najlepiej zorganizowanych przedsiębiorstw uznał brytyjską rodzinę królewską,
którą w owym czasie sami jej członkowie nazywali 'firmą". Dziś zapewne
byłby bardziej krytyczny.
Dobrze
oceniał także amerykańskie metody zarządzania, a zwłaszcza stopień oddania
pracy i kierowanym przez siebie przedsiębiorstwom, menadżerów amerykańskich.
Uważał, że wszyscy oni ponad miarę zużywają się w pracy, w stopniu
praktycznie niespotykanym w Europie, a już zupełnie nieznanym w Wielkiej
Brytanii, gdzie dyrektorów pochłaniają głównie dwa zajęcia — praca w ogródkach i polowania. Nie wiem, jak to jest dziś, ale w owym czasie mogliśmy wyczytać w artykułach dotyczących właśnie amerykańskich menadżerów, że przeciętnie
spędzają oni w swych biurach 12 godzin dziennie, często nawet więcej.
Kontrastowało to z naszymi warunkami, które nieomal nie zezwalały na dłuższą
niż ośmiogodzinną pracę, także dyrektorom. Ktoś, kto próbowałby pracować
dłużej, szybko zostałby potraktowany, jako źle zorganizowany i mało
wydajny; zresztą, po co pracować dłużej, jeśli w tym czasie nie ma co robić,
zaś o rzeczach najważniejszych i tak decydowała 'góra', albo i dwie.
Bardzo
wysoko oceniał Parkinson styl pracy prezydenta Ronalda Reagana, choć krytycy
prezydenta określali go mianem stylu 'ludzi leniwych'. Jego zdaniem, Ronald
Reagan, którego znał osobiście jeszcze w czasach, kiedy był on gubernatorem
Kalifornii, i z którym miał także styczność podczas prezydentury, był człowiekiem
mądrym, pracowitym i dalekowzrocznym. Wieku prezydenta Reagana, a przypomnijmy,
że w chwili objęcia prezydentury w roku 1981 miał on siedemdziesiąt lat, nie
uważał za wadę, wręcz przeciwnie, był zdania, że właśnie starsi menadżerowie, z dużym doświadczeniem, w przeciwieństwie do kipiących energią młodzików,
są bardziej kompetentnymi. Niestety — to już moja uwaga — poważni menadżerowie
ulegli potem ogólnej modzie i zaczęli stawiać na młodość, co, przy ich pobłażliwości, a może i aprobacie, doprowadziło do kilku spektakularnych upadków szanowanych
wcześniej instytucji.
Wiek
65 lat, jako wiek przechodzenia na emeryturę, uznawał za całkowicie umowny,
był przeciwnikiem sztywnych ustaleń w tym zakresie. Problem przechodzenia na
emeryturę oceniał nie punktu widzenia zainteresowanego i jego fizycznej
wydolności, — cały czas mowa jest o menadżerach, — lecz z punktu widzenia
jego następcy. Za niebezpieczne i błędne uznawał odwlekanie emerytury, jeśli w firmie był przygotowany do kierowania nią energiczny, młodszy następca. Właśnie w takich sytuacjach rady nadzorcze powinny decydować o emeryturze
dotychczasowych dyrektorów, najlepiej byłoby gdyby oni sami rozumieli
konieczność takiej decyzji.
Odejście
na emeryturę dotychczasowego dyrektora nie powinno skazywać go na bezczynność. O ile sam nie ma własnych wystarczająco absorbujących własnych zainteresowań, a posiadanie takich uważał Parkinson za warunek bycia dobrym menadżerem,
powinien szukać zajęcia w mniejszej firmie, zająć się doradztwem, wygłaszać
odczyty, pisać artykuły albo książki, robić cokolwiek innego pożytecznego,
niekoniecznie dochodowego. Dlatego dość krytycznie wyrażał się o wszelkich
pracoholikach, uważając ich za osoby jednotorowe, jednozawodowe, dla których
utrata pracy może być prawdziwą katastrofą życiową.
1 2 Dalej..
« Felietony i eseje (Publikacja: 13-09-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8340 |
|