|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Droga tam, dokąd nie chcesz Autor tekstu: Wojciech Szczęsny
Gdy
byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś.
Ale
gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze
i
poprowadzi, dokąd nie chcesz"
(J 21, 18).
Powyższy
cytat z Ewangelii Janowej przypomniał ówczesny kardynał Ratzinger na
pogrzebie Jana Pawła II. To zdanie prawie w pełni oddaje problem starzenia
się. Czesław Miłosz zapytany o to co sądzi o przemijaniu odpowiedział
krótko: "Jestem przeciw".
Jedna z mądrości ludowych powiada: "Starość
nie udała się Panu Bogu". Bo czym tak naprawdę jest starość? Z definicji WHO, 60 — 75 lat to wiek
podeszły (tzw. wczesna starość), 75 — 90
wiek starczy (tzw. późna starość), zaś szczęśliwcy którzy mają
powyżej 90 lat dożyli tak zwanego wieku sędziwego. Staruszkowie mają
nawet swoich lekarzy-geriatrów, gdyż jak się okazało chorują nieco
inaczej, jak również — i to stwarza pewne nadzieje dla geriatrów na
utrzymanie zatrudnienia — jest ich proporcjonalnie coraz więcej w społeczeństwach.
Przyczyny tego stanu są ogólnie znane. Mimo wielu niepowodzeń medycyna
zaczyna zapewniać względną długowieczność. Jeśli działaniom tym
towarzyszy odpowiednia wiedza i kultura medyczna można osiągnąć naprawdę
dużo, a właściwie rzecz ujmując długo. Problem nawiasem mówiąc nie
jest nowy. Iluż średniowiecznych
alchemików strawiło życie szukając eliksiru młodości czy nieśmiertelności.
Jakiż to egzotycznych, a rzadkich ingrediencji używano, że wymienimy chociażby
krew
dziewic. Bardzo to dziwne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że religia obiecuje
nieśmiertelność i wieczne szczęście w niebiesiech w miejsce jakże
niekiedy ciężkiej egzystencji na tym padole. Wystarczy przecież żyć
zgodnie z nakazami wiary. Czyżby
wierni w skrytości nie dowierzali Stwórcy?
Bardziej współcześni badacze odkrywali przyczyny
niepowodzeń swoich poprzedników. Leonard Hayflick stwierdził, że komórki w hodowlach, a jak się okazało później również „in vivo" ( z wyjątkiem
nowotworowych i macierzystych) podlegają
najwyżej pięćdziesięciu podziałom. Spowodowane jest to skracaniem
telomerów przy każdym podziale. Próby odwrócenia owego zjawiska (odkryto
enzym telomerazę) nie przyniosły dotąd długowieczności. Być może
warto przypomnieć starą maksymę: "Contra
vim mortis non est medicamenin
hortis" (przeciw sile śmierci nie ma ziela w ogrodzie), która
antycypowała prace o apoptozie i limicie Hayflicka. Starość
jest więc chyba nieunikniona.
Wiedzą o tym gwiazdy Hollywood, a jednak nie poddają się, wydając
miliony na kolejne operacje plastyczne. Efekty niestety są w większości
żałosne i budzą raczej niesmak spektatorów.
Tymczasem w tak zwanym, by użyć terminologii internetowej, „realu"
sprawy wyglądają nieco bardziej prozaicznie, a zarazem tragicznie. Przeciętnego
polskiego emeryta nie stać na odmładzające kuracje obojętnie czy polegałyby
ona one na kąpielach w mleku
oślicy czy manipulowaniu w genach. Dla niego zarezerwowane jest oddawanie
renty rodzinie, która bardzo stara się, zwłaszcza kiedy staruszek leży już w szpitalu, żeby żadna złotówka nie trafiła do niego. Bo i po co mu tam
pieniądze. Pierwszym dokumentem jaki podsuwają lekarzowi jest tzw. upoważnienie
do odbiory renty. Potem może przyniosą jakieś stare wypisy i stare EKG.
Rzecz jasna zdarzają się rodziny bardzo opiekuńcze, których zachowanie
wobec seniora budzi szacunek. Mam jednak dziwne wrażenie że są w mniejszości.
Często obok starości
wymieniamy jednym tchem chorobę. Nawet w bajkach czytamy że np. " był
już stary i chory…". Można oczywiście, jeśli ktoś ma pecha, albo wylosował
zły los na loterii genetycznej jaką jest życie, być „młodym i chorym". Jednak gdyby zbadać statystycznie wydolność organizmu wobec
wieku otrzymalibyśmy przepiękną krzywą szybująca w kierunku śmierci, a popychaną tam przez zwiększającą się liczbę lat, z niewielkimi
wariacjami gdzieniegdzie (nieuważni i pijani kierowcy, palacze, narkomani
itp.). Tu pojawia się znów problem nieuchronności śmierci lecz również, a może przede wszystkim, jej jakości. Na spotkaniach rodzinnych słyszy się,
że wujek Franek zmarł „na starość" w wieku 98 lat, a dzień przed śmiercią
jeszcze rąbał drwa i przeczytał gazetę. Niestety jego sąsiad choć ma
dopiero 78 leży od dziesięciu lat sparaliżowany w Domu Opieki, gdzie
znalazł się po śmierci żony, bo dzieci zajęte codzienną harówką, nie
miały czasu przekładać go co kilka godzin z boku na bok. Podobno ma
straszne odleżyny… . Uczestnicy owego spotkania może przez chwilę
zadumają się nad jakże odmiennym losem owych starszych panów, lecz
owa zaduma nie potrwa chyba długo, przerwana dowcipem o politykach.
