|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Więcej pracy [1] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
W moim mieście pojawił się nowy plac budowy. Przejeżdżając obok niego autobusem
usłyszałem głośny komentarz jednego z podróżujących, który z dezaprobatą stwierdził, że lepiej
byłoby gdyby 'oni' zbudowali jakąś fabrykę, bo przynajmniej 'ludzie mieliby pracę', a nie kolejny
hipermarket. Jego współtowarzysz zmitygował go nieco, zauważając, że w supermarkecie też ktoś
będzie pracował, a miejsce, nieomal środek miasta, zupełnie nie nadaje się na jakąkolwiek fabrykę.
Obaj panowie mieli, tak na oko, trochę ponad czterdziestkę, a ich wiek wydaje mi się o tyle ważny,
że większość swego życia przeżyli już w warunkach innego niż ja, ustroju, jednak powszechna ustna
tradycja raczej wpaja przekonanie, że praca to głównie fabryki i produkcja.
Zainteresowałem się budową i rzeczywiście, z tablicy informacyjnej wyczytałem, że powstaje
obiekt handlowy jakiejś do tej pory nieznanej mi sieci. W ustroju, w którym dorastałem, uczyłem się, a potem przez trzydzieści parę lat pracowałem,
obowiązywała konstytucyjna zasada „Praca jest prawem, obowiązkiem i sprawą honoru każdego
obywatela." Towarzyszyła jej też zasada: „od każdego według jego zdolności, każdemu według
jego pracy", którą miano wprowadzać w życie w miarę możliwości. Ponieważ dużo wcześniej niż
uchwalono tamtą Konstytucję, zapowiadano radykalną likwidację bezrobocia, zasadę dotyczącą
obowiązku pracy rozumiano dosłownie i dlatego od początku niezmordowanie budowano fabryki, w których znajdowali pracę bezrobotni odziedziczeni po wcześniejszym ustroju oraz owoce kolejnych
wyży demograficznych. Ponieważ wyże były coraz potężniejsze, w końcu coraz więcej fabryk musiało
budować następne, a nie wytwarzać to, co ludziom było najbardziej potrzebne lub co chcieli kupować.
Dla tych zaś, którzy nie chcieli lub nie lubili pracować, władza miała specjalne, także obowiązkowe
rozwiązania.
Dziś praca pozostała prawem, ale już nie jest obowiązkiem, a to oznacza tyle, że każdy może
robić to, co chce, nawet nie pracować, najlepiej, oczywiście, byłoby, gdyby znalazł pracę dla innych,
jej efektami podzielił się z państwem, a za jego pośrednictwem również z obywatelami, którzy nie
są tak pomysłowi albo przedsiębiorczy. Liczenie, że państwo ma obowiązek zapewnienia, 'dania'
komukolwiek pracy jest zupełnie bezpodstawne, bardziej w tym względzie można polegać na rodzinie a jeszcze lepiej na znajomych.
Obywatel wskazujący na nieprzydatność owego miejsca do celów przemysłowych, użył dość
logicznych argumentów. Z dalekiej przeszłości pamiętam jednak zakłady odzieżowe „Odra" stojące
niemal w centrum Szczecina, co wskazuje, że są pewne wyjątki. Niektóre firmy, np. warsztaty
jubilerskie czy im podobne, niejako z konieczności, muszą znajdować się w centrum miast. Mówiący
miał zapewne na myśli coś większego, obliczonego bardziej na setki albo i tysiące pracowników
niż na kilkudziesięciu, czemu trudno się dziwić, wszak tradycja takich gigantów jest jeszcze żywa w moim mieście. Nie brał jednak pod uwagę problemu, — co produkować, a więc i — dla kogo? Z historycznego punktu widzenia, jest to dla nas problem jeszcze nowy, ponieważ w długich dziejach
naszego kraju bardzo trudno wskazać przykład firmy, która rozwinęła się samodzielnie do jakiejś
znaczącej rangi, choćby europejskiej, zaczynając od zera, a wykorzystującej niezaspokojony
popyt wewnętrzny. Nie ma też większych firm z polskim rodowodem za oceanem, a na tle choćby
najbliższego nam sąsiada, czyli Niemiec, wypadamy blado. Pojawiają się jakieś pierwsze jaskółki
zmian na lepsze, ale kilka urzędów skarbowych zrobiło wszystko, aby budowane przez nich gniazda
pomysłowości zlikwidować, więc w rezultacie przykładów zbyt wielu nie ma. Z tego, że można
wskazać jeszcze gorszych, specjalna pociecha nie wynika.
