|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Religie i sekty » Judaizm
Cud na kirkucie [2] Autor tekstu: Klemens Junosza
— Co za on?
— Nu — on! Nie potrzebuję dużo powiadać: czarny kot! Cały czarny, a oczy to się jemu paliły jak świeczki. Ja chciałem krzyknąć gwałtu — ale nie mogłem. Mój
język zrobił się, jak drewniany kołek, moje gardło było ściśnięte, moje zęby tłukły się, jak grosze w puszce. Ja nie miałem siły stać — ja siadłem; ja nie
miałem siły siedzieć — ja przewróciłem się całkiem, ja leżałem...
— A kot?
— On sobie poszedł! Gdzie on poszedł, to ja nie chcę wiedzieć! Po co ja mam wiedzieć, gdzie taki paskudnik chodzi? Ja zobaczyłem, że jego już niema i
wstałem. Na drugi dzień poszedłem między naszą starszyznę, i powiedziałem, że będzie nieszczęście. Radziłem, żeby zobaczyć, czy się gdzie przykazanie nie
popsuło (wiesz pan, takie przykazanie w blaszanej rurce, co musi być na każdej futrynie przybite); radziłem żeby pilnować, czy która żydówka nie
przyprawiła sobie fałszywych włosów? (myślisz pan, że między naszemi żydówkami nie znajdą się takie gałganice?); radziłem, żeby uważać czy Gdala furman
robi wszystko co w piśmie przykazane? Bo dlaczego kot nie siedział na innym dachu, tylko na jego dachu? Prosiłem, mówiłem, że będzie nieszczęście, że całe
miasto zginie. Nie słuchali. Powiedzieli: co Berek znaczy! Berek nic nie znaczy!
— No?
— Nu, i tak przeszło. Tymczasem pokazał się drugi znak.
— Znowuż kot.
— Nie… dlaczego kot? Kto jemu zabroni zrobić się kozłem!? Oj, nieszczęście moje! To także było wieczór, nawet późno już było, całkiem późno. Miesiąc
także świecił. Wolałbym, żeby nie świecił, bo możebym nie był widział tego, co widziałem. Ja szedłem od burmistrza. Zawołał mnie, jak zwyczajnie, kazał
sobie zrobić piękną kamizelkę. Wziąłem miarę, pogadałem z burmistrzem i wracam. Musiałem wracać do domu. Tymczasem znowuż koło Gdali domu zobaczyłem! Niech
on zginie! Stał z rogami, z brodą i całkiem czarny, jak smoła...
— Kto stał?
— Pan się pyta! Wiadomo, kto stał. Czarny kozioł!
— Wielka rzecz!
— Właśnie, że wielka rzecz. W całem mieście był tylko jeden kozioł i to całkiem biały — więc zkąd się czarny wziął? Nie, proszę pana, to nie był zwyczajny
kozioł — ale był znak, że w mieście nieszczęście się stanie...
— Znak?
— Pewnie, że znak. Ja znów narobiłem gwałtu. Znów chodziłem do naszej starszyzny. Ale co ta nasza starszyzna warta! Oni tak dbają o miasto, jak i o ten
piasek, co na gościńcu leży. Aby sami mieli pieniądze, to dla nich dość. Ja mówiłem, prosiłem, płakałem nawet!
— A oni?
— Oni śmieli się! Oni powiedzieli, że ten kozioł to był kozioł; że spał w takiem miejscu, na które sadze wysypują i przez to zrobił się czarny. Ja
wiedziałem, że to nieprawda, ale co miałem robić? Czekałem trzeciego znaku.
— I był?
— A jakże. Nie wyszło dwa miesiące i już był.
— Jakiż?
— Był całkiem pfe! Ja panu nie powiem o tem dużo i nie powiem mało, powiem jedno słowo: Gdala furmana córka uciekła!
— To znak?
— To był bardzo brzydki znak… taka dziewczynka! zaręczona już była. Pfe! a z kim ona uciekła? Ze stolarza Dzięciołkowskiego synem… z katolikiem! i
ożeniła się z nim. Pfe! Zrobił się wtedy gwałt. Starszyzna się zawstydziła — a ja mówiłem: a co? Oni powiedzieli: — nieszczęście! Berek miał racyę, już
jest nieszczęście! Ja powiedziałem: — Nie! to jest tylko pfe! ale nie nieszczęście, to znak, to trzeci znak! Bo proszę pana, przed każdem nieszczęściem, to
jak na licytacyi, do trzech razy jest krzyk, a po trzecim przybicie. Proszę pana, nie wyszło od tego czasu dwa miesiące — i zaraz się zaczęło...
