|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Społeczeństwo Liberalizmy [1] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Na
forum Racjonalisty przeczytałem nader interesującą dyskusję nad
„Rekolekcjami z liberalizmu". W jej toku różne liberalne 'izmy' oberwały za swoje i nie za swoje. Nie
mam zamiaru bronić żadnego z nich, bo popieram wszystkie, będąc jednocześnie
za a nawet przeciw, więc moja obrona może im tylko zaszkodzić. Dwa fragmenty
tej dyskusji szczególnie jednak mnie zainteresowały, chodzi o naradę japońskich
menadżerów nad robotami oraz kwestia człowieka, jako siły roboczej, więc
wtrącam swoje trzy grosze.
Zacznijmy
od początku. Jeden z dyskutantów przywołał anegdotkę, znana już od jakichś
pięćdziesięciu lat w kilku wersjach terytorialnych i sytuacyjnych, o młodym
adepcie sztuki zarządzania, który wątpił w sens automatyzacji fabryki
samochodów, bo przecież roboty ich nie kupują. Bezduszni prezesi firmy podjęli
jednak 'koszmarną ' decyzję, roboty wprowadzili, a po pewnym czasie okazało się,
że samochody są jednak kupowane, z czego wynika, że obiekcje naszego
nowicjusza były nieuzasadnione. Z jego pytania wynikałoby, że wolałby widzieć
tysiące Japończyków w trudzie i znoju pracujących nad blachami nowego
Hyundaia albo Subaru, a nie jakieś bezduszne automaty, powtarzające swoje
ruchy z dokładnością do ułamka milimetra. Idąc tym tropem rozumowania, można
dowodzić, że np. krosna nie kupują tkanin, młyny mąki, itd., co prowadzi do
oczywistych nonsensów, nawet górnicy, którzy dostawali, a może nadal dostają,
deputat węglowy, nie fedrują wyłącznie dla siebie. Młodemu po prostu pomyliły
się jakieś ogólne, mgliste racje moralne z ekonomicznymi; zamierzał on, jak
mi się wydaje, uszczęśliwić od razu ludzkość, jednak w praktyce zniszczyłby
swoją firmę, bo konkurencja nie odpuści, a tym samym unieszczęśliwiłby
siebie i innych, i to byłby dopiero prawdziwy koszmar. Fakt, że jego wątpliwość
nie wzbudziła w starszych menadżerach żadnych emocji trzeba zapisać na ich
korzyść; widocznie wiedzieli, że już nieraz osiągnięto fatalne
rezultaty, gdy nazbyt martwiono się losami ludzkości zamiast losami
pojedynczego człowieka.
Takie
'moralne' wątpliwości w historii gospodarki miały miejsce nie raz, i nie
dwa. Królowa Elżbieta I, np. odesłała z kwitkiem niejakiego Williama Lee, który
przedstawił jej prototyp maszyny pończoszniczej, a w swej decyzji kierowała
się troską o los ręcznych pończoszników, którzy w owym czasie stanowili ważną
grupę zawodową. Abraham Bell swoim telefonem też nie wzbudził specjalnego
entuzjazmu. Na co komu telefon — argumentowali — skoro korespondencję można
bez kłopotu przesłać przez chłopca na posyłki.
Przykłady
można mnożyć, kto miał rację, pokazało życie, ale podobne głosy odzywają
się i dziś. Kilka dni temu TV pokazała reportaż z jakimś rosyjskim
serowarem i pośrednikiem w handlu tymi wyrobami w roli głównej. Otóż widzi
on Rosję, jako kraj milionów rosyjskich chłopów, w swoich małych
gospodarstwach dojących ręcznie krowy i kozy, dostarczających Rosji
ekologicznej żywności, najlepiej za pośrednictwem jego firmy. Zrozumiałem tę
postawę, gdy pokazano wnętrze jego rezydencji zapchanej ikonami, a jego
samego, jako bogobojnego wyznawcę jedynie prawdziwej prawosławnej wiary.
Niedaleko
do takiej postawy i naszemu b. prezydentowi, Lechowi Wałęsie, który chciałby
nałożyć na kapitalistów obowiązek realizacji pełnego zatrudnienia, bo tak
zrozumiałem jego wypowiedź na XII Forum Ekonomicznym w Krynicy.
