Religie i sekty » Judaizm
Cud na kirkucie [4] Autor tekstu: Klemens Junosza
— Więc cóż było?
— Pytaj się pan książki — rzekł ironicznie Berek — kiedy książki takie mądre są, to niech powiedzą, co było?
Nie mogłem z niego więcej wydobyć, tem bardziej, że już wjeżdżaliśmy do miasta i towarzysz mojej podróży miał wielką ochotę zeskoczyć z wózka i wpaść
odrazu w miasto, do którego różne interesa go sprowadzały.
— Kiedy pan dobrodziej wraca? — zapytał.
— Jutro, o samym zachodzie słońca.
— Ny — to ja jutro o samym zachodzie słońca będę sobie stał przy starym kirkucie. Pan mnie znów podwiezie kawałek?
— Zobaczymy.
— Aj waj, pan podwiezie — ja jestem już podupadły całkiem na nogi i, jak tylko prędko idę, to zaraz mnie koło serca pika! Niech Bóg broni, jak pika!
— Dobrze więc, podwiozę cię, dokąd zechcesz, ale musisz mi powiedzieć o tej górze, o tem, co było wtenczas, kiedy jej nie było.
— Nu — dalibóg, pan zawsze ciekawy! dlaczego pan taki ciekawy jest?
— Chciałbym wiedzieć.
— Ny, ny, do widzenia panu — rzekł, zeskakując z wózka i zniknął w bramie kamienicy, obok której przejeżdżaliśmy.
Nazajutrz opuszczałem Lublin. Zachodzące słońce złociło wysmukłe wieżyce, odbijało się w szybach, starym murom nadawało czerwonawą barwę.
Koło dawnego kirkuta oczekiwał Berek z tłómoczkiem pod pachą.
— Dobry wieczór, dobry wieczór pana dobrodzieja! — wołał. — Widzi pan, jaki ja jestem słowny! Ha! znajdź pan drugiego człowieka, żeby był taki punktualny,
jak Berek! Powiedział pan: zachód słońca! Patrz pan, teraz akuratnie jest zachód słońca, a Berek stoi pinkt! jak na zegarku. Ny — ja myślę, że mnie pan
kawałek podwiezie. Dlaczego pan by mnie nie podwiózł? Przecież nic złego nie zrobiłem.
— A jakże będzie z górą?
— Ja myślałem, że pan już zapomniał, na moje sumienie! Góra jest góra! niech ona sobie stoi, bo ona jest góra, a my jedźmy, bo na to jesteśmy ludzie. Góra
nie może jechać, nam nie pasuje stoić. Patrz pan, nawet kuń to rozumie, on już rucha nogami, już pokazuje, że czas jechać. Mądry kuń, dalibóg!
Mówiąc to, Berek wgramolił się na wózek. Ruszyliśmy.
Na starym kirkucie szumiały drzewa, minęliśmy je niebawem, minęliśmy przedmieście i most na Bystrzycy i ogromne karczmisko murowane przy drodze — a słońce
zaszło już zupełnie, zaś z łąk podnosiły się fantastyczne mgły i rozwiewały się w kształty dziwne, nieokreślone, zmieniające się ciągle.
Gwiazdy zaczęły się ukazywać na niebie, złociste, mrugające figlarnie — wiatr przynosił z łąk zapach świeżo skoszonego siana.
— Jakże, Berku — spytałem — powiadasz, że kirkut ma więcej, niż trzysta lat?
— Ha! ha! i wiele więcej!
— Naprzykład?
— Ja nie wiem, ale on bardzo stary jest. On taki stary jak i sam Lublin, może nawet jeszcze starszy. Czy pan tam kiedy był?
— Nie.
— To pan nie widział jakie tam stare kamienie są?
— A Berek widział?
— I ja nie widziałem — ale ludzie gadają. Ludzie gadają, że tam już wszystkie pismo, co było na kamieniach wykute, wiatr wydmuchał i woda wymyła! Pomyśl
pan sam, wiele to trzeba było wiatru i wiele wody, żeby wytrzeć z kamienia pismo — a jakie pismo? Co wykute jest! Każda literka przynajmniej na pół cala
głęboko. Powiadają, że niektóre kamienie już tak w ziemię powłaziły, że mało ich co znać. Weź pan na delikatny rozum, wiele trzeba czasu, żeby sam kamień w
ziemię wlazł i żeby się w niej schował — to nie bagatela jest!
