|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Społeczeństwo O konieczności lokalnej produkcji i szkolnictwa zawodowego [1] Autor tekstu: Eliza Orzeszkowa
(Niwa, 1873)
Nie trzeba być bardzo posuniętym w latach, aby pamiętać czasy, w których wyraz „praca", zastosowany do społeczności naszej, przywodził przed wyobraźnię: chłopa nad pługiem pochylonego, kowala w miech dmiącego, kancelistę z palcami zawalanymi atramentem, lekarza kreślącego receptę i — nikogo więcej. Owe tysiączne gałęzie pracy, wyrastające z olbrzymiego pnia cywilizacji, a gdzie indziej ofiarujące ludziom wygodne siedliska i obfite owoce w zamian starannej ich uprawy, u nas znanymi były zaledwie z imienia, kilka z nich tylko przyjęło się jako tako na gruncie naszych działań społecznych, a i to ze ścisłym owarunkowaniem stanów i położeń towarzyskich, którym przystawało lub nie przystawało obejmować nad nimi panowanie. Przedstawicielem rolnictwa był chłop i wyglądający mu zza ramienia ekonom; dziedzic zaś, ów tradycyjny szlachcic-rolnik, usuwał się na plan najdalszy, wyjeżdżając za granicę, umiejętnie często i ze smakiem starożytny dwór swój przyozdabiając dziełami sztuki i wykwitami cywilizacji albo ku chwilowemu wskrzeszeniu rycerskiej przeszłości rozsyłając śród kniei leśnych odgłosy myśliwskiego rogu. Nad przemysłem, wzgardzonym przez potomstwo mężów miecza, zapanował Izraelita, a jedną ręką ująwszy łokieć i kwartę, drugą pochwycił hebel, szydło, igłę. Liczne biura rządowe udzielały przytułku i punktu oparcia synom niezamożnych urzędników i pomniejszych właścicieli ziemskich — i na tym kończył się szereg tak mnogich gdzie indziej, tak skąpo uprawianych u nas oddziałów prac społecznych. Istnieli jeszcze oprócz tego uczeni, literaci i artyści, ale działalność ich, z samej natury swej wyjątkowych potrzebująca zdolności, jako też wskutek małej liczby ognisk skupiających i rozdających światło nauki i sztuki, ograniczała się na szczupłym kole nielicznych jednostek. Kobiety zaledwie wchodziły w rachubę, gdy szło o pracę, a z wyjątkiem chłopki służebnej i niezbyt w hierarchii godności wyniesionej nad tę ostatnią nauczycielki — jedyną kobietą pracującą była modniarka.
Ścisłe rozgraniczenie i tak już nielicznych oddziałów pracy, uczynienie z każdego z nich wyłącznego niejako monopolu jednej klasy ludności stworzyło brak konkurencji, wielostronnie szkodliwy wpływ wywierający zazwyczaj na producentów i wyniki ich trudów sprowadzający do wielce niskiej wartościowej skali. Chłop rolnikiem być musiał, tak jak Izraelita stać się nim na znacznej przestrzeni kraju nie miał prawa; szlachcicowi nie wypadało imać się handlu lub rzemiosła, tak jak chłopu i Izraelicie niepodobnym prawie było wstąpić na jakikolwiek, choćby niski, szczebel hierarchii urzędowej lub naukowej. Ustawy zarówno jak obyczaje ścisłe granice zakreślały dokoła każdej z publicznych działalności, krępując przez to ręce, obezsilniając wolę jednostek, a sarnę ich pracę czyniąc niedołężną, leniwą, z musu najczęściej, nie z zamiłowania, bez dostatecznych zdatności i umiejętności podejmowaną. Takiemu to stanowi rzeczy wskutek okoliczności różnych, z naszej i nie z naszej winy, dłużej u nas niż gdziekolwiek indziej trwających, przypisać należy niedostatek hartu, energii i ducha większości Izraelitów, niski stan rolnictwa, niższy jeszcze przemysł; zupełne na koniec nieistnienie lub co najwięcej: istnienie w zarodku zaledwie oświeconego, dzielnego, obywatelskiego stanu średniego, który tak olbrzymią rolę odegrywał w przeszłości i tak wysokie znaczenie otrzymał w teraźniejszości innych ludów.