A
pełne zatrudnienie, to chimera, niestety. Jeśli spojrzeć na historię rozwoju
przemysłu, to gołym okiem widać, że jest to także historia eliminowania
pracy ludzkiej, a więc i miejsc pracy ludzi. Praktyka udowodniła jednak ponad wszelką wątpliwość,
że mechanizacja poprawia ogólny dobrobyt społeczeństwa i skutkuje przyrostem
miejsc pracy, a nie ich utratą. Dzięki nim, spora liczba Brytyjczyków, bo tam
przemysł się rozwijał się w pierwszej kolejności, zazwyczaj z nizin społecznych,
mogła zająć się czymś innym, zaś przemysł i nauka wyniosły ten kraj do
rangi mocarstwa, nawet jeśliby przyjąć, że zwolnieni pończosznicy i tkacze
mogli tylko służyć w marynarce i zdobywać kolonie. Maszyny, a ich
rozpowszechnienie związane jest z kapitalizmem, stworzyły warunki, w których
można zajmować się głupstwami, np. budową silników parowych, lokomotyw,
elektrycznością, kombinowaniem nad szczepieniami przeciw ospie lub nad
penicyliną i im podobnymi. Za angielskim przykładem poszli inni, nasza
szlachta, z pozycji klęcznika inaczej widziała świat i przykładu z żadnych
heretyków nie brała.
Praktyka
jest mniej więcej taka — wprowadzenie samochodów pozbawiło pracy w samym
tylko Nowym Jorku grubo ponad milion woźniców, transatlantycka komunikacja
lotnicza pozbawiła pracy tysiące marynarzy, w tym kilkuset z naszego
„Batorego", wprowadzenie telefonów pozbawiło pracy tysiące posłańców.
Nikt z tych pozbawionych pracy nieszczęśników nie zginął jednak z głodu;
woźnice zostali szoferami, marynarze lotnikami albo przenieśli się na
wycieczkowce, a posłańcy swoje żony i córki wysłali do pracy w centralach
telefonicznych. Dlatego dziś siedem miliardów ludzi żyje przeciętnie dużo
lepiej niż półtora w czasach Bella i pół miliarda w czasach Williama Lee.
Nie
sądzę, aby tragicznie brzmiąca opinia, iż „W tym kontekście zagubiono człowieka,
który stał się towarem, siłą roboczą pracującą na wynik kapitału
pozbawiona prawa stanowienia o sobie i kształtowania rzeczywistości, w której
żyje i w której mają żyć jego wstępni.", była trafna. Moim zdaniem,
jest wręcz przeciwnie.
Jakąż
wartość miał człowiek w starożytności? A może średniowiecze było rajem
na ziemi dla ludzi pracy? Czy ktokolwiek, oprócz Diogenesa, poszukiwał wtedy
człowieka? Dziś, każdy żyjący w tych okropnych liberalnych
państwach ma nie tylko wiele praw, ale i możliwości, o jakich jeszcze nie tak
dawno nie można było nawet marzyć, mają je nawet ci, którzy czynami
zaprzeczają swemu człowieczeństwu; przy okazji i zwierzęta nabyły sporo
praw. Wolność, jaką każdy dysponuje, żeby zacytować niestrudzonego
propagatora liberalizmu, choć oznacza także prawo do śmierci głodowej, to,
dodam od siebie, oznacza także prawo do zostania milionerem. Wolność na
nikogo nie nakłada, na szczęście, obowiązku bycia szczęśliwym, przedsięwzięta
próba uszczęśliwienia wszystkich nie powiodła się, mimo kilkudziesięciu
lat usiłowań. Dziś natomiast pojawiają się w życiu publicznym także ci,
którzy do niedawna pozostawali w ukryciu, np. osoby niepełnosprawne. Czy życiowe i społeczne sukcesy Janka Meli albo WOŚP byłyby możliwe bez pełnej swobody
działania? Takich pytań można postawić jeszcze kilka, a odpowiedź na nie będzie
taka sama, choć kilkadziesiąt lat temu byłaby inna, bo liberalizm nie jest
raz na zawsze zdefiniowanym sztywnym zbiorem zasad, lecz ideą, która zmienia
swoją treść, czasem z kłopotami, wraz ze zmieniającymi się warunkami społecznymi i politycznymi. Wprawdzie obowiązują w nim zasady wolnej amerykanki, ale nie
prawa dżungli.
Dziś
'siła robocza', może pracować na pomnożenie cudzego kapitału, ale równie
dobrze może pracować nad pomnożeniem własnego, podlegającego dziedziczeniu,
zależy to tylko od jej osobistych predyspozycji i inicjatywy, jeszcze dość często,
niestety, od sytuacji społecznej czy rodzinnej, w jakiej przyszło jej się
urodzić i wychowywać. Jeżeli ktoś zechce, może być kloszardem lub menelem,
ale równie dobrze może aspirować do Wall Street, Las Vegas, na funkcję szefa
PZPN, czy nawet do apartamentu w Konstancinie-Jeziornej. Żadna Hanka, nieznanego
nazwiska, nie musi widzieć końca swej życiowej kariery w kuchni państwa
Dulskich, a potem w przytułku, Justyna Orzelska u boku Janka Bohatyrewicza, a Denise Baudu u boku Oktawa Moureta; kilku panienkom, udało się nawet dotrzeć
do królewskich łożnic, i to nie ukradkiem, lecz w pełnym blasku, z pełnym
zestawem obowiązkowych błogosławieństw.
