Niedawno miałem
znów okazję pisać na temat aktywnego ateizmu. Jeden z moich polemistów
stwierdził, że spotkania pod bilbordami ateistycznymi nie mają sensu, że
znacznie lepiej jest pisać petycje,
oraz zawiadomienia do sądu w kwestii łamania laickości naszego państwa, po
części postulowanej przez konstytucję naszego kraju. Rzeczywiście, pod
bilbordami póki co nie zebrały się tysięczne tłumy, zaś próba spotkania
się pod bilbordem gdańszczan spełzła na ledwie czterech osobach, które tym
bardziej podziwiam za zaangażowanie i uczciwość w swoich poglądach.
Jednakże,
podpisując jako prezes PSR różnego rodzaju zawiadomienia do prokuratury i petycje zastanawiam się niekiedy, w czyim imieniu składam taki podpis. Na
pewno w imieniu naszego stowarzyszenia, ale kogo jeszcze? Ilu ateistów tak
naprawdę obchodzi klerykalizacja kraju i łamanie podstawowych praw, które
powinny obowiązywać w europejskim państwie XXI wieku? Czy jest to 500 osób, a może 3000? Z pewnością nie mówimy tu o większych grupach ludzi, które by
jakkolwiek bądź reagowały na postulat zaistnienia w Polsce świeckiego państwa.
Większość
spraw na które chcielibyśmy zwrócić uwagę polskich sądów opiera się na
łamaniu prawa, które ma swoje zakorzenienie w polskiej konstytucji. Niekiedy
jednak nawet samo prawo bywa sprzeczne z konstytucją, zwłaszcza w kwestiach światopoglądowych.
Mamy przecież ustawę o obronie uczuć religijnych, która jest całkowicie
niezgodna z konstytucją naszego kraju, choć z pewnością kompatybilna z konkordatem (choć może wypadałoby nadać owej ustawie rzeczywisty wymiar, i mówić
„o obronie katolików przed jakąkolwiek polemiką podważającą ich pewność
iluzji katolickiego boga"). Zatem, zdaniem wielu kanapowych ateistów, którzy
jedyną aktywność przejawiają w anonimowych atakach na swoich aktywnych braci i siostry w niewierze, powinniśmy pisać i latać na pocztę, a nie zajmować
się takimi śmiesznymi sprawami jak bilbordy ateistyczne, marsze świeckości,
wszechnice oświeceniowo — racjonalistyczne, debaty, protesty na ulicach.
Tymczasem
ja uważam, iż petycje i zawiadomienia pisane w imieniu garstki aktywnych osób
mają nikłe szanse, aby odnieść sukces. Owszem, powołujemy się na przykład
na konstytucję, ale — czego nie uwzględniają kanapowcy — konstytucję można
zmienić. Można wpisać do niej, że religia katolicka jest obowiązkowa w polskich szkołach, że w miejscach publicznych muszą wisieć krzyże, a nawet
że coniedzielne uczęszczanie na msze święte jest obowiązkiem każdego
Polaka i brak obecności w kościele będzie karany prawnie. Tak już przecież
było. Nihil novi sub Sole...
A, gdy
religijna policja zapuka do drzwi z nakazem aresztowania w niedzielę wieczór,
co wtedy zrobi kanapowy ateista? Napisze petycję? Owszem, mamy Unię Europejską,
której jestem szczerym zwolennikiem, ale wiemy przecież, że odwołania się
do instancji unijnych osób dyskryminowanych w Polsce przez „jedynie słuszną
religię" są często lekceważone przez sklerykalizowane władze naszego
kraju. Zresztą z "ateistycznej UE" też można wystąpić. Powodem
takiej niekorzystnej decyzji mógłby być fundamentalizm religijny Polaków, który
to, jak każdy fundamentalizm, nie liczy się z rzeczywistymi kosztami
polityczno — społecznymi.
