|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Społeczeństwo Milcząca większość [1] Autor tekstu: Anna Salman
Publikacja niniejsza jest w zasadzie rozbudowanym komentarzem do wypowiedzi, dotyczących deficytu kobiet w przestrzeni publicznej. Deficytu na pierwszy rzut oka niezauważalnego, bo
stanowimy ponad połowę społeczeństwa, chodzimy po ulicach, kształcimy się,
pracujemy zawodowo — niektóre zawody są wręcz sfeminizowane. W takim razie
jak to jest, że kobiety przeważnie nie wypowiadają się publicznie, a jeśli
już to na „mniej poważne" tematy, a kiedy mówią na te „poważne", to
niejednokrotnie występują w roli adwokatek diabła i bronią stanowisk,
kolidujących z ich własnym interesem. Przeważnie jednak (jako płeć)
milczymy, czyli — cytując klasyka „pełno nas, a jakoby nikogo nie było",
co oznacza, że nie tyle uczestniczymy, co statystujemy. Uprzedzam, że tekst może się
wydać niektórym mocno nacechowany emocjonalnie i, faktycznie — powstał pod wpływem impulsu, inni z kolei mogą postawić zarzut łamania
pewnego tabu, czyli mitycznej solidarność płci. Dlatego osobom, które nie
lubią wychodzenia poza stereotyp polecam zaprzestanie lektury, a nie tylko
kontakt z lekarzem lub farmaceutą. Ponadto chcę podkreślić, że nie
wypowiadam się w imieniu kobiet — wszystkich, czy nawet konkretnego środowiska.
Wszystkie przedstawione opinie są moje,
wynikają z moich obserwacji i przemyśleń,
są pochodną moich doświadczeń i nie były konsultowane z osobami trzecimi. Jeżeli nawet ktoś ma podobne
spostrzeżenia /odczucia, to wolę
nastawić się na krytykę, bo te same sprawy oczywiste dla jednego człowieka
dla innego już takie być nie muszą.
Tytuł początkowo
miał brzmieć „Milczenie owiec — zdumienie baranów", jednak obawiałam
się, że taki wstęp odstraszy niektórych mężczyzn, którzy odczytają to
jako szowinistyczny atak rozhisteryzowanej feministki. Tymczasem to wcale nie
jest kwestia feministyczna, lecz raczej obyczajowa — zakorzeniona w kulturze. W społeczeństwach patriarchalnych kobieta w przestrzeni publicznej nie istnieje
lub pojawia się jedynie jako ozdoba, czy maskotka i tego stanu rzeczy nie
zmienią „papierowe deklaracje", typu konstytucja, czy inne przepisy, bo
mentalności się nie dekretuje — ona jest kształtowana przez środowisko.
Dlatego w krajach, gdzie istnieje polityka oficjalnie dyskryminująca kobiety
mogą pojawić się jednostki bardzo silne, które nie tyle łamią stereotyp,
co potrafią wywalczyć własną pozycję, a w krajach demokratycznych,
funkcjonuje czasem (w cieniu haseł o równości) model
kuchnia / kościół / kołyska.
W Polsce mamy do czynienia właśnie z tym drugim przykładem, czyli pętami kulturowymi. Nas — kobiet nie ma,
jesteśmy milczącą większością. Dlaczego? Odpowiedzi mogą być różne,
np.: jesteśmy tak głupie, że nie
potrafimy wyartykułować własnych opinii, nie posiadamy tychże, bo nie mamy
zdolności do refleksji, nie mamy żadnych zainteresowań, oprócz dbania o wygląd i śledzenia losów celebrytów. Każda z tych odpowiedzi może być prawdziwa
… jednostkowo — w odniesieniu do poszczególnych kobiet. Coś takiego, jak
prawda całościowa nie istnieje, tak jak nie istnieje jednolity wzorzec kobiety w Sevres pod Paryżem.
Już we
wczesnej młodości spotykałam się z sytuacją, że w towarzystwie mieszanym
byłam jedyną wypowiadającą się dziewczyną/kobietą. Moje koleżanki
przedkładały nad własną
ekspresję milczenie i (ewentualne) potakiwanie, czy dopowiadanie. Jeżeli już któraś wygłaszała „autorski" komentarz to był
on albo powtórzeniem/uzupełnieniem tego, co mówił przedstawiciel płci
przeciwnej albo cytatem opinii powszechnie znanej i podzielanej. Postępowały
tak również dziewczyny inteligentne, oczytane, dowcipne, które miały własne
zdanie, ale zazwyczaj w kameralnym gronie. Co gorsza — po jakimś czasie ja
sama nauczyłam się milczeć lub przytakiwać nawet wtedy, gdy miałam zdanie
wręcz przeciwne i wiązało się to z poczuciem silnego dyskomfortu. Nie znałam
wówczas teorii wpływu środowiska na zachowanie człowieka, a nawet gdybym znała,
nie odważyłabym się nadmiernie prezentować „inności", bo mechanizm
konformizmu grupowego jest jednak jednym z najsilniej działających instynktów.