Dziś
'siła robocza' może i umie obalać rządy i urządzać świat według własnych
upodobań, albo według sprawdzonych już wzorów, a tę siłę fizyczną i polityczną uzyskała dopiero w ustroju i gospodarce mniej czy bardziej
liberalnej. Nawet związki zawodowe, ta zmora kapitalistów i rządów, też
powstały w warunkach wolnej gospodarki, chociaż ich narodziny nie były
bezproblemowe, tak się jednak dziwnie składa, że wolność polityczna z wolnością
ekonomiczną są niemal nierozłączne, co rozumieją doskonale liberałowie.
Nie
tak dawno ukazał się artykuł wskazujący m.in. na niewolnictwo polskich chłopów,
bo pańszczyzna, od której uwolnili ich dopiero obcy, mało sympatyczni władcy,
była tylko trochę łagodniejsza od niewolnictwa, jako jedną z przyczyn
naszego zacofania ekonomicznego. W gospodarce socjalistycznej swobody
ekonomiczne i polityczne były bardzo ograniczone, nawet związki zawodowe były
praktycznie przymusowe. Mimo, że wszystkich nawoływano do aktywności, zachęcano i szkolono, przykładów aktywności oddolnej i pożądanych inicjatyw społecznych
trudno było uświadczyć, a jak już się pojawiła, to akurat nie w pożądanej
sprawie.
Niczego
więc w liberalizmie nie 'zagubiono', a z pewnością tym czymś nie jest człowiek.
Przeciwnie, ludzkość, jeszcze nie w komplecie, ale coraz liczniejszą rzeszą,
dopiero wstępuje na drogę do pełnego człowieczeństwa. Może jest to
'wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa', ale warto w niej uczestniczyć.
Powiedziałbym, że dopiero w warunkach liberalnych 'siła robocza' się
odnalazła, mogła z „klasy w sobie" stać się „klasą dla siebie". Jak
będzie postępował jej rozwój w przyszłości, wobec zachodzącego już 'odprzemysławiania',
nie chcę prorokować, mogę sobie jednak wyobrazić zniknięcie klasy pracującej,
ale nie kapitalizmu.
Przekonanie,
że kanonem wiary liberalizmu 'jest maksymalizacja
zysku, czyli walka o jak najniższe koszty i jak najmniejsze podatki nakładane
przez państwo', zaś 'maksymalizacja zysku idzie często w parze z wyzyskiem', jest dogmatem, że użyję tego samego określenia, antyliberalistów,
stawianiem ekonomii w trzecim szeregu, ale bez wskazania, kto ma stać w pierwszym i drugim.
W cytowanym wcześniej stwierdzeniu tkwi jakieś nieporozumienie.
Nie można na dźwięk słowa 'zysk' oczyma wyobraźni widzieć wynędzniałego
robotnika i otyłego kapitalistę, siedzącego na worku z pieniędzmi, jak to
kiedyś rysowano na propagandowych plakatach. Jeżeli podejmuje się jakąkolwiek
działalność gospodarczą, to należy starać się uzyskać z włożonego
kapitału nie byle jaki zysk, lecz właśnie zysk maksymalny. Jest to postawa
nie tylko zdroworozsądkowa, jest to racjonalny nakaz. Zadowalanie się byle
jakim zyskiem nieuchronnie prowadzi do bankructwa, czyli efektu przeciwnego do
zamierzonego. Z chęci zysku wyłania się stałe poszukiwanie nowych źródeł
surowców, nowych metod produkcji i nowych produktów, poprawa organizacji
pracy, a wszystko to przekłada się na obniżkę kosztów, wzrost produkcji i spadek cen, nie zaś ich 'żyłowanie' lub obniżanie płac, stąd bierze się
obfitość, raz po raz nawet nadprodukcja, towarów, czasem także kapitału.
Zysk maksymalny, to nie wyzysk, to także wzrost płac pracowników. Trzeba pamiętać,
że odrzucenie kryterium zysku doprowadziło do ruiny gospodarkę całego potężnego
na oko, systemu, i to bez jednego wystrzału, nawet ślepego. Chyba, że chcemy
upowszechnić ceny gwarantowane wraz z ich konsekwencjami podatkowymi i społecznymi.
Przecież to już było!
1 2 Dalej..
« Społeczeństwo (Publikacja: 22-09-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8370 |
|