— Co się zaczęło?
— Nieszczęście! Przyjechali geometry, inżyniery, zaczęli mierzyć… krótko mówiąc, za dwa lata już była kolej żelazna.
— Alboż to nieszczęście?
Berek uśmiechnął się ironicznie.
— Proszę pana — to właśnie jest cała zguba, od tego miasto upadło, a my wszyscy skapcanieli. Teraz weź pan na delikatny rozum. Ja nie chcę sądzić Gdali
furmana, ale mnie się zdaje, że on musiał dużo grzeszyć. Na jego domu pokazał się czarny kot, koło jego domu stał czarny kozioł, z jego domu uciekła
dziewczyna — i patrz pan, kto najpierwszy skapcaniał? kogo najpierw kolej zgubiła? — Gdalę furmana! Kogo zaraz za nim zgubiła — drugich furmanów. Ja się
też tak spodziewałem; bo proszę pana, furmany to grube ludzie są; oni ciągle w drodze — a gdzie najłatwiej można zgrzeszyć? — w drodze! Skapcanieli
furmany, skapcanieli kupcy, krawcy i szewcy… wszyscy skapcanieli. Jeden tylko Dawid-Jojna bogacz jest, ale co nam z tego? Źle jest na świecie, bardzo
jest źle, przez to, że ludzie bardzo dużo niedobrych rzeczy robią… a czarny kot ciągle pilnuje, żeby im zrobić zgubę.
To rzekłszy, Berek zwiesił głowę i zamyślił się.
Było to na gościńcu prowadzącym do Lublina. Berek przysiadł się na mój wózek, ponieważ Berek wogóle miał taki system podróżowania. Jak mu wypadło puścić
się w drogę, to nie kłopotał się wcale o furmankę — wychodził pieszo za miasto i szedł, czekając, czy nie będzie mógł przysiąść się do kogo. Jest to system
taki dobry jak inne, a przytem niekosztowny. Zresztą, względnie do swojej sytuacyi majątkowej, myślący ten człowiek nie mógł podróżować ani własnym
ekwipażem, ani ekstrapocztą; furmanów żydowskich, jako ludzi grubych i nieuczonych, nie lubił i wszelkich z nimi stosunków unikał. Wolał jeździć na
przysiadanego. Przytem, jadąc na cudzym wózku, czuł się w obowiązku uprzyjemniać właścicielowi konia podróż miłą i pouczającą rozmową. Pod tym względem był
niezmordowany, mógł mówić kilka godzin z rzędu, bez wytchnienia...
Wybór przedmiotu do rozmowy także mu był obojętny. Chętnie mówił o polityce, o handlu, o różnych ploteczkach z okolicy, o panu burmistrzu i o sekretarzu, o
czem kto chciał. Najbardziej wszakże przypadała mu do gustu rozmowa o takich przedmiotach, które nastręczały mu sposobność do popisania się głęboką
uczonością. Wtedy olśniewał słuchacza głębią erudycyi.
A jaka to była erudycya! Istny groch z kapustą, prawdziwy bigos! Legendy, podania, przepisy wyznaniowe, imiona proroków dawnych, uczonych i rabinów
współczesnych, przesądy, zabobony, gusła najszczególniejsze — wszystko było w tej głowie. Berek zaś nosił ją wysoko, z dumą, że takie skarby w niej
posiada. Nie miał szczęścia do handlu, nie miał majątku, ale uczoność miał i honory.
Pytałem go, jakie mianowicie honory?
Uśmiechnął się i brodę pogładził.
— Pan się na tem nie zna — mówił — do tego trzeba mieć inszą głowę.
Wytłómaczyłem mu, że nie mogąc swej głowy na inną zamienić, postaram się natężyć wszystkie siły umysłu, aby zrozumieć, chociaż w części, znaczenie tych
splendorów, jakie na Berka spływają.
