|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Michael Newton i wędrujące dusze [1] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Wieloletni znajomy, wiedziony troską o moją przyszłość, polecił mi dzieło
Michaela Newtona pt. Wędrówka dusz. Ponieważ nie
dysponowałem wydaniem książkowym, poszedłem na łatwiznę, czyli zwróciłem się do internetu.
Kiedy tylko wpisałem hasło „Michael Newton"
wyświetliło mi się grubo ponad 3 miliony adresów, co początkowo trochę mnie
oszołomiło. Ochłonąłem jednak po chwili, kiedy uświadomiłem sobie, że jest
sporo Michaelów Newtonów, a tylko jeden z nich zajmuje się wędrówką dusz.
Już na początku przeczytałem "Dr Michael
Newton, doktor doradztwa personalnego, dyplomowany hipnoterapeuta prowadzący
prywatną praktykę, rozwinął swoją własną technikę hipnozy by dosięgnąć ukrytych
wspomnień swoich pacjentów o ich życiu po śmierci." Taka zapowiedź brzmi
zachęcająco, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja, wielce szanującego tytuły
naukowe. Bo przecież przy największej nawet dozie dobrego samopoczucia, wzmocnionego
pewnym podziwem osób zależnych i zawiścią paru osób nieżyczliwych, trudno mi
przechwalać się jakimiś większymi osiągnięciami, jakąś własną techniką,
zwłaszcza rozwiniętą.
Trochę zastanowił mnie ten ostatni fragment,
czyli dosięganie "ukrytych wspomnień (...) pacjentów o ich życiu po śmierci",
no bo jak tu rozmawiać z żywymi o ich życiu po śmierci, która jeszcze jest przed
nimi, ale dałem temu spokój przeczuwając, że trzeba mi się jeszcze sporo
nauczyć.
Jednak przypomniał mi się inny Newton (cóż to za
niedogodność zbyt dobra i wybiórcza pamięć), który machnął ręką na swoje
poprzednie odkrycia z dynamiki i mechaniki nieba oraz matematyki i zajął się
zastosowaniem świeżo właśnie odkrytego przez siebie rachunku różniczkowego do
badania Biblii, głównie piekła. Do niczego mądrego w tych poszukiwaniach
wprawdzie nie doszedł, ale nie on jeden, po początkowych życiowych sukcesach,
zniknął gdzieś w cieniu. Świat jest przepełniony młodymi, dobrze zapowiadającymi
się, którzy dożyli starości nie przestając dobrze się zapowiadać. Może w tym
przypadku — tak sobie pomyślałem — będzie inaczej, zwłaszcza, że zaraz
wyczytałem iż mam do czynienia ze światową sławą. Już zacząłem pomstować nad
mizerią swojego losu, który, jak dotąd, nie pozwolił mi nawet usłyszeć o tym
geniuszu, ale uznałem, że o wiele rozsądniej będzie czym prędzej wchłonąć choć
odrobinę nowych nauk i w ten sposób próbować nadrobić stracony czas. Tak też
postąpiłem.
Rozpocząłem to wchłanianie od znalezienia tekstu
światowego bestsellera, ale natknąłem się tylko na fragmenty. Trudno -
powiedziałem sobie — lepsze to, niż nic. Ponieważ jestem z natury człowiekiem
dość leniwym i co najmniej tak samo ograniczonym, choć złośliwcy twierdzą, że
dużo bardziej, rozpocząłem czytanie od końca. W młodości w ten sposób czytałem
kryminały, a w wieku późniejszym tzw. prace naukowe. Wydawało mi się, że
konkluzje są ważniejsze niż droga jaką poszczególni mądrale do nich dochodzili.
Dopiero z wiekiem doszedłem do przekonania, że czasem droga jest ważniejsza od
mety, tak np. twierdzą maratończycy — amatorzy, którzy przechwalają się samym
faktem dobiegnięcia do mety, za nic sobie mając zaszczyty wynikające z pierwszego miejsca na liście tych, którzy bieg ukończyli.
Tym razem jednak moja metoda sprawdziła się,
ponieważ wszechświatowej sławy badacz i Autor w posumowaniu swej wiekopomnej
książki stwierdza: "Wszystkie opisane przeze mnie przykłady dotyczące życia
po śmierci nie mają podstaw naukowych, mogących potwierdzić ich prawdziwość. Z pewnością znajdą się więc czytelnicy, którzy uznają treść tej książki za zbyt
niewiarygodną, by mogli ją zaakceptować. Wobec nich żywię jedną nadzieję — jeśli z lektury wyniosą przynajmniej przeświadczenie, że być może posiadają niezmienną
tożsamość, wartą tego, by ją odnaleźć, uznam to za swój wielki sukces."