Droga od produkcyjnej płotki do giełdowego rekina jest dość trudna, bo żadnych towarów, łącznie z niebieskimi migdałami i ptasim mleczkiem nie brakuje, i za co by się nie wziąć, to już to ktoś
produkuje. Jednak zżymam się, gdy słyszę, że dla wielu absolwentów licznych wyższych uczelni
brakuje pracy. Jest to stawianie problemu na głowie, — to oni mają tworzyć miejsca pracy, na które
czeka sporo bezrobotnych, a nie bezradnie czekać, aby im je stworzono. Jeżeli chcą się przy tym
dorobić czegoś więcej niż przeciętny obywatel, wtedy powinni stworzyć więcej miejsc pracy, bo od
dawna wiadomo, ze tylko cudzą pracą można się dorobić. W rzeczywistości brakuje więc innego
cennego towaru, — dobrych pomysłów, ale kto ma je mieć, jeśli nie ludzie młodzi, a to zżymanie
przychodzi mi łatwo, bo sam żadnego sensownego pomysłu też nie mam. Jeśli ma się dobry pomysł
to, jeśli nie ma szans jego realizacji w kraju, co się często zdarza, ale nie tylko u nas, nie ma dziś
większych przeszkód, by próbować realizować go gdziekolwiek. Tylko jeśli wszędzie jest podobnie,
to gdzie znaleźć tę ziemię obiecaną? Kiedyś te problemy rozwiązywała gorączka złota, budowa
BAMu albo coś w tym stylu, dziś też dałoby się wskazać miejsca wprost wołające o ludzi, tyle, że
czasy już nie te.
Raz po raz ogłaszane są listy zawodów, po których nie można znaleźć pracy. Są tam,
np. 'specjaliści' od marketingu i zarządzania, filolodzy, psycholodzy i jeszcze parę innych.
Żaden z tych zawodów nie powinien być przeszkodą w założeniu własnej firmy, przeszkodą jest
nieuzasadnione przekonanie, że to inni mają myśleć za mnie i o mnie. To już się skończyło, czas
najwyższy to zrozumieć. A pod adresem wszystkich chcących zarządzać, miałbym propozycję,
aby dobrze przemyśleli przysłowie 'kto chce rozkazywać, musi się najpierw nauczyć słuchać', zaś
praktykę zawodową rozpoczęli od planu zarządzania własnym życiem, bez zdawania się na czyjąś
dobrą wolę albo bezinteresowną życzliwość.
Jeżeli ktoś młody liczy na to, że po studiach dostanie pracę rozumianą tradycyjnie, tzn. biurko i komputer, będzie przychodzić na ósmą rano i wychodzić o szesnastej, a po czterdziestu paru latach
pójdzie na ;zasłużoną' emeryturę, najlepiej od tego samego biurka, to się grubo myli. Chętnych
do takiej pracy jest aż nadto, a prawo podaży i popytu działa tu również. Przeciętny Amerykanin,
podobno, zmienia sześć razy swój zawód, nim osiągnie wiek emerytalny. Nie znaczy to, że kucharz
zostanie np. lekarzem, raczej odwrotnie, ale ten fakt dowodzi, że życie zmienia swe wymagania i oczekiwania coraz szybciej, i na to rady nie ma, właściwie jest — przystosować się i przystosowywać.
Świat oczekuje czegoś twórczego, o czym można przeczytać choćby tutaj (http://www.racjonalista.pl/
kk.php/s,8365), a jak się to robi, to za moich czasów uczono z książki H. Altszullera „Algorytm
wynalazku"; dziś też nie brakuje książek, może nawet lepszych.
W Polsce jest wiele do zrobienia, podobnie wiele, a niekiedy znacznie więcej, jest w jeszcze
paru krajach, nawet w Europie, ale tamtejsze rządy mają ten sam problem co nasz, czyli bezrobocie,
do rozwiązania. Odwoływanie się do solidarności kapitalistów i tłumaczenie im, że dla każdego
musi być praca, bo każdy człowiek musi jakoś żyć, a taki postulat usłyszeć było można na ostatnim,
czyli dwunastym Forum Ekonomicznym w Krynicy, jest bez sensu. Na takie argumenty kapitaliści
pozostają głusi. Nie bardzo też wiadomo, w czym miałaby się ta 'solidarność' przejawiać, bo chyba
nie chodzi o ten rodzaj solidarności, który wyraża się w 'urawniłowce'?
Nie dziwią mnie zbytnio ludzie starsi, którzy przeżywszy całe nieomal życie w warunkach
permanentnego niedostatku, nagle potracili głowy wobec faktu, kiedy to prawie z dnia na dzień, półki
sklepowe zapełniły się niespotykanymi wcześniej dobrami w równie niespotykanej obfitości. Jedno,
co mnie dziwi, to to, że przez dwadzieścia parę lat nie zauważyli, iż jest to skutek otwarcia na świat i wolnego rynku. Chociaż jest jeszcze jeden towar, którego wszystkim brakuje, nawet bogatym, czyli
pieniędzy, stąd też taki popyt na usługi parabanków.
Może ktoś zapytać, zwłaszcza młody — To co i dla kogo produkowaliście w tych wielotysięcznych
fabrykach, skoro wszystkiego brakowało? I na to pytanie nie jest zbyt łatwo, a zwłaszcza
przekonująco, odpowiedzieć. Teoretycznie, produkowaliśmy to, co społeczeństwu było potrzebne.