Inna
rzecz, że i sama Unia Europejska ustępuje często fundamentalistom religijnym,
jak choćby w sprawie krzyży we Włoszech. W tamtym wypadku byli winni kanapowi
ateiści z innych krajów. Nie brali udziału w procesie jako obserwatorzy, choć
przedstawiciele rozmaitych instytucji chrześcijańskich mieli status obserwatorów. I obecni wygrali tę sprawę, dzięki czemu UE stworzyła precedens w świetle
którego narzucanie symboli religii
większościowej w danym państwie członkowskim UE jest zależne tylko i wyłącznie
od opinii rządu danego państwa. Tu już petycja nie pomoże!
Czego
zatem oczekują kanapowi ateiści? Może tego, że petycja, tudzież
zawiadomienie do prokuratury jest swego rodzaju magicznym zwojem z mantrą, który
zadziała samym swoim istnieniem? I nie trzeba, aby stali za tym jacyś ludzie,
gotowi w razie czego protestować przed sejmem, czy na ulicach polskich miast?
A co z dziećmi? Jak sprawić, aby nie były uczone religii? Też pisząc petycję? A samemu zasiadając w wydzielonym dla ateistów sektorze kościoła? Bo przecież
tylko ochrzczeni i posyłający swe dzieci na religię ateiści są w naszym
kraju możliwi do przyjęcia przez katolicką większość...
Działania w przestrzeni publicznej trzeba się też uczyć. Nawet, jeśli jakiś kanapowy
ateista postanowi sobie, że jednak ruszy się z miękkiego siedziska, gdy
policja wyznaniowa zacznie w niedzielę sprawdzać frekwencję na mszach, to nie
jest takie proste. Trzeba umieć się zebrać, trzeba umieć współpracować z innymi, szanować to, że różni ludzie mają różne pomysły i z pewnością
nikt nie jest doskonały. A tego wielu z nas, ateistów, ogromnie brakuje. Mało
kto zakłada, że o świeckość państwa można zabiegać różnymi metodami.
Większość z nas ma swoją idee fixe i gdy widzi ateistów działających w odmienny sposób, rzuca się na nich wzbudzając radość, wdzięczność i uznanie wszelakiej maści Terlikowskich, Nowaków, Dziwiszów… Oni już nie
muszą się starać. Terlikowski nie wymyśliłby tak miażdżącej krytyki
poczynań ateistów, jaką na każde zawołanie wygłoszą wobec tych aktywnych
kanapowcy.
Innym
zagadnieniem, które wciąż powraca, jest minimalizm postulatów ateistycznych.
Wielu z nas uważa, że poza odrzuceniem urojenia boga nic nas nie łączy. Ja
nie do końca się z tym zgadzam, bowiem jestem przekonany, iż wiara religijna
to potężna patologia społeczna i odejście od niej zrzuca klapki z oczu,
pozwalając dostrzec rzeczywistość. To bardzo wiele! Bez tego dalszy postęp
naszej cywilizacji ulegnie, moim zdaniem, zahamowaniu, jeśli nie cofnięciu do
wymarzonych czasów kontrreformacji , które tak ukochał Jan Paweł II i wielu
jego apologetów. A o słodkich czasach nieskrępowanej przemocy religijnej
marzy również wielu muzułmanów, protestantów i hinduistów. Jan Paweł II
swoim antyhumanistycznym konserwatyzmem wpisał się w znacznie szerszy nurt.
Załóżmy
jednak, że ateizm to tylko prosta deklaracja odrzucenia urojeń o bogu. Czy
bycie czarnym to też nie był tylko kolor skóry? A jednak czarni w Ameryce połączyli
się w walce o swoje prawa i po części zwyciężyli, przestano ich do pewnego
stopnia dyskryminować i walczą dalej. Tego samego dokonały kobiety. A przecież
łączyła je tylko płeć. Tego samego dokonują teraz geje i lesbijki!
Dlaczego tak niewielu ateistów stać na odwagę tak godną podziwu u wymienionych przeze mnie ludzi?
Czy czarni, kobiety i mniejszości seksualne oparli się tylko na petycjach? Czy to
by wystarczyło?
Dalsza część moich rozważań dostępna jest w kolejnej
„Bezbożnej pogadance" podzielonej na dwie części:
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.