My spróbujmy jednak zastanowić
się czemu tak jest. Może sąsiad wuja Franka sam jest sobie winien. Palił,
pił , źle się odżywiał mimo zakazów lekarza. Zapewne nie korzystał też z dobrodziejstw badań profilaktycznych. Może się jednak okazać, że wujek również palił, nie
pogardził kieliszkiem, a u lekarza bywał rzadko. Zapewne
zatem geny, bo życie wiedli podobne. Jakby nie było koniec bywa różny.
Dlaczego? Odpowiem szczerze. Podejrzewam, że główną rolę gra tu
biologia i tylko ona. Oczywiście rozumiana szeroko jako zarówno czysta
genetyka jak i psychologia, socjologia i podobne nauki. Dopiero złożenie
tych wszystkich cech pomnożonych przez dni życia wujka Franka i jego sąsiada
mogłoby rzucić światło na ową enigmę różnic. Jak dotąd poruszmy się
jednak trochę po omacku, co pozostawia miejsce dla tzw. sił
nadprzyrodzonych, jakiej by nie były proweniencji. W modlitwie błagalnej chrześcijanie zwracają się do Boga: "od
nagłej a niespodzianej śmierci zachowaj nas Panie". Chodzi tu o duchowe przygotowanie się do spotkania ze Stwórcą. Czy jednak musi to być
kilkanaście lat paraliżu? Czy nie lepiej kilka sekund migotania komór?
Nie odpowiem na to pytanie, gdyż osobiście uważam, że po ostatnim skurczu
serca nie spotkam już
nikogo. Przygotowaniem do odejścia, według mnie, powinno być godne życie na
ziemi. Tyle wystarczy.
Lekarze od tysiącleci walczą z chorobami i śmiercią. Dopiero jednak powiedzmy od około stu lat wysiłki
te dają efekt w postaci przedłużenia życia i zwalczenia choroby. Jednak
czy lekarze nie są tymi, którzy "opasuje i prowadzi dokąd nie chcemy". Gdzie bowiem leżą granice
interwencji medycznej? Na
pewno nie jest to wiek, bo biologia każdego jest indywidualna. Ale jaki
jest cel wykonania kolonoskopii u 93-letniej kobiety, która nie wie zupełnie
co się wokół niej dzieje, a lekarza uważa raz za swojego wnuczka, a raz
za ojca. Jaką wartość będzie
miała informacja o obecności guza, jego zaawansowaniu klinicznym i typie
histopatologicznym? Czy uchroni ją to przed śmiercią? Niewątpliwie
przyczyni się do weryfikacji statystyki nowotworów.
W dyskusji o eutanazji Kościół
często podkreśla, że nie
jest zwolennikiem „uporczywej terapii". Nie bardzo rozumiem jednak, kto i na jakiej podstawie miałaby prawo orzec, że oto właśnie wchodzimy w smugę „uporczywości". Arsenał środków jest olbrzymi: hemodializa,
respirator, żywienie parenteralne etc. Czy staruszek powinien umrzeć z powodu mocznicy, a może nie powinniśmy go wentylować lub żywić, bo i tak nie ma szans. A jeśli
chory krytycznie ma lat 25? Walczyć dalej? Podłączyć mu żywienie i wzorem Terri Schiavo utrzymywać w stanie wegetatywnym kilkadziesiąt lat? Nawiasem mówiąc w chwili śmierci
jej mózg ważył
615 gramów, a kora był prawie całkowicie
pozbawiona neuronów. Nie mogła porozumiewać się na migi, bo ośrodek
wzroku u niej już od dawna nie istniał Jednak
jak sądzę każdy z nas łatwiej odstawiłby żywienie u 80-latki w stanie
wegetatywnym (jeśli w ogóle rozpocząłby taka kurację) niż mającej w chwili śmierci 42 lata Terri. Pozostaje więc kwestia dowolności oceny zarówno stanu
pacjenta jak i możliwości leczenia. Kto ma decydować, w jakich warunkach,
czy mają decydować względy religijne czy tylko medyczne? Nie
wspominam o ekonomi, ale zdaje się ona rozstrzyga w większości wypadków,
choć rzecz jasna nikt głośno o tym nie mówi. Lekarzy do podejmowania decyzji o kontynuowaniu „uporczywej terapii" skłania czasem strach przed rodziną,
która być może zaskarży, że nie ratowano odpowiednio życia ojca czy
dziadka. Jasne, sąd uniewinni zapewne ale po 3 latach procesu, a nie jest
to miłe.
Postęp nauki dał odpowiedź
na wiele pytań. Latamy samolotami, rozmawiamy przez telefon z kolegą z Australii będąc na wycieczce w lesie kilometr od naszego domu, a wiedza
zawarta w Internecie tysiące razy przewyższa to, co wie przeciętny laureat
Nagrody Nobla. Jednak nadal nie wiemy co będzie na końcu naszego życia.
Nie chodzi tu wcale o wiarę bądź niewiarę w życie pozagrobowe. Strach
prze tajemnicą jest dany prawie każdemu. Nawet Chrystus bał się śmierci,
choć podobno wiedział wszystko. Droga "tam
dokąd nie chcesz" jest i nadal będzie enigmą. Myślę że zawsze. Szkoda tylko, że ludzie w zgodnym oczekiwaniu na niebo po śmierci, czynią sobie nawzajem piekło tu
na ziemi.
Tekst opublikowany pierwotnie na blogu Autora.
« Felietony i eseje (Publikacja: 31-08-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9231 |
|