— Na tym kirkucie zapewne wielu sławnych i uczonych żydów spoczywa?
— Aj! sławnych, uczonych, nabożnych rabinów, wielkich bogaczów moc! Cały kahał ich tam jest. Aj, aj, żebym ja miał jeden procent od tysiącznej części tej
zasługi, co oni mają przed Panem Bogiem, to jabym bardzo, bardzo szczęśliwy był! Tam wielkie ludzie są pochowane, wielkie głowy! Tam nawet zdybuje się
jeden kamień, na którym napisane jest nie dużo i nie mało, tylko jedno imię! A wiesz pan jakie imię? Ha! Ester! A wiesz pan, czyje to imię? To była
żydówka, z prostego stanu nawet, biednego krawca córka, ale później to ona została żydowską królową...
— Żydowską? Źle jesteś poinformowany mój Berku, gdyż ona wcale królową nie była.
— Tak?! Pan może powie, że i ten król wcale nie był król i ta żydówka nie była żydówka, że on koło niej nie siedział, a ona koło niego też nie była. U
państwa to wszystko jest na wywrót!
— Ale owszem, przyznaję, że była i że koło króla siedziała.
— Nu — a kto może koło króla siedzieć?! To kimedya jest, dalibóg! — koło krawca siedzi krawcowa, a koło króla… królowa. Małe dziecko nawet zrozumie taki
interes.
— Ona niedaleko Krakowa jest pochowana — to wiadomo.
— Niech będzie i tak! Ja na jej pogrzebie nie byłem. Dla mnie dość, że ludzie powiadają, że jest taki kamień i że na nim stoi napisane to imię Ester — i że
ta Ester była żydowska królowa. Na co mnie wiedzieć więcej? Mnie to dość. Kto chce niech daje wiarę, kto nie chce, niech nie daje. Na to niema żadnego
przymuszenia, żadnego gwałtu.
Widocznie Berek rozgniewał się. Jak można podawać w wątpliwość jego słowa? Przecież on nie jest prosty cham, on nie jest grubianin, ale uczony człowiek,
który dużo czytał, a jeszcze więcej słyszał — i słyszał nietylko o zwyczajnych przygodach i wypadkach, ale i o cudownościach najrozmaitszych, o
wydarzeniach takich, których głowa ludzka, choćby najtęższa, objąć ani wytłómaczyć nie może; słyszał jak wyglądają różni aniołowie i jakie zasadzki dyabeł
urządza… tyle, tyle słyszał, a tu, znajduje się ktoś, co wierzyć mu nie chce. I kto? pfe, dalibóg!
Trzeba było jakoś udobruchać uczonego męża.
— Zapal-że Berku cygaro i dotrzymaj słowa.
— Cygaro? dla czego ja nie mam sobie zapalić cygaro? Ja zapalę — a co się tyczy słowa, to ja nie wiem, o jakiem słowie pan mówi...
— Miałem coś usłyszeć o owej górze.
Machnął ręką, jakby przez to chciał dać do zrozumienia, że szkoda tracić słów napróżno.
— Co tu dużo gadać — rzekł — nie warto!… Pan nie wierzy, pan powiada, że wszystko nieprawda...
— Jesteś niesprawiedliwy — opowiadałeś o królu Dawidzie — czy przeczyłem? O trzydziestu sześciu sprawiedliwych — czy powiedziałem, że to fałsz?
— Ny — prawda.
— Są takie rzeczy, o których wszyscy wiedzą i są takie książki, w których jest napisane to, co było — i nikt nie może powiedzieć, że tak nie było. Przecież
musiał Berek słyszeć, że w Lublinie nauczali kiedyś wielcy rabini.
— Ha! ha! i jacy rabini, same nabożniki, uczone!
— Myślisz Berku, że o nich nie ma w książkach?
— Ja wiem, wiem — w różnych żydowskich książkach to jest.
— Nietylko w żydowskich, jest i w polskich...
— To nie może być!
— Jest, jest — bo dla czego nie miałoby być? O wielkich uczonych zawsze się świat dowie i szanuje ich.