Wskaźniki produkcji nieustannie rosły, plany produkcyjne były systematycznie przekraczane, ale
jeszcze szybciej rosły niedobory. Na dodatek, to, co produkowaliśmy, nie było pierwszej świeżości,
niestety. 'Centralny planista', nie miał żadnych narzędzi do badania oczekiwań i potrzeb rynku, takie
narzędzie istnieje tylko w warunkach swobody gospodarczej, więc jedyne, co mógł sensownego
zrobić, to tylko naśladować działania otoczenia, więc z konieczności działał zawsze z opóźnieniem.
Nie bez znaczenia była też niechętna postawa wobec prób zmian, wyrażająca się w opinii: „gdyby
coś takiego było możliwe, inni dawno by już to zrobili". Taka argumentacja dotyczyła w zasadzie
szczegółowych problemów technicznych, a była fatalna w skutkach. W moim Zjednoczeniu na zmiany
zezwalano i decydowano się dopiero wtedy, gdy podpatrzono je gdziekolwiek indziej, np. w NRD,
Czechosłowacji czy Jugosławii, bo tylko w tych krajach można było coś sensownego zobaczyć,
później doszła jeszcze Rumunia i Bułgaria, na samym końcu Związek Radziecki.
Zadowalanie się
wyłącznie naśladownictwem ma jednak ważną zaletę — można nie obawiać się porażek, trudno jednak o sukcesy. I choć z bezrobociem sobie poradzono, przynajmniej w sposób formalny, to hamowanie
wyobraźni było zdecydowanym sprzeniewierzaniem się zasadzie 'od każdego według jego zdolności'.
Chyba nikt nawet specjalnie nie zastanawiał się, jak tę zasadę realizować.
Racjonalizatorów i wynalazców było jednak pod dostatkiem, trafiały się nawet patenty, ale te
były nieliczne. Podobnie jak znaczna część projektów racjonalizatorskich, miały one niską wartość,
ponieważ rzadko zawierały nowe idee, często także były tylko naśladownictwem podpatrzonych
gdzieś lub zasłyszanych pomysłów. Zasadniczą ich cechą było to, że tworzono je dla określonej firmy i zazwyczaj można je było stosować tylko na znajdujących się w niej maszynach i urządzeniach, nie
miały więc wartości handlowej. Ścisły podział branżowy przemysłu spowodował, że poszczególne
zakłady w rzeczywistości były monopolistami w swojej dziedzinie, ale korzyści to specjalnych nie
dawało, bo nie funkcjonowało kryterium zysku, nie były więc zainteresowane ryzykiem.
O perypetiach wynalazców można się dowiedzieć choćby z filmu Pawła
Komorowskiego „Szklana góra", z 1960 roku, albo „Sprawa Małkiewicza czyli kamikadze", jednego z odcinków „Czterdziestolatka". Były też sprawy znacznie głośniejsze i bardziej dramatyczne.
Trudno nie wspomnieć o paradoksach ekonomiki socjalizmu. Prywatne butiki, ze względu
na niewielką ich liczbę, miały niekiedy pozycję lokalnych monopolistów jeśli chodzi o dostęp do
atrakcyjnych zachodnich towarów, ale nie mogły nadmiernie żyłować cen, bo musiały uwzględniać
siłę nabywczą swych klientów oraz informacje o cenach w okolicy. W rezultacie, ceny podobnych
towarów były zbliżone, czyli uzyskiwano cenę zbliżoną do ceny równowagi. Zakłady państwowe,
mimo pozycji monopolistycznej, nie miały natomiast prawa ustalania własnych cen, czyli dążenia
do ceny równowagi, a to powodowało pojawianie się rynku wtórnego, zaś zysk był przejmowany
przez osoby prywatne. Traciło więc państwo, teoretycznie troszczące się o każdego obywatela, czyli
wszyscy obywatele pospołu.
Jak wyszukiwać rzeczywiste potrzeby lub jak je wywoływać, jak je zaspokajać i jak zarobić na
tym uczciwie i dużo, — tego nikt z nas nie wiedział. Wizja rewolucyjnego poety z lat dwudziestych,
aby 'pracy dni zamieniły się w radosne święta' coraz bardziej się oddalała, ku niezadowoleniu
rządzonych i rządzących. Była to bolączka powszechna, na to samo skarżyli się koledzy nie tylko z kraju, ale towarzysze z całej RWPG. W rezultacie, choć naczelna zasada mówiła, że 'dla człowieka
najwyższą wartością jest człowiek', nie wymyśliliśmy podjazdów dla niepełnosprawnych, rzepów
czy autobusów niskopodłogowych, a takie fanaberie jak kijki do walkingu czy segway były poza
zasięgiem naszej wyobraźni, po części nadal są. Kilka udanych pomysłów, przypomnę tylko
wynalazki prof. prof. T. Ruta i Z. Marciniaka, zostało zaprzepaszczonych wskutek braku pieniędzy na
ochronę patentową, lub niewykorzystanych ze względu na zacofanie techniczne przemysłu.
1 2 Dalej..
« Felietony i eseje (Publikacja: 30-09-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8395 |
|