Po latach dopiero dostrzegłam związek pomiędzy wychowaniem, a swego rodzaju
odwagą do zaistnienia. Otóż zazwyczaj byłam jedyną w towarzystwie osobą
wychowaną … bez kontaktu z religią.
Z czasem, gdy zaczęłam spotykać
przedstawicieli innych kościołów, niż rzymskokatolicki, zauważyłam silną
korelację pomiędzy przynależnością religijną, a zachowaniem. Dla przykładu — protestantki są dużo bardziej pewne siebie,
niż katoliczki, natomiast prawosławne Polki robią na mnie wrażenie wręcz
wystraszonych. Jednak do ostatniego przykładu podchodzę ostrożnie -
mieszkam w regionie, gdzie prawosławie występuje w ilościach śladowych, stąd
już sama „inność" wyznaniowa może powodować poczucie niepewności. Tym
bardziej, że zupełnie inne postawy prezentują Ukrainki, ale w tym przypadku
obraz może być też nieco wypaczony — przecież w poszukiwaniu pracy emigrują
jednostki najbardziej przedsiębiorcze.
Tak czy
inaczej na typowe jeszcze dziś wśród polskich kobiet zachowania wpływ miał
niewątpliwie wielowiekowy system, w którym zamążpójście oraz urodzenie
dziecka, najlepiej płci męskiej stanowiło dla przedstawicielki naszej płci,
jej być albo nie być. Z czasem do tego wymuszonego modelu dorobiono
interpretację, mieszając skutek z przyczyną — ten model jest pożądany,
ponieważ w naturze kobiety leży pragnienie posiadania dziecka i męża (którego
mogłaby obsługiwać), kobiety nie przejawiają innych ambicji, niż dogadzanie
bliskim, kobiety wszystkie swoje potrzeby realizują w przestrzeni prywatnej.
Zmieniły się okoliczności, zmieniło się prawo, a nadal obowiązuje taki właśnie
sposób postrzegania kobiet w tym, niestety, również przez same kobiety.
Wszelkie próby ucieczki od schematu spotykają się z oskarżeniem o egoizm,
niedojrzałość, feminizm (jedna z najsilniejszych „inwektyw") oraz,
najbardziej ostatnio na topie — zarażenie „ideologią gender". I kto wówczas
najbardziej agresywnie broni tzw. tradycji? Oczywiście kobiety. Nie dlatego, że
zazdroszczą potencjalnych sukcesów, nawet nie dlatego, że cierpią na tzw.
syndrom sztokholmski. One same po prostu zostały wychowane w przekonaniu, że największym
wyróżnieniem dla kobiety jest znaleźć uznanie w oczach mężczyzny. A jak inaczej można zyskać takie uznanie, jeśli nie poprzez dostosowanie się
do jego (nie)skrywanych fantazji na temat atrakcyjnej, bezmyślnej, uległej i milczącej towarzyszki.
Funkcjonuje również inny
stereotyp — „mądrzy mężczyźni żenią się często z głupimi
kobietami". Żyję już prawie pół wieku, ale zapewniam — nigdy nie spotkałam
takiego związku. Mądrzy mężczyźni zawsze wiążą się z mądrymi
kobietami, a głupi z głupimi. Niestety, widocznie nadmiernie często jeszcze
mylą nam się tytuły naukowe lub status finansowy z mądrością, gdy
tymczasem do jednego i drugiego można dojść „ na skróty", a cwaniactwo
nie jest mądrością. Dlatego zdarzało mi się spotykać rozsądniejszych
hydraulików, niż nauczycieli akademickich.