Wszystko to przecież dziś należy już do przeszłości. Pod wpływem zmian zaszłych w rządzących społecznością ustawach i głosów wieku, na które żadna mniej więcej oświecona społeczność głuchą pozostać nie może, pojęliśmy, choć niezupełnie jeszcze jasno i dokładnie, starą prawdę w starym zawartą przysłowiu: bez pracy nie ma kołaczy. Pieczone gołąbki przestały spadać nam do ust z łaskawego nieba, pargaminy straciły na cenie i czci, chleb powszedni stał się drogim i trudnym do zdobycia, a ci, którzy zdobyć go własnymi siłami nie umieją, ujrzeli nagle, że nikt go dla nich zdobywać nie myśli. Wyraz praca zyskał na rozgłosie i popularności, stałe prawo obywatelstwa nabył w druku, zjawił się w ustach, które najmniej do wymawiania go przygotowanymi były, stał się przedmiotem poważnych dyskusji w dziennikarstwie i modnych konwersacji w salonach, zmusił, aby szanowali go w mowie i obyczaju ci nawet, którzy nie mogą lub nie umieją składać mu dowodów szacunku czynem. Rozprzestrzenienie się to, jeżeli nie zdrowych i gruntownych pojęć o pracy, to przynajmniej przeczucia wartości jej i konieczności, pewien wstyd towarzyszący już dziś próżniactwu, pewna chluba do pracowitości przywiązana, budzenie się, jeśli nie zupełne jeszcze rozbudzenie, energii i ducha inicjatywy, upadek na koniec tych wyłączności i granic, które każdą gałąź działalności czyniły wyłączną własnością szczupłej garści ludzi, dla pozostałych wysokość jej lub niskość, zaszczytność lub niegodność mierząc nie skalą zdolności i potrzeb jednostek, ale urodzeniem ich i położeniem, są objawami, które jakkolwiek mieszczą jeszcze w sobie wiele niejasności i niedoskonałości, mogą być uważanymi za dobre zadatki na przyszłość, a ze względu na bezpośrednie przyczyny, z których powstały, sprawdzają stary wiersz znajdujących się na czele starych elementarzów „różdżką dziateczki Duch Święty bić radzi".
Lecz podobnie jak dziatwa, na której spełniła się pedagogiczna rada Ducha Świętego, przelękniona i spłakana powoli zrazu i z trudnością sylabizuje litery elementarza, wikłające się przed oczyma jej zamglonymi przerażeniem, bólem i smutkiem, tak i społeczność, schłostana ciężko, nie od razu trafić może na proste i widne drogi, powoli i z trudnością rozplątuje powikłane pasmo uczuć swych, potrzeb i odpowiadających im sił i pojęć.
Pomiędzy rozlicznymi zjawiskami, świadczącymi, jak wiele społeczności naszej przyjdzie jeszcze rozwikłać, nauczyć się i w czyn wprowadzić, aby różdżka karcąca i pouczająca „zdrowiu nie zawadziła", lecz przeciwnie, wzmogła je i do walki o byt sposobniejszym uczyniła, pilnego spostrzegacza uderza pewien fakt szczególny, do zrozumienia trudny, a jednak jak wszelki objaw chorobliwy pilnych zaradczych środków wymagający. Fakt ten stanowi sprzeczność zachodzącą pomiędzy niezmiernym potrzebowaniem pracy z jednej strony, a mnóstwem rąk w zupełności bezczynnych z innej, pomiędzy widokiem wielu gałęzi działalności ludzkiej, w najopłakańszym pozostających opuszczeniu, a ustawicznie słyszeć dającym się wyrzekaniu na brak pola do pracy. Społeczność wyrzuca jednostkom, że pracują za mało, jednostki sarkają na ustawy i obyczaje, które im nie dają dostatecznych środków i narzędzi do pracowania. Szczerym czy nieszczerym, dobrze lub źle zrozumianym, ale powszechnie na widok każdej biedy lub młodości wymawianym hasłem stał się u nas wyraz: pracuj! tak jak powszechnym jękiem wszelkiego cierpienia i wymówką wszelkiego lenistwa jest: nie ma pola do pracy!
Ograniczę się przecież tym razem na pomówieniu z czytelnikami o jednym szczególe tej obszernej dziedziny, skromnym i ubogim na pozór, niemniej jednak ważnym, jakim jest tak długo u nas w pogardzie zostająca, dziś jeszcze niewielu chętnych dla siebie licząca, za ostateczną ucieczkę ostatecznej chyba nędzy uważana praca rzemieślnicza. [...]