Przytaczam całe stwierdzenie aby nie narazić się
na zarzut wyrywania z kontekstu, czyli wybiórczego, tendencyjnego, w sumie dość
obrzydliwego i w towarzystwie oświeconym niedopuszczalnego, sposobu traktowania
tekstu. Po przeczytaniu tego fragmentu wstałem z klęczek, a właściwie to pozycji
bardziej zbliżonej do pozycji boksera po otrzymaniu, w języku sprawozdawców
sportowych mówi się — po zainkasowaniu — nokautującego ciosu. Z nóg zwalił mnie
wcześniej przytoczony fakt, że Mr. Michael Newton jest dr doradztwa personalnego i cała reszta wymienionych tam jego zasług wobec ludzkości.
Zacznijmy jednak od początku. Jeden z recenzentów, nie ma ich zresztą zbyt wielu, co prawdopodobnie wynika z faktu,
że, tak jak ja, jeszcze się nie pozbierali, pisze — "Co się dzieje z duszą
między jednym a drugim wcieleniem? Na to pytanie nie było dotychczas odpowiedzi.
Spróbował ją znaleźć dr Michael Newton, psycholog i hipnoterapeuta."
I tu odezwał się we mnie diabeł zwątpienia i sceptycyzmu — skąd wiadomo, że to pytanie ma jakikolwiek sens? Zauważmy, że
zawarte są w nim, i to w sposób nawet niezbyt zawoalowany, dwa założenia.
Pierwsze z nich jest takie, że istnieją jakieś twory, nazywane duszami, a drugie, że te dusze podlegają operacji czy procesowi wcielania się. Zakładam, że
każdy wie, iż dusze zamieszkują ciała istot żywych, w szczególności ciało
ludzkie, a za następnym wcieleniem zaczynają się rozglądać, kiedy tylko im to
ciało przestaje służyć lub w inny sposób staje się nieprzydatne do dalszego
bytowania.
Ale co ja gadam. Przecież wyraźnie napisano, że
nie było dotychczas odpowiedzi, to znaczy, że nie było, i basta. Najważniejsze,
że dr Michael Newton nie tylko spróbował ją znaleźć ale, w odróżnieniu od tych
rzesz, lepiej byłoby powiedzieć — stad, bezmyślnych myślicieli, mieniących się w przypływie pychy filozofami, teologami i jeszcze innymi logami, odpowiedź nalazł i pospieszył podzielić się nią z ludzkością. Wróćmy więc do ad remu, jak mawiali
starożytni.
Z innych źródeł wiadomo, że ciało jest dla duszy
raczej więzieniem, co najmniej rodzajem aresztu domowego i jego obumarcie dla
duszy jest momentem wyzwolenia. Sprawa, czy to dusza tak kieruje ciałem aby się z niego wydostać, czy też z pokorą odsiaduje ten 'wyrok' nie był, jak dotąd,
wystarczająco wyjaśniona. Z tekstu naszego Autora, znowu plotę, powinno być -
dzięki odkryciom dr Newtona- wiadomo niezaprzeczalnie, że dusza sama sobie
wybiera siedlisko z zamiarem wykonania pewnego zadania. Osobiście skłaniałbym
się jednak do tezy, znowu zaczyna przeze mnie przebijać się ta pycha, pierwszy z grzechów głównych, że czyni to na skutek jakiegoś polecenia, a przemawia za tym
fakt, że życie ciała nie zawsze bywa specjalnie atrakcyjne, czasem jest wręcz
podłe.
Nie sądzę, aby los zamieszkiwanego ciała był
duszy obojętny, bo jaki byłby wtedy sens wcielania się. Jednak inne przesłanki
wskazują na to, że dusze nie mają większego wyboru jeśli chodzi o wybór
konkretnego ciała, ponieważ czcigodny Autor pisze: "Żadna analiza życia po
śmierci nie miałaby znaczenia, gdyby prawa przyczyny i skutku oraz
sprawiedliwość nie dotyczyły wszystkich dusz." Jednak, dodam tu skromnie,
moje pierwociny myślenia pokrywają się z wysokim lotem myśli Autora.