Najgorsze
jednak, że taki sposób postrzegania płci — jednej uległej i milczącej, a drugiej — przedsiębiorczej i dominującej utrwalany jest nadal w mediach. Stąd
mamy z jednej strony presję środowiska pierwotnego, w tym rodziców, przeświadczonych,
że zbyt pewna siebie dziewczynka nie „ułoży sobie życia" (według
jedynej słusznej opcji — z mężem lub partnerem), z drugiej coś w rodzaju
„dowodu z powszechności" — przecież tak jest wszędzie (czyli film, współczesny romans oraz publicystyka) i tak
było zawsze, co z maniackim uporem
powtarzają zwolennicy tego stanu rzeczy. Osiągnięcie mitycznego stanu
rajskiej szczęśliwości, czyli udanego związku wymaga wyrzeczenia się
siebie. Znamienne jest, że wskazywanie przykładów połączenia udanego życia
prywatnego i sukcesów zawodowych stanowi rzadkość. Stąd naszą przestrzeń
publiczną zapełniały i nadal zapełniają kobiety — widma, kobiety -
wieszaki na ubrania, kobiety — paprotki, bez żadnych właściwości i bez
prawa głosu, którego zrzekają się często w imię świętego spokoju. Za nas
mówią inni, bo potrzeby i ambicje kobiet zostały już tak dawno zdefiniowane
(w świętych księgach i ich wykładniach), że nawet nie ma o czym dyskutować.
My pozostajemy bezgłośne i przezroczyste.
W
nieprzyjaznym środowisku kobiety zostały zmuszone do wypracowania różnych
strategii adaptacyjnych. Wśród tych, które oficjalnie akceptują swoją upośledzoną
pozycję społeczną wyróżniam 4 postawy: męczennica, kobieta bluszcz,
aktywistka oraz terrorystka. Męczennica
to osoba, która bez przerwy poświęca się dla kogoś, o czym komunikuje wszem i wobec. To wieczna cierpiętnica, wręcz kandydatka na świętą, stosująca
szantaż emocjonalny wobec otoczenia. Zapewne po cichu niektórzy życzą jej jak najszybszego wyniesienia na ołtarze, jednak to pogłębia
jeszcze ich poczucie winy, nabyte wskutek kontaktów z nieszczęsną. Kobieta bluszcz wbrew
pozorom nie oplątuje jedynie zamożnych mężczyzn. Gorszymi odmianami są te,
które realizują swój instynkt posiadania poprzez zawłaszczanie osób ze
swojego otoczenia — koleżanek, dorosłych dzieci. Również stosują szantaż
emocjonalny, jednak w sposób bardziej wyrafinowany i, w odróżnieniu od kobiet
poprzedniej kategorii (które często faktycznie ciężko pracują), potrafią
sprytnie wyręczać się innymi. Cechujący ich tzw. wampiryzm energetyczny
polega właśnie na angażowaniu osób postronnych w swoje problemy, przy nikłej
własnej aktywności. Aktywistka
to kobieta, która nadmiar energii życiowej, z braku możliwości realnego działania,
przenosi na jakiś poboczny, nieistotny, często „koncesjonowany" przez
organizacje religijne obszar działalności. Z tej grupy najczęściej rekrutują
się owe pożyteczne idiotki, broniące dyskryminacji własnej płci pod
sztandarami walki o ideały — moralność, tradycję, rodzinę itp. Terrorystka z kolei z racji dominującego charakteru podporządkowuje
sobie osoby z najbliższego otoczenia, stosując metody bezpośredniego
uderzenia — agresję słowną bądź nawet fizyczną. Właściwie dwie
ostatnie kategorie mogą być wymienne. Aktywistka, której zdrowie / wiek /
czynniki zewnętrzne uniemożliwiają już działalność na niwie społecznej,
czy zawodowej, zaczyna zadręczać otoczenie wymogami swego poprzedniego -
wirtualnego świata, stając się domowym Cerberem. Z kolei terrorystka, która
została sama (owdowiała, dzieci odeszły z domu, przeszła na emeryturę) może
się nagle odnaleźć w roli organizatorki „życia społecznego", z niczym
niezmąconym przekonaniem o własnej użyteczności.
Co łączy te wszystkie kobiety,
poza tym, że funkcjonują na obrzeżach przestrzeni publicznej? Otóż znalazły
sobie obszar, którego są faktycznymi kreatorkami — rekompensują sobie upośledzenie
społeczne, bo przestają być „przezroczyste" dla otoczenia. Jednak jeżeli
komuś się wydaje, że tkwiąc na marginesie życia te kobiety nie wpływają
na społeczeństwo, tkwi w błędzie. I nie chodzi tu tylko o utrwalanie
stereotypów kobiet podłych, interesownych, głupich i agresywnych. Nie
zapominajmy, że nadal to głównie
kobiety wychowują dzieci. Te wzory postępowania mogą być (i są)
krytykowane, wyśmiewane, czy nawet napiętnowane, ale i tak będą powielone.
1 2 Dalej..
« Społeczeństwo (Publikacja: 17-10-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9350 |
|