Gdziekolwiek zawitała cywilizacja, rozmnożyły się zarazem rękodzieła i wzrosły na szacunku tak materialnym, jak moralnym. Przemysł stał się termometrem oświaty i potęgi narodu. Daremnie ludzie, noszący się z pewnymi pojęciami, sarkają na ten wrzący ruch pracy, współubiegań się, zamiany przysługi, jaki porywa dziś oświecone społeczeństwa w wir namiętny i nieustanny; na pozór tylko materializuje on ludzkość, wprawiając ją w gonitwę za bogactwem i gorączkę zysku, w gruncie zaś jest on nieskończenie więcej uszlachetniającym jak próżniacze medytacje i quasipoetyczne awantury; podstawą bowiem, na której się rozwija, jest trzeźwe i gruntowne poznanie warunków życia ziemskiego, orężem pomocniczym praca, zaradczą ideą — jasne zrozumienie tej tak długo rozpoznawanej prawdy, że jeśli nędza jest matką ciemnoty, a ciemnota — gwałtu i występku, to dobrobyt rodzi oświatę, a oświata sprawiedliwość i cnotę. Ludzkość zmówiła już poranny swój pacierz w zaraniu swych dziejów, pora obecna jest jej południem. Któż może za złe poczytać robotnikom, jeśli pod promieniami skwarnego słońca z trudem rąk i w pocie czoła wyprzedzają się oni w zasiewaniu niwy i zbieraniu jej plonów, aby resztę dnia swego napełnić pokojem, dostatkiem i pięknością? Ten chyba, dla kogo słońce później wschodzi, niż dla innych, komu trwa poranek wtedy, gdy dla całej ludzkości nadeszło południe.
Praca rąk otrzymała już i u nas rehabilitację, ale jeszcze niezupełną; pojęliśmy już wagę jej i znaczenie, ale nie przezwyciężyliśmy w zupełności wstydów, starych wstrętów i nałogów, które nas od niej odwracają.
Fałszywym wstydom tym i wkorzenionym przesądom w znacznej części przypisać należy to straszliwe wyrzekanie, tak często dające się słyszeć w formie wyrazów: nie ma pola do pracy! Jest ono owszem i dość obszerne, i uprawiaczy oczekujące, ale przedstawia to odgałęzienie pracy, któregośmy dotąd ani zrozumieć, ani ocenić nie potrafili. Rzemiosła wszelkiego rodzaju pozostają u nas w najsmutniejszym opuszczeniu, w podziwienia i zarazem pożałowania godnym zaniedbaniu, a to na całej niemal przestrzeni kraju. Zdaje mi się, że nie omylę się wcale albo przynajmniej omyłka moja rzadkich wyjątków tyczyć się będzie, jeśli powiem, że jedna tylko Warszawa poszczycić się może oświeconą i umiejętną w swych zawodach klasą rzemieślniczą. A i na tym słońcu ludzie, z bliska rzecz znający, mnogich dopatrują się plam; miasta zaś prowincjonalne, których jednak ilość jest znaczna, a z których niejedne dosięgają dziesiątków tysięcy mieszkańców, zostają pod tym względem w stanie prostoty niemal pierwotnej, objawiającej lenistwo umysłów, nie umiejących lub nie chcących torować dróg nie utartych — brak inicjatywy, wielce zgubne przynoszący skutki, bo wprawiający w odrętwienie moralne i materialny niedostatek część ludności, która przecież pracować mogłaby z pożytkiem znacznym tak dla siebie, jak dla pomyślności i wygody ogólnej. Rzemieślników jest u nas wszędzie za mało, a ci, którzy są, nie odpowiadają bynajmniej ideałowi umiejętności, sumienności i oświaty, jakie niezbędnymi są wszelkiej klasie mającej otrzymać zaszczytne znaczenie w społeczności, dopomóc choćby najmniej szczęśliwemu rozwojowi gospodarstwa społecznego. Z wyjątkiem największego w kraju miasta, stały pobyt w którym sam już przez się nadaje ludziom pewien stopień ogłady i elementarnych przynajmniej wiadomości, na całej przestrzeni kraju połączenie oświaty z pracą rąk wydaje się dotąd rzeczą wcale nie znaną i do sprawdzenia niepodobną.
1 2 Dalej..
« Społeczeństwo (Publikacja: 13-11-2014 )
Eliza OrzeszkowaZ domu Pawłowska herbu Korwin, primo voto Orzeszkowa, secundo voto Nahorska, ps. „E.O., Bąk (z Wa-Lit-No), Li...ka, Gabriela Litwinka” (1841-1910). Pisarka i działaczka społeczna epoki pozytywizmu. Wraz z Florentym Orzeszką założyła w Ludwinowie szkółkę wiejską. Pod wpływem patriotycznych kazań rabina Markusa Jastrowa podjęła hasło asymilacji polskich Żydów. Była zaangażowana w Powstanie Styczniowe. Współpracowała z tygodnikiem „Bluszcz”. W 1904 i 1909 była nominowana do literackiej Nagrody Nobla. Ponieważ była niepraktykująca, proboszcz odmówił jej pogrzebu. Dopiero po interwencji biskupa pochowano ją w Grodnie. Główne dzieła: Nad Niemnem, Meir Ezofowicz, Cham, Marta. Liczba tekstów na portalu: 2 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: O wpływie nauki na rozwój miłosierdzia | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9760 |
|