— To prawda! ma pan recht! Ja sam byłem świadkiem, jak raz do powiatu przyszedł rabin, nawet nie żaden wielki rabin, ale taki zwyczajny — to jemu postawili
krzesło, żeby on sobie siadł! I urzędniki miarkowali, że dla duchownej osoby należy się krzesło...
— Czemuż się więc dziwisz, że o prawdziwie wielkich rabinach ludzie coś wiedzą. Słyszałeś coś pewnie o rabi Salomonie Loria? rabi Salomonie ben Jehuda.
— Aj waj! ktoby nie słyszał?
— Przecież to lubelski rabin, wielki uczony. Umarł tu w Lublinie, temu z górą lat trzysta. Założyćby się można, że na starym kirkucie jego prochy leżą. A
rabi Joel?
— Joel!… oj, oj, ja wiem, ja o nich wszystkich słuchałem — dla czego ja nie miałem słyszyć?
— Rabi Joel Sirkes, ben Salmon.
— Sirkes! Kto nie słuchał o Sirkes?! Wielka głowa! wielki nabożnik! — on też leży na starym Kirkucie.
— Nie, on leży w Krakowie.
— Może w Krakowie — nie będę się sprzeczał, ale mnie się zdaje, że nie. Jakby lubelskie żydy mogli od siebie puścić taką osobę?
— A jednak puścili, jest już temu więcej niż dwieście lat — on pojechał do Krakowa; tam był rabinem i tam umarł, a pochowali go obok sławnego rabina Mosze
Iserles. Słyszałeś Berku, koło tego sławnego rabina, którego nazywają Ra-mo!
— Ramo! kto nie wie o Ramo! Wiary trudno dać, żeby takie rzeczy mogły stać w nieżydowskich książkach! Ny — ny… ale ja myślę, że to musi być inny gatunek
książek.
— Tak, tak! a rabi Jehuda Wiga, rabi Meier...
— Teraz to ja panu powiem!… ja panu wszystko powiem, a dlaczego powiem? Czy pan zna takich mechaników, co robią nie-żydowskie książki?
— Znam.
— Ale nie te zwyczajne książki… tylko takie, wiesz pan… ten najlepszy gatunek, co w nich o samych rabinach stoi?
— Znam.
— To dobrze… bo to, co ja panu powiem, powinno być pisane w takich książkach. Ja panu powiem wszystko jak było — jak cała prawda jest… niech oni to
napiszą! Słuchajno pan dobrodziej… Co się stało na starym kirkucie, a co ja panu chcę powiedzieć, to był wielki interes! to była taka rzecz, takie
zdarzenie… no! — obaczysz pan. Przekonasz się pan co znaczy rabin, jaka w nim jest moc, jaka siła jest!
— O którym-że rabinie Berek chce mówić.
— O którym? Ja nie wiem, jak on się nazywał i nawet powiem prawdę, nie potrzebuję to wiedzieć. On był rabin — dość na tem, a czy on był mały rabin, czy
wielki rabin, to pan zaraz zobaczy! U nas powiadają o tem i dużo powiadają — a co u nas powiadają, to najprawdziwsza prawda jest. Pan widziałeś tę górę?
1 2 3 4 5 6 Dalej..
« Judaizm (Publikacja: 11-06-2014 )
Klemens JunoszaWłaśc. Klemens Szaniawski (1849-1898) - powieściopisarz, nowelista i felietonista. Od 1875 mieszkał w Warszawie, gdzie zajmował się pracą literacką i dziennikarstwem, a także zarządzał majątkiem rodzinnym w Woli Korytnickiej pod Węgrowem. W l. 1877—1883 był sekretarzem redakcji dziennika „Echo“, potem członkiem redakcji „Wieku“. Przez jakiś czas redagował „Wędrowca“ oraz wydawnictwo „Biblioteka Dzieł Wyborowych“. Publikował w „Gazecie Lubelskiej“ i „Kalendarzu Lubelskim“. Rodzinne miasto urządziło pisarzowi uroczysty pogrzeb, który stał się wielką manifestacją ludności i został opisany przez liczne czasopisma polskie. Jeszcze w tym samym 1898 r. na grobie Szaniawskiego stanął okazały i oryginalny pomnik. W Lublinie i Krakowie istnieją ulice jego imienia. | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9674 |