Widzimy więc, że dusze podlegają prawom, przy
czym te prawa mają jakby 'fizykalny' charakter, bo podlegają jakimś prawidłom
czy związkom przyczynowo-skutkowym. Celowo użyłem określenia 'fizykalny' zamiast
fizyczny, bo ma ono bardziej ogólny sens, pod który w przyszłości można będzie
podłożyć, co się tylko będzie żywnie podobało. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić,
że dusze podlegają podłym ludzkim prawom, np. zasadom dynamiki wcześniej
wspomnianego Izaaka Newtona. Ale skoro się poruszają, to coś je w ruch musi
wprawiać, nawet jeśli jest to ich własna wola, muszą to czynić z jakąś
prędkością, być może nawet zużywają na to jakiś rodzaj energii. Poszukiwanie
tych praw może być naprawdę fascynującym zajęciem. Jakże żałuję moich
zmarnowanych 70 lat, że sam się tym nie zająłem, ale cóż, żyło się na obszarach
ogarniętych ciemnotą i zaprzaństwem, gdzie z rzadka przebijał się, i to ledwo,
ledwo, jakiś kaganek prawdziwej oświaty od razu tłumiony tumanem mgły jakiejś
tam matematyki, fizyki i chemii. Straciłem nie tylko ja, całe pokolenia żyły w nieświadomości swojej niewiedzy, bo ja miałem chociaż to szczęście, że na koniec
błysnęła mi lampka oliwna.
Chociaż nie, jedno z praw, może tylko dość
ogólną zasadę, nasz wielki badacz zna. "Każdy z nas jest uważany (w świecie
dusz) za unikalnie zdolnego do współdziałania dla korzyści całości istnienia,
niezależnie od tego, jak ciężko zmagamy się z napotykanymi w życiu lekcjami..." — stwierdza w trybie nie dającym podstaw do żadnych wątpliwości. Jest to nader
optymistyczne stwierdzenie, choć ktoś małostkowy może uznać za 'oczywistą
oczywistość'. Właściwie, jak tak spojrzę na swoje życie, to nie zdarzyło mi się
spotkać kogoś przeciętnego, średnio zdolnego, samolubnego, lekko tylko
doświadczanego przez los. Niektórzy złośliwcy uważali, że ja sam jestem takim
przypadkiem, ale jeżeli to nawet prawda, to też jestem unikatem, wyjątkowym
wręcz wyjątkiem, a więc też spełniam, przynajmniej częściowo, tę regułę.
Czy nasze dusze mają wolną wolę i jaki jest jej
zakres, czy ma ona ograniczenia lub jakieś preferencje, tego też, niestety, zbyt
dokładnie nie wiemy. Mało tego, przyjęcie, że w świecie duchów obowiązują jakieś
prawa rodzi następne pytanie, tym razem o prawodawcę. Kto nim miałby być?
A tu jeszcze dochodzi sprawiedliwość! Oznacza to
ni mniej, ni więcej, że w świecie dusz obowiązuje jakaś etyka i moralność. Nasze
skromne ziemskie, ludzkie doświadczenie wskazuje, że ludzie, nawet wychowani w tych samych kulturach, ba, nawet w tych samych rodzinach, bardzo często różnią
się wyznawanymi zasadami moralnymi. Co w takim razie ma począć biedna dusza,
zamieszkująca czyjeś ciało? Czy to ona przyswaja sobie zasady moralne swego
nosiciela, czy też odwrotnie, ona wbija mu do tępego łba wzniosłe idee, ale ten,
kierując się fatalnie rozumiana wolną wolą, robi to, na co akurat ma ochotę, np.
wypisuje głupoty, jak to robię akurat ja. Sam już nie wiem, kto za to odpowiada,
albo powinien odpowiadać.
Są i inne problemy do rozwiązania, np. taki -
dlaczego ludzie z określonych grup i żyjących w tych samych czasach mają
zbliżone zasady moralne? Problem nie jest błahy, tak mi się przynajmniej wydaje,
ponieważ liczba ludzi powoli wzrasta, muszą więc pojawiać się nowe dusze.
A co będzie, gdy dusza kogoś żyjącego drobny
tysiąc lat temu, dajmy na to o mentalności Wikinga zechce nagle wcielić się w pokojowo nastawionego i nikomu krzywdy nie robiącego Słowianina, zaś dusza tegoż
Słowianina w duszę żadnego zysku Żyda? Jakiż tu może wystąpić konflikt nie tylko
pokoleń ale i zasad. Przecież biedne ciało może od tego dostać kręćka i powędrować do jakiegoś 'kukułczego gniazda', co nie jest znowu tak wyjątkowym
przypadkiem. Można też pytać o płciowość dusz, i co tam jeszcze ślina na język
przyniesie.
1 2 Dalej..
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 24-01-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 857 |
|