— Niech pan nie myśli — mówił — że ja chodzę do tej wielkiej szkoły, gdzie dużo żydów się zbiera. Nie, na co mi to? Tam chodzą more-morejne i wszystkie z
wielkiem fanaberyem — ja między nimi byłbym ostatni. A na co ja mam być ostatni? My mamy krawiecką bóżniczkę — tam jestem pierwszy! Do mnie schodzą się
przyjaciele w szabas, albo w święto, my sobie śpiewamy. Ja jestem znawca na koszerne wino — ja byłem dwa razy w Biały u rabina — ja znam różne sposoby na
dyabła… No, czy to jeszcze mało honoru! A prócz tego, to ja ciągle czytam.
— I naturalnie, Berek rozumie wszystko, co czyta?
— Ha! ha! co pan dobrodziej powiada! Kto może rozumieć wszystko, co w książkach jest? Mało kto. Chyba wielkie rabiny, którzy mają taki sposób od Pana Boga,
ale prosty człowiek — dobrze, że choć czyta.
— Cóż za przyjemność w czytaniu, jeżeli się nie rozumie tego, co napisane?
— Aj, aj! Jakie to między państwem są zabobony! Ja nie umiem panu opowiedzieć dobrze, jaki jest w tem czytaniu smak — ale to jest wielki smak! Wierz mi
pan, ja czytałem wczoraj i jeszcze mam pełną gębę tego smaku!
— A o czemże Berek czytał?
— Jakto o czem? O czem można czytać w nabożnej książce? O nabożnych rzeczach!
— Ale przecież. Czy Berek czytał o jakim proroku, czy o historyi dawnej?
— Na co mam panu to opowiadać? Ja czytałem — niech będzie dość na tem, że ja czytałem...
— Więc nie powiesz?
— Ny, co ja mam powiedzieć? Nie każda rzecz da się opowiedzieć, nie każda się da powtórzyć i nie z każdym człowiekiem pasuje o takim interesie mówić.
Państwo trzymają się swojego zakonu, my żydy swojego. Na co jeden drugiemu ma zaglądać do głowy?
— No, mój Berku, bardzo się zapędziłeś. Przecież u nas nawet małe dzieci uczą się starego zakonu. O stworzeniu świata, o Locie, o Egipcie, o patryarchach,
królach żydowskich i prorokach...
— Ja wiem, ja słucham o tem, ale z przeproszeniem pana, to nie jest żydowska nauka, i zawsze w niej jakiś feler musi być.
— Najmniejszego.
— Co o tem gadać… niech każdy swoje trzyma.
— Przecież u nas nie uczą, że Goliat zabił Dawida, ale na odwrót.
— Pan zna tę historyę?
— Powiadam ci, że nawet małe dzieci ją znają.
— Aj, aj… to była kimedya! Powiadają, że żydy nie są odważne — no, a kto zabił tego grubiana? Kto jemu głowę urznął? Niechby się kto inny poszedł z nim
próbować! Ja to wszystko wiem, dobrze wiem, tak jakbym sam przy tem był!
To rzekłszy, Berek pogładził się po brodzie i oczy mu błysnęły radością, że mógł się erudycyą swoją popisać.
Koń zwolnił biegu, bo droga szła pod górę, turkot kół nie przeszkadzał rozmowie.
— A pan wie jak to naprawdę było? — zapytał Berek — pan wie, jak się ta cała historya zrobiła? Pewnie pan nie wie, ale ja panu opowiem. Ja wiem, że pan
lubi słuchać o żydowskich interesach, ja to wiem...
1 2 3 4 5 6 Dalej..
« Judaizm (Publikacja: 11-06-2014 )
Klemens JunoszaWłaśc. Klemens Szaniawski (1849-1898) - powieściopisarz, nowelista i felietonista. Od 1875 mieszkał w Warszawie, gdzie zajmował się pracą literacką i dziennikarstwem, a także zarządzał majątkiem rodzinnym w Woli Korytnickiej pod Węgrowem. W l. 1877—1883 był sekretarzem redakcji dziennika „Echo“, potem członkiem redakcji „Wieku“. Przez jakiś czas redagował „Wędrowca“ oraz wydawnictwo „Biblioteka Dzieł Wyborowych“. Publikował w „Gazecie Lubelskiej“ i „Kalendarzu Lubelskim“. Rodzinne miasto urządziło pisarzowi uroczysty pogrzeb, który stał się wielką manifestacją ludności i został opisany przez liczne czasopisma polskie. Jeszcze w tym samym 1898 r. na grobie Szaniawskiego stanął okazały i oryginalny pomnik. W Lublinie i Krakowie istnieją ulice jego imienia. | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9674 |
|